W komentarzu dla „Gońca” w Toronto, zatytułowanym: „kompromitacja, czy kukułcze jajo”, wysunąłem przypuszczenie, że ci, którzy naprawdę kierują polityką Stanów Zjednoczonych, pod pretekstem dopuszczenia do kompromitacji, postanowili przygotować grunt pod przyszłą wojnę przeciwko znienawidzonemu przez bezcenny Izrael Iranowi. Otwarte przygotowanie takiej wojny mogłoby wzbudzić nie tylko rozmaite wątpliwości, ale też ściągnąć na Stany Zjednoczone falę krytyki za uprawianie rozboju na skalę światową. W związku z tym rozsądek nakazywał, by grunt pod przyszłą wojnę na Środkowym Wschodzie przygotować w sposób nie wzbudzający niczyich podejrzeń – a najlepszym parawanem, za którym te przygotowania można ukryć, jest właśnie kierowana kompromitacja USA w Afganistanie. Wprawdzie pod pretekstem dokonanego 11 września 2001 roku ataku na USA, po raz pierwszy w historii wykorzystany został słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego z 1949 roku, chociaż Afganistan nie leży ani w Ameryce Północnej, ani w Europie, ani na Północnym Atlantyku na północ od Zwrotnika Raka, to niektóre państwa NATO pośpieszyły Ameryce z pomocą i do Afganistanu – wzorem Armii Radzieckiej – „wkroczyły”. Warto zwrócić uwagę, że Armia Radziecka, a obecnie rosyjska, nigdy na nikogo nie napada, tylko zawsze „wkracza” – jak np. 17 września 1939 roku, kiedy to „wkroczyła” na terytorium Polski. Nawiasem mówiąc, również marszałek Edward Śmigły Rydz też musiał uważać, że to nie napaść, tylko zwyczajne „wkroczenie” – bo czyż w przeciwnym razie wydałby słynny rozkaz, by „z Sowietami nie walczyć”? Przypomina to frywolną piosenkę, jak to „pijanego szypra kutra raz dręczyła myśl okrutna: facet myślał, że ma trypra, a to była zwykła kiła!” To, że USA na czele państw NATO do Afganistanu „wkroczyły”, jest jeszcze jedną ilustracją trafności teorii konwergencji, sformułowanej jeszcze w początku lat 60-tych przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego. Twierdził on, że splecione w śmiertelnym zwarciu supermocarstwa: ZSRR i USA, z roku na rok coraz bardziej się do siebie upodabniają. Niektórzy uważają, że to podobieństwo posunęło się już tak daleko, że obecny prezydent USA Józio Biden, coraz bardziej przypomina Leonida Breżniewa z jego okresu schyłkowego. Złośliwcy twierdzili wtedy, że Leonid Breżniew dlatego trzyma się tak prosto, żeby mu się nie wylał elektrolit.
Ale mniejsza już z tym, bo ciekawsza jest informacja, jaką otrzymałem od mojego Honorable Correspondant z USA , o tym, co Stany Zjednoczone, pod osłoną kompromitacji, zostawiły talibom w podarunku. I tak – zostawiły 22 174 opancerzonych samochodów, 634 samochodów MI 117, 175 samochodów służących do rozminowywania, 169 transporterów opancerzonych, 42 tysiące wojskowych pick-upów, 8 tysięcy ciężarówek, 64 363 karabiny maszynowe, 162 043 radiostacji, 16 053 noktowizory, 358 530 karabinów automatycznych, 126 295 pistoletów, 176 dział, 36 śmigłowców MI 17, 33 śmigłowce Blackhawk, 43 śmigłowce MD 530, 4 samoloty transportowe C 130, 23 embrayery Super Tucano, 28 samolotów Cesna 208, 10 samolotów Cesna AC 208. Wszystko to miało służyć skleconej przez sprzymierzonych armii afgańskiej, liczącej 182 071 żołnierzy wojsk lądowych i sił powietrznych oraz 118 628 policjantów i bezpieczniaków. Jak wiadomo, armia ta w ciągu kilku dni rozlazła się jak stare gacie i wszystko to w kwitnącym stanie przejęli talibowie. Niektórzy się pocieszają, że ci talibowie to prymitywy, co to nie potrafią z tego uzbrojenia korzystać, ale można im odpowiedzieć słowami starej francuskiej piosenki o św. Joannie d’Arc, jak to wędrując przez Lotaryngię napotkała trzech kapitanów, którzy wzgardliwie nazwali ją „prostaczką”. Ale ona rezolutnie powiada: „Ils m’ont appele villaine – avec mes sabots. Je ne suis pas si villaine, puis que fils du Roi m’aime – avec mes sabots” – co się wykłada: oni nazwali mnie prostaczką – w moich sabotach. Nie jestem ja taką prostaczką, bo kocha się we mnie syn królewski – w moich sabotach. Skoro talibowie przez 20 lat nie dali się zawojować takiej potężnej koalicji, to może jednak coś tam umieją, a reszty nauczą ich specjaliści z rozlazłej afgańskiej armii, dla których będzie to polisa ubezpieczeniowa na życie.
A jak na tym tle wygląda nasza niezwyciężona armia? Zacznijmy od pistoletów, których na wyposażeniu są 3 typy, ale tylko o jednym – WIST 94 Parabellum wiemy, że jest ich 20 210. Liczba pozostałych nie jest znana, chociaż planowane jest wyposażenie naszej niezwyciężonej do roku 2022 jeszcze w 20 tysięcy pistoletów VIS. Jeśli chodzi o karabiny, to brak tu dokładnych danych, z wyjątkiem karabinów „Beryl”, których jest 85 500. Jeśli chodzi o karabiny „Grot”, to jest ich około 140 tysięcy. Karabinów snajperskich jeszcze produkcji sowiecko-polskiej jest około 1100, a poza tym są jeszcze karabiny snajperskie fińskie i polskie w liczcie około 600. Jeśli chodzi o karabiny maszynowe, to w zasadzie brak jest danych. Jeśli chodzi o granatniki, to najwięcej jest RPG-7 – bo około 2000, a poza tym niewielkie ilości granatników szwedzkich, amerykańskich i około 1000 polskich SBAO. Jest około 600 moździerzy LM – 60, około 200 moździerzy czeskich ANTOS, 93 moździerze M – 98 i około 140 moździerzy produkcji jeszcze sowieckiej, które są powoli zastępowane przez samobieżny moździerz „Rak”. Przeciwpancernych i przeciwlotniczych ręcznych zestawów rakietowych „Grom” jest około 400 wyrzutni. „Piorun” – ponad 300 wyrzutni i około 260 izraelskich wyrzutni SPIKE. Czołgów „Leopard 2” mamy ponad 200, podobnie jak czołgów „Twardy”, a poza tym jest jeszcze około 360 czołgów T 72. Bojowych wozów piechoty BWP 1 jest 1268, około 500 „Rosomaków” różnych typów. Poza tym – około 30 wozów rozpoznawczych, no i 150 amerykańskich TUMAK 3, 90 „Skorpionów” i 237 starszych BRDM 2. Do tego dochodzą samobieżne wyrzutnie pocisków przeciwpancernych; 18 amerykańskich TUMAK i 27 sowieckich „MALUTKA”.
Artyleria rakietowa: 75 wyrzutni „Langusta” 122 mm, 93 sowieckie „Grady”, 29 czeskich RM 70, dalej – 362 samobieżne haubice „Goździk”, 111 samobieżnych armatohaubic „Dana” i ponad 100 samobieżnych armatohaubic „Krab”. Śmigłowców Mi 2 Polska ma 41, Mi 8 i Mi 17 – 26, 28 śmigłowców Mi 24, 35 śmigłówców PZL różnych typów („Sokół”, „Głuszec” i td.), 45 izraelskich dronów i 56 polskich. Siły powietrzne: 46 samolotów F-16, 28 MIG 29, 18 Su 22, które do 2025 roku mają być wycofane, 5 „Herkulesów”, 16 hiszpańskich CASA, 24 PZL M28. Tak to mniej więcej wygląda.
A przecież talibowie, wspomagani z zewnątrz, coś tam jeszcze musieli mieć, skoro przez 20 lat nie tylko nie pozwolili się zawojować, ale doprowadzali Amerykanów do desperacji. Wygląda na to, że obecnie stali się oni liczącą się regionalną siłą militarną. Czy Stany Zjednoczone mają w stosunku do nich jakieś pomysły? Wykluczyć tego nie można, bo skoro nawet my, biedni felietoniści, wpadliśmy na trop takich możliwości, to cóż dopiero mówić o tęgich głowach, które w Pentagonie rozważają nie takie kombinacje. Jest to tym bardziej prawdopodobne, ze między talibami a Iranem jest pewna zadra, chyba nie do usunięcia. Otóż jedni – to znaczy talibowie – są sunnitami, podczas gdy w Iranie są szyici. Jest to, mówiąc nawiasem, jedno z zadrażnień również między talibami a Państwem Islamskim, które nie szczędzi im gorzkich wyrzutów, że współpracują z szyitami. Ach, gdyby tak udało się napuścić sunnickich talibów na szyickich ajatollahów w Iranie? To marzenie, które na razie wydaje się nieosiągalne, ale kiedyś, wkrótce…? Wtedy i bezcenny Izrael nie tylko odetchnąłby z ulgą, ale też zacierałby ręce z uciechy i razem z USA sprzedawałby obydwu wojującym stronom broń. I pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić – czegóż chcieć więcej?
Stanisław Michalkiewicz
Zdjęcie: rawpixel.com
Tekst ukazał się w tygodniku „Najwyższy Czas!”.
Najnowsze komentarze