Wiadomo już, że to nie wyniki rzetelnych badań naukowych skłoniły Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne czy Światową Organizację Zdrowia do usunięcia z homoseksualizmu piętna dewiacji. Stało się tak dzięki wieloletniemu lobbowaniu na rzecz środowisk określających się jako queer (z ang. ‘dziwak, odmieniec’ – jedyne słuszne określenie cudaków, poprzebieranych za swoje babki i prowadzających się z homosiami). Działalność ta polegała m.in. na kreowaniu homoseksualnych autorytetów wśród wielkich tego świata (dotyczyło to tak odległych postaci, jak Platon, da Vinci czy Szekspir), na jak najczęstszym pojawianiu się w mediach, na zdobyciu monopolu w kulturze i sztuce, a zwłaszcza na notorycznym szukaniu winnych i ustawianiu się w pozycji grupy podlegającej opresji. Dzięki temu mogli tylnymi, społeczno-kulturowymi drzwiami wprowadzić „swoich” ludzi do wyższych sfer, a w konsekwencji zostać szarą eminencją świata polityki, który jak nigdy przedtem bazuje na pozytywnym wizerunku.
Jednym z narzędzi urabiania rzeczywistości są kwestie językowe, ponoć ściśle związane ze światopoglądem mówiącego (świadczą o tym hipotezy Sapira, Whorfa i inspirującego się nimi Halla; środowiska skrajnie feministyczne i queer podchwytują ochoczo te tezy. Niemniej są to kwestie silnie związane z aksjologią mowy potocznej. A że element kształtowania opinii publicznej przez homosiów zakłada ostrą optykę „my kontra oni”, osobnicy z kręgów LGBT wychodzą z założenia, że reszta świata składa się li i jedynie z ukrytych lub zdeklarowanych homofobów, wszyscy zaś stanowią ciemną masę, niezdolną do formułowania samodzielnych osądów lub zwyczajnie im niechętną. Trzeba więc starać się tak manipulować językiem, żeby nieświadomi niczego zaczęli identyfikować się z uciskanym homosiostwem. Proces ten odbywa się kosztem językowej wiarygodności, zwłaszcza w kwestii aksjologii słów typu „tolerancja”, „sodomia” i „pederastia”, a także „homofobia”. Temat nienowy, jednak wciąż aktualny.
Łaciński pierwowzór słowa „tolerancja” to toleare ‘znosić, cierpieć, wytrzymywać’. Tolerować można zjawiska, których się nie popiera, ale których nie ma sensu zwalczać siłą, ponieważ może to przynieść więcej szkód niż korzyści. W tym sensie św. Augustyn propagował nienawiść do grzechu, ale miłość do grzeszników jako dzieci Bożych. Podobnie św. Tomasz z Akwinu przeciwstawiał przyrodzone człowiekowi, jako istocie niedoskonałej, prawo do błędu polegającego na akceptacji grzechu i występku. Pokrewne znaczenie tolerancji występuje w naukach biologicznych, jako „zdolność do znoszenia, bez ujemnych skutków, wpływu szkodliwych substancji, niekorzystnych warunków środowiska itd.” (W. Kopaliński, Podręczny słownik wyrazów obcych, Warszawa 1999, s.774) Powyższe znaczenie w słowniku W. Kopalińskiego funkcjonuje obok znaczenia „wyrozumiałość, liberalizm w stosunku do cudzych wierzeń, praktyk, poglądów, postępków, postaw, choćby różniły się od własnych a. [albo] były z nimi sprzeczne” (Tamże). Tymczasem wyrozumiałość czy liberalizm zawierają w sobie pierwiastek życzliwej akceptacji – widząc zło, nie reagujemy, bowiem jego sprawca w naszym pojęciu na do niego pełne prawo jako człowiek wolny. Mamy szczególną predylekcję do łagodnej oceny cudzego i własnego postępowania – wystarczy zajrzeć do słownikowej definicji wyrozumiałości. Współcześnie prawie każda próba określenia jakiegoś paradygmatu aksjologicznego jest kojarzona z restrykcyjnością typową dla dawnych wieków, którą Bernard Lewis podsumowuje następująco: „Jestem za was odpowiedzialny. Pozwolę wam na niektóre z praw i przywilejów, z których korzystam, pod warunkiem, że będziecie przestrzegać reguł, które ja wam przedłożę i narzucę.” (cyt. za http://pl.wikipedia.org/, hasło: tolerancja religijna) Zasada ta, choć jako taka ma sens, jest obecnie przedstawiana jako przykład monoteistycznego szowinizmu; warto wspomnieć, że jednym z ojców tak negatywnej oceny religii monoteistycznych jako z gruntu nietolerancyjnych (we współczesnym rozumieniu) jest Zygmunt Freud w swojej pracy Człowiek imieniem Mojżesz a religia monoteistyczna. Współcześnie, zamiast dyskutować o granicach tolerancji, rozważa się kwestię akceptacji nietolerancji (sic!).
Kolejnym terminem, który przeszedł pewną metamorfozę, jest sodomia i pederastia. Pierwsze z określeń wywodzi się z biblijnej Księgi Rodzaju – pochodzi od nazwy miasta, którego mieszkańcy oddawali się czynom nierządnym. Zostali za to ukarani przez Boga. Sodoma i Gomora uchodzą za synonimy zepsucia moralnego i rozpusty. Jeszcze ponad sto lat temu nazywano sodomitą sądzonego za homoseksualizm Oscara Wilde’a. Tymczasem współcześnie znaczenie sodomii zostało zawężone do określenia kontaktów ze zwierzętami, czyli szczególnie nietypowego zboczenia. Powodem był zapewne negatywny kontekst użycia tego słowa w zbyt szerokim znaczeniu, stawiający homosiów w jednym szeregu z amatorami seksu z okazami innych gatunków niż człowiek. Zawężając znaczenie sodomii, zwolennicy homoseksualizmu wymknęli się etykietce z napisem dewiacja. Podobnie negatywny wydźwięk miało określenie pederastia, które etymologicznie było zasadniczo neutralne – oznaczało z gr. paiderastia ‘miłość do chłopców’. Niemniej używanie słowa „pederasta” w charakterze obelgi, wystarczy przypomnieć prześmiewczy paszkwil w stylu reagge autorstwa grupy „Baranki Boże”, przyczyniło się do szukania zastępników na określenie homoseksualisty. O ile termin homofil nie przyjął się, o tyle gej jako kalka z angielskiego gay ‘wesołek’ zyskał już pełne poparcie środowiska. Któż bowiem oprze się urokowi osoby radosnej, zadowolonej z życia? Nikt. W następstwie gej przeniknął do mowy potocznej. Zręczna polityka językoznawcza skłoniła homosiów do wytężonej pracy w kierunku zakłamywania prawdziwych znaczeń słów i pozbywania się niewygodnych znaczeniowo terminów.
Na koniec zdecydowanie najciekawsze zjawisko językowe – homofobia. Autorem tego pojęcia jest amerykański psycholog George Weinberg, współprzewodniczący organizacji Stowarzyszenie Aktywistów Gejowskich (Gay Activists Alliance). Określa on mianem homofobii przypadłość o charakterze choroby (fobii), która miałaby polegać na „irracjonalnym lęku przed okazywaniem miłości osobie tej samej płci” (cyt. za: A. Kamieniecki, ABC manipulatora, „Ozon” 2006, nr 4, s.22). Sam pseudonaukowiec traktuje homofobię jako jednostkę chorobową, jedną z istotnych miar zdrowia psychicznego („Nigdy nie uważam pacjenta za zdrowego, o ile nie przezwycięży on swoich uprzedzeń do homoseksualizmu.” Cyt. za: A. Kamieniecki: ABC… s.23). W jednym z wywiadów posuwa się nawet do stwierdzenia, że homofobowie atakują osobników queer z powodu zazdrości, że co ostatni są od nich szczęśliwsi… Jednocześnie znacząca jest etymologia słowa homofobia – łac. homo ‘człowiek’, phobia ‘niechęć’. Z etymologicznego punktu widzenia każdy przeciwnik pederastów – bez względu na to, czy ta niechęć ma charakter chorobliwy – każdy homofob jawi się jako wróg rodzaju ludzkiego. I choć rzeczywisty sens przeczy sztucznie wytworzonemu znaczeniu tego pojęcia, to psychologia działa – osobnicy przeciwni homoseksualistom są w praktyce zrównani z mizantropami, czyli osobnikami nienawidzącymi wszystkich ludzi bez wyjątku.
Dzięki operacjom na kilku słowach – tolerancji, sodomii, pederastii czy homofobii – kręgi queer są w stanie tworzyć trwałe podwaliny homoseksualizmu ideologicznego. Jest to formacja kulturowa groźna o tyle, że w oderwaniu od kwestii pociągu do osób tej samej płci promuje ona rozwiązłość erotyczną i destrukcję tradycyjnych, zdroworozsądkowych więzi społecznych.
Marzena Dobner
Tekst ukazał się w piśmie Narodowego Odrodzenia Polski „17. Cywilizacja czasów próby”. Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Bibliografia
A. Kamieniecki, ABC manipulatora, „Ozon” 2006, nr 4, s.22-23.
W. Kopaliński, Podręczny słownik wyrazów obcych, Warszawa 1999.
17 czerwca 2020 o 11:48
Doskonały tekst. Pozdrowienia dla Autorki!
17 czerwca 2020 o 16:32
Bardzo trafny artykuł, szczególnie w kontekście wydarzeń ostatnich dni.
Duda – ze swoją świtą – sobie pomachał tęczową szabelką, ale jak zachodnie media i wiadoma ambasada tupnęły nóżką to już się ze wszystkiego wycofują, za wszystko przepraszają i potulnie wracają do lizania tęczowych odbytów. Noo i na polecenie Mosbacher zaprasza do pałacu (p)rezydenckiego tęczowych zwyrodnialców, dziś z barachłem Staszewskim – jeden z głownych propagatorów „tęczowego orła” który non stop pisze jakieś tęczowe donosy na zachód o tym jak mu tu źle a w rzeczywistości w państwie pis ma jak w raju i jeszcze go na eksluzywnne spotkania zapraszają hahha. Następny czekający w kolejce; zawodowy sodomita tłuczący własną matkę – Biedroń.
Chociaż odnośnie slów Czarnka… gość ładnie pocisnął po tęczowych dewiantach. „Skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakiś prawach człowieka, czy jakiejś równości”. Hah, można powiedzieć że gość mi nawet trochę „zaimponował” tak trafnym przekazem w przestrzeni publicznej hehe Czarnek od dłuższego już czasu mocno ciśnie po tych zboczeńcach i nie jest skory do przeprasznia, nawet gdy reszta pisdzielców go przywołuje do porządku. Ewidentnie chłop się marnuje w tej koszernej partyjce. Tak samo było z lokalmymi działaczami pis z Podlaskiego. Przeciwko marszowi zboczeńców w Białymstoku ładnie się udzielali, a co robił ich partyjny „kolega” – bandyta Kamiński to wszyscy widzieliśmy. I jak zwykle potem góra pisuaru za wszystko przepraszała. JEDNA K***W KOALICJIA – PIS, PEDAŁY I MILICJA!!
A „najśmieszniejsze” że liberaliści z Konfedeszuri te ostatnie wypowiedzi oceniają jako „prostackie i żenujące (tfuu!) konserwatystów” hahahha Ich rządy by były jeszcze bardziej ohydne niż obecne, gdyż do tego całego gówna doszedł by jeszcze skrajny kapitalizm i dyktat biznesmenów, w którym tyralibyśmy od świtu do nocy za pare złotych.
17 czerwca 2020 o 18:00
Nie ma co gloryfikować Czarnego bo jego gadka i tak jest tylko pod publikę – żeby ciemny lud, któremu wystarczy „zmasakrowanie” pedałów poszedł za nim i za PiSuarem. Politykierzy to sprzedajne gnidy i nigdy nie można im wierzyć.
Jak Korwin stał się idolem gimbo-prawicy? Czy wybił się na wierzch ze swoimi liberalnymi hasłami? W życiu. Zaczęło się od „masakrowania lewaków”, gadki ośmieszającej tęczowych, a potem na temat imigracji. Dodawał coś jeszcze w stylu „własność państwowa to socjalizm”, a „jedyny prawicowy” ustrój to kapitalizm. Na fali mody na patriotyzm i żywych jeszcze wtedy nastrojach antykomunistycznych ciemna, gimbopatriotyczna gawiedź to podłapała. Gdyby nie to, to Korwin dzisiaj byłby nikim. Byłby starym dziadem, o którym wszyscy zapomnieli i mógłby zapomnieć o posiadaniu rzeszy niedojrzałych fanów.
17 czerwca 2020 o 18:16
Ten artykuł to prawdziwa lektura obowiązkowa. Tytuł mocny, pewnie niektórzy będą kręcić nosem, ale treść to merytoryczne zaoranie ideologii LGBT i tzw. umiarkowanych, którzy chcą widocznie tego samego, co na Zachodzie.
17 czerwca 2020 o 20:32
Marzena Dobner bez dwóch zdań jest najlepszą publicystką nacjonalistyczną w Polsce.
P.S. Tekst ma już ponad 10 lat – to tylko potwierdza, że dziś niektórzy mówią i piszą to, co my wiedzieliśmy już dawno
5 czerwca 2021 o 17:09
jedna z najlepszych analiz tego tematu jakie czytałem. Od strony ekonomii, manipulacji i kreowania kultury konsumpcjonizmu:
Niektórzy nie lubią tej gazety, ale przeczytać warto:
Dlaczego korporacje kochają LGBT?
myslpolska.info/2021/06/01/miesiac-dumy-czyli-dlaczego-korporacje-kochaja-lgbt/