To jest krótka, smutna i przemilczana historia. Na próżno szukać jej opisów w obszernych opracowaniach dotyczących najnowszych dziejów Palestyny. Właściwie nie ma się czemu dziwić: dotyczy wyjątkowo skromnych ludzi żyjących na ziemi, którą wyrokiem polityki utracili na zawsze. A była ich ojczyzną. Tą najukochańszą – bo wybraną.
Pod koniec XIX wieku grupa wirtemberskich Szwabów z okolic Wuerzburga i Stuttgartu, członków protestanckiej wspólnoty wyznaniowej Świątynników, opuściła rodzinne strony. Uznano, że chrześcijanie winni żyć u źródeł – w Ziemi Świętej.
Palestyna, zamieszkana głównie przez Arabów i drobne społeczności Żydów oraz Druzów, okazała się niegościnnym, suchym i jałowym krajem. Wymarzonym zatem dla Szwabów, którzy pracę stawiali na drugim, po Bogu, miejscu. Mało kto wie, że właśnie ci twardzi Niemcy – obok przybywających z Europy Żydów – byli prawdziwymi pionierami przekształcającymi Palestynę w kraj „mlekiem i miodem płynący”.
Ich domeną było rolnictwo. Zajęli się przede wszystkim irygacją pustynnych i półpustynnych terenów. Sprowadzone z Niemiec motory „Deutza” pracowały bezustannie, pompując wodę znajdującą się 30 metrów pod powierzchnią ziemi. Wkrótce Palestyna zakwitła pomarańczowymi gajami, a jej dumnym towarem eksportowym stała się smakowita odmiana tych owoców – słynna „Jaffa”.
Szwabi, wrastający w palestyńską ojczyznę, mający bardzo dobre stosunki z arabskimi sąsiadami (wielu z nich mówiło płynnie po arabsku), nie interesowali się polityką. Ta jednak zainteresowała się nimi. Szczególnie po zakończeniu II wojny światowej, gdy „ocaleńcy z holokaustu” poczęli zalewać kraj. Niemcy w Ziemi Obiecanej? Tego nie mogli i nie chcieli zrozumieć. Jednocześnie stali się obiektem zamachów terrorystycznych ze strony Hagany, Irgunu i Lechi, antybrytyjskich i antyarabskich organizacji żydowskich. Jeden z nich – zamach bombowy na dom wspólnoty w Saronie koło Tel Avivu – nie zakończył się tragedią tylko dlatego, że starszyzna grupy wyznaniowej opóźniła spotkanie o 20 minut.
W tym czasie nieformalnym przywódcą palestyńskich Szwabów był Gotthilf Wagner, jeden z niewielu członków wspólnoty władający biegle językiem angielskim. Wagner, człowiek energiczny, uparty i nie czujący respektu przed brytyjskimi władzami mandatowymi, od kilku już lat zdawał sobie sprawę, że byt grupy jest zagrożony. Tym bardziej, że uległa ona istotnemu osłabieniu, gdy w 1941 r. Brytyjczycy wyekspediowali część młodych Szwabów wraz z rodzinami do Australii. Jednak ani on, ani pozostali rodacy i bracia w wierze nie chcieli opuszczać Palestyny. To była ich ojczyzna, tu ciężko pracowali od trzech pokoleń. Właściwie mieli do niej takie samo prawo jak żydowscy koloniści z początków XX wieku.
Rankiem 22 marca 1946 r. Wagner wyjechał samochodem z osiedla Wilhelma (obecnie Bene Atarot) w pobliżu Lyddy (obecnie Lod), kierując się do Jaffy. Towarzyszyła mu siostra Frida. Tuż przed rogatkami miasta, naprzeciwko żelaznego mostu zbudowanego – o ironio losu- przez jego przybranego ojca, stanął w poprzek drogi inny pojazd. Wypadki potoczyły się błyskawicznie. Do zaskoczonego Wagnera podbiegło dwóch egzekutorów, pakując bezceremonialnie 2 kule w głowę nieszczęśnika. Zdążył jedynie wykrztusić: „ende”. Morderczy klasyk.
Szwabi zrozumieli przesłanie. 2 lata później, po kolejnym zamachu Hagany, opuszczający Palestynę Brytyjczycy wywieźli ich – via Cypr – do Australii. Pozostały tylko pomarańczowe gaje…
dr Dariusz Ratajczak
Najnowsze komentarze