Wielkie mocarstwa zachodnie mogły być w drugiej wojnie światowej sojusznikiem Sowietów i de jure, i de facto. Polska natomiast, ze względu na swą słabość i położenie geograficzne, mogła być sojusznikiem tylko de jure. Natomiast de facto stawała się przez ten sojusz „kolaborantem z najeźdźcą sowieckim”.
Dobrze wychowani ludzie unikają zazwyczaj drażliwych porównań, które innych obrażają. Gdy się jednak stosuje metodę badań porównawczą, nie podobna uniknąć rуwnież i porównań drażliwych. – Niewątpliwie gen. Sikorski, bardzo wielu polityków i generałów polskich działało i chciało działać w najlepszej intencji i wierze. Ale wszystkie te działania reprezentowały pozory interesów polskich tylko tak długo, jak długo dokonywane były w złudzeniu, że pod postacią Związku Sowieckiego ma się do czynienia z państwem, w przybliżeniu chociażby różnogatunkowym („Rosja”). Stąd ogromny nakład energii rządu i propagandy polskiej, dla świadomego lub nieświadomego podtrzymania, i nawet rozbudowania fikcji, że jest tak, jak w rzeczywistości nie jest. Musiało się to udać, gdyż mocarstwom zachodnim, w ręku znajdował się rząd polski na emigracji, również zależało na podtrzymaniu tej fikcji dla celów propagandy wojennej. Ale mocarstwa zachodnie mogły sobie na to pozwolić, gdyż były dość silne i dostatecznie odseparowane od bezpośredniego zagrożenia komunistycznego. Polska była bezsilna, graniczyła bezpośrednio z Sowietami i w praktyce zdana była na ich łaskę-niełaskę.
Wytworzyła się sytuacja niezwykła: jedyną osłoną Polski przed zalewem bolszewizmu stanowiły de facto armie niemieckie na wschodzie. O żadnym jednak porozumieniu, a nawet stwierdzeniu tego faktu, nie mogło być mowy, gdyż na przeszkodzie stała z jednej strony szaleńcza polityka Hitlera, z drugiej ślepa polityka Polski. Naturalnie byli ludzie dostatecznie światli, którzy rozumieli, że jedyną w tej sytuacji nadzieją jest powstrzymanie naporu sowieckiego przez Niemców tak długo, dopóki mocarstwa zachodnie nie uzyskają absolutnej przewagi na zachodzie.
„Co będzie? Co będzie jak zawiodą wszelkie kontrofensywy niemieckie i armia sowiecka, może jeszcze w tym roku, zacznie zalewać Polskę?… – Wiadomość, która podziałała jak kojący balsam… Niemcy odebrali Charków!…” (Tadeusz Katelbach: „Rok złych wróżb.”)
To są prywatne notatki, robione w dzienniku w r. 1943. Ale po pierwsze ludzi, którzy sobie z tego zdawali sprawę, było nie dużo, a po drugie wypowiadanie głośno takich poglądów nie było wówczas możliwe, gdyż zaliczano je do herezji może równie niebezpiecznej jak te, za które ongiś św. Inkwizycja paliła na stosie. Za główny ratunek Polski uznawano tedy zbożne życzenia. W dalekim Londynie fikcyjne pozory dawały się zachowywać z pewnym namaszczeniem. Natomiast w kraju, pod okupacją niemiecką, rzeczy musiały przybrać obrуt zgodny z faktycznym stanem rzeczy.
Nie było żadnej praktyki: „dwóch wrogów”. – Odtworzenie autentycznych dziejów tego okresu w kraju, jest prawie niemożliwe. Należą bowiem do historii najgruntowniej może zafałszowanej w konformizmie, bądź na użytek komunistów, bądź polrealistów. Naturalnie tak płasko, jak to się przedstawia być nie mogło. Przeciwnie, pod ciśnieniem atmosfery różnorakich namiętności, były to dzieje wielostronne, można by rzec niezwykle kolorowe, gdyby straszliwa ponurość tła na takie określenie zezwalała. Niestety o większości szczegółów nie dowiemy się nigdy. Atmosfera podziemnej cenzury przeniknęła tak głęboko, że osiągnęła nie bywały dotychczas stopień samodyscypliny. Któż, kto pamięta te czasy, nie przypomina sobie najbardziej rozpowszechnionego szeptu: „…ale nie można o tym mówić…”, „…ale nie należy o tym mówić głośno…”, „…ale to wielka tajemnica…” itp. – Zresztą zrozumiałe. Działo się wszystko w nastroju terroru i kontrterroru. W warunkach konspiracji, głębokiego podziemia, nie raz pod wpływem niekontrolowanych ambicji osobistych. Czyli w okolicznościach w najwyższym stopniu nienormalnych, w których rozplątać kłębek o ginących w tajemnicy niciach, jest niezmiernie trudno, a w praktyce nie udaje się zazwyczaj nigdy. Co do tego, nie można mieć pretensji, że tak było. Można natomiast mieć słuszną pretensję, iż rzeczywistość уwczesna przeniesiona została w zmonopolizowane zakłamanie dnia dzisiejszego.
Mimo obowiązującej bezapelacyjnie solidarności z koalicją antyniemiecką, władze podziemne widziały się zmuszone do zajęcia jakiegoś stanowiska wobec zagrożenia komunistycznego, jeżeli miały reprezentować oficjalne interesy Polski w kraju. W ten sposуb doszło do rzekomo podwójnej gry, którą wytyka do dziś propaganda komunistyczna, tzn. do „teorii dwóch wrogów”. Teoria ta jednak nigdy nie przeistoczyła się w praktykę. Gdyż władze podziemne przestrzegały skrupulatnie, aby ci „dwaj wrogowie” nie zostali czasem uznani przez naród za sobie równych. O ile więc antyniemieckość obowiązywała wszystkich, o tyle antykomunizm dopuszczalny był jedynie w drodze wyjątkowo udzielonej na to przez władze podziemne koncesji, a i to w ramach, formie i postulatach zakreślonych z góry. Natomiast wszelkie indywidualne, bądź spontaniczne przejawy antykomunizmu traktowano z reguły jako łamanie dyscypliny narodowej, warcholstwo, lub zgoła współpracę z Niemcami.
W lapidarnym schemacie wyglądało to tak: antyniemcem musiał być każdy z obowiązku narodowego; antykomunistą tylko ten, kto uprzednio uzyskał na to pozwolenie władz podziemnych. – Ten, nieco anegdotyczny skrót, przeniesiony w praktykę, obalał oczywiście teorię „dwóch wrogów” i nadawał akcji antykomunistycznej formy nierzadko karykaturalne. Tak np. po wykryciu i ustaleniu winy sowieckiej za zbrodnię Katyńską, obowiązywała dziwaczna formuła, że „Niemcy też dorzucili tam część trupуw przez siebie pomordowanych”. Każde wystąpienie w prasie podziemnej przeciwko Sowietom musiało być okupione długim elaboratem wstępnym przeciwko Niemcom. Jedno złe słowo pod adresem Stalina, wymagało ustalonej normy złych słów pod adresem Hitlera i td. Naturalnie rzecz jest przedstawiona w semantycznym skrócie. Ale ten mniej więcej szablon cenzury narodowej obciążał ogromnie publicystykę podziemną, a nie waham się twierdzić, że ją w dużym stopniu ogłupiał, tym bardziej gdy się zważy nie zawsze wysoki poziom wyrobienia politycznego i intelektualnego podziemnych „cenzorów”.
Wszystko to razem, słusznej w zasadzie teorii „dwóch wrogów”, nie pozwoliłoby nigdy przybrać kształtów realnych. Zresztą teorii tej przeczyły oficjalne wersje, głoszące o „zdradzie” sowieckiej podczas powstania warszawskiego; podczas aresztowania 16 przywódców podziemnych i itd. Jak wiadomo określenia „zdrady” nie stosuje się do wroga. Zdradzić może tylko ktoś bliski, przyjaciel, sojusznik, ale nie wróg. Z wrogiem się walczy, a nie przyjmuje zaproszeń na herbatki konferencyjne. W końcu wiadomym jest, że po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między rządem polskim na emigracji i Moskwą, obowiązywała w stosunku do Sowietów wykładnia: „sojusznik naszych sojuszników”, co również z trudem dałoby się podciągnąć pod definicję „wroga”.
Kto ponosi winę za dezinformacje? – Pisząc o A. K. i akcji podziemnej unikam komunałów dla złagodzenia złego wrażenia, które może wywołać to co piszę. Utarły się w naszym piśmiennictwie konwencjonalne reweransy taktyczne celem zjednania sobie popularności. O taką popularność nie zabiegam. Zazwyczaj pisze się u nas o AK z dodaniem przymiotnika „bohaterska”. Jest w tym oczywiście ogromna przesada. Jeżeli chodzi o szeregowych AK, to byli żołnierzami walczącymi w podziemiu spełniającymi swój żołnierski obowiązek czasem w trudniejszych, czasem w łatwiejszych warunkach niż żołnierze na posterunkach bojowych wszystkich frontów świata. Nie wydaje się by byli gorsi, nie wydaje się też by byli lepsi od żołnierzy wielu innych narodowości biorących udział w drugiej wojnie światowej. Jak zawsze i wszędzie na wojnie, bohaterstwo i tchórzostwo, szlachetność i nikczemność, wspaniałe wyczyny i kompromitujące rejterady, maszerują ramię przy ramieniu. Nasza literatura wojenna cierpi na propagandową jednostronność. Gdy się jednak oprzeć na metodzie porównawczej i przewertować literaturę wojenną wszystkich stron walczących, musimy dojść do przekonania, że w liczbie heroicznych czynów zdystansowani jesteśmy znacznie. Nie sądzę by procentowo. Ale w bezwzględnych cyfrach na pewno. Jest to wynik zwykłego rachunku ilościowego. Większa ilość żołnierzy na lądach, morzach i w powietrzu, dostarcza większej ilości niezwyczajnych okazji wojennych; a mniejsza ilość, odpowiednio mniej okazji. W tym nie ma żadnej ujmy.
Natomiast za niejaką ujmę poczytać można fryzowanie tych okazji przez dowództwo AK i nadrabianie fałszywą statystyką. Prawda, że robili to i inni podczas wojny (zwłaszcza fantastycznie przesadne cyfry podawała Japonia i Sowiety). Nie zmienia to wszakże faktu, że dane dotyczące Polski odnośnie strat swoich i przeciwnika, ilość wysadzonych torуw, zamachуw, ilość żołnierzy AK pod bronią, zwłaszcza zaś ofiar w ludności cywilnej, przesadzane były nieraz dziesięciokrotnie. Dopóki trwała wojna, tłumaczyć można wymogami propagandy. Gorzej, że po wojnie cyfry te uznane zostały za autentyczne. Nie ten jednak rodzaj dezinformacji zaważył na losach kraju.
Utarło się mniemanie, że za błędy podczas wojny winę ponosi wyłącznie rząd emigracyjny w Londynie, a nie władze podziemne w kraju. Wydaje się że było akurat odwrotnie. Polityka rządu polskiego na emigracji nie mogła mieć wpływu na wydarzenia międzynarodowe. Natomiast mogła i powinna była wywrzeć wpływ na wydarzenia w Polsce, przynajmniej w granicach tego marginesu ,jaki pozostał. Pierwszym wszelako warunkiem po temu musiały być ścisłe i rzetelne informacje. Tymczasem informacje nadsyłane z kraju, odpowiadały może zbożnym życzeniom, ale nie prawdzie. Przemilczano po prostu o kapitalnym, a groźnym wzroście nastrojów prosowieckich. Płk. Jan Rzepecki, jeden z tych, dosyć licznych zresztą przywódców AK (szef BIP), którzy przeszli następnie na stronę komunistyczną, cytuje rzekome słowa pierwszego komendanta AK gen. Roweckiego: „Przyszła Polska musi być czerwona, chłopsko-robotnicza.” Czy odpowiadało to prawdzie, nie wiadomo. Natomiast niewątpliwie odpowiadało prawdzie, co Rzepecki pisał w swojej ocenie położenia:
„Nastąpiła daleko idąca radykalizacja… ogólne przesunięcie na lewo… Naczelny Wódz jest poinformowany o stanie kraju w stopniu zupełnie niewystarczającym… Uważam za bezwzględną konieczność obszerne i głębokie poinformowanie o położeniu w kraju N. W… . otwarcie mu oczu na naszą rzeczywistość.” – (J. Rzepecki: „Wspomnienia i przyczynki historyczne”, Warszawa, 1956.)
Naturalnie Rzepecki pragnie dziś tego „otwarcia oczu” w innej intencji, faktem pozostaje jednak, że rząd w Londynie miał oczy zamknięte. – Tymczasem przyczyny groźnego położenia miały podłoże zupełnie naturalne. Przed wojną Polska broniła się przed infiltracją bolszewicką zasiekami z drutu kolczastego, Korpusem Ochrony Pogranicza, kontrwywiadem, policją polityczną; poważny aparat państwowy ześrodkowany był na odparcie infiltracji bolszewickiej. A jednak infiltracja trwała i mieliśmy ciągle jej dowody to w armii, to administracji, w organizacjach społecznych etc. Łatwo więc sobie wyobrazić jakie rozmiary musiała przybrać z chwilą, gdy nagle granice zostają otwarte, strukturą, państwa wstrząśnięta i wrota dla agentów sowieckich na oścież otwarte… Mało tego: rząd polski zawiera z Moskwą układ przyjaźni i dotychczasowy, najniebezpieczniejszy infiltrator przeistacza się w sojusznika. A jedyna nadzieja narodu: mocarstwa zachodnie, nadają przez wszystkie radia prosowieckie informacje i propagandę. Ale to wszystko razem wydaje się jeszcze drobiazgiem w zestawieniu z propagandą prosowiecką, którą szerzy w kraju terror i metody postępowania okupantów hitlerowskich!…
Ci, ktуrzy kładli wówczas nacisk na obozy, więzienia i mordy, czyli na stronę li tylko eksterminacji fizycznej, przesuwają punkt ciężkości w niewłaściwym kierunku. Terror hitlerowski był straszny, w odniesieniu jednak do Polaków nie przekraczał znanych w historii miar terroru wojennego. Gdyż stosując metodę porównawczą, gdzież byśmy w takim razie mieli umiejscowić postępowanie względem Żydów, które te miary właśnie przekroczyło? Kto był w tym czasie w kraju pamięta dobrze, że Żyd, któremu udało się uzyskać dokumenty opiewające na Polaka „aryjczyka”, uważał się w praktyce za uratowanego. Była więc przepaść między losem Polaków i losem Żydów. Nie terror zatem fizyczny w stosunku do Polaków stanowił punkt szczytowy szaleńczej polityki Hitlera, gdyż dotyczył tylko pewnego procentu ludności. Punkt szczytowy polegał na tym, że cała ludność bez wyjątku, poddana została obłędnej metodzie poniewierania jej godności na każdym kroku; w tramwaju, na ławce ogrodowej, w pociągu, w restauracji, na chodniku. – I oto ten właśnie ciemiężyciel znajdował się jednocześnie w wojnie z bolszewikami… Nienawiść do najeźdźcy odruchowo popularyzuje wszystko i każdego, kto jest jego przeciwnikiem. Nienawiść do okupanta niemieckiego wskutek doznanych krzywd przeistoczyła się nieomal w narodową idee-fixe. W ten sposób na odcinku antyniemieckim propaganda polska miała niejako rozwiązane ręce. Odcinek ten nie wymagał już żadnego wysiłku. Całą pracę wykonywała tu hitlerowska metoda okupacji. Każdy Polak był na tym odcinku po stokroć uzbrojony psychicznie. Tym bardziej jednak stawał się rozbrojony na odcinku antysowieckim. Wydawało się więc logicznie, że tu należało skierować gros wysiłku politycznego. Tymczasem władze podziemne, nawet po tym gdy przegrana Niemiec jest już rzeczą pewną, a ich ustąpienie z terenów Polski i wkroczenie w ich miejsce Sowietów, tylko kwestią czasu, – dolewają coraz więcej oliwy do ognia, wyśrubowują agitację antyniemiecką do niemal ekstazy, mimo że kielich jest już dawno wypełniony po brzegi. Wynik w polityce jest taki sam jak w fizyce: olbrzymi potencjał antyniemieckiej propagandy przelewa się poza brzegi; a że nic w przyrodzie nie ginie, więc też te masy przelanej jednostronnie energii, nie będąc w stanie bardziej podsycać nienawiści do Niemców, podsycają przyjaźń do Sowietów.
Że pod ciężarem tych stu atmosfer prosowieckie nastawienie przybrało w Polsce tylko te rozmiary, a nie większe, że w gruncie rzeczy ulegano więcej naciskowi Londynu niż Moskwy (Radio Londyn, wiosna 1944: „Pamiętajcie, że wszelka akcja antysowiecka płynie wyłącznie tylko ze źródeł niemieckich!”), że PPR Gomułki miała bezpośredni wpływ minimalny, a jego dzisiejsze przechwałki są śmieszną bzdurą, jeszcze świadczyć może o stopniu zdrowego instynktu większości narodu.
Ale o stanie faktycznym i rozmiarach tej pośredniej infiltracji komunistycznej rząd w Londynie winien był zostać poinformowany. Poinformowany nie był. – Zresztą w jaki sposób mógł być poinformowany we właściwy sposób, skoro we władzach podziemia przeważali ludzie jawnie sprzyjający najdalej idącym kompromisom z Sowietami, a zastępca szefa sztabu AK, gen. Tatar, który sam przy pierwszej okazji przeszedł na stronę komunistów, mianowany był kierownikiem dla spraw krajowych przy Naczelnym Wodzu!
Józef Mackiewicz
3 grudnia 2020 o 14:17
Józef Mackiewicz ur. 1902 w Petersburgu, zm. 1985 w Monachium; pisarz, reporter, publicysta. Brat S. Cat-Mackiewicza. Od 1907 mieszkał w Wilnie. Brał udział jako ochotnik w wojnie 1920. Studiował nauki przyrodnicze na UW. W czasie okupacji opublikował w wileńskiej prasie kilka artykułów, które uznano za świadectwa kolaboracji. Podziemny sąd skazał go za to na karę śmierci, wyroku nie zdołano jednak wykonać. Ocena tego faktu do dziś jest przedmiotem gorących sporów i polemik. W 1943 brał udział, jako polski świadek w ekshumacji grobów katyńskich. W 1944 przedostał się do Krakowa, skąd w 1945 wyjechał do Włoch, potem do Anglii. Od 1955 zamieszkał w Monachium.
Debiutował zbiorem opowiadań 16-go między trzecią a siódmą (1936). Następnie ogłosił m.in. powieści: Droga donikąd (1955), Karierowicz (1955), Kontra (1957), Sprawa pułkownika Miasojedowa (1964), Nie trzeba głośno mówić (1969); reportaże i artykuły publicystyczne Bunt rojstów (1938), Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów (1948), Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy (1975), Fakty, przyroda i ludzie (1984). Już po śmierci Mackiewicza ukazał się wybór publicystyki Gdybym był chamem. Antologia (1987).
W pisarstwie Mackiewicza dominują dwa motywy, którym pisarz był zawsze wierny i które artykułował dobitnie. Motyw pierwszy to żywiołowy antykomunizm. Dla M. komunizm to zło absolutne, a wiara, że można go reformować czy obłaskawiać jest naiwnością, natomiast jakakolwiek współpraca z nim to zbrodnia. By myśl tę mocniej wyeksponować, Mackiewicz był w swoim pisarstwie świadomie stronniczy, nie cofał się przed przejaskrawieniem, wplataniem w obręb powieści całych obszernych partii dywagacji historiozoficznych i namiętnej publicystyki, co niekiedy rozsadzało ramy fabularne jego utworów, obniżające ich rangę artystyczną. Ze szczególną konsekwencją tropił wszelkie przejawy współpracy z komunistami; wobec wszystkich, którzy taką współpracę podjęli, przyjmował postawę bezwzględnego oskarżyciela. Motyw drugi to głęboka więź i poczucie solidarności z narodami wschodniej Europy, które wyjątkowo brutalnie i tragicznie zostały doświadczone przez historię XX wieku. W imię tej właśnie solidarności Mackiewicz nie cofał się przed atakowaniem największych autorytetów, płacąc za to zupełnym osamotnieniem.
3 grudnia 2020 o 22:38
Prawda jest brutalna, choć apologeci „walki z faszyzmem” o tym zapominają. Państwo Podziemne i rząd londyński przez długi czas współpracowały z sowieckimi mordercami. AK działała tak naprawdę od lata 1943 roku na rzecz wrogiego Polsce mocarstwa.
4 grudnia 2020 o 01:45
@Realista
Cała prawdę piszesz. Dowództwo AK wykonywało rozkazy z Londynu tj. dowództwo AL wykonywało rozkazy z Moskwy (co nie znaczy, że mamy całe AK szkalować, gdyż była też Konfederacja Narodu, która naiwnie wierzyła, że IIWŚ potoczy sę jak IWŚ). Tylko NSZ było niezależne od obcych stolic i walczyło o suwerenną Polskę. Szanuję też Schutzmannschafts-Bataillon 202 za obronę polskiej ludności przed banderowcami oraz WeißAdler Legion za walkę przeciwko (((żydo-bolszewii))).