Taras Szewczenko był przede wszystkiem poetą lirycznym, nawet wtedy liryka przeważała w jego talencie, gdy temat był ściśle dramatyczny. Inną miarą musi go mierzyć literatura małoruska, a inną — krytyka.
Dla literatury małoruskiej znaczenie jego jest, można powiedzieć, epokowe: nie od Kwitki, Hułaka-Artemowskiego, Kowalewskiego i innych, lecz od niego rozpoczyna się ten okres umysłowego życia ludu ruskiego, który nosi na sobie piętno życia literackiego. On językowi ludowemu nadał tę gibkość, harmonijność i siłę, jakiej każdy język wymaga dla wyrażenia współczesnych myśli. Jak Dante z licznych djalektów stworzył ten piękny włoski język, którym napisał Komedję Boską, wziąwszy swoje toskańskie narzecze za podstawę, — tak Szewczenko stworzył język literacki ruski, wziąwszy za podstawę narzecze czehryńsko-połtawskie. Jakkolwiek język literacki ruski nie jest ustalony, ten i ów posługuje się własnem narzeczem, najbliższem mu, jednak narzecze czehryńskie legło w podstawę literatury i już się z tych podstaw wybić nie da. Od języka literackiego, którym się posługiwali Szewczenko i Kulisz, a nawet Kostomarow w młodości swojej, jako Jeremij Hałka, najdalej odbiega Galicja, gdzie Rusini, nie tylko tokiem mowy, ale budową zdania, składnią, a przedewszystkiem słownictwem zadziwiająco zbliżają się do polskiego języka. Zbliżenie to byłoby jeszcze bardziej uderzającem, gdyby nie odrębność alfabetu.
Znaczenie poezji Szewczenka dla literatury ruskiej jest, jak powiedzieliśmy, epokowe i niezaprzeczone. Nie mamy jednak zamiaru w szkicu niniejszym analizować charakter i doniosłość jego poezji, ale nie możemy pominąć tych okoliczności, które urabiały jego psychologję, pobudzały jego natchnienie, rozszerzały jego widnokrąg umysłowy i w ogóle kształciły jego umysłowo. Na tej drodze Polacy i literatura polska odgrywali niepoślednią rolę, a ta strona poety jest najmniej pono znana polskim czytelnikom. Nie bardzo się pomylę, jeśli powiem — prawie nieznana. Wpływ ducha polskiego na rozwój ideowy poety ruskiego przez zetknięcie się jego z Polakami byłby może najlepszym dowodem, że zbliżenie się i poznanie u jednostek może torować drogę do poznania się obu narodów, do oceniania krzywd i błędów wzajemnych w przeszłości nie miarą teraźniejszości, a zatem do utorowania drogi do lepszej przyszłości. Dzisiejsza sytuacja w Europie podobna jest do wzburzonego morza, na falach którego bujają okręty nasze i ruskie. Nie prędko się uspokoi to morze i kto wie czy obu okrętom nie wypadnie zawinąć do wspólnego portu, najbliższego i najpewniejszego, niż szukać nowych o bardzo płytkiej wodzie.
I.
Szewczenko, jak obaczymy później, z obcych języków znał tylko jeden język — polski. Pochodził on z głębokiej Ukrainy, z tej części, która niegdyś była kolebką kozaczyzny i hajdamaczyzny. Sfera jego życia i otoczenia nie ułatwiała mu bynajmniej stosunków z polskim społeczeństwem. Dzieckiem — chodził do „diaka“ do szkółki wiejskiej, gdzie się nauczył czytać księgi liturgiczne i śpiewać w cerkwi „na kryłosie“. Jako wyrostek, poszedł na służbę lokajską do dworu, do „pana“, na szczęście nie Polaka. Okazał się katem dla dziecka, w którem się samodzielnie budził duch poezji i piękna. Wędrował tedy ze swoim „panem“, synem siostrzeńca księcia Potiomkina, Engelhardt’em — pochodził z krwi niemieckiej, lecz z ducha był Rosjaninem starego pokroju — „barin“, który, służąc w wojsku, zwiedzał Warszawę, Wilno, Petersburg, pił, hulał, włóczył się z kochankami płatnemi i młodemu Szewczence kazał malować ich portrety. Była to szkoła życia, w której nie idee panowały, ale — ruble, karty i wino.
Z konieczności przeto, Szewczenko, stykając się z nizinami życia w Warszawie, musiał mówić po polsku. Z wiadomościami zdobytemi pojechał do Wilna. W Wilnie był pierwszy etap, gdzie niewątpliwie ułatwił i pogłębił znajomość polskiego języka — oczywiście za plecami „pana“, który łajał i bił po rosyjsku, a rozmawiał — po francusku. Oczywiście — i tu była dostępna dla niego tylko sfera nizin. Młody, żywy, gorący, bez trudu robił znajomości z płcią piękną. O galerji przyjaciółek wileńskich nie opowiadał nigdy. Może to były przyjaciółki z tej kategorji, o których się nie mówi. Może. Może je nawet spotykał i poznawał w przedpokoju swego „pana“, bo Engelhardt prowadził życie bardzo hulaszcze. Nic by w tem nie było dziwnego.
Dotykamy ogólniejszych stosunków w życiu T. Szewczenki o tyle, o ile one potrzebne są do poznania tła życia, na jakiem ono rozwijało się i płynęło, o ile na tem tle kształtowały się stosunki poety z polakami — zawsze przygodne. Wspomnieliśmy już, że T. Szewczenko znalazł się w Wilnie. Było to m. w. ku końcowi roku 1829 i w r. 1830 prawie przez cały rok tam przebywał — w tej samej roli, co i w Warszawie, lokaja i nadwornego malarza, „poddanego“ Engelhardt’a. Z konieczności przeto w Warszawie i Wilnie musiał poznawać praktycznie język polski i uczyć się go bez trudu. W Wilnie los go zetknął z jakąś Polką „Warszawianką.“ Pierwszą wzmiankę o tem podał Michał Czałyj, w r. 1861 inspektor, a potem dyrektor jednego z kijowskich gimnazjów. Był to człowiek o charakterze zgryźliwym, uszczypliwym i jakąś dziwną społeczną nienawiścią nienawidził Polaków. W tym duchu napisana cała jego monografia Szewczenki. Szczęśliwy wypadek zetknął go w Kijowie z uczniem niegdyś Akademji sztuk pięknych w Petersburgu Soszenkiem, który był nie tylko znajomym, ale starszym kolegą — później — w Akademji swego „zemlaka“. Jako profesor rysunków w tem gimnazjum, gdzie Czałyj był dyrektorem, udzielał mu mnóstwo szczegółów z życia późniejszego znakomitego poety, z którym czas jakiś razem mieszkał. Tą drogą dostały się do książki Czałego wiadomości biograficzne z okresu włóczenia się z Engelhardtem, głównie co do pobytu w Wilnie i Petersburgu. Przez Soszenkę przeto wiemy, że pierwszą kochanką Szewczenka była Polka.
Czałyj nie zapisał nazwiska tej Polki, dodał tylko złośliwie, że ona nie mówiła inaczej jak tylko po polsku i że Szewczenko z konieczności musiał uczyć się tego języka. Zważywszy sferę, w której żył Szewczenko, owa nieznajoma, a blizka sercu kobieta, z pewnością także nie o wiele wyżej od niego stała w hierarchji społecznej, przeto oprócz polskiego języka nie znała innego, a tembardziej rosyjskiego, który nie był w owym czasie modny i ruskiego, którego brzmienie jeszcze więcej musiało być jej obce niż rosyjskiego, jako języka urzędowego. Nie musiał wiele nad tem cierpieć i Szewczenko, że z ukochaną kobietą rozmawiał po polsku. Robił to zapewne bez wielkiego przymusu, zważywszy że język polski był językiem panującej kultury i otwierał mu drogę wstępu w jej podwoje — bodaj pod względem towarzyskim jego sfery.
Kim-że była ta nieznajoma kochanka poety? Soszenko powiedział że była „Warszawianką“. Rzecz możliwa, chociaż zdaje się nie ulegać wątpliwości, że stale mieszkała w Wilnie. Żadnych szczegółów o niej nie wiemy, a Szewczenko sam bynajmniej, pod tym względem skorym do zwierzeń nie był. Raz tylko, i to we 25 lat po pobycie w Wilnie, w roku 1857, a więc już po katastrofie swego wygnania, zapisał, że śniła mu się „luba czarnobrewka“ Dunia Hoszowska, którą widział modlącą się w kościele św. Anny w Wilnie. Czyż-by to była owa pierwsza jego kochanka? Rzecz bardzo możliwa, jeżeli zestawimy drobne szczegóły tego snu. Przedewszystkiem Szewczenko przez całe życie miał kult dla „czarnobrewek“; bez czarnych brwi nie pojmował piękności kobiecej. Odpowiadałoby to poniekąd owej „czarnobrewce“ wileńskiej: następnie wspomina wyraźnie Wilno i kościół św. Anny, znany z pięknej architektury gotyckiej, którą niewątpliwie niejednokrotnie podziwiał Szewczenko, obdarzony wysokiem poczuciem piękna. Może chodził do tego kościoła, aby ją widzieć, a po 25 latach ujrzał znowu kochankę swojej młodości, w całej może dawnej krasie, modlącą się w tym samym kościele. Musiało to być uczucie wielkie, prawdziwe i szczere, skoro po tylu latach obudziło się ponownie w duszy poety.
Chodzi tylko o imię — Dunia, spieszczone w języku rosyjskim od Jewdokija, ale takiego spieszczenia polski język nie ma. Być może że miała imię Tonią — Antonina — spieszczone przez poetę na Dunię. Z tą pierwszą miłością dla kobiety, związana została tylko miłość dla Wilna. Jeszcze, błąkając się nad morzem Kaspijskiem, w korespondencji z Bronisławem Zaleskim, który wcześniej od niego z wygnania wrócił, pisał, że „Wilno we wspomnieniach pozostało drogiem jego sercu“ — chyba nie z powodu „służby lokajskiej“ u Engelhardta. Tak więc zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości, że ową nieznaną nam bliżej kochanką-polką Szewczenki była właśnie Hoszowska. Nic oprócz nazwiska nie doszło więcej do naszej wiadomości. Ona przeto była pierwszą nauczycielką polskiego języka, pierwsza wprowadziła go w świat inny, nowej dla niego kultury.
Jaką ta miłość była — szczęśliwa lub nie — nie wiemy. Wyjazd do Petersburga przerwał ją gwałtownie. Nie ponosił chyba żadnych „ofiar“ Szewczenko, jak utrzymuje Czałyj, rozmawiając z ukochaną kobietą po polsku, gdyż ta wrzekomo ofiara otworzyła poecie drogę do poznania najwybitniejszych przedstawicieli ówczesnej literatury polskiej — Mickiewicza, Libelta, Zaleskiego, Sawy i in.
Mówiąc o swojej przeszłości i kochaniu, Szewczenko głucho wyraził się, że „ono go otruło.“ Co by to miało za znaczenie? Trudno dziś rozplątywać tę zagadkę psychologiczną. Czy trucizną było oddalenie się przymusowe od kochanki, które mu przyniosło wiele zgryzot moralnych. Może. Czy to była miłość, jedna z tych wrzących i bujnych, które czerpią rozkosz we wzajemnem szamotaniu się, w nieuchwytnych przyczynach sporów i cierpień i w równie nieuchwytnych przyczynach wstrząśnień — amoroso? Może. Zagadkę tę do rozwiązania pozostawiamy psychologom – specjalistom nowożytnej miłości, którzy z nieporównaną cierpliwością papieru i czytelnika przez całe tomy analizują pytanie: kocha czy nie kocha i umieją godzić ze sobą trzy miłości naraz, następujące po sobie z niezrównaną szybkością ku uciesze bardzo młodych czytelniczek.
II.
Po tej pierwszej miłości długo musiał czekać Szewczenko, aż los go znowu zetknie z Polakami, ale już w innej sferze i innego ducha niż panował w otoczeniu Engelhardta.
Nowicjat artystyczny w stolicy Piotrowej był bardzo ciężki dla przyszłego poety. Na nieszczęście swoje dał się on poznać z upodobaniem do malarstwa i rysunku bardzo wcześnie. Niemiecki szlachcic o zakroju rosyjskiego „barina“, wypróbowawszy jego zdolności na robieniu różnych portretów, a pragnąc zdolnego młodzieńca usposobić na przyszłego rzemieślnika dla siebie, bezpłatnie pracującego „za pańszczyznę“, oddał go na naukę do malarza pokojowego, prawdziwego Rosjanina. Idąc po stopniach, których tu śledzić nie będziemy, doszedł nareszcie Szewczenko do Akademji sztuk pięknych i ukończył ją. Urzędowo, że tak powiem, zajmował się malarstwem, a pokryjomu — poezją. Rozmaici „zemlaki“ Szewczenka, blizcy i dalsi, którzy na bruku stolicy szukali albo chleba w przyszłości, albo w twardy sposób dla nas Polaków, dosługiwali się orderów, wysokich urzędów i dostojeństw, odnaleźli Szewczenkę, poznali się — za chwałę im to przyznać trzeba — na wielkim talencie młodego poety-samouka i zetknęli go ze światem czytelników. Była to grupa osobliwego rodzaju patrjotów i charakterów. Głośno przyznawali się do narodowości rosyjskiej, pełnili gorliwie służbę rosyjskich urzędników, często zbyt gorliwie, a potajemnie pielęgnowali patrjotyzm „hałuszek i warenykiw s sałom“ (gatunek wielkich klusek i pierogów ze słoniną) jak się wyraził o nich jeden z rosyjskich pisarzy. W domu mówili po rosyjsku i dzieci wychowywali w tym duchu, a największą zasługą swoją poczytywali — nienawidzieć Polaków głośno i przy każdej sposobności. Taki duch panował pod posągiem Piotra I. i Katarzyny II. W najdalszych promieniach obu stolic pielęgnowano ten duch bardzo troskliwie w polityce, w szkole, w literaturze. Była to nienawiść i walka tatarskiej kultury, powleczonej zewnątrz francuszczyzną, zachodnią cywilizacją i ubraną w angielski surdut, z duchem kultury zachodniej, która przez Polskę od „zgniłego zachodu“ wciskała się gwałtownie do zabagnionego i cuchnącego państwa — wielkiej Rosji. Swoistą tę kulturę gorąco i urzędowo podtrzymywali owocześni „Małorossy“, szerząc ją namiętnie przy pomocy wysokich apanażów i pensji, wypłacanych przez „Wielkorosów“ zwolennikom zniszczenia „polskiej intrygi“. A dziwnem zjawiskiem była ta polska intryga: państwo polskie nie istniało, wszelkie ślady samodzielności zniesione, szkoły obsadzone przez ludzi „pewnych i lojalnych“, cenzura z piórem i czerwonym atramentem kontrolowała każdą myśl polską, a jednak — intryga polska istniała. Nikt jej nie widział, nikt jej namacalnie nie dotknął, nikt nie umiał określić jasno na czem ona polegała, a jednak ona istniała w prasie, w polityce, a co ważniejsza ciągle nią straszono potężną rozmiarami Rosję. Ta nieuchwytna intryga miała w polskim języku bardzo proste nazwisko — miłość Ojczyzny. W ustach tamtoczesnego społeczeństwa sam wyraz Ojczyzna był ośmieszony. Było to coś w rodzaju balonika czerwonego, którym się bawią — stare dzieci: on bardzo ładnie wygląda, ale wewnątrz — pusty.
Przeszłość nasza w oczach Wielko i Małorossów, żywiących się przy jednym żłobie, była czemś okropnem: przepełniona zbrodniami w obec dzielnych kozaków, których dopiero Chmielnicki z „niewoli lackiej“ uwolnił i uszczęśliwił w objęciach Rosji. Osobliwie opiekowano się Małorosją. Cała prasa i literatura rosyjska zawsze stawała w jej obronie — w przeszłości, bo w teraźniejszości smagał jeden bicz i Polaków i Małorossów.
Na tle takiego nastroju istniała słynna z fantazji historycznych Historja Russów, niby-to pióra równie słynnego Koniskiego. W owym czasie nie ukazała się jeszcze w druku ta wspaniała księga polskich zbrodni, ale tak się podobała patrjotom rosyjsko-małoruskim, że w niezliczonych odpisach krążyła po całej lewobrzeżnej Ukrainie. Prawa strona tej Ukrainy, od paktów Andruszowskich zwana polską, wolną była od tej książeczki. Za wielu tu było Polaków, którzy mogli zaprzeczyć fałszom. Petersburgscy „Małorossi“ także w Historji Russów kochali się, duchem jej żyli i chętnie tym duchem obdarzali naiwnych. Jeżeli nie zupełnie, to w znacznej mierze, w atmosferze ducha Koniskiego, „zemlaki“ wychowywali młodego Szewczenkę.
Pierwszy okres twórczości poety był wolny od tej narości rosyjsko-małoruskiego patrjotyzmu. Młode, dzielne, gorące i szlachetne serce poety nie od razu brało na serjo banialuki Koniskiego. Nic dziwnego. Serce to, wychowane w ciężkich warunkach pańszczyzny, nie tyle pod względem ekonomicznym ile moralnym, czujące na swojej twarzy uderzenie ręki niemiecko-rosyjskiego „barina“, poniewierane, męczone niedolą własną i cudzą, czujne było na każdy dźwięk krzywdy nie urojonej ale rzeczywistej. Upokorzenie moralne, w jakiem żył cały ruski naród pod opieką „wostocznego cara“ było pierwszem zrozumieniem, pierwszem drgnieniem patrjotycznem przyszłego poety. To też bohaterem w Katerynie wcale nie był Polak, ale żołdak moskiewski. To, co możnaby nazwać poczuciem patrjotycznem w poezji Szewczenka, przypada prawie całkowicie na późniejszy okres twórczości. Wszystko, co tchnęło nienawiścią do Lachów, odpowiadało urzędowemu nastrojowi ruskiego społeczeństwa, a raczej tej jego części, która stanowiła ówczesną rosyjsko-ruską inteligencję. To też tematy historyczne poetyckich utworów Szewczenki przedewszystkiem miały bardzo przychylny odgłos za Dnieprem, nie wyłączając i „Kubańców“, tych rozbitków Siczy, którzy przytułek dla siebie znaleźli pod szczytami Kaukazu. Były to tematy przeważnie polsko-ruskie. Walk i niedoli ruskiego społeczeństwa w Ukrainie moskiewskiej — tak nazywano po traktacie Andruszowskim lewobrzeżną Ukrainę — w owym czasie Szewczenko prawie nie dotykał.
Pierwszy zbiorek jego poezji pod tytułem „Kobzar“ wyszedł w r. 1840. Szewczenko, jako ukończony uczeń Akademji sztuk pięknych w Petersburgu, przyjechał na Ukrainę poprzedzony już sławą, nie tyle malarza ile poety. Nie mamy zamiaru pisania bodaj najmniejszego szkicu biograficznego Szewczenki, ale musimy dotykać tych sfer, tych warunków życia, które wpływały na rozwój jego talentu i charakter jego, które były poniekąd psychologicznymi etapami w rozwoju umysłowości poety, wpływając, nieraz bardzo znacząco, na zmianę jego przekonań i na poznanie najwykształceńszej warstwy własnego społeczeństwa.
Takiego zgrupowania, któreby można nazwać mniej lub więcej narodowo wykształconem społeczeństwem ruskiem na prawobrzeżnej Ukrainie nie było wcale. Jedynie drobna cząstka urzędników, do których możnaby przystosować ten tytuł, siedziała cicho jak mysz pod miotłą, nie popisując się bynajmniej ze swoim małoruskim patrjotyzmem — tak było to rzeczą niebezpieczną. Inaczej się działo na lewym brzegu Dniepru: tam istniała, po za urzędnikami, liczna nader warstwa zamożnych właścicieli ziemskich — Genłagany, Koczubeje, Hanaki, Hohole, Lizohuby i wiele innych potomków niegdyś starszyzny kozackiej, która z czasem przeobraziła się w „pomieszczyków“ rosyjskich, hodowanych już w rosyjskiej szkole, na tle rosyjskiej polityki, w rosyjskim duchu i kształconych wpływem rosyjskiej kultury. Pod względem towarzyskim byli to Rosjanie bez skazy, nie różniący się niczem od arystokracji rosyjskiej — jak dom X. X. Repninów i in.
Tak wyglądało z wierzchu to towarzystwo, ta sfera, w której znalazł się Szewczenko. Fizjonomia moralna, duchowa tej sfery bardzo była różną od jej, że tak powiem, salonowego wyglądu. Bezbrzeżne próżniactwo, bezcelowość i bezmyślność życia wytworzyły w tem społeczeństwie dwa prądy: górny, gdzie się bawiono, m. w. po europejsku, rozmawiano o polityce po francusku, tańczono na zabój i upijano się szampanem. Panowała tu gościnność szeroka, płynąca z dostatku i bogactwa, na to pracował chłop ruski. Drugi prąd reprezentowało średnie obywatelstwo, które, acz było ruskiem z krwi i pochodzenia, było rosyjskiem z kultury tak samo jak arystokracja rosyjska, z którą się łączono dla zabawy. Ale na dnie tej drugiej warstwy tkwiły jednak pewne okruszyny pojęć o odrębności narodowej, które, chociaż nigdy nie manifestowały się żadnym protestem przeciwko panowaniu despotyzmu rosyjskiego, sięgającego wpływem swoim aż do domu, aż do rodziny, niepozbawione jednak były sympatji narodowych ruskich. Nic w tej sferze nie robiono dla literatury ruskiej, ale po za urzędowym niejako językiem rosyjskim nawet w domu, chętnie czytywano to, co w bardzo miniaturowym zakresie produkowała literatura małoruska. Ta sfera, ta warstwa powitała Szewczenka entuzjastycznie. I słusznie. Po za Kwitkami, Hułakami etc. był to pierwszy człowiek, pierwszy poeta, który do literatury ruskiej wprowadził narzecze ludowe, i z niesłychaną dotychczas potęgą uczucia, przemówił o przeszłości słowem pełnem siły, obrazowości i muzyki. Nikt nie pytał o prawdę historyczną w poezji, ale zachwycał się wspaniałością obrazów, potęgą liryki i głęboką intuicją poetycką — szczególnie w utworach o temacie historycznym.
Był to nastrój tej grupy społecznej, że tak powiem, świąteczny. Codzienne życie było przerażająco puste i smutne, poświęcone całkowicie bezgranicznemu próżnowaniu. W taką sferę wpadł Szewczenko po za domem i ogniskiem X. X. Repninów, u których salony były m. w. europejskie, ale za progiem tego salonu już było inne życie. Umiarkowanie, dystynkcja, trzymanie na wodzy słów i myśli, ciągła kontrola towarzyska samego siebie, były ciężarem, hamującym rubaszną naturę ludzi, których frak i biały krawat pokrywały koszulę smarowaną na co dzień dziegciem i krępowały tę swobodę życia, jaką daje nieprzymuszoność bujnych temperamentów. Tu panowały wódka, karty i przyjemności, zwykłe towarzyszki tego rodzaju swobody.
Szewczenko znalazł się, może mimowoli, może dzięki tylko temperamentowi swemu w takiem właśnie otoczeniu. Wprawdzie, współczesny Szewczence pamiętnikarz niby Rusin, ale także należący do tej grupy pół Rosjan, a pół Małorossów, o której mówiliśmy, nazywa towarzystwo, do którego wpadł poeta „małem kółkiem“, ale niewątpliwie większość tamtejszego społeczeństwa takiem samem była „wielkim kołem“. Szewczenkowe towarzystwo nosiło oryginalny tytuł: Towarzystwa pijackiego.
Czużbiński, który zostawił wspomnienia pobytu poety w Małorosji — tak powszechnie nazywano Połtawszczyznę i Czernihowszczyznę — nazwał je jeszcze bardziej cynicznie: towarzystwem moczenia mordy. Samo istnienie takiego kółka jest niezmiernie symptomatycznem, tembardziej, że należeli do niego często ludzie rozumni, czyści, dobrego serca, którzy nie znajdując miejsca i ujścia dla sił swoich w społeczeństwie, potrzebującem tylko sołdata, urzędnika i chłopa, pracującego na obydwóch, zabijali czas, młode siły i zdolności oddając się systematycznemu próżnowaniu i pijaństwu.
Członkowie tego dziwnego związku nazywali sami siebie moczymordami, tych zaś, którzy się nie upijali suchomordami. Towarzystwo posiadało swoją oryginalną hierarchię: a więc — moczemordije, wysokomoczemordije, pjaniejszestwo i wysokopjaniejszestwo, zupełnie na wzór tytułów narodowych: błahorodije, wysokobłahorodije, prewoschoditielstwo i wysokoprewoschoditielstwo. Oprócz tytułów, a raczej stosownie do tytułów, towarzystwo miało swoje ordery: siwałdaj na klapie, kielich na szyi i wielki sztof przez piersi. Nie dość tego, — towarzystwo miało zjazdy lub zebrania, gdzie się odbywały uroczystości na cześć Bachusa. W czasie tych zebrań basy huczały: rum, poncz, rum, poncz; tenory brzęczały: półpiwek, półpiwek, glintwein, glintwein, a dyszkanty wtórowali okrzykami: biała, czysta, słodka wódka! Wielki mistrz miał odpowiednią mowę, a potem dopiero rozpoczynała się pijatyka powszechna. Członkowie uważali wszystkie spirytualia równie godnemi do upicia się, ale prawdziwy „moczymorda“ dla utrzymania godności swego stowarzyszenia powinien był pijać przeważnie rozmaite nalewki wódczane, prostą zaś gorzałkę tylko w ostateczności, a wtenczas dla uszlachetnienia jej, rzucało się do butelki najmniejszą srebrną monetę, zwaną „griwiennik“ czyli 10 kopiejek, a wówczas wódka przybierała już nazwę „griwiennikówka“.
W takiej sferze umysłowej i moralnej przebywał Szewczenko na Zadnieprzu długie miesiące nieraz. Wykluczyć należy z tej sfery dom Repnina, gdzie tego rodzaju wstrętnej pijatyki nie uprawiano i gdzie trzeba było utrzymywać się w granicach towarzyskiej grzeczności. Członkowie jednak stowarzyszenia moczymordów nagradzali sobie przymusową powściągliwość po opuszczeniu salonów księcia w oficynach i gościnnych pokojach. Jakie natchnienia i jakie ideały mógł wynieść poeta z takiej sfery, poeta obdarzony przy tem słabą wolą i niezdolnością do oporu? Dokąd, do jakiego świata myśli mógł uciec Szewczenko, aby malutki swój poziom wykształcenia, po za artystycznem, podnieść ku tym wyżynom ducha, na które się nieraz jego Muza poezji podnosiła? Gdzie mógł czerpać świeżość i czystość swoich myśli i natchnień? Jużci chyba nie w towarzystwie „moczymordów“, gdzie mógł tylko swobodnie baraszkować i upijać się. A trzeba powiedzieć, że zwyczajem prostej chłopskiej natury ukraińskiego chłopa lubił gorzałkę i swawolę pijacką, chociaż pijakiem nie był.
Duch poety stał wtedy na rozdrożu. Niewątpliwie marzyły mu się laury poetyckie na rosyjskim Parnasie. Z tego też czasu pochodzi jego poemat p. t. Trizna. Nie ulega wątpliwości, że w owym czasie (około r. 1843) Szewczenko, przebywając często w domu Repnina, kochał się nie bez ukrytej wzajemności, w córce księcia Barbarze. Jej też poświęcił Triznę. „Twój dobry Anioł — powiada — oświecił mnie swemi nieśmiertelnemi skrzydłami i cichą swoją harmonijną mową obudził marzenia o raju“. Ale i w dalszej nawet korespondencji między nimi nie padło słowo miłość, chociaż muzykę jego słychać było często. W tym jednym domu mógł znaleźć Szewczenko ucieczkę od towarzystwa „moczymordów“ i podnietę dla swego ducha. Gdy tylko był swobodny nieco, uciekał najchętniej do polskiej poezji i literatury, szukając tam, jakby dla samej sprzeczności z życiem otaczającem go, wypoczynku, umocnienia i podniety.
Z języków cudzoziemskich — pisze towarzysz współczesnego życia poety A. Czużbinskij — Szewczenko znał tylko język polski i wiele dzieł w tym języku przeczytał. Ja także wówczas zajmowałem się literaturą polską; miałem więc sporo polskich książek i pism. W złą pogodę Szewczenko często nie wstawał zupełnie z łóżka; leżał i czytał. On nie lubił Polaków — była to nieprawda jak się okaże później — ale do Mickiewicza czuł jakiś osobliwy pociąg. Znając Byrona z przekładów rosyjskich, Szewczenko czuciem artystycznem odgadywał w nim wszechludzką siłę poetycką, ale przekłady Mickiewicza wprawiały go zawsze w entuzjazm, — szczególnie znane Pożegnanie z Czajld-Harolda. Przekład ten w niczem nie ustępuje oryginałowi i odznacza się melodyjnością i harmonją wiersza. Szewczenko często powtarzał strofę:
Sam jeden błądzę po świecie szerokim
I pędzę życie tułacze
Czegoż mam płakać? Za kim i po kim?
Kiedy nikt po mnie nie płacze.
Kilkakrotnie zabierał się on do przekładu lirycznych utworów Mickiewicza, ale nigdy nie kończył i rozrywał je na kawałki. Niektóre przekłady wypadały bardzo dobrze, ale gdy tylko coś wydawało się Szewczence nie dość melodyjnem, rwał na kawałki i wszystko niszczył.“ Miał nawet mówić do towarzysza: „sam los widocznie nie życzy sobie, abym polskie pieśni przekładał“.
III.
Trzeci okres twórczości poetyckiej Szewczenka przypada na lata jego wygnania. Musimy jeszcze raz zaznaczyć, że nie piszemy biografji znakomitego poety ruskiego; musimy jedynie dotknąć tych linji stycznych jego życia, które mieć mogą związek z naszym tematem. Pragniemy dać czytelnikom szkic literacki, literacko-psychologiczny, poniekąd pragniemy wskazać punkty zwrotne w rozwoju talentu Szewczenki, aby wykazać, że wpływ polskiej kultury umysłowej i politycznej nie pozostał bez śladów w duszy tego poety, którego życie pełne jest tak niezwykłych przejść, że żadna wyobraźnia nie w stanie byłaby stworzyć nic podobnego. Wrodzona iskra boża genjuszu przełamała najcięższe zapory i wydobyła na wierzch wszystko co najpiękniejszego i najbrutalniejszego posiada dusza wieśniaka ruskiego. Ani biografja, ani krytyka utworów i talentu poety nie jest wcale moim zamiarem.
W czerwcu 1847 roku przez Orenburg wysłano Szewczenkę do Orska, lichego powiatowego miasteczka o dwóch do trzech tysięcy mieszkańców Tatarów, Kirgizów, Mordwy i trochę Moskali, gdzie wcielono go jako szeregowca do 5-go bataljonu 3-ej roty, linjowego Orenburskiego bataljonu. Ponieważ rząd rosyjski szykował ekspedycję nad morze Aralskie i pragnął mieć rysunki i pomiary, przeznaczył do tej ekspedycji Wernera jako inżyniera, i Szewczenkę jako rysownika. Kto by to był ów Werner? Nie wiemy. W ogóle powiedzieć należy, że pobyt Szewczenka na wygnaniu, a w szczególności o ile dotyczy to stosunku z Polakami, jest znany bardzo niedokładnie, a oceniany jeszcze gorzej. Może pamiętniki Polaków, którzy w owym czasie w bataljonach Orenburskich służyli, jeśli kiedy na jaw wyjdą, rozjaśnią i uplastycznią te chwile z życia poety.
W Orenburgu, po przybyciu Szewczenki, powitany on został nader życzliwie przez liczne grono Polaków, którzy już tam pokutowali za „marzenia“ — jak mówiono — odbudowania ojczyzny. Byli tam Bronisław Zaleski, znany z wielu prac i procesu Kraszewskiego, Zygmunt Sierakowski, Sowa-Żeligowski, Florkowski, Turno i w. in., którzy już powitali Szewczenkę, jako kolegę wspólnej niedoli, bądź po nim do Orenburga przybyli. Wyjątkowa ich inteligencja i wykształcenie, aureola męczeństwa za wolność, która zawsze dźwiękiem swoim magiczny wpływ wywiera na ludzi odczuwających niewolę, skupiły koło nich, po za plecami „naczalstwa“ gromadki życzliwie usposobione dla wygnańców. Między nimi był Karol Gern, adjutant Obruczowa, wielki przyjaciel Polaków, który tąż samą przyjaźnią otoczył i nowego przybysza.
Po ukończonej ekspedycji Aralskiej, Szewczenko wrócił do Orenburga. Znalazł się tu w gronie życzliwych i oddanych sobie Polaków, którzy go powitali jakiemś przyjęciem koleżeńskiem, o którem, niestety, nie mamy szczegółów, jak w ogóle o współżyciu poety z Polakami. Zważywszy jednak przyjacielskie stosunki ich z Gernem, u którego zamieszkał Szewczenko, należy przypuszczać, że komunikowano się ze sobą często i życzliwie. Najlepszym chyba dowodem jest ułamek korespondencji z Sierakowskim, jaki do nas doszedł, i korespondencja Szewczenka z Bron. Zaleskim z późniejszego okresu, o którym później mówić nam wypadnie. Na życzliwe wzajemne stosunki Polaków z Szewczenką nie bez wpływu była i ta okoliczność, że Butakow, pragnąc ulżyć doli Zaleskiego, który był prostym żołnierzem w 2-gim bataljonie, udał się do wyższej władzy, przedkładając, że Szewczenko sam nie podoła pracy rysunkowej i że należałoby dodać mu do pomocy Br. Zaleskiego, jako umiejącego rysować. Życzeniu temu uczyniono zadość, co oczywiście zbliżyło do Szewczenki jeszcze bardziej całe liczne grono Polaków. Szewczenko pierwszy raz w życiu zetknął się z Polakami, których mógł śmiało uważać za najlepszych przedstawicieli polskiego ówczesnego społeczeństwa, za wyrazicieli jego ideałów, pragnień, życzeń, pracy, a nawet marzeń. Pojęcia polityczne tej grupki, z któremi się zetknął i które poznał, pozwoliły mu widzieć duszę polską w zupełnie innem oświetleniu, niż to, w jakiem go rysowała bądź historja pseudo Koniskiego, bądź jego własni „zemlaki“, wychowani na poglądach tej historji i bezustannem szerzeniu pogłosek, że Polacy są nieprzyjaciołmi Rusinów. Tu, opuszczony prawie przez swoich, spotkał się z nadzwyczajną, a szczerą życzliwością Polaków. Nie było to bynajmniej współczucie tylko dla człowieka, spożywającego jak oni „gorzki chleb wygnania“, ale zetknięcie się ideowe na gruncie politycznym. Wygnanie i towarzystwo wygnańców otworzyło Szewczence oczy na to, że Ruś i Polska mają wspólnego wroga, który dybie na zniszczenie jednej i drugiej. W znanych nam, i w ogóle ruskiej literaturze materjałach, odnoszących do epoki życia skazańców w Orenburgu, nie ma szczegółów żadnych o rozmowach i dyskusjach, wzajemnych, ale z tego bynajmniej nie wynika, aby ich nie było. O czem mogli mówić ze sobą ci, którzy dźwigali jednaki ciężar niewoli, których ręka carskich satrapów jednako gnębiła bez litości, których dławił jednaki ucisk myśli i ducha? Rozmowy te znalazły odgłos przede wszystkim w poezji Szewczenki. Okres jego pobytu na wygnaniu śmiało można nazwać trzecim okresem w rozwoju talentu i twórczości poety. Pod względem twórczym był to niewątpliwie upadek. Księżna Barbara Repnin, widząc się z Szewczenkiem w Petersburgu już po powrocie jego, słusznie się wyraziła, że duch poetycki w nim wygasł, ale wzmocniła się i uszlachetniła ideowa potęga talentu. Poznanie się i zbliżenie się z Polakami zrobiło przewrót w jego twórczości. W pierwszym okresie Szewczenko był wyłącznie artystą, w drugim parafrazował poglądy polityczne szkoły historycznej moskiewskiej, uważając Polaków za wrogów ruskiego plemienia. Niepostrzegał że Moskwa wskazując Rusi wroga w Polsce i Polakach, odwracała oczy inteligencji ruskiej od siebie i tem łatwiej moskwiciła. W obec strasznej rzeczywistości, dawne historyczne walki Rusi z Polską, nie tylko Kozaczyzna, ale nawet Hajdamaczyzna, wydawały się sporami domowemi, wybuchami instynktów społecznych i klasowych, ale bynajmniej nie niewolą ducha, najstraszniejszą ze wszystkich niewoli. Krótko mówiąc, Szewczenko, przez zetknięcie się z Polakami, poznał prawdziwych wrogów swego narodu, którzy, rozluźniając kajdany w krytycznych chwilach swego państwa, tem mocniej zacieśniają je gdy chwila ta minie. Trzeci i ostatni okres twórczości Szewczenka nie tylko zaznaczył się zbliżeniem do Polaków, ale nadał poezji jego głębszy polot ideowy, oznaczony humanizmem politycznym. Znikła z jego poezji nienawiść do Polaków, której dopatrywano się w Hajdamakach. Już nigdy nie napisał, jak w Tarasowej nocy:
Czerwonoju hadiukoju
Nese Alta wisti,
Szczob łetiły kruki s pola
Laszkiw-pankiw jisty.
Przekonał się że „Laszki-panky“ nie ucisku Rusi pragną, ale wolności dla siebie i dla nich. Nie w Petersburgu u „zemlaków“, nie na Zadnieprzu w salonach Repnina lub w towarzystwie „moczymordów“ poznał ten świat wielkich idei, o zdobycie których długie wieki walczyła ludzkość. Tu może po raz pierwszy zrozumiał różnicę jaka istnieje między wolnością polityczną, a wolnością kozacką, bo prawdę powiedziawszy, nie za walkę o wolność skazany został na dźwiganie karabinu moskiewskiego Szewczenko, ale za „karykaturę“ Cara i „niewdzięczność“ dla rodziny carskiej, która przyczyniła się do wykupienia go z niewoli pańszczyźnianej. Lepiej od swego otoczenia rozumiał on pustkę życia, jaka go dławiła beznadziejnie, a jednak śród tej pustki i nicości moralnej żyć musiał. Nigdy już później nie wyrwały się z jego duszy słowa tak strasznej rozpaczy i tak potężnie wypowiedziane, jak wtedy właśnie gdy żył śród „swoich“ na Ukrainie. Charakteryzują one lepiej współczesne mu społeczeństwo ruskie niż długie opisy.
Mynajut’ dni, mynajut’ noczi,
Mynaje lito, szełestyt’
Pożowkłe łystia, hasnut’ oczi,
Zasnuły dumy, serce spyt’,
I wse zasnuło. I ne znaju
Czy ja żywu, czy dożywaju,
Czy tak po świtu wołoczuś,
Bo wże j ne płaczu j ne śmijuś…
Serce poety, zdrętwiałe w tej nicości duchowej, w jakiej żyć musiał, sam los ślepy, owe starożytne fatum wyzywało do walki.
Dołe, de ty? Dołe, de ty?
Nema nijakoi!
Koły dobroi żal, Boże,
To daj złoi, złoi!
Wołanie to nie przeszło bez echa. Pobyt w Orsku, Orenburgu, nad morzem aralskiem pozwolił mu odczuć w całej pełni „złą dolę“. Zaledwie miał czas Szewczenko zżyć się z ludźmi w Orenburgu i drogą wyrozumiałości uzyskać dla siebie trochę ulgi, padł na niego nowy „donos“. Poeta był skazany na służbę w szeregach jako prosty żołnierz z dodatkiem, którego dzikość trudno zrozumieć: zabroniono mu malować i pisać. Był to wyrok jakiejś strasznej śmierci: po prostu przymusowe samobójstwo. Nic dziwnego, że Szewczenko bronił się: malował i pisał ukradkiem. Niepodobna było nie tolerować tego. Znalazł się jednak „wierny poddany“, prawdziwy „knut w ręku kata“, który doniósł władzy, że Szewczenko maluje i pisze. To wywołało zesłanie go do fortu Nowopetrowska. Zbudowano go na wschodnim wybrzeżu Kaspijskiego morza, aby powstrzymywać, jak mówiono, bunty i swawolę Kirgizów. A bunty były następstwem tego że Kirgizi, którzy w stepach mieli wolne koczowiska, nie chcieli poddać się Moskwie.
IV.
W Nowopetrowsku życie Szewczenka płynęło bardzo ciężko. Przede wszystkim był pozbawiony ożywczego stosunku z zesłańcami polskimi, następnie musiał sobie tworzyć nowe warunki życia, nowych jednać przyjaciół. Zupełne osamotnienie, życie w brudnej, niechlujnej i ciężkiej „kazarmie“ z nóg go zwaliło. Z niedostatku i nieczystości dostał strasznej choroby „cyngi“, która go zeszpeciła na całe życie. Lekarze znają tę nieprzyjaciółkę nędzy i niewoli. Pozbawia ona człowieka włosów, zębów, ciało wygryza. Przebył ją pomyślnie. Fort miał przed sobą tylko step piaszczysty, pusty, bezdrzewny, szarozłocisty, bezbrzeżnie smutny. Zieliński, towarzysz wygnania Szewczenki, osnuł na tym temacie piękny poemat Kirgiz. Szewczenkę ten widok karmił smutkiem beznadziejnym. Wpatrzony duchem w Ukrainę, w tem bezludziu widział tylko „woronu na chresti“.
Siedmioletni prawie pobyt poety w Nowopetrowsku był niemal bezpłodnym pod względem twórczym. Oddalony od Polaków, z którymi się zbliżył, korespondował tylko z nimi aż do chwili opuszczenia swego przymusowego miejsca pobytu. Niestety, doszły do nas bądź ułamki tylko tej korespondencji, bądź w przekładach rosyjskich. Są one nietylko żywem świadectwem stanu duszy poety w czasie pobytu w Nowopetrowsku, ale też dowodem żywej sympatji, a nawet przyjaźni obustronnej. Jakkolwiek tylko obszerniejsza korespondencja z Bron. Zaleskim doszła do nas z tego czasu, maluje ona jaskrawo życie poety, jego usposobienie, jego tęsknoty i marzenia, a równocześnie tą głęboką przyjaźń, jaką Polacy i Szewczenko wzajemnie dla siebie mieli. Zanim rozejrzymy się w szczegółach tej korespondencji, nie od rzeczy będzie powiedzieć, że nie znajdujemy w niej zarówno śladu wszelkich żalów i pretensji jak i najmniejszej wzmianki o losie i przyszłości Rusi, a o współczesnej literaturze ruskiej, gdy coś dochodziło do niego, odzywał się z przekąsem.
Jakkolwiek wiemy, że korespondował z Sierakowskim, Zaleskim — i zapewne nie z nimi tylko — listy Szewczenki do nas w komplecie nie doszły. Czy przez ostrożność, czy przez przypadek, czy może nawet rozmyślnie ukryte zostały? — Nie chcemy odgadywać. Może chciano zatrzeć ślad tej przyjaźni poety z Polakami? Wszystko możliwe. Tylko listy Szewczenki do Zaleskiego ocalały — ale i te tak są oględne, że nie użyję innego wyrazu, traktowane i użytkowane skąpo przez ruskich biografów, że można śmiało powiedzieć, przez prasę i literatów ruskich wyzyskane nie zostały. Czasem odezwał się ogólnikowy głos obrony Szewczenka od równie ogólnikowych zarzutów rozmaitych „zemlaków“, Rosjan „małoruskiego pochodzenia“ — jak chętnie tytułowali się.
Listy Szewczenki do Zaleskiego odkrywają przed nami cały świat życia wygnańców z ich tęsknotą, smutkiem, nieraz rozpaczą, a rzadko nadzieją. W listach poety wylewa się cała dusza człowieka dobrego, życzliwego za miłość, jaką go Polacy otaczali, wdzięcznego za nią i odpłacającą się wzajemnie szczerą przyjaźnią. W listach jego znajdujemy mnóstwo imion tylko tych wygnańców-Polaków, którzy dzielili z nim ciężką dolę, wspominanych z największą życzliwością. Domyśleć się nawet nie możemy kto to są owi Michał, Foma, Eustachy, tak samo jak nie posiadamy żadnych szczegółów, dotyczących nazwisk Czyżika, Stankiewicza, Serednickiego i in. Jeśli kiedy znane nam będą akta męczeństwa narodu polskiego, chowane dotychczas po różnych kancelarjach „III oddziału“ lub innych, wtenczas dopiero wyciągnięte będą na jaw te, zapomniane dzisiaj, a godne pamięci imiona bojowników za ideę wolności, którzy głowy swoje złożyli w stepach Kirgizkich, nad Aralskiem morzem, na Mangaszłyku, w Orsku i Orenburgu. Może kiedy wolna Ojczyzna wystawi wspólny pomnik tym wszystkim, którzy za jej wolność walczyli i polegli — nieuczczeni i zapomniani. Szewczenko w każdym liście niemal pisze: „pocałuj odemnie rękę ojca prefekta“, „pocałuj miłego mego i dobrego Cejzika“, „kłaniaj się Serednickiemu“, „kłaniaj się Stankiewiczowi“, „ucałuj Zygmunta“ (Sierakowskiego) i „życzę mu najświetniejszego powodzenia na wybranej drodze“. Powtarza się to nie raz jeden, ale w ciągu korespondencji od r. 1850 do końca prawie życia poety. — Tak głęboka i szczera była przyjaźń wzajemna.
Z chwilą gdy położenie Zaleskiego stało się łatwiejszem, gdy otrzymał stopień oficerski i wysłany został do Bohosłowska, a wkrótce wrócił do Orenburga i objął tam urząd bibljotekarza, stosunki jego rozszerzyły się. Gdzie mógł tylko i jak mógł używał ich na korzyść, bodaj materjalną, dla towarzysza niedoli i włóczęgi nad morzem Aralskiem. Szewczenko posyłał szkice swoje, rysunki, w ogóle co miał i mógł spieniężyć, do Orenburga a Zaleski chętnie w sprzedaży pośredniczył. W listach nazywał je Szewczenko „materje wełniane“ i zawiadamiał ile „kawałków“ posłał. Powtarzało się to kilkakrotnie, a w maju (1857) „wysłał 17 sztuk“. Wybierz z nich, co najlepsze — pisał — według twego zdania, i sam cenę oznacz. W obec zbliżającej się podróży jestem podobny teraz do tureckiego świętego. Gdyby zapłacono po 15 rs. byłbym więcej niż zadowolony“.
Trawiony gorączką tworzenia, oddając się tylko ukradkiem malowaniu i pisaniu, Szewczenko znalazł glinę, zdatną do lepienia i z zapałem oddał się skulpturze. W wyroku sądowym, który go nad brzegi Kaspijskie zagnał, nic o tem nie powiedziano; zabrał się przeto do lepienia. I tu pośrednictwo Zaleskiego okazało się potrzebnem. Posłał mu tedy najpierw Byka z Kirgizem. Innym razem z Zielińskim, autorem Kirgiza, posyła grupę Trio, a z Friedmanem figurę Zbawiciela. Wszystko to łatwiej było spieniężyć za bezcen bodaj w Orenburgu niż w Nowopetrowsku. Korzystając z uczynności Zaleskiego, wdzięczność swoją wyraża w każdym liście. Nosiła też ona wszelkie cechy gorącej i szczerej przyjaźni, która nie ma tajemnic przed sobą.
Polacy nie tylko szanowali jego uczucia narodowe, ale starali się je podtrzymywać i ożywiać, zasilając go książkami, które mu mogły przyjemność zrobić. Posyłano mu więc Martwe dusze Gogola, Bohdana Zaleskiego Poezje, a nawet jakąś książeczkę, która ukazała się w Kijowie „po małorusku“ p. t. Kijewskije łandyszi (Kijowskie konwalje). O Bohdanie Zaleskim pisze: „miłego mi Bohdana otrzymałem; serdecznie ci dziękuję. Nie rozstaję się z nim teraz; niektóre utwory umiem już na pamięć. Jedno tylko przykro: nie ma się z kim dzielić tą rozkoszą, jaką daje poezja“. O utworach swoich rodaków mniej przychylnie się wyraził. „Powiedz mi — pisze — na miłość Boga, skąd ty dostałeś tych zwiędłych, bez wszelkiego zapachu Kijowskich konwalij? Biednym moim krajanom zdaje się, że tem pięknem narzeczem nie tylko można wszelkie bajdy wypisywać, ale i drukować. Biedaki! — Nic więcej powiedzieć o nich nie można“.
Im więcej mijało lat wygnania, tem większy smutek i rzewność ogarniały duszę poety. Nadzieje walczyły w nim z beznadziejnością. Jeden car umarł, tron objął drugi — spodziewał się przeto ułaskawienia. Manifest wstąpienia na tron Aleksandra II., pominął Szewczenkę; czekał na manifest koronacyjny. Była to walka oczekiwania z rozpaczą zapomnienia. Wkrótce mieli być ułaskawieni Sierakowski i Zaleski, a on męczył się jeszcze śród bezleśnego i blademi trawami okrytego stepu — już sam prawie. Dawni towarzysze niedoli jedni po drugich opuszczali go. W samotności duchowej, nie mając z kim dzielić ani trosk swoich i smutków, ani nadziei, uciekał w niedaleką przeszłość, spędzoną razem z nimi, a śród otoczenia rozpaczliwej jednostajności, ta przeszłość wydawała mu się piękniejszą zdaleka i powleczoną poezją smutku. „Wczoraj — pisze — byłem na Chanta Babie, obszedłem wszystkie parowy, pokłoniłem się jak starym przyjaciołom drzewom, któreśmy rysowali, a w najdalszym parowie — pamiętasz — gdzie przy samej studni sterczą obnażone korzenie wielkiego drzewa, — usiadłem pod tem drzewem i długo siedziałem. Padał drobny deszczyk, potem przestał, potem znowu padał, a ja nie ruszałem się z miejsca; tak mi było przyjemnie pod gałęziami tego starego olbrzyma, że siedziałbym do późnej nocy, gdyby nie myśliwi, którzy mnie spędzili — oby za to ani jednego wróbla nie zastrzelili! Jakieś jasne, pełne rozkoszy wspomnienia ogarniały mię wtedy. Przypomniałem sobie całą naszą wyprawę Karatowską ze wszystkimi szczegółami — i ciebie i Turno… Ta wyprawa na długo pozostanie mi w pamięci.“
Po przybyciu Szewczenka do Nowopetrowska, komendantem tego stepowego fortu był kapitan Majewski, zdaje się, także jeden z rozbitków, którego los w stepy Kirgizkie zapędził. Człowiek samotny, bez rodziny. Był przychylny dla Polaków i dla Szewczenka. Może wspomniał na starość strony ojczyste, rodzinę, zatęsknił do muzyki ojczystego słowa, dość, że zmiękł. Przez palce patrzył na wygnańców i tułaczy. Miał litość może nad własną ojczyzną. Szewczence pozwolił nawet mieszkać u siebie. Nie długo to trwało. Umarł. Może i jego zabiły tęsknota i osamotnienie — ta gorączka żrąca powolnie ale beznadziejnie serce człowieka. Miejsce Majewskiego zajął Herakljusz Uskow. Ciężki z początku, lecz z czasem stawał się coraz łagodniejszym. Serca ludzkiego żaden urząd nie może przerobić na kamień. Jaśniejszy promień i w jego życiu się znalazł. Miał żonę, Agatę, Polkę niewątpliwie — jedną z tych zapewne, które, związane dobrowolnym łańcuchem, za sałdacką szynelą wędrują po całej Rosji, a samotne i nieznane życie kończą na emeryturze mężów, — szczęśliwe, jeśli potrafią stworzyć własną rodzinę. Wynarodowiają się one mimowoli i toną bezpowrotnie w obcem i dalekiem morzu.
Osamotnione, a spragnione miłowania kogoś, serce poety uderzyło mocniej na widok kobiety, odbijającej się rażąco na tle dzikiego stepowego otoczenia, a o ile z portretu w wieku dojrzałym widać, piękna kobieta już samym widokiem swoim sprawiała mu przyjemność estetyczną; codzienne zetknięcie się z nią przerobiło uczucie estetyczne na miłość — miłość, powiedziałbym, idealną ale bynajmniej nie ślepą, jak obaczymy, do tego stopnia, aby zakryła przed nim wady moralne. „Ta najlepsza kobieta — pisał — jest dla mnie prawdziwą łaską Bożą. Jest ona jedyną istotą tutaj, którą zachwycam się — do poetycznego uniesienia. A zatem — jestem mniej lub więcej szczęśliwy; mogę nawet powiedzieć — zupełnie szczęśliwy. Czyż może być zresztą inaczej w obecności kobiety wysoce moralnej i fizycznie pięknej?“ „Ona pamięta ciebie i wspomina życzliwie.“ Tak pisał w Październiku 1854. Przez trzy miesiące jeszcze był w zachwyceniu. „Co za cudowne, podziwu godne stworzenie, czysta duchowo kobieta! Jest to najpiękniejsza perła w koronie stworzeń. Gdyby nie ta, jedyna pokrewna sercu memu istota, nie wiedziałbym co ze sobą robić. Pokochałem ją górną, czystą miłością, całem sercem i całą szlachetnością mojej duszy. Nie przypuszczaj, mój przyjacielu, nawet cienia czegoś złego w mojej czystej miłości“.
Takie były pierwsze wrażenia, pierwsze miesiące stosunku towarzyskiego z Agatą. Ale bliższe zapoznawanie się rozwiewało powoli czar uniesienia się i poezji. Po ściągnięciu zasłony z bóstwa — okazała się twarz pospolitej kobiety. W rok niespełna po pierwszych zachwytach nastąpiło otrzeźwienie. Dwa nieszczęścia, dwa ciosy uderzyły równocześnie prawie w serce poety: ominięcie go w manifeście ułaskawienia i rozczarowanie co do Agaty. „Rozpacz — z powodu braku łaski carskiej — tak mną wstrząsnęła — pisze do Zaleskiego — że ledwie zapanowałem nad sobą. Dotychczas jeszcze nie mogę się zrównoważyć, nie mogę przyjść do siebie. W takich wypadkach człowiek musi mieć szczerego, bezinteresownego przyjaciela“. Dalej nieco dodaje: „Moje jedyne dotychczas moralne oparcie — i to się zachwiało, stając się brzemieniem pustem i bez życia; ona (Agata) karciarka najzwyklejsza, nic więcej. Czy to tak w samej rzeczy, czy tylko mi się zdaje? Tak jestem oszołomiony, że nie umiem rozpoznać co czarne, a co białe“.
Nie mamy najmniejszego pojęcia o tem, sądząc ze wspomnień o Szewczence Agaty Uskowej, ażeby ta miłość, acz nie wyznana, znalazła w sercu jej jakie echo, dość, że z serca poety znikła. Przypuszczenia jego, co do nałogu karciarstwa, są bardzo prawdopodobne: karty i wódka wypełniały długie chwile bezczynności umysłowej, zarówno żołnierzom jak i oficerom — przedewszystkiem oficerom załogi. Trzeba było wielkiej siły ducha, aby powszechnie panującemu prądowi oprzeć się. Czy zdołała oprzeć się Agata, kobieta prawie samotna, w obcem otoczeniu? Rzecz bardzo wątpliwa.
Z Zygmuntem Sierakowskim, który w roku 1863 powieszony został z rozkazu Murawjowa, Szewczenko utrzymywał najserdeczniejsze stosunki, i jak wiemy, korespondował z nim. Czy się odnajdzie w całości ta korespondencja? Serdeczny stosunek trwał między nimi przez cały czas wygnania. „List natchnionego Zygmunta — pisze — z najżywszą rozkoszą przeczytałem. Poeta prawdziwy! Nie odpisuję mu teraz, bo mam nadzieję widzieć się z nim wkrótce w Ak-Meczeti“. Przy każdej sposobności niezapomina przesyłać mu najserdeczniejszych pozdrowień i uścisków, a gdy przez czas dłuższy wiadomości od niego nie ma, troszczy się i pyta: „dla czego Zygmunt nie pisze do mnie? Co się z nim dzieje? Gdzie on? Zawiadomij choć kilku słowami“.
Szewczenko osobliwą sympatją otaczał Sowę (Żeligowskiego), autora głośnego już wówczas poematu p. t. Jordan. Cenzura rosyjska nie doszukała się w poemacie aluzji do rzeczywistości i puściła go, chociaż społeczeństwo polskie i ludzie innego ducha domyślali się co znaczy i do kogo się odnosi zarzut „piastowania jedynie urzędów i służenia rzeczypospolitej rzymskiej“ i kim są przedstawiciele „samowiedztwa siły materjalnej“. Sowa należał do tej kategorji marzycieli, „których myśli, jak dymy, wiecznie nad dach ulatują“, o których Schiller powiedział:
Nichts war so hoch und nichts so ferne,
Wohin ihr Flügel ihn nicht trug.
Nic dziwnego że młodym, którym „nowego życia nadzieja rozdyma pierś człowieczeństwa“, którzy odczuwają „uroczyste drżenie, witające pod wszystkiemi względy nową epokę życia“, podobał się Jordan. Tą syntezą poetycką chwili dziejowej ożywione było społeczeństwo polskie, a duch Szewczenki, rwący się ku wolności, lecz spętany niewolą, nie był obcym tym wzlotom polskiego poety. Stąd też płynęły jego sympatje do Sowy. „Pragnąłbym — pisze do Zaleskiego — korespondować ze Sową, ale niewiem jak zacząć. Po polsku pisać nie umiem, a po rosyjsku nie wypada. W razie możliwości udziel mnie jego adresu, a gdy będziesz do niego pisać, kłaniaj się i ucałuj odemnie“. Czas nawiązywał serdeczniejsze węzły między poetą polskim a ruskim. Prawdopodobnie istniała pisemna między nimi wymiana myśli, ale może ją Szewczenko z zbytnej ostrożności zniszczył, albo może „zemlakom“ nie podobała się. W ogóle stosunek Szewczenki z Polakami przez biografów poety ruskiego nie był ani widziany, ani traktowany życzliwie i wyczerpująco.
W maju 1853 roku, Szewczenko, posyłając Zaleskiemu dwa swoje poematy Warnaka i Kniahinię, Warnaka ofiaruje Żeligowskiemu. „Kłaniaj się Sowie — powiada — a na Warnaku napisz (dedykację) Żeligowskiemu, albo tak zostaw. Jak będziesz uważał, że lepiej tak i zrób“. Zapytany zapewne czy zna Jordana, odpowiedział: „Jordana i Sowę znam jak twoje serce, i dzięki trzem ludziom, teraz już nie w Pietrozawodzku, którzy znali mnie osobiście i niezapomnieli o mnie, a dla tego żem został jeden tylko z tej trójki, posyłam serdeczny uścisk, a tym, którzy nie osobiście mnie znają i o mnie wspominają, zasyłam tysiąc z krwi serdecznej pocałunków i miłość braterską“.
W liście do Zaleskiego, który, jak się zdaje nie doszedł, prosił o przesłanie poezji Żeligowskiego, a gdy je otrzymał, pisał: „dziękuję ci za piękne pieśni Sowy; najbardziej podobały mi się Dwa słowa i Expromt; jeżeli z nim korespondujesz, to w każdym liście całuj odemnie z pełni mego serca“. Sowa zapoznał się także z poezjami Szewczenki i miał zamiar przełożyć na język polski jego Katerynę. Z tego powodu Szewczenko pisał: „przekłady Sowy są również piękne jak i jego oryginalne poezje. Mówię o tem, powodowany nie skromnością autorską, lecz tak jak odczuwam, Katarzyna moja nie jest tak piękną, a co ważniejsza jednolitą, ażeby ją warto było na język polski przekładać, a tembardziej Sowie. A zresztą niech on decyduje sam“.
Serdeczny stosunek obu poetów trwał nieprzerwanie i niezmącenie. W każdym liście swoim Szewczenko dopytuje się o swego kolegę po piórze, interesuje się nim i posyła serdeczne ukłony i ucałowania. We wrześniu 1855 roku Zaleski przesłał mu portret Sowy. Z tego powodu Szewczenko pisze: „niewiem jak ci dziękować, mój przyjacielu, za ten podarunek. Coś bliskiego, rodzimego widzę w jego dobrej, zamyślonej twarzy. Tak mi miło, tak rozkosznie patrzeć w twarz jego z tą myślą, że widzę w nim szczerego, serdecznego współtowarzysza. Z jaką rozkoszą przeczytałbym teraz jego Jordana. Ale jest to marzenie nie ziszczalne. Dzięki ci, stokrotne dzięki za ten serdeczny podarunek. Piszesz, że chciałbyś nas zbliżyć. Daj Boże ażeby wszyscy ludzie byli tak mu blizcy jak ja i ty, — wówczas dopiero zapanowałoby szczęście na ziemi. Pisz do niego i ucałuj odemnie jak brata“.
Wkrótce potem korespondencja istotnie zawiązała się między nimi. W kwietniu (1856), kiedy już się co do Szewczenka rozwiały nadzieje amnestyjne rozpacz ogarnęła serce poety. Widział jak trudno jemu wyrwać się „z tego przeklętego gniazda“ — i to wywołało straszną depresję. Takim nastrojem tchnie cały list kwietniowy do Zaleskiego, w którym między innemi powiada: „następną pocztą, jeżeli sił mi starczy, napiszę do Sowy; w obecnej chwili tak jestem wzburzony, tak przygnębiony moralnie, że wprost nie mogę w mojej głowie myśli powiązać, tembardziej napisać coś do rzeczy. Pisz do niego, ucałuj odemnie i życz, jak ja życzę, powrotu do zdrowia i szczęścia“.
Na tych serdecznych akordach nie zakończył się przyjazny stosunek obu poetów, nawiązany nad Uralem. Zaleski, Żeligowski, Turno i zapewne wiele innych ułaskawieni zostali i na razie, jakkolwiek nie wrócili do kraju, jednak przez Petersburg zbliżyli do niego i do rodziny. W r. 1857 przyszło wreszcie ułaskawienie i dla Szewczenki, ale znanym i stosowanym zwyczajem nieludzkim Moskwy, pozwolono mu zamieszkać zdala od Ukrainy — w Petersburgu. Na tem pustkowiu, gdzie Piotr I. przerębywał okno dla nowej polityki — mieszania się w sprawy państw zachodnich, w r. 1858 spotkali się znowu obaj poeci. Nie znamy szczegółów tego spotkania się — szkoda. Szczerość obu poetów, którzy byli sercem własnego narodu i jego echem, byłaby nam odkryła może to co było w nim i jak biło serce narodu. Spotkanie to musiało być bardzo serdeczne, bo Szewczenko pod dniem 13 maja (s. s.) roku 1858, w petersburskim swoim dzienniku powiada że Sowa wpisał mu następujący wiersz. Przytaczamy go w całości nie bez powodu.
Do brata Tarasa Szewczenki.
Wieszczu ludu, ludu synu,
Tyś tem dumny, boś szlachetny,
Bo u skroń twych liść wawrzynu
Jak ton pień twych smutny, świetny.
Dwa masz wieńce, męczenniku!
Oba piękne, chociaż krwawe,
Boś pracował nie na sławę,
Lecz serc braci słuchał krzyku.
Im zamknięto w ustach jęki —
Ach! i jęk im liczon grzechem!
Tyś powtórzył głośnem echem
Zabronionych jęków dźwięki.
I nad każdym tyś przebolał
I przepłakał nim urodził,
Lecz duch z wyżyn cię okolał,
I duch pierś twą oswobodził.
Smutny wieszczu! patrz cud słowa!
Jako słońca nikt nie schowa,
Gdy dzień wzejdzie — tak nie może
Schować słowa nikt z tyranów,
Bo i słowo jest też Boże
I ma wieszczów za kapłanów.
Jak przed grotem słońca pryska
Ciemnej nocy mrok i chłód,
Tak zbawienia chwila bliska,
Kiedy wieszczów rodzi lud.
Ant. Sowa.
Z powodu tego wiersza zadzierzysty literat ruski mnorum gentium, Wasyl Szczurat pragnąc uchodzić w oczach swoich czytelników za głębokiego krytyka, napisał rozprawę p. t. Szewczenko-Żeligowski-Czeczot. Powoławszy się na dziennik Szewczenka Szczurat powiada: „Wynikałoby z tego, że polski poeta z Litwy — krytyk daje do poznania, że jest w tym talencie coś nie polskiego, — Edward Żeligowski, znany pod pseudonimem Antoniego Sowy, zaznawszy tej samej doli co i Szewczenko, a zatem poznawszy go lepiej niż kto inny, przy spotkaniu się z nim na wolności w Petersburgu poświęcił mu i napisał wyłącznie dla niego powyższy wiersz. Tak wszyscy dotychczas myśleli. A tymczasem maleńkie rozczarowanie — dodaje dostojny krytyk i podkreśla słusznie. Zdaje mu się, że odkrył Amerykę i cieszy się że chwała spadnie na literaturę galicyjsko-ukraińską. Cóż to za powód tej radości? Wielki — Szczurat odkrył, że Sowa w fałszerstwo literackie się bawił i podwakroć oszukał swoich czytelników, ale Szczurata oszukać nie tak łatwo. Cóż się stało? Otóż dostojny krytyk odkrył, że Sowa ten sam wiersz o pół roku wcześniej wydrukował pod tytułem Do poety ludu w zbiorku swoich poezji, które wyszły w r. 1857 w Petersburgu, a do tytuliku dodał: z bułgarskiego. Nie dość tej zbrodni, bo dzięki znanej chytrości lackiej w wydaniu poezji swoich pominął nazwisko Szewczenka i zmienił rymy: zamiast męczenniku — wydrukował mój lirniku, a zamiast tyranów — napisał sułtanów.
Dla tak bystrego krytyka jak Szczurat sprawa jasna: „Żeligowski — powiada on swoim czytelnikom — sfabrykował dedykację Szewczence i do gotowego już przekładu z bułgarskiego, zmienił tytuł i dodał jedną strofę.“ „Ten fakt — powiada dalej — budzi pewne refleksje co do wartości dedykacji“, ale jako człowiek kochający wolność przedewszystkiem, „pozostawia czytelnikowi prawo rozważyć tę sprawę po swojemu.“
Po tem wszystkiem, cośmy o wzajemnym stosunku obu poetów pisali, tem brzydszą wydaje się niewdzięczność i nieszczerość Sowy. Oczywiście, ma tu miejsce słynna „polska intryga“. Korzystając z wolności, łaskawie udzielonej czytelnikom przez Szczurata, musimy zapytać: cóż to za mistyfikacja? Poco i naco Sowa i Szewczenko okłamywali się wzajemnie, jak nowożytni przyjaciele? Wszystko, co można było wyczytać „z drukowanego“, wyczytał IMć pan Szczurat, a czego nie wyczytał — nie domyślał się. A cała sprawa przedstawia się bardzo prosto i jasno. Wiemy, że z Nowopetrowska Szewczenko posyłał Zaleskiemu „materje wełniane“, a kiedy wysyłał próby swojej skulptury pisał: „Byk z Kirgizem“, „Trio“ i t. p. Szczurat, jakkolwiek posiada bujną fantazję, ani rusz domyślić się nie może dla czego to wszystko!
Przejdźmy teraz do wiersza inkryminowanego. Sowa napisał go na wygnaniu, pod wpływem korespondencji z Szewczenką — i nie posłał — zawahał się. On już wyjeżdżał, już opuszczał wygnanie, a Szewczenko zostawał jeszcze. Czyż taki wiersz nie byłby obu zatrzymał w niewoli? Jak pan myśli, panie krytyku? A co do przekładu „z bułgarskiego“ i dodatków — niech się pan uspokoi. Tak się zawsze robiło — dla cenzury. Dla uspokojenia pańskiego sumienia powiem, że cenzor rosyjski, znalazłszy raz w artykule politycznym przy rzeczowniku „krowa“ przymiotnik „rosyjska“, zamienił ten przymiotnik bardziej dźwięcznym — „hiszpańska“. Dla czego? zapytuje autor. Ja wiem dla czego — odpowiada cenzor — pan piszesz „krowa rosyjska“, a myślisz o Katarzynie II! Jakie są na to argumenty.
Sądzę, że po tych kilku słowach p. Szczurat zrozumie dla czego Sowa zmienił „męczenniku“ na „mój lirniku“ i dla czego w dzienniku Szewczenki zapisał wiersz bez skróceń. Czyż nie prościej i uczciwiej byłoby przypuścić, że Sowa sam przyniósł swoje Poezje Szewczence, wytłumaczył inkryminowane ustępy, a ów wierszyk, przeznaczony dla poety, własnoręcznie mu na pamiątkę wpisał? I tak całą tę zagadkę, której przy wielkiej bystrości krytycznej i złośliwości, nie mógł zrozumieć Szczurat, rozwiązuje — „krowa hiszpańska“. Z takiem przekręcaniem faktów, mających szlachetne znaczenie, wypadnie jeszcze raz spotkać się nam na drodze stosunków Polaków z Szewczenkiem.
Już z tych kilku słów, któreśmy powiedzieli, wyraźnie zarysował się stosunek wzajemnej życzliwości. Wątpić należy czyby on przeszedł z granic przyjaźni do czynu. Polacy byli niepoprawni: nie mogli nie myśleć o ojczyźnie i pracować dla jej podźwignięcia. Czy Szewczenko miał jakie zamiary i plany? Trudno odgadywać — nigdzie się one nie ujawniły. Siedział tymczasem w Nowopetrowsku, snuł marzenia artystyczne i dzielił się pomysłami z Zaleskim. „Niedawno przyszła mi myśl — pisze — uscenizować przypowieść ewangeliczną O Synu marnotrawnym, współczesnego rosyjskiego społeczeństwa. Idea sama przez się głęboko pouczająca, ale ten temat czysto moralny wywołał w mojej wyobraźni wstrząsające obrazy. Są one już w najdrobniejszych szczegółach wykończone — w mojej wyobraźni, i gdybym tylko miał najlichsze środki, zginął bym zapracowawszy się. Tak więc, jestem do pewnego stopnia zadowolony, że mi brak środków do pracy. Pomysł jeszcze nie dojrzał; popełniłbym nie jeden błąd. Będę więc nosił w sobie jak matka dziecko ten pomysł z jego nieskończenie różnorodną ilością tematów szczegółowych, a na wiosnę, pomodliwszy się Bogu, przystąpię do pracy. Jeśli Pan Bóg pomoże mi wykonać ten pomysł, to się zrobi dużej objętości album, a gdyby mi udało się wydać go kiedykolwiek, to byłby to szczyt mego szczęścia i pragnień. Jeśli zaś, Boże uchowaj, nie uda się — umrę; idea sama zbyt silnie zrosła się z moją duszą“.
Prawdopodobnie Szewczenko nie rozpoczynał nawet tej pracy, gdyż wiosna przyniosła mu wolność, która całą kolonję polską niesłychanie ucieszyła. I Szewczenko odżył. Jeszcze nie było absolutnej pewności urzędowej, ale prywatnie już było wiadomo, że chwila wolności niedaleka. Wiadomość o tem z dwóch stron nadeszła: od żony hr. Tołstoja, vice prezydenta Akademji sztuk pięknych w Petersburgu i od Bronisława Zaleskiego. Z tego powodu napisał do niego Szewczenko entuzjastyczny list. Uważając uwolnienie swoje za rzecz prawie pewną, zaczął „budować na tym pięknym fundamencie“, a z zamiarów swoich zwierza się przyjacielowi. „Pierwszy poemat — introdukcja: pożegnanie stepu, gdziem tyle lat cierpiał, pożegnanie innych, których kochałem, potem Moskwa i — pauza.“ Zamiast jechać petersburgską żelazną koleją — pisze dalej — pojadę zwykłą pocztową drogą Smoleńską albo Wileńską i przyjeżdżam wprost do Raczkiewicz. Tu rozpoczyna się druga część poematu: widzę się z tobą, płaczę, uradowany całuję ręce twojej szczęśliwej matki, całuję twoje uszczęśliwione siostry, czarnookich i jasnookich siostrzeńców i w objęciach zupełnego szczęścia odpoczywam, powtarzając wiersz wielkiego poety:
Całe powietrze w Arabistanie
Ledwie mi na oddech stanie!
Zamiast Arabji, będę mówić o Litwie. Wypocząwszy po tej wielkiej radości, silą prawie wyrywam ciebie z objęć matki i pewnego pięknego poranku modlimy się razem przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Wilno i memu sercu drogie wspomnienia. Ze stolicy Litwy warszawską szosą pędzimy wprost do Akademji Sztuk pięknych, a nasze zupełne szczęście uzupełnimy dwoma latami studjów, zamknąwszy się w pracy jak w celi klasztornej“.
„Drugi zamek na lodzie, jest to poemat o tym samym temacie: wstęp, Moskwa — jak wyżej, ale zamiast pocztowej drogi Smoleńskiej, kolej do Petersburga i ja — tam. Mieszkanie malutkie o dwóch pokojach, siedzę tam, studjuję aqua tinta i czekam ciebie, mego najserdeczniejszego przyjaciela, Ty przyjeżdżasz, mieszkamy razem bardzo skromnie, ubogo prawie, a w malutkich pokoikach pracujemy bezustanku, uczymy się i rozkoszujemy się naszą nauką. Dwa lata niepostrzeżenie przelecą nad nami i my oto, już jako skończeni artyści znowu oglądamy Raczkiewicze, całujemy twego ojca, matkę, śród czarnookich i jasnookich twoich siostrzeńców“. W końcu tego listu dodaje: „ach, jakbym pragnął porozmawiać z tobą o Kosmosze i słuchać, jak ty czytasz Pieśń Wajdeloty“.
Los psotnik pokrzyżował te plany. Szewczenko miał marszrutę wyznaczoną przez władze: musiał jechać wprost do Petersburga i nie rychło mógł stamtąd wyrwać się, aby kraj rodzinny oglądać ostatni raz — przed śmiercią.
Serdeczne i życzliwe stosunki Szewczenka z Polakami bynajmniej nie wyczerpują się naszym szkicem. Z braku materjału, zdołaliśmy objąć kilka zaledwie nazwisk. Wiemy tylko, że Zieliński i Turno wrócili do kraju, a Turno mieszkał nawet i życie zakończył w Warszawie. Za pośrednictwem Niemirycza, sekretarza dawnego Przeglądu tygodniowego, który był spokrewniony z Turno, zdołałem wydobyć od staruszka kilka szczegółów wspólnego z poetą ruskim pobytu za Uralem, ale notatki te, z powodu licznych wojennych peregrynacji zatraciły się i odszukać się nie dały.
Po powrocie z wygnania i po zrzuceniu z siebie szyneli żołdackich, zarówno Sierakowski jak i Zaleski, gorliwie wyzyskiwali stosunki swoje towarzyskie, aby zjednać sympatje dla Szewczenki i przyspieszyć jego uwolnienie. Jakkolwiek przyspieszenie nie zależało od nich, przyczynili się jednak nie mało do posunięcia tej sprawy naprzód. Oczywiście, szlachetnie myślący Rosjanie, a szczególnie hr. Aleksy Tołstoj i jego rodzina, gorliwie zajmowali się sprawą wyzwolenia Szewczenka. Nie było to rzeczą łatwą. Chodziło tu bynajmniej nie o ukraiński patrjotyzm poety, ale o obrazę osobistą rodziny carskiej, jakiej dopuścił się Szewczenko, przedstawiając ją karykaturalnie. Car nie mógł tego przebaczyć i z listy zbrodniarzy politycznych, przedstawionej mu do ułaskawienia, własnoręcznie wymazał Szewczenka. Dopiero przy drugim manifeście zdołano złagodzić zakrwawione żalem, serce carskie.
Niewątpliwie, Polacy zakrzątali się koło tego bardzo gorąco — i nic dziwnego: była to istotna chęć niesienia pomocy męczennikowi i wyzwolenia z niewoli pięknej duszy poety, miotającej się tam w smutku, żalu i rozpaczy. W jednym z listów do Szewczenki, Zaleski tak pisze: co ci mam mówić? Oto od sześciu tygodni jestem między swoimi, oddycham powietrzem rodzinnem, patrzę na łąki i gaje, na wszystko co drogie sercu memu, na twarze przyjaciół i krewnych. Szczęśliwy jestem jak nigdy w życiu nie byłem. Ale czyż mnie wypada mówić o szczęściu tobie, biednemu męczennikowi. Byłoby to wszystko jedno jak gdybym zdaleka pokazywał chleb głodnemu. O, mój przyjacielu! Jakbym ja pragnął podać ci kęs tego chleba, oglądać ciebie na łonie rodziny, śród swoich, których tak szczerze kochasz. Wyobraź sobie, gdym wrócił, powitały mnie cztery pokolenia. Jakie piękne typy dziecięce dla artysty. Dzieci jednej siostry — wszystkie czarnookie, drugiej — z błękitnemi, jak niebo, oczętami. Ty kochasz dzieci. Mówiłem im nieraz, że mam starego przyjaciela, podobnego do św. Piotra, a oni pytają: kiedyż twój przyjaciel przyjedzie? Oczekują ciebie, mój przyjacielu i modlą się o twój powrót, jak się o mój modlili. „Warnak“, przygotowany do druku, znajduje się u Sowy. (Wrzesień 1856). W innym liście pisze: „Zygmunt (Sierakowski) zawiadamia mnie, że widział podanie o uwolnienie ciebie.“
Sierakowski, opuszczając Orenburg w jesieni 1855 pisał do Szewczenka: „Bat’ku! Jest to rok radości i szczęścia; dzisiaj słońce nasze podniosło się na niebie do zenitu i nas też ogarnęło szczęście, najwyższe, możliwe w Orenburgu. Bronisław (Zaleski) zupełnie uwolniony i przed pierwszym czerwca wraca do naszej ojczyzny kochanej. Czekam na niego. Pojedziemy albo razem, albo ja go wyprzedzę. Serce, rozum, Bronisław, którego słowo dla mnie święte, wszystko mówi: pierwsza sprawa, bat’ku, twoja! Pan Bóg pobłogosławi moje zamiary i wzmocni je. Żyliśmy ze sobą na Wschodzie i zrozumieliśmy głębokie znaczenie słów: Ałła Ekber — Bóg wielki. W imię Boże jadę do Petersburga i nad brzegi Dniepru. Nie obawiaj się — nie zapomnę: Dniepr przypomni mnie o tobie, bat’ku! Pułk, do którego jestem przeznaczony konsystuje koło Ekaterynosławia, nad brzegami Dniepru, na miejscu dawnej Siczy. Przy pierwszej wiadomości o tem napisałem „posłanie“ — otrzymasz je w tym roku. Myśl nie moja, uczucia — moje. Jest to myśl „o złączeniu się współplemiennych braci, mieszkających na obu brzegach Dniepru. Bywaj zdrów“. PS. Jadę z pełną nadzieją, że los twój polepszy się. Bóg wielki a Car miłościwy. Bat’ku! Wielkim ludziom — wielkie cierpienia. Jednem z największych — to step bezdrożny, pustynia wielka. W pustyni mieszkał śpiewak Apokalipsy, w pustyni i ty teraz mieszkasz, nasz łabędziu!“
Jakkolwiek niewiele powiedzieliśmy o stosunkach Szewczenki z Polakami, a właściwie, z braku materjału nie wyczerpaliśmy tematu, i z tego jednak cośmy przytoczyli łatwo uczciwy czytelnik domyśli się tylko przyjaźni, tylko życzliwości, tylko czci dla jego nieszczęść i wielkiego talentu. Ale inaczej patrzyli na ten stosunek „zemlaki“ z punktu widzenia, że tak powiem, urzędowego, „żandarmskiego“. Pierwszy biograf T. Szewczenki Michał Czałyj staje na stanowisku nie krytyka i psychologa, ale agenta tajnej policji rosyjskiej. Powiada on, że Polacy „zbałamucili“ (oboszli) Szewczenka i okpili. „Posługując regułą jezuicką — pisze ten pedagog polskiej młodzieży, — polegającą na tem, ażeby nie gardzić żadnemi środkami, prowadzącemi do celu i korzysta z łatwowierności i dobroduszności poety, Sierakowski i Padlewski (co tu robił Padlewski? — Niewiadomo), — powzięli zamiar użyć małoruskiego poetę jako sztandaru ukraińskiego i opanować ten sztandar. Usiłowali oni z tego zawziętego wroga narodowości polskiej uczynić powolne narzędzie i mało brakło, a byłby się on stał sztandarem polskiej sprawy. Do takiego mianowicie celu było skierowane przez Sierakowskiego posłanie do Kobzarza „O zlaniu się współplemiennych braci“. Nie znamy oryginału listu Sierakowskiego, a mamy mocne podejrzenie, że zamiast o „zlaniu się“ była w niem mowa o „połączeniu się“ obu narodów do wspólnej walki z Moskwą. Jest to tem bardziej prawdopodobne, że organizatorowie powstania w r. 1863 na Rusi istotnie łudzili się możliwością wywołania wspólnej akcji, która się krwawo zakończyła dla marzycieli politycznych.
Jakże sam Szewczenko zapatrywał się na to „podejście“ jego przez Polaków? Jak w jego duszy odbijała się ta „intryga polska“? Jak się wyrażała w jego ideach i obrazach poetyckich? Nie mamy żadnych śladów ażeby między Szewczenką a Polakami istniały jakieś układy lub plany polityczne. Może tylko w prywatnej rozmowie dotykano tego przedmiotu — i to, może? Czas rozpoczęcia akcji był jeszcze daleki i Szewczenko nie dożył tej chwili. Tam wszakże, gdzie wypowiadała się dusza poety, myśli jego i uczucia daleko odbiegały od pojęć większości „zemlaków“. Dopiero w bliższem zetknięciu się z Polakami Szewczenko zrozumiał, że Car moskiewski, to nie osoba, to — system, wykształcony wiekami długiej niewoli, który powstał na gwałcie i gwałtem tylko da się zwalić. Że nieraz o tem była mowa dowodzi chyba wierszyk, napisany w Orenburgu, którego treść może tylko zrozumieć dusza wychowana w niewoli.
Zaśpiewaliśmy i rezeszliśmy się
Bez łez i bez rozmowy.
Czy zejdziemy się znowu
I czy zaśpiewamy kiedyś?
A może… Gdzież tam! Jakimi?
I zaśpiewamy — jaką?
Nie tutaj, nie takimi
I pewnie nie taką…
Dalsza treść, ostrożna, o życiu w Orenburgu i o nadziejach, dowodzi że wierszyk ten był reminiscencją rozmów z Polakami. Z Moskalami, choćby nawet i życzliwymi, nie rozmawiałby ani półsłowami, ani o przyszłości. Swoją przeszłość kozacką wspominał często, ale coraz rzadziej obwiniał o nią Lachów, a do swoich zwracał się otwarcie:
Nedoumy
zanapastyły Bożij raj!
W otoczeniu Polaków poglądy jego na przeszłość wyjaśniały się i utrwalały. Jeśli winą Polaków było, że rozhukanej Kozaczyzny nie umieli ani powstrzymać, ani jej siłom nadać właściwego kierunku, że pozwolili rozrosnąć się pierwiastkowi anarchii w duszach kozackich aż do przybrania dzisiejszych potwornych kształtów, to Szewczenko równie dobrze zdawał sobie sprawę z tego, kto był winowajcą największym, kto zdeprawował politykę kozacką i serce narodu ruskiego. Dla charakteru tego wiersza, napisanego na rok prawie przed śmiercią, podajemy go w oryginale.
Jak-by to ty, Bohdanę pjanyj
Teper na Perejasław hlanuw,
Ta na zamczyszcze podywywś,
Upywsia-b, zdorowo upywś!
Ty preprosławlennyj kozaczij
Rozumnij bat’ku! I w smerdiaczij
Żidiwskij chati pochmeływś,
Abo-b w kalużi utopywś,
W bahni swyniaczym…
Amiń tobi, wełykij muże,
Wełykij, sławnyj — ta neduże!
Jak-by ty na swit ne rodywś,
Abo w kołyści szcze upywś
To ne kupaw-by ja w kalużi
Tebe presławnoho. Amiń.
Perejasław 18. 8. 1859.
Myśl wyrażona tutaj różni się mocno od tej apoteozy jaką Chmielnickiego otaczają Moskale i od tej fałszywej czci, bardziej zawistej niż politycznej, jaką otaczają imię jego dzisiejsi borytele ukrainizmu galicyjskiego. Szewczenko napisał wprawdzie Hajdamaków, oparty o wspomnienia dziejowe, ale w przyszłość patrzył dalej: wiedział że droga, wskazana do Moskwy, ma tylko dwa wyjścia: do niewolniczego posłuchu albo wybujałej anarchii. Dopiero przez te dwa etapy wyrównać się może ku wolności. Szewczenko widział lepszą przyszłość Rusi z Polakami. Idei tej poświęcił wiersz do Polaków, przesłany Bron. Zaleskiemu. Dajmy go także w całości w nieznanym polskim przekładzie.
Gdyśmy byli kozakami,
Unii nie było
Z wolnymi braćmi Polakami
Wolno się nam żyło.
Kwitnęły stepy nam wesoło,
Kwitły sady nasze,
Niby lilie w około,
Tak to, bracie Lasze.
Dumne były matki nasze,
Bo wolnych rodziły.
Tak, mieliśmy, bracie Lasze
I wolność i siły.
Ale oto w imię Boga
Przyszli Jezuici,
Zapalona chata droga,
A my krwią obmyci!
O, tak bracie! W imię Boże
Raj nasz zamącili,
I rozlało się krwi morze,
A chatę — spalili…
Schyliły się łby kozacze
Jak zdeptane trawy,
Ukraina płacze, płacze
Zmarnowanej sławy.
Pomarniało głów bez liku
A ksiądz wyśpiewuje
Głośno w obcym nam języku
Swoje Alleluje!
Tak to, tak to bracie Lasze,
Księża i panowie
Rozsiekali drużbę naszą
Mieczem po połowie.
Podaj-że rękę kozakowi
I szczere serce jemu daj,
Dopomóż, bracie, wygnańcowi
Odtworzyć dawny, cichy raj!
Jeżeli zważymy, że wiersz ten napisany został w r. 1857, a zatem przy pierwszem zetknięciu się z Polakami, to mimo woli nasuwa się uwaga, że jest on następstwem długich poprzednich rozmów i dyskusji, które pozwoliły poecie spojrzeć na swoją przeszłość okiem nieuprzedzonem, umysłem nie sprzedajnym i sercem głęboko odczuwającem niedolę własnego kraju. Te uczucia, a nie wzajemna obłuda zbliżyły poetę ruskiego do Polaków.
Franciszek Rawita-Gawroński
22 grudnia 1917.
Najnowsze komentarze