Wspomnienia przewodniczącego Rady Głównej Opiekuńczej posiadają zarówno wartość dokumentu, jak i dzieła literackiego, napisanego świetnym stylem. Celem założonego przezeń RGO było niesienie w czasie okupacji pomocy wszystkim obywatelom polskim, bez względu na pochodzenie czy wyznanie. Ronikier, nieustępliwy w obronie Polaków przed Niemcami, sięgał po wszelkie środki — z wyjątkiem narażenia na szwank honoru. Usunięty z przewodnictwa RGO, aresztowany, wielokrotnie przesłuchiwany, w końcu zwolniony z niemieckiego aresztu wyjechał za granicę — zagrożony zapowiedzianym aresztowaniem przez Rosjan — 18 stycznia 1945 roku. W „Pamiętnikach” rysuje się zupełnie odmienny od stereotypowego obraz hitlerowskiej okupacji i działań nielicznych organizacji polskich, których istnienie respektowane było przez okupanta.
Omówiłem z mym przyjacielem to wszystko, co się dzieje w kraju, a specjalnie w związku z młodzieżą naszą i jej działalnością konspiracyjną i w AK się koncentrującą. Czuliśmy, że grozi ofensywa sowiecka i może przybrać dla nas tragiczny obrót – wiedzieliśmy, jakie w związku z tym są dyrektywy idące podobno z Londynu, a zalecające, by oddziały naszej AK wchodziły w porozumienie z komendą bolszewicką, układając się co do warunków współpracy, czytaliśmy w organach prasy urzędowej wykaz dokonanych sabotaży. Wreszcie przysłuchiwaliśmy się pomruków dochodzącym do Korczyny rzezi ukraińskich dokonanych na Wołyniu, a zapowiadających się coraz groźniej w Galicji Wschodniej. Zastanawiając się nad stosunkiem do bolszewików, nie mogliśmy zrozumieć nigdy, że jeśli gen. Sikorskiemu, który podpisał w Kujbyszewie porozumienia z nimi, nie udało się wymóc na nich postępowania zgodnego z tym porozumieniem, to jakże ci młodzi chłopcy, niedoświadczeni i zapaleni, potrafią dokonać rozumnych i dyplomatycznie tak trudnych porozumień, które notabene na własną rękę, bez wyraźnej linii postępowania i prawie zawsze, jeśli chodzi o młodzież narodową, przeciwko własnemu przekonaniu o honorze i sumieniu narodowym. Konkluzją naszą wspólnie powziętą, z żalem wielkim do władz naszych formułowaną, było, że rozporządzenia powyższe (znane jako Akcja Burza), są po prostu zbrodnią na młodzieży naszej dokonaną, że są w sprzeczności z honorem i sumieniem polskiego żołnierza, który broniąc Polskę przed jednym okupantem, nie może mieć za zadanie oddawanie dobrowolnie Polski pod nową okupację, gorszą stokrotnie, bo jeśli Niemcy łamią kości, to bolszewik starał się zabić duszę człowieka. Zaproszonych przez nas na naradę kilku dowódców AK z sąsiednich powiatów wszystkie nasze powyższe problemy jeszcze raz ze mną i z generałem ponownie przedyskutowało i radziło mnie koniecznie, bym możliwie niezwłocznie jechał do Warszawy, by wszystko tam na miejscu z osobami miarodajnymi omówić i starać się na nie wpłynąć, by zamachy na Niemców, którzy nas przecież przeciwko bolszewikom bronić muszą, ukrócić, zaś na młodzież naszą nie wkładać obowiązków sprzecznych z jej poczuciem obowiązku w stosunku do Ojczyzny. W dniu 15 kwietnia byłem już w Warszawie, gdzie spędziłem prawie dwa tygodnie.
Na zebraniu u dra Knoffta dyskutowaliśmy obszernie przede wszystkim o sprawie naszej młodzieży i skutkach, które dla niej przynosi ze sobą życie w konspiracji i w lesie, w stykaniu się z bandytami i bolszewikami. W jednym tylko punkcie nie doszedłem do porozumienia z tymi, których się radziłem, mianowicie w sprawie ofiar ponoszonych dla sprawy naszej przez szafowanie nimi. Warszawa jakby zahipnotyzowana żądzą zemsty nad Niemcami zdawała się tracić z oczu konieczność patrzenia na sprawy rozumnie i spokojnie i gotowa była na wszelkie jak najdalej idące ofiary, by raz Niemcowi łeb zetrzeć. Jeden generał polski, którego spotkałem u Tyszkiewicza, nie wahał się mnie, ojca pięciu synów, powiedzieć dosłownie: „Niech będzie jeszcze sto tysięcy ofiar nawet, byleby raz wroga tego położyć na kolana”. Gdy mu powiedziałem, że nie jestem pewien, czy wszyscy ojcowie w Polsce będą tego zdania, gdy odczytają wiadomość, że wysadzono pociąg na linii Kraków-Zakopane i że w nim zginęło DWÓCH Niemców nieznanego kalibru i około 80 Polaków, zaś że wsie sąsiednie puszczone zostały przez Niemców z dymem, z całą ludnością i inwentarzem – fakt autentyczny, który miał miejsce, opamiętał się wtedy trochę i zaczął mówić rozsądniej, tym bardziej zeszliśmy na tematy strasznej odpowiedzialności kolektywnej stosowanej w całym kraju, a w Warszawie przede wszystkim, która stosowana przez Niemców stale i bezwzględnie niezliczone ofiary niewinne w Polakach za sobą pociągały, a Niemcom właściwie wielkiej krzywdy nie wyrządzały. Ginęły u nich jednostki o wartości stosunkowo niewielkiej, gdy u nas kwiat inteligencji i młodzieży padał ofiarą. Mając na myśli ratowanie substancji narodu i słowa wypowiedziane do mnie przez pana Coocka, zdawało mi się, że rodacy moi w stolicy, gdy chodzi o ten temat, byli pozbawieni po prostu zdolności myślenia kategoriami politycznymi – nienawiść do Niemców przesłaniała im zupełnie sąd właściwy o bolszewikach i groźbę z ich strony Polsce coraz wyraźniej się kształtującą. Wróciłem do Krakowa 28 kwietnia z postanowieniem ratowania od śmierci i więzienia, których miałem upoważnienie imiennie przedstawić. Wypadków takich darowania życia mogłem naliczyć koło dwustu.
Adam Ronikier w młodości
Najnowsze komentarze