life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Stanisław Piasecki: Kapitał i własność – refleksja nacjonalisty

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

Rzecz to charakterystyczna i dla czasów w jakich żyjemy znamienna, że pierwsza polemika na łamach nowego tygodnika literackiego zeszła od razu na tory zagadnień ekonomiczno-społecznych. Bez tego dziś ani rusz. Mój artykuł, formułujący zasadę konieczności upowszechnienia prawa do twórczości, będącego w dziedzinie duchowej czymś równie ważnym, jak w dziedzinie materialnej zasada prawa do chleba i prawa do pracy, wywołał ostry sprzeciw polemiczny St. Strzetelskiego („Prosto z Mostu” nr 2). Sprzeciw dotyczył nie samej zasady oczywiście; dyskusja toczy się około zagadnienia, jakie warunki ekonomiczno-społeczne wyswobodzić mogą człowieka z niewolnictwa przytłaczającej go maszyny produkcji, uczłowieczyć zmechanizowanego wytwórcę, przywrócić mu rozkosz tworzenia.

Jest to już zdobyczą ostatnich czasów, że wyleczyliśmy się z prostackiej wiary XIX-go wieku w możliwość czysto materialistycznego ujmowania wszystkich spraw. Nie trzeba być dziś wcale mistykiem, aby z uśmiechem politowania patrzeć na tych, którzy mechanicznymi formułkami pragną uszczęśliwić ludzkość. Przewrót, jaki się dokonał w naukach przyrodniczych, nauczył nas, że świat bynajmniej nie jest tylko mechanizmem, rządzonym przez newtonowskie prawo przyczynowości, że jest czymś znacznie bardziej złożonym. Pomimo jednorodności, istnieje w nim pewna dwoistość, której nie sposób sprowadzić do wspólnego mianownika, a która odpowiada paralelizmowi zjawisk psychicznych i fizjologicznych w człowieku. Każda teoria społeczno-gospodarcza, która w równej mierze nie uwzględni tych obu punktów widzenia, uzupełniających się i ograniczających nawzajem, jest z góry skazana na klęskę. Taka nieuchronna klęska wisi teraz nad jednostronnym, ciasno materialistycznym marksizmem, organizującym mechanicznie planową gospodarkę w Sowietach.

Nowy pogląd na świat, któremu podwaliny dają ostatnie badania nauk ścisłych, przeciwstawiając się zdecydowanie materialistycznej tępocie, różni się jednak wyraźnie od dotychczasowego, podobłocznego światopoglądu idealistycznego. Konkretną rzeczywistością są dla niego zarówno duchowe, jak i materialne potrzeby człowieka. Walcząc o ustrój, w którym potrzeby duchowe człowieka mogłyby być zaspokojone, daleki jest od wyniosłej pogardy dla potrzeb materialnych. Te dwie sprawy pozostają ze sobą w ścisłym związku, takim samym, jaki nowoczesna biologia nazywa stosunkiem komplementarności. Bez zaspokojenia potrzeb materialnych nie może istnieć zaspokojenie potrzeb duchowych i na odwrót, bez zaspokojenia potrzeb duchowych zaspokojenie potrzeb materialnych jest fikcją. Nie da się również tych dwóch spraw rozdzielić w czasie: tyle a tyle godzin dziennie pracuj na chleb, a potem masz przez tyle a tyle godzin swobodę zaspakajania swych potrzeb duchowych (recepta sowiecka). Rozszerzenie ,,kwadransa duszy” do godzin niczego nie załatwia. Pogłębiać tylko może nienawiść do godzin pracy, nie dającej w dzisiejszym ustroju wielkoprzemysłowym olbrzymiej liczbie ludzi żadnego zadowolenia osobistego poza zarobkiem, pracy mechanicznej, ogłupiającej, wstrętnej. Rozwiązuje zagadnienie jedynie zespolenie pracy z twórczością; wtedy praca będzie zarazem trudem i rozkoszą, będzie jednocześnie zaspokajać materialne i duchowe potrzeby człowieka.

Oto teoretyczne uzasadnienie prawa do twórczości.

Ale urzeczywistnienie tego prawa możliwe jest tylko przy zasadniczej i gruntownej przebudowie dzisiejszego ustroju społeczno-gospodarczego, opartego na materialistycznej tezie twórców tzw. ekonomii i klasycznej (czytaj: liberalnej), że jedynym motorem działalności człowieka jest chęć zysku i że przeto tej chęci trzeba pozostawić całkowitą swobodę. Wmawiano to nam tak długo, aż uwierzyliśmy. Opamiętaliśmy się dopiero wtedy, gdy swobodna gra interesów stworzyła wielki kapitalizm, który przygniótł nas ciężarem właściwej sobie dążności do koncentracji i który zaczął zamieniać świat w jedną wielką fabrykę. W tej fabryce pozostawiono nam rolę kółek w maszynie. Niewielka już potem pociecha, że marksizm zaproponował zmianę właściciela fabryki: zamiast prywatnego przedsiębiorcy państwo, które sprawiedliwiej rozdzielić ma zysk i racjonalniej, planowo gospodarować. Żeby nie było bezrobotnych. Żeby każdy niewolnik miał pracę i chleb. I żeby raz na zawsze wyrzekł się mrzonki o swej osobowości; jest tylko członkiem zorganizowanej w kolektywach zbiorowości (czytaj: kółkiem w maszynie).

Jeśli się stoi na gruncie prawa do twórczości, to koncentracyjnej zasadzie kapitalizmu prywatnego i kapitalizmu państwowego przeciwstawić można tylko jedną zasadę: dekoncentracji.

Ta właśnie zasada wywołała zarzuty St. Strzetelskiego To zasada niejasna i bałamutna. Dlaczego? Bo nic nam nie mówi o stosunkach własności. Czy nie prościej użyć wprowadzonego już terminu: „upowszechnienie własności”?

Strzał celny i w sedno. Nie było przypadkiem, że w moim artykule termin „upowszechnienie własności” został zastąpiony terminem „dekoncentracja”. I przyznaję się ze skruchą: tak, to mogło wywołać pewną niejasność. Nie była to jednak niejasność w określeniu, tylko niejasność w niedopowiedzeniu. Nie sposób w jednym artykule wyczerpać tak rozległe zagadnienie, powiedzieć wszystko. Jeśli jednak o bałamuctwo idzie, to mam wrażenie, że trudno o przykład określenia bardziej bałamutnego, niż owo „upowszechnienie własności”, którego brak w moich wywodach tak bardzo zaniepokoił St. Strzetelskiego.

Dla tych, którym wystarcza uczuciowa wizja przyszłości gospodarczej, cała sprawa może się wydać nieistotnym sporem terminologicznym. Czyż „dekoncentracja kapitału” i „upowszechnienie własności” to nie to samo? O cóż chodzi? O przeciwstawienie zasadzie gospodarki wielkoprzemysłowej – zasady gospodarki drobnowarsztatowej. Oba określenia obejmują istotę rzeczy, zaś określenie „upowszechnienie własności” z naciskiem, położonym na słowo „własność”, ma jeszcze tę dodatkową zaletę, że nikogo niepotrzebnie nie drażni ani nie szokuje. Święta własność prywatna została uszanowana. Nikt się nie zgorszy.

Wreszcie, za hasłem „upowszechnienia własności”, stoi autorytet św. Tomasza z Akwinu i tomy rozważań o „nowem średniowieczu”. Pod osłoną „Summy teologji” można być bezpiecznym, że nie narazi się na miano bolszewika. Określenie ,,dekoncentracja kapitału” już tej gwarancji nie daje, jak to przekonałem się na własnej skórze z okazji artykułu „Prawo do twórczości”.

Toteż oceniam w całej pełni ogromne walory taktyczne hasła „upowszechnienia własności”. Zdaję sobie również sprawę z olbrzymiej i twórczej roli, jaką to hasło odegrało w kształtowaniu przemian poglądów społeczno-gospodarczych obozu narodowego. Rozumiem także, że odwołanie się do św. Tomasza, obalające podręcznikową informację, jakoby ekonomia zaczynała się od papy Smitha, oddało wielkie usługi naszej swobodzie myślenia o sprawach gospodarczych.

Ale…

Ale pamiętać równocześnie trzeba, że tezy św. Tomasza dotyczyły pewnego konkretnego ustroju społeczno-gospodarczego, w jakim żył ten wielki scholastyk, moralista i ekonomista: średniowiecznego ustroju feudalnego. Trzeba pamiętać, że pojęcie własności miało w tym ustroju zupełnie inną treść, niż obecnie; było raczej władaniem, niż swobodnym dysponowaniem. I trzeba pamiętać, że bądź co bądź przegradza nas od czasów św. Tomasza dobrych kilka wieków rozwoju nowoczesnego, wielkoprzemysłowego kapitalizmu.

Toteż gdy przyjrzeć się bardziej z bliska projektom społeczno-gospodarczym, ogłaszanym tu i ówdzie pod szyldem „upowszechnienia własności”, uderza w nich głęboka wewnętrzna sprzeczność. Chcąc ustrzelić za jednym złożeniem się dwa trofea: upowszechnienie korzystania z dóbr gospodarczych i ocalenie własności prywatnej (rozumianej zresztą z małymi modyfikacjami w dotychczasowym sensie kapitalistycznym), projekty te chybiają obu celów. Wytwarzają jakąś kombinację mieszaną, najniebezpieczniejszą z możliwych, ni to, ni owo.

Program w zakresie wielkich przedsiębiorstw przemysłowych brzmi: upaństwowić. Nie można przecież niszczyć istniejących już cudów gospodarki wielkoprzemysłowej, pchać się nieodpowiedzialnie w nieobliczalną w skutkach awanturę. Że przy tej sposobności bierze w łeb zarówno zasada upowszechnienia jak i zasada własności prywatnej, to już furda. Równocześnie zaś obok upaństwowionego wielkiego przemysłu, ma się upowszechniać własność wśród maluczkich, popierać rozwój małych warsztatów. Na wszelkie wątpliwości, czy państwo jako przedsiębiorca wielkoprzemysłowy nie wejdzie w nieuchronny konflikt konkurencyjny z teoretycznie popieranymi przez siebie małymi warsztatami prywatnymi, jest gotowa odpowiedź: państwo może gospodarować nieegoistycznie, unikać konkurencji, ba, nawet kolejno likwidować pewne działy swej gospodarki wielkoprzemysłowej w miarę rozwoju małych warsztatów. Piękna ta teoria nie bardzo co prawda znajduje potwierdzenie w doświadczeniach praktycznych. Polski Monopol Spirytusowy też zrazu występował w roli apostoła antyalkoholizmu. Chlubił się ustawą o zakazie wyszynku[1] w soboty i niedziele, obiecywał zmniejszenie procentu alkoholu w napojach i stopniowe zmniejszanie punktów sprzedaży, aż do zupełnego odzwyczajenia ludności od zgubnego nałogu wstawiania się. A potem po cichutku postarał się o zniesienie ustawy o zakazie wyszynku niedzielnego i ilość punktów sprzedaży stale zwiększa. Żeby interes szedł. Państwo jako przedsiębiorca prześciga znakomicie w egoizmie gospodarczym prywatnego przedsiębiorcę. Exemplum: Sowiety, które bynajmniej nie patyczkują się socjaldemokratycznie z ośmiogodzinnym dniem roboczym i innymi zdobyczami tzw. ochrony pracy.

Nie wydaje się zatem, aby dualistyczna koncepcja gospodarcza upowszechnienia własności małej i upaństwowienia własności wielkiej, mogła odsłaniać ponętne perspektywy. W pierwszym okresie nastąpi z konieczności podział na pozbawionych prawa do twórczości, zmechanizowanych i upaństwowionych pracowników wielkoprzemysłowych oraz obywateli wolnych, którzy na małych, własnych warsztatach borykać się będą z konkurencją państwa. W okresie zaś drugim nastąpi z tejże konieczności upowszechnienie nie tyle własności ile… kapitalizmu państwowego. Kapitał, jeśli mu od razu nie wybić wszystkich zębów, ma piekielną tendencję do koncentracji. To Marks uchwycił doskonale.

Przed kilku jeszcze laty hasło upowszechnienia własności (wraz z jego bliźniakiem: upaństwowieniem wielkiego przemysłu) mogło uchodzić za niezwykle śmiałe, odważne, rewolucyjne. W stosunku do laissezfairyzmu gospodarczego było ono istotnie wywrotowe. Ale przemiany zarówno w świecie nas otaczającym, jak i w naszym myśleniu, idą tak szybko, że już nam dziś to hasło wystarczyć nie może. Trzeba pójść dalej.

Czymże ono bowiem jest w chwili obecnej? Po prostu stwierdzeniem istniejącego stanu faktycznego, który byle dekretem można by i uformalizować. Upaństwowienie wielkiego przemysłu? Czyż nie odbywa się już w naszych oczach w formie coraz to większej kontroli państwa nad spółkami akcyjnymi? Wywłaszczenie wielkiej własności ziemskiej? Czyż są już dzisiaj właścicielami zadłużeni powyżej uszu w Banku Rolnym i BGK ziemianie? Upowszechnienie własności średniej i drobnej? A czyż właśnie tego typu gospodarstwa i warsztaty nie wykazały największej stosunkowo odporności na tzw. kryzys? To wszystko już jest, albo będzie. Nie ma o co walczyć. Ale dziś już dostrzec można, że to sprawy nie załatwi. Upowszechnienie własności małej przy równoczesnym upaństwowieniu własności wielkiej może być tylko krótkim etapem po którym upaństwowiona własność wielka pożre prywatną własność małą. Drogą ewolucji dojdziemy wówczas do tego samego, albo do czegoś bardzo podobnego, do czego doszły Sowiety przez rewolucję. A z tym właśnie ja, którego artykuł poprzedni uznano za „komunizujący”, walczę, bo to byłaby śmierć prawa do twórczości.

Wszelkie półśrodki na nic się tu nie zdadzą. Trzeba mieć odwagę myśleć o środkach całkowitych. Zasada upowszechnienia własności, z swoimi wszystkimi zastrzeżeniami i wyjątkami, dotyczącymi wielkiego przemysłu, a stanowiącymi istotną regułę ­­­– to zasada niejasna, bałamutna, wprowadzająca w błąd. Zasada dekoncentracji, odnosząca się przede wszystkim do wielkiego przemysłu, atakująca frontowo, nie zostawia żadnych wątpliwości co do swego znaczenia. Znam na pamięć wszystkie okrzyki przerażenia ewolucjonistów na jej dźwięk rewolucyjny. Rozwalenie wielkiego przemysłu to barbarzyństwo, to przekreślenie postępu technicznego! (Jakby postęp techniczny nie mógł równych triumfów święcić w zastosowaniu do małych warsztatów). Gwałtowne zburzenie dotychczasowego systemu, to chaos gospodarczy, to głód i nędza to hekatomby życia ludzkiego! (Jakby za rozkosz tworzenia nowego ustroju i zapewnienia szczęścia przyszłym pokoleniom nie trzeba była płacić ofiarami). I wreszcie: a co z przemysłem wojennym? Stracimy od razu Pomorze, zabiorą nam Śląsk! (Jakby właśnie z rewolucji francuskiej nie był wyszedł najlepszy żołnierz świata, żołnierz napoleoński, i jakby obdarty i bosy żołnierz bolszewicki z zdezorganizowanym przemysłem wojennym na zapleczu nie uporał się z Wranglem i Kołczakiem i nie dotarł pod Warszawę).

Trzeba mieć odwagę myśleć kategoriami, które dziś każdy nazwać może utopijnymi, a które jutro mogą stać się rzeczywistymi. Ideały nigdy nie są osiągalne całkowicie, a właśnie dlatego walczy się o nie. Trzeba nie lękać się słów-fetyszów, wlokących się kulą u nogi, takich słów, jak własność prywatna. Własność nie jest ani prywatna, ani państwowa. Własność należy do Boga. O tej prostej prawdzie zapomnieliśmy w ustroju kapitalistycznym – pora ją sobie przypomnieć. W ustroju dekoncentracji własność może być nadana człowiekowi jako depozyt, ale tylko we władanie, dla zaspokojenia prawa do chleba, pracy i twórczości. Może być nadana tylko z ograniczeniami, uniemożliwiającymi koncentrację kapitału. To pojęcie własności z pewnością nie mieści się w szufladce kropotkinowskiej.

Mój artykuł ,,Prawo do twórczości” wywołał uwagę St. Strzetelskiego, że jest to rozumowanie nie tyle „prosto z mostu”, ile z ,,z pieca na łeb”. Zgoda. Nie mam ochoty na piecu, czy na zapiecku wygrzewać się w przyjemnym ciepełku uznanych i niekłopotliwych formułek gospodarczych. Wolę skoczyć. Jest w tym zawsze ryzyko. Można sobie łeb roztrzaskać. Ale jeśli łeb wytrzyma, to od uderzenia staną w nim świeczki i zrobi się jasno.

Stanisław Piasecki

StanislawPiasecki12


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Subscribe to Comments RSS Feed in this post

2 Komentarzy

  1. Stanisław Piasecki, ps. „Stanisław Mostowski” (ur. 15 grudnia 1900 we Lwowie, zm. 12 czerwca 1941 pod Palmirami) – polski działacz narodowy, dziennikarz, pisarz, żołnierz, publicysta, krytyk literacki i teatralny.
    .
    Brał udział w walkach o Lwów w 1918 i 1919. W 1920 jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Studiował architekturę na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie oraz prawo na Uniwersytecie Poznańskim. W tym czasie był członkiem Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska. W 1935 roku założył własny tygodnik literacko-artystyczny „Prosto z Mostu” prezentujący polską myśl nacjonalistyczną. Miał ambicje stworzenia z pisma prawicowej alternatywy dla lewicowo-liberalnego pisma „Wiadomości Literackie”.
    .
    Kiedy wybuchła wojna, zgłosił się na ochotnika do wojska. Stawiając opór wkraczającej znienacka Armii Czerwonej zdołał uniknąć sowieckiej niewoli i powrócił do Warszawy. Podjął działalność w strukturach konspiracyjnych Stronnictwa Narodowego. W grudniu ukazał się pierwszy numer podziemnego pisma pt. „Walka”, którego był współtwórcą i redaktorem. Redakcja mieściła się w mieszkaniu Piaseckiego. Fundusze na druk pisma czerpał z restauracji Arkadia, którą założył w suterenie Filharmonii Narodowej. W lokalu spotykali się młodzi konspiratorzy, a także nastoletni poeci: Onufry Kopczyński, Wacław Bojarski, Zdzisław Stroiński, Andrzej Trzebiński i Tadeusz Gajcy, którzy wkrótce założyli grupę literacką Sztuka i Naród. Przez jakiś czas gościom Arkadii na fortepianie przygrywał Witold Lutosławski.
    .
    W grudniu 1940 Piaseckiego aresztowało Gestapo. Po kilkumiesięcznych torturach w al. Szucha trafił na Pawiak. Po sąsiedzku, na oddziale kobiecym, znalazła się jego żona. 12 czerwca został rozstrzelany w Palmirach w zbiorowej egzekucji.

  2. „W chwili śmierci miał 41 lat. Przyszedł na świat we Lwowie, 15 grudnia 1900. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej i brał udział w III powstaniu śląskim. Już w latach studenckich związany z endecją, działał w Młodzieży Wszechpolskiej.
    .
    Po ukończeniu ekonomii na uniwersytecie w Poznaniu, przeniósł się do Warszawy, gdzie rozpoczął współpracę z „Gazetą Warszawską”. W 1935 roku założył własny tygodnik kulturalny „Prosto z Mostu”.
    .
    - Prawica zyskała tym tygodnikiem znakomite pismo społeczno-kulturalne, które bez kompleksów mogło rywalizować z dominującymi dotąd w tym segmencie prasy, lewicowo-liberalnymi „Wiadomościami Literackimi” – mówił dr Janusz Osica w audycji Andrzeja Sowy i Wojciecha Dmochowskiego z cyklu „Kronika niezwykłych Polaków”.
    .
    „Eksponowało swój katolicyzm, było nieprzejednane wobec liberalizmu i rozwiązań ustrojowych zachodniej demokracji, głosiło antysemityzm” – taka charakterystyka „Prosto z Mostu” przytoczona zostaje w audycji z cyklu „Kronika niezwykłych Polaków”. Stefan Kisielewski tak charakteryzował Piaseckiego w swoim „Abecadle Kisiela”: „szalenie ideowy, szalenie żarliwy, okropny nacjonalista, antysemita (…). Wielki talent redaktorski. Nawet ludzie, którzy nie zgadzali się z tą jego linią, pisali dla niego”.”
    polskieradio24.pl/39/156/Artykul/1629500,Stanislaw-Piasecki-redaktor-ze-szkoly-Dmowskiego

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*