Prawo w pierwotnych społeczeństwach tak samo, jak i władza, od której pochodziło, miało charakter sakralny; dawało mu to moc i powszechne poszanowanie. Stąd jego ścisły związek z panującą w danym społeczeństwie etyką. Etyka i prawo – to kiedyś pojęcia nierozdzielne. Nawet jeszcze w wysoko już ukształtowanych społeczeństwach średniowiecznych prawo miało dawać wyraz etyce chrześcijańskiej, choć obok niego pojawiały się przepisy prawne, etycznie obojętne, będące regulowaniem pewnych spraw w interesie władzy lub w interesie uporządkowania stosunków między ludźmi. Były to przepisy o charakterze porządkowym, których ilość wzrastała w miarę komplikowania się stosunków gospodarczych i społecznych oraz potrzeb administracji. W ten sposób zarysował się wyraźny podział norm prawnych na prawa, będące niejako przystosowaniem zasad etyki chrześcijańskiej do codziennego życia i na prawa porządkowe, których autorytet moralny opierał się jedynie na tytule moralnym władzy, pochodzącej „z Bożej łaski”. Te mogły być dowolnie zmieniane, zależnie od uznania i potrzeb każdorazowej władzy. Część z nich tylko, dzięki długotrwałemu obowiązywaniu, wrastała głęboko i tworzyła prawo zwyczajowe. Niektóre z tych przepisów porządkowych średniowiecza weszły w obyczaj do tego stopnia, że dziś jeszcze widzimy ich resztki, jak np. urządzenia cechowe w rzemiośle. U narodów, których rozwój społeczny i polityczny szedł drogą mniej łamaną, bardziej ewolucyjną, jak w Anglii, siła prawa zwyczajowego przetrwała po dziś dzień i umożliwia opieranie na nim wymiaru sprawiedliwości sądowej.
W wiekach średnich prawem podstawowym, z którego zasadami liczyły się wszelkie inne przepisy, było prawo kanoniczne. Wyłom czyni w tym stanie rzeczy dopiero okres odrodzenia i reformacji przez zapoczątkowanie recepcji prawa rzymskiego. Tu należy stwierdzić dla uniknięcia nieporozumienia, że recepcja prawa rzymskiego, trwająca w Europie aż po początek XIX w. (kodeks Napoleona i kodeks austriacki), była przejęciem prawa rzymskiego w jego postaci późnocesarskiej i bizantyńskiej, w kodyfikacji cesarza Justyniana (VI w. po Chr.). Było to prawo od starorzymskiego prawa cywilnego co najmniej tak odległe, jak dzisiejsze prawo handlowe od zasad kodeksu Justyniana. Starodawni rzymskie ius Quiritium zostało przecież już w okresie rzeczypospolitej przebudowane pod wpływem praw, obowiązujących w innych państwach Italii, podbijanych przez Rzym; owo prawo tych ludów sąsiednich, ius gentium, było przeważnie prawem kolonistów pochodzenia greckiego i fenickiego, odpowiadającym potrzebom handlu. Rozszerzenie się imperium rzymskiego na cały basen śródziemnomorski, wciągnięcie w orbitę państwa rzymskiego ludów azjatyckich i północnoafrykańskich, doprowadziło przez wieki do daleko sięgających zmian w obowiązującym prawie, zbliżyło je do praw i obyczajów tych ludów Wschodu. Szczególnie utrwalił się ten proces w państwie wschodnio-rzymskim, w cesarstwie bizantyńskim, które objęło swymi granicami właśnie te ludy wschodnie. Toteż w kodyfikacji prawa, dokonanej za panowania cesarza Justyniana, a więc już po upadku cesarstwa zachodniorzymskiego, z dawnego ducha rzymskiego pozostała chyba tylko logiczność konstrukcji; najbardziej podstawowe, najbardziej wchodzące w głąb życia codziennego ogółu instytucje prawne, podstawy prawa małżeńskiego i familijnego, podstawy prawa spadkowego i zobowiązań nie miały już z duchem rzymskim nic wspólnego.
Recepcja prawa Justyniańskiego w Europie stała się właściwie uderzeniem w prawo kanoniczne, stała się laicyzacją prawa. Gdy zaś w szerokich masach trwały gorące wierzenia religijne, laicyzacja odrywała prawo od jego dotychczasowych podstaw, pozbawiając je związku z etyką chrześcijańską. Odgradzała także prawo od panującego obyczaju, czyniła zeń zbiór norm, nadanych dowolnie przez władze, których jedyną sankcją mogła być tylko siła fizyczna, zmuszająca ludność do posłuchu. Uniezależniane stopniowo od etyki i obyczajów, stawało się prawo ramieniem rządzących, środkiem, który pomagał im w utrzymaniu się przy władzy. Odtąd nie zasady prawne, zgodne z wierzeniami i obyczajem ludności, lecz martwa litera prawa rozstrzyga o stosunku jednostki do państwa i o stosunkach między ludźmi. Zaczyna się w zakresie wymiaru sprawiedliwości królowanie interpretacji i dowolności, lekceważące deptanie poczucia prawnego, wyrobionego przez wieki osiadłego życia, na rzecz gimnastyki prawniczej.
Prawo, będące przedtem stosowaniem w życiu praktycznym zasad etycznych, którym ogół hołduje i obyczaju, który ogół szanuje, przerodziło się w powódź norm, nieznanych w całym zakresie nawet specjalistom, zaś interpretacja jego zawiłych postanowień, jego enigmatycznej litery, stała się rodzajem zawodowego sportu, interesującą grą, opartą na czysto abstrakcyjnym myśleniu. Prawodawstwo zatraciło wszelką perspektywę, zaginęła jakakolwiek hierarchia praw. Bo jakaż miała przetrwać tę rewolucję w pojęciach ludności? Na czym miałaby się oprzeć? Z jakiego to powodu przepis o tym, jakie małżeństwo uważa państwo za ważne, miałby być ważniejszy od przepisu, zakazującego rozniecania ognisk w lesie? A jak można się domagać perspektywy w przepisach prawnych? Jakiż to uzasadniony powód wzbraniałby prawodawcy w przepisach,urządzających na nowo sprawę łowienia ryb w nieuregulowanych potokach, przewrócił do góry nogami dotychczasowe normy, obowiązujące w zakresie zobowiązań? Jest to przecież wyłącznie zagadnienie natury formalnej, zagadnienie zręcznej kodyfikacji. Co najwyżej sędziowie, adwokaci i urzędnicy pobiedzą się trochę nad zastosowaniem „litery prawa” i będą mieli trochę kłopotu z zastosowaniem przepisu, wedle którego „lex posterior derogat priori”, ale od czego uczy się ich mozolnie abstrakcyjnego, prawniczego myślenia? A ludność? Im prawo bardziej zagmatwane i nieprzejrzyste, im mniej laikowi dostępne, tym huczniej prawodawcy i wykonawcy prawa wybijają zasadę, że nieznajomość prawa nie uwalnia nikogo od jego skutków. W ten prosty sposób porządek
prawny zostaje zapewniony.
Jedynymi przepisami, postawionymi ponad innymi, stały się w XIX i XX w. te postanowienia, które mają zapewnić rządzącym pozostanie przy władzy lub jakiś kompromisowy jej podział; są to tzw. ustawy zasadnicze, czyli konstytucje. One jedne, będąc próbą utrwalenia stanu faktycznego w państwie, czyli istniejącego kompromisu między rządzącymi, a tymi, którzy by chcieliby rządzić z ich miejsca, one jedne cieszą się specjalną powagą prawną. Cóż dziwnego? Przecież w ustroju politycznym, wytworzonym w XIX i XX w., w którym władzy w państwie zabrakło tytułu moralnego, w którym oparła się tylko na sile, kwestia, kto rządzi, stała się zagadnieniem najważniejszym dla rządzących i dla tych, co chcieliby ich zluzować dla własnej korzyści. Dlatego to normy, ustalające powstawanie rządu, musiały się cieszyć specjalną ochroną formalną i karną. Prawo, oderwane od etyki chrześcijańskiej i od obyczaju, pozostawiło jednak sądom pełnienie „wymiaru sprawiedliwości”. Wydawać by się mogło człowiekowi, rozumującemu kategoriami, niezależnymi od doktryn XIX i XX w., że sprawiedliwość – to pojęcie jak najściślej zbratane z określoną etyką. Nic podobnego! „Sprawiedliwość” – to dziś pojęcie o czysto formalnej treści; to po prostu treść przepisów, zawartych w obowiązującym prawie. „Wymiar sprawiedliwości” – to stosowanie tych przepisów. Nie opierają się one o żadną etykę, chyba, że przyjmiemy istnienie jakiejś etyki, obowiązującej w państwie, w każdym innej, co więcej, w tym samem państwie bezustannie zmiennej, której jedynym fundamentem byłaby wola legalnych władz, tworzących i zmieniających prawo.
Czyżby więc etyka chrześcijańska, wyrugowana z „wymiaru sprawiedliwości”, została w nowoczesnym państwie zastąpiona chaosem, bezładem i dowolnością? Tak tragicznie nie jest, bo zwartość logiczną prawa uratowały po części królujące w XIX i XX w. doktryny. Na prawie karnym położył się cień liberalizmu i w obronie praw jednostki ludzkiej i jej wolności zamienił srogą represję karną wieków poprzednich, mającą wszelkie cechy etycznego potępienia danego czynu przez społeczeństwo, na jakąś niejasną mieszaninę represji prawnej, profilaktyki i wychowania przymusowego w stosunku do jednostki, wykraczającej przeciw przepisom, zagrożonym karą. Na prawie prywatnym odbił się zaś wszędzie interes elementu koczowniczego, dla którego cały świat stał się w ustroju wielkokapitalistycznym jedną wielką kuźnią produkcji i jednym wielkim rynkiem zbytu. Nad całym życiem gospodarczym narodów europejskich zapanowało prawo, cywilizacyjnie im na wskroś obce, dzisiejsze prawo handlowe, wekslowe, czekowe, bankowe, giełdowe, o spółkach akcyjnych itd., usuwając prawo cywilne – i tak zeświecczone przez recepcję prawa Justyniańskiego – na drugi plan i dające przed nim pierwszeństwo tam nawet, gdzie prawo handlowe nic nie stanowi zwyczajowi handlowemu, a więc pierwszemu, lepszemu gałgańskiemu zwyczajowi, panującemu wśród geszefciarzy! Uroczysty, sakralny ongiś, charakter zobowiązania materialnego, został doszczętnie zniweczony tak samo, jak w codziennym życiu zaginęła wartość dawnego, rycerskiego słowa honoru. Rozluźnienie związku prawa z etyką dokonało się nawet w dziedzinie życia, najbardziej o charakterze narodu decydującej, w dziedzinie, normowanej przepisami z zakresu prawa małżeńskiego, familijnego i spadkowego.
Wyrazem skrajnym bezetyczności prawa i czysto formalnego waloru jego przepisów stało się „prawo rewolucyjne” bolszewickiej Rosji. Pogwałciło ono bez żadnych skrupułów wierzenia etyczne i obyczaje rdzennej ludności i zostało oddane w całości na usługi koczowniczych, obcych Rosji, uzurpatorów i na usługi doktryn, które im spodobało się szerzyć. Zupełnie wolne od jakiegokolwiek związku z etyką rdzennej ludności (etyka – to przecież, zdaniem bolszewików, przesąd burżuazyjny), nie jest ono niczym w podstawach swych rożnym od prawodawstw wielkokapitalistycznych państw, a jedynie poszczególnymi swymi przepisami zadrażnia może mocniej, niż one, poczucie etyczne ludności chrześcijańskiej i jej obyczaje. Po cóż prawo oderwano tak gruntownie od etyki chrześcijańskiej i obyczaju? Wydawałoby się przecież, że związek prawa z panującą w narodzie etyką umacnia normy prawne w pojęciach ludności, zapewnia lepiej, niż wszelkie groźby, ich poszanowanie! Niewątpliwie przecież normy prawne, zgodne z etyką i obyczajem rdzennej ludności, nie wymagają dla zapewnienia im posłuchu tyle policji i tyle „wymiaru sprawiedliwości”; są po prostu tańsze. Ale za to treść ich dogadza właśnie tylko rdzennej, osiadłej ludności, natomiast naraża na szwank interesy koczowników, z których zarówno ustrój wielkokapitalistyczny, jak i ustrój socjalistyczny uczynił element panujący.
Przeciwstawność interesów materialnych i moralnych ludzi osiadłych i koczowników sięga tak głęboko, że każdy niemal przepis, dobry dla jednych, jest zły dla drugich. W lutym 1929 roku dr. Leo Bramson, prezes światowej organizacji żydowskiej „Ort” w Warszawie na konferencji z przedstawicielami prasy żydowskiej wyrzekł te znamienne słowa: „…Nasuwa się zajmujące zjawisko: różne zdobycze społeczne, każda dobra reforma państwowa, która jest pożyteczna dla innych obywateli, jest zła dla żydów”. (Der Moment Nr. 44 z 1929 r.). Czyż trzeba wyraźniejszego potwierdzenia moich dotychczasowych wywodów? Prawo jest dostosowane albo do życia i interesów rdzennej, osiadłej ludności, albo też do życia i interesów koczowników, eksploatujących chwilowo daną ziemię i jej ludność stałą. I nie da się tu wynaleźć żadnego mostu, żadnego złotego środka. Co jest dobre dla jednych, musi być złe dla drugich.
Prawo nowoczesne stało się w Europie chrześcijańskiej czynnikiem demoralizacji, gdyż osłabia instynkty etyczne, wyrobione przez wieki cywilizacji chrześcijańskiej. Wskutek tego w opinii ogółu przestało być sformułowaniem norm słuszności, a jego stosowanie prawdziwym wymiarem sprawiedliwości. Stało się czymś, obowiązującym tylko formalnie, czego przestrzeganie wymusza się jedynie siłą czy grozą „skutków prawnych”, stało się martwą „literą prawa”. Przekroczenie jego przepisów – w opinii ogółu – jest czymś niemiłym w skutkach, nie jest jednak niczym niegodnym uczciwego człowieka; jeżeli prawo da się legalnie ominąć, jeżeli jakiś spryt adwokacki wykryje taką szczelinę, przez którą jego klient może się prześlizgnąć, to… wszystko w porządku; nikt nie dozna wyrzutów sumienia. Nawet intencja prawodawcy ukorzyć się musi przed wymową już zakrzepłej litery prawa wraz z jej wszystkimi dziurami, otwartymi dla spryciarzy.
W tych warunkach, gdy prawo całkowicie z samej zasady oderwane zostało od etyki, której hołduje rdzenna ludność osiadła i od jej obyczaju, gdy stało się czymś ugruntowanym li tylko na formalnym uprawnieniu rządzących do tworzenia i zmieniania przepisów prawnych, hasło praworządności traci wszelki sens. Jest ono tylko wezwaniem do posłuchu wobec dowolności rządzących, który to posłuch i tak wymusza ich siła fizyczna, utrzymująca ich przy władzy. Dajmy jaskrawy przykład: kto z ludzi, obdarzonych zdrowym rozsądkiem, zrozumiałby hasło praworządności na tle ustroju i prawodawstwa bolszewickiego? A przecież ich prawo – to takie samo dobre prawo, jak wszelkie inne; tak samo, jak wszelkie inne, pozbawione związku z etyką i z obyczajem rdzennej, osiadłej ludności!
Prawo nowoczesne, którego jedynym oparciem w oczach ogółu osiadłej ludności jest siła rządzących i ich uprawnienie formalne do jego dyktowania, jedyną rękojmią jego przestrzegania obawa ludności osiadłej przed „skutkami prawnymi” i przed kryminałem – to jakby jeszcze jedna karta, położona na domku karcianym o chwiejnej równowadze, jakim jest ustrój państwowy, oparty na władzy, pozbawionej tytułu moralnego. Ustrój narodowy takie pojęcie prawa musi najzupełniej przekreślić i wyplenić doszczętnie. Tak, jak władzę musi oprzeć ponownie na tytule moralnym, tak samo i prawu musi przywrócić jego związek z etyką chrześcijańską i z obyczajem rdzennej, osiadłej ludności. Wtedy nie trzeba będzie tylu sędziów, policjantów i urzędników, a zdrowsze stosunki umożliwią zatrudnienie tych ludzi w pracy bardziej owocnej. W ustroju narodowym zapanować musi ponownie naturalna hierarchia praw; prawa, oparte na poczuciu etycznym ludności osiadłej i na jej obyczajach muszą stanąć wyżej od przepisów etycznie i obyczajowo obojętnych, od zwykłych przepisów porządkowych. I wtedy, gdy w stosunku do pierwszych śmiało można stosować zasadę, że nieznajomość prawa nie uwalnia od jego skutków, to w stosunku do drugich stosowanie takiej zasady w całej rozciągłości, nawet w wypadku najlepszej wiary nieobeznanego z prawem, stałoby się jaskrawą niesprawiedliwością, uprzywilejowaniem podstępnego spryciarza, jak to tak często zdarza się w dzisiejszej praktyce.
Pojęcie sprawiedliwości musi zostać ponownie uzgodnione z prawem, a wymiar sprawiedliwości musi stać się nim naprawdę. Żadne nadużycie wymiaru sprawiedliwości dla jakichkolwiek doraźnych celów narodowego rządu nie przyniesie nigdy skutków błogosławionych dla narodu, bo szkoda, jaką wyrządzi przez zachwianie poczucia etycznego wśród ludności i jej poczucia prawa, przerośnie zawsze wszelkie spodziewane korzyści. Dlatego to rząd narodowy nie ma żadnego uzasadnionego interesu, by kłaść tamę niezależnemu wymiarowi sprawiedliwości, by nastawać na niezależność sądów. W ustroju narodowym ustawodawcy zapominać nie wolno ani na chwilę, że prawo – poza swoją normalną funkcją życiową – pełni także w narodzie doniosłą rolę wychowawczą. Dobre prawo umacnia instynkty, wyrobione wśród ludności rdzennej przez wieki życia osiadłego, wiąże tę ludność silniej z jej narodowym państwem, daje jej ramy życia zdrowsze i do jej potrzeb dostosowane; ramy te, zrozumiałe w swych istotnych zarysach, nie krępują jej, lecz owszem dodają jej poczucia pewności. Poczucie prawne, uzgodnione z poczuciem etycznym, z poczuciem prawdziwej sprawiedliwości, stwarza dopiero szczere pragnienie praworządności; pragnienie to bowiem może być szczere jedynie wówczas, gdy obowiązujące prawo nie rodzi buntu, nie natrafia na instynktowny sprzeciw ludności osiadłej. Dla koczowników tęsknota za praworządnością jest czymś niezrozumiałym; dążenie do stałości urządzeń jest bowiem całkowicie obce ich duszy.
Tadeusz Gluziński
16 czerwca 2021 o 11:25
„Czytelnik aryjski pragnie przede wszystkim prawdy i pragnienie to jest ostoją naszej cywilizacji”. Ta maksyma w sposób najbardziej pełny oddaje pojmowanie swoich obowiązków wobec społeczeństwa Tadeusza Gluzińskiego, jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy politycznych okresu międzywojnia. Urodził się w 1888 r. w patriotycznej rodzinie inteligenckiej. Atmosfera panująca w domu rodzinnym sprzyjała wyborowi politycznej drogi, jakiej dokonali Tadeusz Gluziński i jego młodszy brat Kazimierz – późniejszy Przewodniczący Rady Politycznej Narodowych Sił Zbrojnych. Po wstąpieniu do Związku Ludowo-Narodowego Tadeusz Gluziński dość szybko piął się po szczeblach kariery organizacyjnej. Wpłynął na to niewątpliwy talent organizatorski, jak również sukcesy, jakie osiągał jako pisarz i publicysta nacjonalistyczny….
https://www.nacjonalista.pl/2010/11/05/daniel-pater-zyciorysy-dzialaczy-obozu-narodowo-radykalnego/