Spośród referatów, wygłoszonych w czasie dwudniowych obrad Kongresu ku czci Piotra Skargi w Domu Katolickim w Warszawie, wyjątkowo gorące przyjęcie ze strony publiczności spotkało odczyt p. Czesława Polkowskiego, viceprezesa Centralnego Komitetu Akademickiej Pielgrzymki na Jasną Górę. Spontaniczne oklaski przerywały kilkakrotnie wywody młodego mówcy.
Oklaski te były nadzwyczaj charakterystyczne. Odnosiły się do tych ustępów przemówienia, które poświęcone były sprawie żydowskiej.
Mówca traktował tę kwestię z młodzieńczą bezwzględnością, znaną zresztą z ogólnej linii jego obozu. Nazywał otwarcie Żydów „wrzodem, który należy wyciąć”, przeprowadził tezę, że młodzież akademicka, będąca szczerze i gorąco religijną, musi właśnie dlatego nienawidzieć Żydów. Powołał się w tej dziedzinie na autorytet Patrona Kongresu, wielkiego proroka, Skargi, na koniec zapewnił publiczność, że młodzież polska dokona usunięcia Żydów bez gwałtu, „bez użycia pałek”.
Oklaski, podkreślające uznanie dla każdej z powyższych enuncjacji nie pochodziły z pochopnych, zapalczywych rąk młodzieńczych. Klaskały dłonie ludzi dojrzałych, inteligencji, która przyszła posłuchać poważnych odczytów. Między młodym, pełnym zapału mówcą, a szeregami starszych panów i starszych pań, nawiązały się magnetyczne nici porozumienia. Wyrażano mu pełne uznanie. Wprawdzie w loży, zajętej przez najwyższych Dostojników polskiego Kościoła, purpura i fiolety szeleściały powściągliwie i hamująco – (najsłuszniej! czyż stałym klasycznym miejscem schronienia dla Żydów w czasach średniowiecznych pogromów, nie były pałace i zamki biskupie? Stanowisko Kościoła jest jedno tylko i zmianom nie ulega) – lecz tłum zebrany na sali nie zwracał na to uwagi. Oklaskiwał nadal gorąco. Objaw symptomatyczny i godny zapamiętania.
Przed niedawnym czasem na Śląsku miało miejsce następujące zajście, posiadające też swoją, analogiczną wymowę:
Do wagonu III kl, na linii Bielsko-Cieszyn, pełnego pasażerów różnego stanu i pokroju, wsiadł góral z Żywca obładowany górą drobnych wyrobów drewnianych, wiezionych na sprzedaż. Łyżki, chochle, zabawki, wałki do ciasta, kopystki, piętrzyły się na jego plecach. Był tłok. W tłoku przyciśnięto górala do okna. Łyżki i kopystki wygniotły szybę, która wyleciała z brzękiem. Rozpacz górala. Żywiecczyzna słynie z ubóstwa. Zarobił na targu kilkadziesiąt groszy, a szyba kosztuje siedem złotych. Skąd je weźmie? Konduktor zabierze mu towar, a i tak nie starczy. O sakramencka dolo!
Na Śląsku ludzie są dobrzy. Ktoś rzuca myśl, by złożyć się na biedaka. Sypią się raźno groszaki. Nikt nie odmawia współudziału w akcji.
Odmawia, owszem, jeden. Żyd, zamożny, zadowolony. Jedyny w wagonie. (Bo dzieje się to na Śląsku. W okolicy Warszawy, Krakowa, Łodzi, czy Sosnowca, stosunek mógłby zajść odwrotny; jeden chrześcijanin na cały wagon Żydów).
Odmawia stanowczo. Zasadniczo. Nie chodzi mu o te dziesięć groszy, ale nie widzi powodu, dla którego miałby się składać na głupiego chłopa. Czy on mu kazał wybijać szybę? Czy on mu radził brać takie wielkie naręcza drzewa na plecy? Czy jest jego znajomym? Nie da i koniec. Kwestujący obchodzi ozeźlony i obiecuje zemstę.
Niezależnie od tej odmowy, siedem złotych zostaje szybko zebrane i wręczone góralowi. Nadchodzi konduktor. Na widok rozbitej szyby pyta groźnie: Kto to zrobił?
Nim winowajca zdążył otworzyć usta, poprzedni kwestarz wskazuje na Żyda: – To on.
– To on! – powtarza chórem cały wagon. – To on! Przesiadł się potem, ale widzieliśmy wszyscy! To on!
Zaskoczony, oszołomiony Żyd zaprzecza, krzyczy, tupie, charcze, miota się, przysięga, szaleje, pieni, wygraża, prosi. Daremnie. Wszyscy świadczą przeciw niemu, nikt za nim. I Żyd musi zapłacić siedem złotych za szybę. Cóż stąd, że się wypiera, skoro tylu ludzi widziało, że to on?
Na najbliższym przystanku półprzytomny z wściekłości, wzywający klątwy Bożej na wszystkich gojów, opuszcza wagon. Historia dalszego ciągu nie posiada.
Ściśle autentyczne to zajście, mogące niejednemu wydać się komiczną groteską, „dobrym kawałem”, było w gruncie rzeczy głęboko tragicznie. Nie tylko dlatego, że kilkudziesięciu ludzi dało fałszywe świadectwo, lecz że w naszym skłóconym społeczeństwie podobna odruchowa, nieuplanowana jednomyślność wszystkich warstw, możliwa jest jedynie gdy chodzi o… Żyda.
Zdarzała się dawniej za czasów niewoli, dziś niezmiernie trudno ją osiągnąć. Chyba, że właśnie… Żyd…
Jeżeli do tragicznych wypadków ostatniego roku, do Przytyku, Mińska i t. d, dołączymy fakt pierwszy: reakcję inteligencji, fakt drugi: wyżej wskazaną solidarną jednomyślność, jeżeli dodamy jeszcze znany z pism, list nauczycielki Żydówki, skierowany do Gustawa Morcinka – przyznać należy, że są to wszystko objawy ostrzegawcze, poważne, groźne i charakterystyczne. Pomimo nich, sprawa żydowska nie jest u nas dostatecznie rozważana. Pozytywny lub negatywny stosunek do niej wybucha doraźnie i znowu przygasa. Cechuje go bezplanowość. Ogół głośno narzeka, ale po cichu kupuje nadal u Żydów, bo taniej. Kto omija sklepy żydowskie, każe się podziwiać jako bohater. Poza tym całe starsze społeczeństwo złożywszy beztrosko ręce na podołku, pozostawia rozwiązanie straszliwego problemu młodzieży. Niech się z nim młodzież upora.
I młodzież rozwiązuje go jak umie i może. Działa w najlepszej chęci. Gorąco, szczerze i okrutnie. Inaczej nie potrafi. Obiektywizm, sprawiedliwość, rozwaga, – to atrybuty ludzi starszych, nigdy młodości.
W postawieniu problemu żydowskiego przez młodzież, uderza przede wszystkim zasadniczy błąd: uparte traktowanie kwestii żydowskiej jako sprawy religijnej. – Jestem katolikiem, więc muszę walczyć z żydostwem, – gdy w rzeczywistości, sprawa ta należy wyłącznie do kategoryj rasowo -narodowo – ekonomicznych. Zachodzi jeden z rzadkich wypadków, gdzie stanowisko katolika i Polaka nie pokrywają się ze sobą wcale.
Stosunek katolika do Żyda może być wyłącznie taki:
Żyd jest przede wszystkim człowiekiem, odkupionym Najświętszą Krwią Chrystusa Pana. Jest moim bliźnim. Nie jest chrześcijaninem. Moim obowiązkiem jest nawrócić go i przywieść do prawdziwej wiary. Z chwilą gdy to nastąpi, nie wolno mi mieć w stosunku do niego żadnych uprzedzeń, staje się moim bratem.
Był okres w naszych dziejach, że społeczeństwo zajmowało podobne stanowisko. Za czasów Piotra Skargi, na którego nieostrożnie powoływał się p. Polkowski. Istniało nawet wówczas (swoiście co prawda pojęte) apostolstwo wśród Żydów. Pobożne małżonki magnatów wykupywały (czasem, gdy rodzice sprzedać nie chcieli, wykradały) dzieci żydowskie, chrzciły i wychowywały. Rodzice chrzestni udzielali małym neofitom swego nazwiska.
Nie ulega wątpliwości, że Żydzi mogą być dobrymi katolikami. Akcja Katolicka wśród nich mogłaby dać wielkie rezultaty. Wystarczy przypomnieć wspaniałe postacie braci Ratisbonne, – zakon Panien Syjońskich, Żydów katolickich na Węgrzech i w Austrii. Osobiście znam parę Żydówek, które przeszły na naszą wiarę z najgłębszego przekonania. O jednej z nich ksiądz, który ją chrzcił, mówił, że nie spotkał wśród chrześcijan równie pięknej duszy. Ale…
Ale tu się właśnie zaczyna tragiczna rozbieżność.
Przypuśćmy, że staje się cud, wielki cud, pewnego pięknego dnia wszyscy nasi polscy Żydzi stają się katolikami. Przemieniają bóżnice na kościoły. Zniesione są mykwy, chedery i ubój rytualny. Zimą całe Nalewki śpieszą na roraty.
Powiedzmy szczerze i otwarcie: Kto, prócz duchowieństwa i nielicznych jednostek, radowałby się tym cudem? Kto by się czuł szczęśliwy? Czy p. Polkowski i jego obóz? Możemy z całą pewnością oświadczyć, że nie.
Bo o ile z punktu widzenia katolickiego problem żydowski przestał by z tą chwilą istnieć, – o tyle z punktu widzenia polskiego nie uległby znaczniejszej zmianie.
Wprawdzie przyjęcie chrześcijaństwa musiałoby zmienić psychikę żydowską, odrodzić ją moralnie i przeorać, ale nie odmieniłoby rasy.
Bądźmy szczerzy, przede wszystkim szczerzy. Wiara żydowska jest nam w gruncie rzeczy obojętna. Groteskowa, ponura, ale obojętna. Gdyby Żydów było mało, chodzilibyśmy oglądać synagogi z tym samym życzliwym zaciekawieniem, z jakim chodzimy do karaimskiej „kinesy”. Ale to nie o wiarę chodzi, o rasę.
Żydzi są nam tak straszliwie obcy, obcy i niemili, bo są innej rasy. Drażnią nas i rażą wszystkie ich cechy. Wschodnia zapalczywość, kłótliwość, specyficzny rodzaj umysłu, oprawa oczu, kształt uszu, zmrużenie powiek, linia warg, wszystko. W rodzinach mięszanych węszymy podejrzliwe ślady tych cech do trzeciego, czwartego pokolenia i dalej.
A na to religia wpływu mieć nie może.
Co więcej, nie ulega wątpliwości, że katolicki żywioł narzuciłby swoje cechy psychice polskiej, wytworzył nową narodowość. Może ta narodowość miałaby duże walory, ale nie byłaby polską. Przestalibyśmy istnieć, jako Polacy. Pozostałaby nazwa, zmieniłaby się istota nazwy.
I dlatego rozwiązanie radosne dla katolika, nie uradowałoby Polaka.
Do Żyda neofity nie zwracamy się ze słowami: bracie! – Mówimy o nim pogardliwie: wychrzta.
Toteż nazywanie sprawy żydowskiej problemem religijnym jest grzechem. Należy mówić; walczę z Żydem o prawo bytu na swojej własnej ziemi, walczyć muszę, bo ginę, – ale nie: walczę, bo jestem katolikiem.
Bóg w Swej wszechwiedzy znajdzie zapewne dla naszych win antyżydowskich okoliczności łagodzące, powoływanie się jednak na autorytet świętych nie jest właściwe, jest nawet bluźniercze.
Młodzież polska musi walczyć z zalewem żydowskim, pomimo, a nie z powodu swego odrodzenia religijnego. Żydzi są dla nas istotnym i strasznym niebezpieczeństwem, rosnącym z każdym dniem. Obsiedli nas, jak jemioła próchniejące drzewo. Młodzież polska, wchodząca w życie, znajduje się w położeniu bez wyjścia. Gdzie spojrzy, tam już zajął miejsce sprytniejszy, ruchliwszy, bezwzględniejszy Żyd. Zajęte są przez nich wszystkie dziedziny, wszystkie placówki. Stwarza się położenie niemożliwe do zniesienia. I społeczeństwo choć tak na ogół bierne, czuje to. Dlatego przemówienie p. Polkowskiego witały oklaski, dlatego hasło: na Żyda! napotyka jednomyślność, w innych okolicznościach nie znaną. Lecz gdzie są środki zaradcze? Bojkot ekonomiczny? Oręż, którego ostrze się starło. Środek skuteczny, gdy Żydzi mieli dokąd iść. Emigrowali z Poznańskiego, zamieniając ubogą prowincję na bogaty Berlin, – ale dziś?
Nie znaczy to wcale, by bojkotu zaniechać, przeciwnie, stosować go należy energicznie i nareszcie konsekwentnie. Tylko, że nie można spodziewać się po nim skutków doraźnych.
P. Polkowski zapewniał słuchaczy, że nie będzie się używać pałek. Pomimo powagi miejsca, miałem ochotę wstać i zapytać: Za pozwoleniem! Nie pałkami? Więc czym? Kijem, czy toporem? Jakim sposobem „wycięcie wrzodu” da się dokonać, bez użycia siły? Czy ktokolwiek wyobraża sobie, że Żydzi nie będą się bronić? Że, nie mając możności emigracji, a pozbawieni swych warsztatów, swych zarobków, wymrą cicho, dadzą się zagłodzić, popełnią zbiorowe samobójstwo? Wszak będą walczyć, walczyć o swoje ludzkie prawo do istnienia. Ta walka podsycana nienawiścią rasową ze strony polskiej, specyficzną zajadłością i zawziętością ze strony drugiej, może być straszna. Zblednie wobec niej Hiszpania. Nie wiem, czy ktokolwiek byłby na tyle lekkomyślny lub zuchwały, by twierdzić, że kraj to wytrzyma.
Więc sytuacja pozornie bez wyjścia.
Ale sytuacje bez wyjścia nie istnieją na świecie. Rozwiązanie uczciwe, a skuteczne, musi się znaleźć, tylko go trzeba poszukać. Trzeba sobie uświadomić jego konieczność. O. Jan Rostworowski w zakończeniu obrad Kongresu słusznie zaznaczył, że sprawa ta nie da się roztrzygnąć w granicach jednego państwa, że jest przede wszystkim problemem europejskim i musi być załatwiona na terenie międzynarodowym. Ale stworzyć odnośną koncepcję, przeprowadzić jej wykonanie, powinien jeden naród. Ten, który jest najbardziej zagrożony, najbardziej zainteresowany, – my.
Przemyślenie gruntowne tego problemu, rzucenie planu rozwiązującego zagadnienie żydowskie jest obecnie najpilniejszą, najważniejszą sprawą. Powinien zająć się nią każdy polityk, socjolog, historyk, ekonomista, literat, całe społeczeństwo. Nic nie jest bardziej naglące.
Znalezienie rozwiązania, przy którym:
Uratowana byłaby nasza duchowa integralność narodowa, lecz uszanowany bliźni.
Zofia Kossak
„Prosto z Mostu”, nr 42, 1936. Pierwotny tytuł „Najpilniejsza sprawa”.
Najnowsze komentarze