Zacznijmy od truizmu. Świat się zmienił. A raczej świat nam zmieniono, bo to stwierdzenie bardziej odpowiada stanowi faktycznemu. Narzucono nam nowe postrzeganie rzeczywistości, nowe zachowania. Jednego dnia patrzyliśmy na życie oczami własnych dążeń, by następnego ranka dowiedzieć się, że nie mają one żadnego znaczenia, nawet dla nas samych. Czemu? Bo nam szkodzą. Bo gdzieś tam czyha niewidzialne gołym okiem niebezpieczeństwo, wirus-zabójca, który może poważnie przetrzebić ludzką gromadkę. A zatem nasze homosapiensowe zgromadzenie potrzebuje pomocnej dłoni i życzliwych acz twardych decyzji, by z tej zapowiadanej hekatomby wyjść cało. Ale tylko wyjść – bez tego całego bagażu dążeń i pragnień, które czynią nas ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu.
To nic, że takich wirusów od narodzenia człowieka pojawiało się więcej, niż cyfr ma liczba pi po przecinku, a ludzkość jak żyła, tak żyje – w przeciwieństwie do dinozaurów. To nic, że w tych szczęśliwych krajach, do których pomocna ręka z kluczem do lockdownu nie sięgnęła, nie dzieje się nic złego, a przynajmniej nie więcej złego, niż w krainach szczęśliwej maskowości. To nic, że trzeźwy umysł i bystre oko widzi, korzystając z ogólnie dostępnych danych (i to nawet tych podkręcanych przez zbawców świata), że ów morderczy w opisie coronawirus przegrywa nie tylko z rakiem czy grypą, ale nawet ze zgonami z powodu obżarstwa czy jazdy pod wpływem. To wszystko nic, nieważne. Bo dobrotliwi panowie postanowili teraz, że najgorszy jest COVID-19. Słowo-klucz to „teraz”. Bo za jakiś czas dowiemy się, że wirusa niet.
Przybył i wybył, a ślad po nim głuchy zaginął, jak po obietnicach wyborczych pierwszej z brzegu partii demokratycznej. Ale – to pewne, jak noc i dzień – będą następne „śmiertelne zagrożenia”. Może katastrofa klimatyczna, może inwazja mrówek-ludojadów. I kolejne absurdalne restrykcje, zakazy i nakazy. Zamiast maseczek być może będą to czapki z folii aluminiowej, chroniące przed kosmicznym promieniowaniem, lub też klaskanie na melodię Międzynarodówki, gdyż jak (nie) wiadomo – jeszcze, oczywiście – ścinają się od tego jaja na patelni. Pole do pomysłów i wymysłów jest zaiste ogromne.
Bo w tym wszystkim nie chodzi o prawdę, fakty czy nasze w dowolny nawet sposób pojmowane bezpieczeństwo. Chodzi o zmianę. Chodzi o zamianę. Chodzi o kontrolę. Całkowitą, globalną i bezwzględną. Testowanie ludzkiej wytrzymałości na najbardziej absurdalne rozkazy i kierowanie ludzkiego życia na tory, które demoliberalny totalitaryzm może kontrolować w sposób pełny. I oto on: totalny eksperyment totalitaryzmu praktycznego. Spójrzmy na jego realizacje: ograniczenie i poddanie nadzorowi realnych kontaktów międzyludzkich i wepchnięcie życia wspólnotowego do sieci, do mediów ironicznie nazywanych społecznościowymi, z ich cenzurą i kontrolą, o jakiej marzył Lenin, ale której nie zdołał wprowadzić nawet Stalin; regulacja życia religijnego poprzez zamykanie kościołów bądź ograniczanie dostępu do nich; centralne sterowanie poszczególnymi gałęziami gospodarki i finansami, w sposób znany dotąd wyłącznie w grach strategicznych typu „zbuduj sobie imperium”; odcinanie całych krajów od reszty świata; policja – broń Boże polityczna, mamy przecież wolność, która wylewa nam się uszami – z nieograniczonymi uprawnieniami „dla ochrony życia i zdrowia ludzkości”, wyuczona, by najpierw strzelać (karami finansowymi albo kulami), a pytać dopiero potem. Oczywiście, próby zbudowania takiej rzeczywistości bywały i wcześniej. Ale nigdy z taką siłą – i przede wszystkim: nigdy przy praktycznie całkowitej i potulnej bierności rodzaju ludzkiego. Nie weszliśmy teraz na wyższy poziom nowego wspaniałego świata – to już zupełnie nowa dyscyplina.
Stare porzekadło głosi, iż okazja czyni złodzieja. Mitologizacja COVIDA-19 to eksperyment społeczny, którego masowość narodziła się z całkowitego przypadku. Jak w opowieściach z krypty: jeden spróbował szaleju, reszcie spodobał się rezultat, więc potem nażarli się nim wszyscy. Co ciekawe, widać to wyraźnie, ta bezwolność całych społeczeństw najbardziej zaskoczyła samych testujących; bo nawet Szalonemu Kapelusznikowi nie przyszłoby do głowy, że tak łatwo można zamieść pod dywan dwa tysiące lat cywilizacji. A tu proszę, voilà! W kilka tygodni rzucono na ziemię i skopano bez litości to wszystko, z czym nie dali sobie rady ani barbarzyńcy Czyngis-chana, ani Wieczni Tułacze czy nawet amerykańskie bombki pokoju. I dlatego, powtórzmy to mocno, chłodne pożegnanie z coronawirusem, które za jakiś czas bez wątpienia nastąpi, nie będzie ostatecznym przebudzeniem z koszmaru. Bo po nim będą następne i następne. Z różną częstotliwością, inne co do formy, lecz takie same co do istoty. Już oni o to zadbają. O ile tego nie przerwiemy.
Na tym właśnie winniśmy się skupić. Nie na popierdółkach, nawet tak tragikomicznych, lecz i poniżających godność osobistą, jak maseczki. W ramach naturalnego oporu można przecież jeszcze bardziej umasowić pomysł używania w przestrzeni publicznej chociażby chust ze znienawidzoną przez władców, a bliską sercu naszemu symboliką nacjonalistyczną; dowcipna i celna szpila w oko demoliberalnych szaleńców, która już teraz boli ich bardziej, niż rozgrzany pogrzebacz wbity w rzyć pedofila. Owszem, warto czasem odwrócić bieguny i popatrzeć, jak władcy i ich akolici zgrzytają pejsami.
Przede wszystkim jednak nauczmy się rozróżniać rzeczy istotne od drugorzędnych. Skoncentrujmy się na tym, w co tak naprawdę uderza ów totalitarny trend, w te charakteryzujące go działania, które – bez względu na rodzaj straszaka – będą niezmiennie się powtarzać.
A są one dość oczywiste i zamykają się w dążeniu do zniszczenia trzech kluczowych obszarów, którymi są: życie duchowe i religijne, idee i koncepcje życia zbiorowego oraz aktywność społeczno-polityczna. To jest nasze pole bitwy. Co więcej, dobrze je znamy.
Dostrzegamy tu sprzyjający nam paradoks. Obecny agresywny atak na podstawy cywilizacyjne przetrzebił życie publiczne z tych zeskansenizowanych podróbek, które tworzył i hołubił dotąd demoliberalizm.
Udający kapłanów przebierańcy, powtarzający głosem władzy polecenia zamykania świątyń i ewolucję świata duchowego w świat maseczkowy nie odstraszyli wiernych od Boga, a od siebie; bełkotliwe dywagacje na temat przemian i ewolucji systemu demokratycznego w obliczu wprowadzenia w życie oficjalnie obowiązującej filozofii „liczy się tylko przetrwaniane na froncie walki z wirusem” – są dla ludu równie ważne, co opowieść o pikującym gdzieś pod Smoleńskiem młodocianym aktorze, który został krajowym rezydentem Systemu Rezerw Federalnych. Zaś masowe przemarsze rekonstrukcji historycznej, markujące polityczny aktywizm, w obliczu nowych zasad rozpraszania dużych zgromadzeń straciły impet, którym była maskująca pustostan ideowy pozbawiona jakości ilość.
Dynamika dyskretnego totalitaryzmu epoki „przed” zasadzała się na zręcznej manipulacji, której zadaniem było ograniczenie sfery ducha i pobudzenie tendencji konsumpcyjno-hedonistycznych. Walka z tym nie należała do łatwych, i chociaż przesadą byłoby nazwać ją beznadziejną, to w świecie, w którym siły ustanowione budują rzeczywistość poprzez rzucenie wszystkich swoich środków do rozmycia różnicy pomiędzy Dobrem a Złem, good guys mają mocno pod górkę.
W powstającym Nowym Światowym Nieładzie łatwiej nie będzie, za to ciekawiej, bo to jest niczym wyprawa w nieznane i nieprzewidywalne. Naszą busolą są twarde zasady, a w świecie z obowiązkowo zasłoniętą twarzą jedynym jasnym punktem, widzianym nawet z daleka, jest radykalny nacjonalizm. „Chociażbym chodził ciemna doliną, zła się nie ulęknę” – niech to ono się boi.
Adam Gmurczyk
Tekst ukazał się w 161. numerze magazynu „Szczerbiec”. Szczegóły wydawnictwa TUTAJ.
Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
27 września 2020 o 14:35
Świetny tekst, racjonalnie opisujący covidową rzeczywistość. Dlatego warto czytać „Szczerbca” i ten portal. Pozdrawiam!
27 września 2020 o 16:47
Mnie od kilku miesięcy zadziwia jedna rzecz. Wirus jest faktem, ma z pewnością szereg ciężkich powikłań (podobnie jak nieleczona grypa, choć nie stawiam go w jednym szeregu). Władza narzuca obywatelom szereg obostrzeń, a tymczasem zarządcy III RP w miejscach publicznych bez „ochronnych” maseczek, ich spędy z wyznawcami to samo – zero zastosowania do własnych rozporządzeń. W „pracy” jak mówią nie trzeba – widocznie ten wirus ma wolne w miejscach wykonywania obowiązków przez zarządców
27 września 2020 o 22:37
Absurdów COVID-owych lista długa.
Np. w Wielkiej Brytanii, bary i restauracje mają być zamknięte po godz. 22:00, bo COVID …
Oznacza to, że wirus śpi w dzień i budzi się nocą
4 października 2020 o 23:39
Bo twój ból jest lepszy nić mój
27 września 2020 o 20:01
Polecam film ‚Plandemia”.
Jest na Bitchute:
https://www.bitchute.com/video/N1VvIq6p4feA/