life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Miguel de Cervantes: Przygoda Don Kichota w wąwozie Lápice

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Puścili się (Don Kichot i Sanczo Pansa) w dalszą drogę ku wąwozowi Lápice i dotarli do niego rzeczywiście w trzy godziny po wzejściu słońca.

— Tutaj, bracie Sanczo Pansa — rzecze Don Kichot, ujrzawszy wąwóz — możemy po same łokcie unurzać ręce w tym, co się nazywa przygodami. Tylko pamiętaj, że nie wolno ci ująć szpady dla mojej obrony, chociażbyś widział, że się znajduję w największym niebezpieczeństwie; jedynie w takim razie możesz mi przyjść z pomocą, jeżeli zobaczysz, że napastuje mię hołota i pospólstwo. Ale jeżeli to będą rycerze, to prawa rycerskie w żaden sposób nie dopuszczają, ani pozwalają, abyś mi pomagał, dopóki sam nie zostaniesz pasowany na rycerza.

— Zaręczam, dostojny panie, — odparł Sanczo — że w tem będę ci najzupełniej posłuszny, zwłaszcza, że z natury jestem człowiekiem spokojnym i niechętnie wdaję się w kłótnie i zawadiactwa. Ale, co prawda, gdyby mi wypadło bronić własnej osoby, to niewiele bym zważał na te tam prawa, bo prawa boskie i ludzkie dozwalają każdemu bronić się, gdyby go chciał kto skrzywdzić.

— Temu nie przeczę — odpowiedział Don Kichot; ale w niesieniu mi pomocy przeciw rycerzom trzymaj w karbach swoją przyrodzoną krewkość.

— To też mówię, że tak postąpię — odrzekł Sanczo — i uszanuję ten zakaz tak dobrze, jak dzień niedzielny.

Kiedy tak rozprawiają, ukazali się na drodze dwaj benedyktyni na dromaderach, a właściwie na mułach, niewiele od nich mniejszych, w okularach podróżnych i z parasolami. Za nimi szła kareta, otoczona przez czterech czy pięciu jeźdźców, i dwaj piesi mulnioy. W karecie, jak się później pokazało, znajdowała się pewna dama biskajska, jadąca do Sewilli, gdzie przebywał jej maź, który miał udać się do Indii na jakieś bardzo zaszczytne stanowisko. Zakonnicy nie należeli do jej orszaku, chociaż jechali tą samą drogą; ale Don Kichot, jak tylko ich spostrzegł, odezwał się do swojego giermka:

— Albo się mylę, albo czeka mię najsławniejsza przygoda, jaką kiedykolwiek widziano, bo te dwie czarne postacie, co się tam ukazują, są to zapewne, a nawet są najniewątpliwiej czarnoksiężnicy, którzy uwożą w tej karecie jakąś księżniczkę. Dla poskromienia tego bezprawia muszę wytężyć wszystkie swe siły.

— Będzie to coś gorszego, niż z wiatrakami! — odrzekł Sanczo — przypatrz się, panie, że to są dwaj benedyktyni, a owa kareta należy zapewne do jakichś podróżnych. Niech pan zważy, co mówię, i zastanowi się, co czyni, żeby go diabeł nie wywiódł w pole.

— Jużem ci powiedział, Sanczo — odparł Don Kichot — że mało się znasz na istocie przygód, i zaraz się przekonasz, że mam słuszność.

I to mówiąc, wysunął się naprzód, stanął na środku drogi, którą jechali zakonnicy, i gdy się zbliżyli na tyle, iż przypuszczał, że mogą usłyszeć, co powie, zawołał podniesionym głosem: Przeklęte plemię pogańskie! puścić mi natychmiast na wolność dostojne księżniczki, które przemocą uwozicie w tej karecie;inaczej bądźcie gotowi ponieść śmierć na miejscu jako karę za swoje niecne czyny.

Powściągnęli zakonnicy cugli i stanęli zdziwieni zarówno wyglądem Don Kichota, jak i jego przemową.

— Panie rycerzu — odpowiedzieli — nie jesteśmy ani przeklętym, ani pogańskim plemieniem, tylko benedyktynami i jedziemy w swoją drogę, a czy tam w karecie znajdują się jakie porwane księżniczki, lub nie, nic o tym nie wiemy.

— To nie dla mnie te pochlebne słówka, bo ja was znam, przewrotna zgrajo! — odrzekł Don Kichot.

I nie czekając na odpowiedź, dał ostrogę Rosynantowi i złożywszy kopię, uderzył na pierwszego zakonnika z taką zajadłością i odwagą, że gdyby ten nie był się zsunął z muła, byłby go zwalił na ziemie, a może ciężko zranił, lub nawet położył trupem. Drugi zakonnik, widząc, co spotkało jego towarzysza, wcisnął pięty w słabiznę swojego poczciwego muła i zaczął lżej od samego wiatru uciekać w pole. Sanczo Pansa, gdy ujrzał zakonnika leżącego na ziemi, zeskoczył żwawo z osła, rzucił się na niego i zaczął ściągać z niego odzież. Zbliżyli się tymczasem mulnioy zakonników i spytali go, dlaczego obdziera ich pana. Sanczo odpowiedział, że to mu się słusznie należy jako łup zwycięstwa, które odniósł jego pan, Don Kichot. Mulnicy, którzy nie znali się na żartach i nie wiedzieli nic o łupach ani o zwycięstwach, widząc, że Don Kichot już się był oddalił i rozmawiał z podróżnymi, co jechali w karecie, rzucili się na Sancza, obalili go na ziemię, wyrwali mu brodę aż do ostatniego włosa, zbili niemiłosiernie i zostawili rozciągniętego na ziemi z zamarłym tchem i bez zmysłów. Mnich, nie tracąc ani chwili czasu, zerwał się na nogi, cały drżący, wystraszony i wybladły, i jak tylko dostał się na swego wierzchowca, pocwałował do swojego towarzysza, który w znacznej odległości oczekiwał na niego i patrzał, na czym się skończy ta napaść. I nie ciekawi przebiegu całej tej awantury, obaj puścili się w dalszą drogę, żegnając się ciągle, jak gdyby diabła czuli już na karku. A Don Kichot, jak się już powiedziało, rozmawiał z damą w karecie i tak do niej mówił:

— Piękna pani! możesz robić ze swoją osobą, co ci się podoba, ponieważ zuchwalstwo twoich gnębicieli leży już na ziemi, powalone siłą ramienia mojego. Ażebyś się nie trudziła o imię twojego wybawcy, wiedz, że się nazywam Don Kichot z Manczy, jestem błędnym rycerzem i pokornym niewolnikiem pięknej Dulcynei z Toboso. W nagrodę za przysługę, jakiej odemnie doznałaś, nie żądam niczego więcej, tylko żebyś wróciła do Toboso, przedstawiła się ode mnie tej damie i powiedziała jej, co uczyniłem dla twojego uwolnienia.

Wszystkiego, co mówił Don Kichot, słuchał jeden z koniuszych, towarzyszących karecie, Biskajczyk. Widząc, że nie chce puścić karety w dalszą drogę, lecz domaga się niezwłocznego powrotu do Toboso, zbliżył się do Don Kichota, pociągnął go za dzidę i rzekł do niego w lichej kastylszczyźnie, a jeszcze gorszej biskajszczyźnie:

— Ruszać sobie rycerzu, precz, bo jak mnie Bóg stworzył, dostaniesz śmierć, kiedy nie puszczasz karety, jak ja jestem Biskajczyk.

Don Kichot zrozumiał go bardzo dobrze i odpowiedział mu z wielką powagą:

— Gdybyś był rycerzem, jak nim nie jesteś, jużbym cię był ukarał za tę głupotę i zuchwalstwo, nędzny służalcze.

A to uniósł się Biskajczyk:

— Ja nie rycerz? Klnę Boga, kłamiesz jak chrześcijanin. Jeżeli rzucisz dzidę a weźmiesz miecz, zaraz zobaczysz, kto z nas prowadzić koty pić. Biskajczyk na lądzie, hidalgo na morzu, hidalgo do diabła, i łżesz, jeżeli inaczej mówi.

— Zaraz to zobaczysz, powiada Agrages — odrzekł Don Kichot, i rzuciwszy dzidę na ziemię, dobył miecza, nadstawił tarczę i natarł na Biskajczyka z postanowieniem wydrzeć mu życie. Biskajczyk, spostrzegłszy go w gotowości do natarcia, chętnie byłby zsiadł z muła, ponieważ jako najętemu nie ufał, ale nie mógł zrobić nic lepszego, jak dobyć szabli. Przypomniał sobie jednak, że znajdował się tuż przy karecie, więc chwycił z niej poduszkę i użył jej za tarczę. I stanęli naprzeciw siebie obaj, jak gdyby byli śmiertelnymi wrogami. Przytomni temu chcieli ich pogodzić, ale nie mogli, gdyż Biskajczyk oświadczył w swoim łamanym języku, że jeżeli mu nie dadzą dokończyć pojedynku, zabije swoją panią i wszystkich, którzy mu w tym przeszkadzać będą. Dama w karecie, zdziwiona i wystraszona tem, czego była świadkiem, kazała woźnicy odjechać nieco dalej i stąd zaczęła się przyglądać srogiej walce. W tej rozprawie Biskajczyk zadał Don Kichotowi przez tarczę cios w ramię tak potężny, że byłby go rozpłatał aż do pasa, gdyby nie zasłona.

Don Kichot, poczuwszy ciężar tego straszliwego uderzenia, zawołał głośno:

— Pani serca mego, Dulcyneo, kwiecie piękności! wesprzyj twojego rycerza, który dla przejednania twej dobroci znajduje się w tej ciężkiej przeprawie.

I z tymi słowy w jednej chwili wzniósł miecz, zasłonił się dobrze tarczą i rzucił się na Biskajczyka z postanowieniem całą sprawę zakończyć jednym cięciem. Biskajczyk, widząc go tak godzącego, z męstwa przeciwnika domyślił się jego gniewu i postanowił czynić to samo, co Don Kichot: czekał więc na niego dobrze zasłonięty poduszką, ale muł nie dał się zwrócić ani w jedną ani w drugą stronę, bo zmęczony i do podobnych harców nie przywykły, nie był w stanie zrobić ani kroku. Don Kichot tedy, jak się już powiedziało, z wzniesionym mieczem rzucił się na przezornego, ostrożnego Biskajczyka w zamiarze rozpłatania go na dwoje, a Biskajczyk oczekiwał go podobnież z podniesionym mieczem i zasłonięty poduszką. Obecni zaś w trwodze i niepewności wyglądali skutku tych straszliwych ciosów, jakimi sobie grozili, a dama w karecie z kobietami swymi ślubowała tysiączne wota i ofiary do obrazów wszystkich świętych i kaplic w Hiszpanii, żeby tylko Bóg ocalił jej koniuszego i je same z tak wielkiego niebezpieczeństwa, w jakiem się znajdowały.

*

Gdy tak stali obaj dzielni i rozsrożeni zapaśnicy z dobytymi i wzniesionymi mieczami, zdawało się, że grozili niebu, ziemi i piekłu, takie było ich uniesienie i przybrana postawa. Pierwszym co wymierzył cios, był popędliwy Biskajczyk, a wymierzył go z taką siłą i zajadłością, że gdyby miecz nie był mu się zwinął, jedno to cięcie byłoby wystarczyło do zakończenia tej srogiej walki i wszystkich przygód naszego rycerza. Ale przyjazny los, który zachował go do większych rzeczy, odwrócił miecz przeciwnika w ton sposób, że lubo go ugodził w lewe ramię, nie wyrządził mu innej szkody, tylko rozbroił go z tej strony, zabierając po drodze znaczną cześć hełmu i połowę ucha, co wszystko razem w przerażających szczątkach spadło na ziemię, zostawiając rycerza wielce sponiewieranego. O Boże! I któż byłby w stanic opisać tu wściekłość, jaka owładnęła sercem naszego Manczanina, gdy się ujrzał tak oporządzonym? Powiedziałby chyba to jedno, że uniósł się znów na strzemionach i, ująwszy miecz w obie ręce, rzucił się na Biskajczyka i ciął go w poduszkę i w głowę z taką siłą, że pomimo zasłony, jak gdyby góra nań spadła, krew rzuciła mu się nosem, ustami i uszami i zdawało się, że z muła się zwali; i byłby spadł niewątpliwie, gdyby się nie był uchwycił szyi zwierzęcia. Przy tem jednak nogi wymknęły się ze strzemion i ręce zaraz zwisły, a muł, spłoszony straszliwym ciosem, zaczął uciekać w pole i po kilku susach runął ze swym panem na ziemię. Don Kichot patrzał na to z wielkim spokojem, ale gdy zobaczył upadek, zeskoczył z konia, podbiegł żwawo do Biskajczyka i trzymając mu koniec miecza przed oczyma, żądał, żeby się poddał, bo inaczej głowę mu utnie. Biskajczyk był tak ogłuszony, że nie mógł nic odpowiedzieć i byłoby się z nim źle skończyło, bo Don Kichot był zaślepiony, gdyby panie z karety, które dotychczas z wielkim niepokojem przyglądały się walce, nie zbliżyły się do niego i nie poprosiły go najuprzejmiej, żeby im okazał tę łaskę i grzeczność i darował życie ich koniuszemu. Na to odrzekł Don Kichot z wielką wyniosłością i powagą:

— Zaprawdę, piękne panie, rad jestem bardzo, że mogę uczynić zadość waszej prośbie, ale jedynie pod tym warunkiem i obietnicą, że rycerz ten przyrzeknie udać się do wsi Toboso i w moiem imieniu przedstawi się nieporównanej pani Dulcynei, a ona się nim rozporządzi według swojej woli.

Wystraszone i zmartwione kobiety, nie zastanawiając się nad żądaniem Don Kichota, ani pytając, co to była za jedna owa Dulcynea, przyrzekły mu, że ich koniuszy uczyni wszystko, co mu ze swej strony poleci.

— Wierzę temu zaręczeniu i nie zrobię mu nic złego, chociaż na ukaranie zasłużył.

Miguel de Cervantes

DonKichot


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: 

Podobne wpisy:

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*