Już kolejny dzień toczy się wojna między Rosją i Ukrainą. Napięcie między obydwoma krajami zaczęło gwałtownie narastać po ubiegłorocznych rozmowach prezydenta Bidena z prezydentem Putinem w czerwcu i lipcu ubiegłego roku, co skłania do przypuszczeń iż między tymi wydarzeniami może istnieć ścisły związek. Prawdy prędko się nie dowiemy, albo nie dowiemy się nigdy, zwłaszcza gdyby działania wojenne rozlały się poza terytorium Ukrainy – czego niestety wykluczyć się nie da. W tej sytuacji spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, czego mógł chcieć prezydent Biden od prezydenta Putina, że aż dwa razy spotkał się z nim w odstępie miesiąca? Podtrzymuję pogląd, który głosiłem od samego początku, że chciał się dowiedzieć, czego Rosja zażądałaby w zamian za obietnicę neutralności w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Wskazywałaby na to okoliczność, że od tego momentu prezydent Putin zaczął stawiać Zachodowi bardzo radykalne żądania, znacznie wykraczające poza ustalenia poczynione przez USA i Rosję w Paryżu w roku 1997. Te porozumienia, wyprzedzające rozszerzenie NATO na wschód, czyli wyprzedzające przyjęcie do NATO państw Europy Środkowej, co nastąpiło w roku 1999, dotyczyły tzw. środków budowy zaufania, m.in. nie przesuwania zachodniej broni jądrowej na wschód od dawnej granicy niemiecko-niemieckiej, a także – że na terytoriach państw przyjętych do Paktu Atlantyckiego w roku 1999, nie będą tworzone stałe bazy NATO. Putin natomiast zaczął licytować poza te ustalenia. W wersji maksymalnej domagał się powrotu do stanu sprzed 1997 roku, to znaczy – wyprowadzenia z NATO państw Europy Środkowej, a w umiarkowanej – żeby Rosja mogła współdecydować o tym, jakie wojska mogą znajdować się na terytoriach państw członkowskich NATO w Europie Środkowej. Nie sądzę, by wierzył, że Amerykanie na którykolwiek z tych warunków się zgodzą, więc jeśli wdał się w taką licytację to dlatego, by mieć z czego ustępować.
No dobrze – ale czego w takim razie oczekiwał naprawdę? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do 20 listopada 2010 roku, kiedy to na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Oznaczało ono, że Rosja przestała być wrogiem NATO i odwrotnie. Najtwardszym jądrem strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, było strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie. Ono zaś było, a właściwie jest, zewnętrznym wyrazem nawrócenia Niemiec po roku 1990 na linię polityczną kanclerza Bismarcka – że Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Kamieniem węgielnym tego porozumienia jest podział Europy na strefę wpływów rosyjskich i strefę wpływów niemieckich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Jak pamiętamy, pod koniec roku 2013 prezydent Obama wysadził jednak i to strategiczne partnerstwo i wraz z nim cały lizboński porządek polityczny w powietrze, zapalając zielone światło i sypiąc złotem na przewrót polityczny na Ukrainie, który pod postacią „Majdanu” miał doprowadzić do wyłuskania tego państwa z rosyjskiej strefy wpływów. Skoro tedy porządek lizboński został wysadzony w powietrze, to i Rosja wykorzystała tę okazję, by zająć Krym, który częścią Ukrainy został stosunkowo niedawno i otworzyć w organizmie tego państwa krwawiącą ranę w postaci zbuntowanych obwodów: donieckiego i ługańskiego. I taki stan – ni pokoju, ni wojny – trwał aż do roku 2021, kiedy to – po rozmowach prezydenta Putina z prezydentem Bidenem – Rosja zaczęła na swoich granicach z Ukrainą koncentrować wojska. Prawdopodobnie początkowo miała to być demonstracja siły, na widok której Ukraina miałaby zacząć wciąganie na maszt białej flagi, a sytuacja powróciłaby do stanu zatwierdzonego 20 listopada 2010 roku w Lizbonie – chociaż oczywiście o strategicznym partnerstwie NATO i Rosji na tym etapie nie mogło być już mowy, ale w aspekcie geopolitycznym byłoby to możliwe. Jednak Ukraina białej flagi nie wywieszała, natomiast prezydent Biden, chociaż oczywiście nieugięcie stał na nieubłaganym gruncie integralności terytorialnej, suwerenności i niepodległości Ukrainy, jednocześnie wielokrotnie i expressis verbis powtarzał publicznie, że ani Stany Zjednoczone, ani NATO, nie zamierzają na Ukrainie interweniować militarnie. W tej sytuacji prezydent Putin mógł odebrać te deklaracje jako rodzaj zachęty do stworzenia faktów dokonanych, które w żadnym wypadku nie wzbudzałyby podejrzeń, że prezydent Biden po cichu na taki krok mu pozwolił. Z kolei Ukraina albo autentycznie, albo tylko udawała, że patetyczne deklaracje prezydenta Bidena traktuje poważnie i białej flagi nadal nie wywieszała. W tej sytuacji nie było rady; Rosja musiała przystąpić do stwarzania faktów dokonanych. Prezydent Putin, odpowiadając na apel Dumy, uznał niepodległość „republik” Donieckiej i Ługańskiej, które natychmiast poprosiły Rosję o udzielenie im bratniej pomocy, co wojska rosyjskie zaczęły realizować w tej samej chwili. Wkrótce potem, to znaczy – w „tłusty czwartek” – zaraz po zakończeniu zimowej Olimpiady w Pekinie, którego władze poprosiły prezydenta Putina, by uszanował „boży pokój olimpijski”, rosyjska armia z kilku kierunków uderzyła na Ukrainę.
Jedna grupa uderzyła w kierunku Kijowa, by – jak się to wkrótce okazało – okrążyć miasto, następnie je zdobyć i osadzić tam „swoje” władze, być może z byłym prezydentem Wiktorem Janukowyczem na czele, które ogłoszą powrót Ukrainy nie tyle może do macierzy, co do rosyjskiej strefy wpływów, ustanowionej w Lizbonie 20 listopada 2010 roku. Drugie natarcie wyszło na Charków z zamiarem posuwania się w kierunku Dnipro, czyli dawnego Dniepropietrowska. Trzecie – z Krymu w kierunku zachodnim, docelowo na Odessę, a inny zagon uderzył stamtąd w kierunku na Zaporoże i dalej, zaś trzeci – na wschód, w kierunku na Mariupol, by w ten sposób utworzyć lądowe połączenie Rosji z Krymem. Gdyby zagon uderzający w kierunku na Dnipro, połączył się z zagonem uderzającym z południa na Zaporoże, utworzony zostałby kocioł, w którym Rosjanie zamknęliby ukraińskie siły operacyjne, a następnie je zniszczyli i w ten sposób doprowadzili do pomyślnego dla siebie zakończenia wojny.
Jednak dotychczasowy przebieg operacji pokazał że Ukraina stanowi trudniejszy orzech do zgryzienia, niż przypuszczał rosyjski wywiad, na którego ocenie mogły zaciążyć doświadczenia z roku 2014, kiedy to wojsko ukraińskie właściwie nie stawiało oporu. Teraz jednak sytuacja była inna. Przez te lata Ukraina została przez Amerykanów uzbrojona, a wojsko – wyszkolone – a ponadto armia rosyjska, zwłaszcza jak na nią, zachowywała się dziwnie. Wprawdzie zaatakowała z powietrza obiekty tworzące ukraińską infrastrukturę wojskową, ale sprawiało to raczej wrażenie demonstracji, niż całkowitego zniszczenia, a ponadto uwikłała się w przewlekłe walki w ramach blokowania leżących po drodze miast. W dodatku rosyjscy żołnierze też zachowywali się dziwnie, o czym mogliśmy przekonać się, oglądając chyba autentyczne sceny, jak gromada bezbronnych wyrostków staje na drodze rosyjskiej kolumny pancernej, a ta się zatrzymuje, najwyraźniej nie wiedząc, co ma robić dalej, albo – jak starsza pani okropnie lży uzbrojonego rosyjskiego żołnierza, a ten łagodnie próbuje jej wyperswadować, by przestała – i temu podobne. W tej sytuacji wydaje się, że oskarżanie Rosjan, iż specjalnie polują na ukraińskich cywilów, chyba nie jest słuszne, podobnie, jak porównywanie Putina do Hitlera, będące ulubioną rozrywką płomiennych bojowników o wolność. Gdyby bowiem grupa takich wyrostków stanęła na drodze dywizji „Hermann Goering”, to wszyscy zostaliby w jednej chwili rozjechani gąsienicami, za co załogi czołgów otrzymałyby Krzyże Żelazne, a esesman lżony przez starszą panią nie odezwałby się do niej ani słowem, tylko wyciągnął pistolet i ją zastrzelił.
Mimo dosyć ograniczonych postępów rosyjskiego natarcia z Ukrainy zaczęły uciekać w kierunku Polski, Słowacji, Rumunii i Węgier chmary cywilów i do Polski przez 11 dni wojny przedostało się ich ponad milion, a nie jest to ostatnie słowo, bo 7 marca Straż Graniczna przewidywała napływ już 140 tysięcy na dobę. Pozostaje to w pewnym dysonansie z ukraińską propagandą wojenną, według której zdemoralizowana armia rosyjska w popłochu ucieka, pozostawiając po drodze sprzęt wojenny, zresztą uprzednio zniszczony. Przypomina to historię z 1940 roku, kiedy to trwała bitwa o Anglię, a do Berlina przyjechał akurat minister Mołotow na rozmowy z ministrem Ribbentropem. W trakcie rozmowy zawyły syreny alarmowe, zapowiadając dywanowy nalot angielski. Obydwaj rozmówcy zeszli więc do schronu, gdzie minister Ribbentrop nadal próbował przekonać ministra Mołotowa, że Wielka Brytania tak naprawdę to już jest rozgromiona. – Dlaczego w takim razie siedzimy w schronie – odpowiedział mu na to Mołotow?
Sytuacja zatem jest chyba trochę bardziej skomplikowana, na co wskazywałyby usilne starania władz ukraińskich do umiędzynarodowienia konfliktu. Na przykład – by NATO zamknęło przestrzeń powietrzną nad Ukrainą. Jednak sekretarz Stoltenberg stanowczo oświadczył, że NATO ani nie jest stroną tego konfliktu, ani nie zamierza nią zostać. Owszem – może dostarczać broni i amunicji, by na Ukrainie wojować z Rosją do ostatniego Ukraińca – ale nic poza tym. No i oczywiście – poza sankcjami, którymi w świętym oburzeniu obkładają Rosję i Rosjan nie tylko państwa, ale i przedsiębiorstwa, nawet te pracujące w branży rozrywkowej, dla niepoznaki nazywanej „sportem”. Ciekawe, jak długo w tym świętym oburzeniu wytrwają, bo wskutek niego mogą nie tylko utracić fabryki wzniesione na terenie Rosji, nie tylko utracić dostęp do dużego rynku, na który mogą wejść Chińczycy, ale i utracić dochody – bo przecież zainstalowały się w Rosji nie w celach charytatywnych, tylko zarobkowych. Wydaje się jednak, że o tym na razie nikt nie myśli, bo wszyscy jeszcze pławią się we własnej szlachetności. To znaczy – jednak nie wszyscy – bo na przykład przez biegnący przez Ukrainę gazociąg, każdej doby tłoczone jest do Europy Zachodniej ponad 100 milionów metrów sześciennych rosyjskiego gazu i ani Ukraińcy go nie wysadzają, ani Rosjanie go nie bombardują, zaś Gazprom o jego bank nie zostały objęte żadnymi sankcjami.
Wprawdzie rosyjski generał właśnie ostrzegł ukraińskich obywateli, że Rosja wkrótce uderzy „precyzyjną bronią” w ukraińskie zakłady przemysłu zbrojeniowego, więc żeby się tam niepotrzebnie nie kręcili, ale jednocześnie przedstawiciel Rosji przedstawił warunki zaprzestania walk: po pierwsze – Ukraina ma uznać przynależność Krymu do Rosji, po drugie – ma uznać niepodległość republik: donieckiej i ługańskiej, a po trzecie – ma zmienić konstytucję, w której powinna wpisać neutralność Ukrainy, a więc samej sobie postawić szlaban do NATO. Strona ukraińska stanowczo odmówiła spełnienia pierwszego i drugiego warunku, natomiast wyraziła gotowość spełnienia warunku trzeciego, ale pod warunkiem, że Zachód obmyśli dla niej jakieś nowe gwarancje, bo te z Budapesztu już chyba zostały uchylone przez tzw. „desuetudo”. Może to być pragnienie zyskania na czasie i jednocześnie – wymuszenia umiędzynarodowienia tego konfliktu, ale wygląda na to, że Rosja chyba się na coś takiego nie da nabrać tym bardziej, że prezydent Putin, najwyraźniej wpuszczony na minę przez prezydenta Bidena, już nie może się cofnąć.
Stanisław Michalkiewicz
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”.
Najnowsze komentarze