Po stu trzydziestu latach znów w Hiszpanii znaleźli się Polacy w większej ilości. I niestety, trzykroć niestety, znów niejako (i wonczas) sympatyczni goście, jako serdecznie witani wybawiciele, ale niestety, trzykroć niestety, znów jako najemni wojownicy w niszczycielskich hordach Międzynarodówki, znów jako „Los lnfernos”. I znów niestety polskie nazwiska, dźwięk polskiej mowy, polskie piosenki wiązane są w opinii reminiscencjonalnie z paleniem kościołów i klasztorów, z barbarzyńskim odnoszeniem się do prastarych dzieł sztuki i piękna. I znów może jakiś nowy wielki Goya malując czy rytując ostatnie „Desastres de la Guerra” dawać w nich będzie sylwety okrutników z polskich batalionów rewolucyjnych z Międzynarodówki. Tylko już nie ma tym razem Somosierry.
Kto pchał Polaków do komunistycznej wojny?
Było tam pono Polonii do trzynastu (13) tysięcy; polec miało przeszło jedenaście (11). Cyfry te, podane redakcji „Przeglądu Katolickiego” przez porucznika z czerwonych formacji, w pierwszej chwili wydają się przesadzone i za wysokie. Prawdopodobnie atoli, gdy się zważy, że urzędowy biuletyn międzynarodowej odsieczy komunistycznej wydawany był w czterech językach, między nimi w polskim, więc ani w rosyjskim, ani w czeskim ani we włoskim czy węgierskim. Tedy Polaków musiało być więcej niż tamtych; nadto wychodziły jeszcze piśmidła wojskowe komunistyczne polskie, jak „Ochotnik”, jak „Dąbrowszczak” (sic) itp.
Dziś już rozporządzamy pewnym dostarczonym nam materiałem, z którego możemy sobie wydedukować, jakim to sposobem doszło aż do tak pokaźnej cyfry ochotników (13 tysięcy) i poległych (11.000). Nadto prasa hiszpańska, głównie bratnie, a do niedawna sevillańskie „ABC”, już podawały interesujące szczegóły o „naszych” formacjach. Nie trzeba nad tą polską odsieczą hiszpańskiemu komunizmowi przechodzić do porządku dziennego, ale powinni już być jacyś specjaliści (wojskowi i cywilni), którzy tę nieprzyjemną rolę polskich formacji rewolucyjnych w Madrycie dokładnie wybadają i opinii polskiej sprezentują.
Ostatnio aresztowano u nas dwóch gerojów polskiego pochodzenia, którzy brali czynny udział w wojnie domowej iberyjskiej po stronie „Los Rochos” (czerwonych). Jeden z nich to caballero Szloma Białogucki, magister praw z Wilna, litwak; drugi to rdzenny Polak don Jose Pacyna, były prezes „Wici” lubelskich, pono jakiś „czołowy poeta ludowy” (sic). Obaj wbrew zakazom rządu polskiego zapisali się do kominternowskiej armii ochotniczej, przebyli kampanię, uratowali się, wrócili do ojczyzny; obaj tracą polskie obywatelstwo, a na razie siedzą w więzieniu.
Szloma Białogucki niechby tam sobie wysiedział i dożywotnio. Ale Pacyny to jednak żal i szkoda! I tych tysięcy poległych Polaków chrześcijan. Żal i tych polskich górników z Francji, i tych bezrobotnych, i tych z obu Śląsków zwabionych. Żal i szkoda. Po co tam szli? Po co ta hekatomba nowa? Kto ich tam kusił? Co im obiecywano? Kto w tym ręce maczał, że Polonia tak duży udział w komunistycznej wojnie wzięła? Trzeba to jednak trochę wybadać i wyśledzić po „amatorsku”, zanim kompetentne czynniki winowajców sprezentują coram publico. A tych, co dopomagali w agitacji, co najbezecniej tumanili naszą Polonię robotniczą, co fałszami i kłamstwami wyczyszczali, wybielali czerwonych, cały problem oświetlali publicystycznie pseudo-„obiektywnie” – też trzeba wyciągnąć pod światło, aby i dzielny, odważny ksiądz Antoni Kwiatkowski dostał materiał dowodowy, kiedy już raz ze swoim j’accuse wystąpił.
W Paryżu i Pradze – gniazda werbunkowe
Otóż gniazd propagandowych dla łapania polskiego kanonenfutter było dwa: jedno w Paryżu, jedno w Pradze. Komunistyczna pisarka Gina Medem rozświetla dość szczerze w broszurze pt. „Ochotnicy żydowscy w wojnie o wolność”, jacy to Żydzi maczali łapy w tym interesie. Jedno biuro emigranckie pracowało w Pradze, drugie w Paryżu. Oba werbowały raz tajnie, raz jawnie, ale w każdym razie bezkarnie. Do biura werbunkowego w Pradze należeli Żydzi-komuniści: Amsterdam, Henrykowski, Warszawski, Unszlichtówna, Gwiazdowski recte Hubermann (sic) i „Solski” (sic) recte Nirenberg. Biuro dysponowało dużymi funduszami, wydawało druki i ulotki, było w codziennej łączności stałej z poselstwem sowieckim w Pradze, zarzucało sieci pajęcze na Lwów i Kraków, głównie na Łódź i Katowice, gdzie wychodzi „Polonia”. Tu działał słynny potem w komunistycznej wojnie łódzki Reicher, późniejszy komandir Żyd „Rwacz”. Mimo kilkakrotnych ostrzeżeń i protestów rządu polskiego gabinet prezydenta Benesza na przekór działalność bandy werbującej polskie kanonenfutter tolerował i osłaniał. Za każdego ochotnika z Katowic i z Zagłębia dostarczonego loco Madryt ci handlarze żywego towaru ludzkiego dostawali takie a takie sumy na dalsze prowadzenie propagandy. Ile tysięcy zwerbowali? Które pisma śląskie i w jaki sposób szły im na rękę? Które mają na sumieniu 11 tysięcy poległych?
Drugie gniazdo w Paryżu. Redakcja „Dziennika Ludowego”. Starzy „znajomi”: poseł Herman Liebermann, Estera Golde (Stróżecka), nieuleczalni w komunistycznych sympatiach, zawsze Kremlowi oddani, czy to był Trocki czy to familia Kaganowicz. Ci werbowali bezrobotnych z górniczych departamentów. Ci wpadli na pomysł, ażeby formacjom polskim dać imię generała komuny Dąbrowskiego Jarosława. Ci z „Dziennika Ludowego” (Golde-Liebermann) dostarczali materiału informacyjnego „obiektywnego” polskim dziennikarzom, informującym potem Polonię francuską i donoszącym, ilu to „czcigodnych” księży i kanoników stanęło po stronie Czerwonych, jak to zakonnicy i zakonnice strzelali z wież kościelnych do spokojnie maszerujących anarchistów, jak to bomby spadały głównie na dzieci i starców i co to wycierpiało „święte miasto Guernica”. Tym dwom jaczejkom propagandowym udało się w dwa lata zwerbować spory kontyngent z którego wrócił żywych ocalałych szczupły zastęp. Komisarzem politycznym formacji ochotniczych polskich był towarzysz Izaak Feierberg, szefem sztabu (sic) indywiduum semickie o kryminalnym pseudonazwisku „Heniek Toruńczyk”, a obok niego „Wacek Konar”. Polskie brygady im. Adama Mickiewicza (sic) i Bartosza Głowackiego przynależały do 15 korpusu pod dowództwem sowieckiego „generała” Listera, a wśród dowódców byli Kleber (bolszewik), Deutsch, Lucats. Wśród haseł bojowych było także szczerze polskie „Por Vuestra Libertad y la Nuestra” (za wolność waszą i naszą). Ale nawet ta zganianina, w której obok szczerych ideowców i urodzonych rewolucjonerów bywali dezerterzy, uciekinierzy, kryminaliści, galernicy – biła się tu i ówdzie brawurowo i imponująco, jak to zgodnie poświadczali felietonista sowiecki Michał Kolcow, francuski reporter Kessel, Niemiec Willy Bredel („Begegnungen am Ebro”) i Żyd międzynarodowy osławiony Erenburg w swej obstalowanej ramocie pt. „Non paseran” („Nie przejdą”). To samo stwierdza i ten nieszczęsny a tak utalentowany pisarz Marraux. Ale jednak, gdy po rozwiązaniu ochotniczej armii komunistycznej, miała miejsce pożegnalna defilada na Rambli w Barcelonie, wśród tłumów przypatrującego się czerwonego pospólstwa przy przejściu polskich niedobitków z obskurnymi rytualnymi mordami na czele dały się słyszeć okrzyki: „Fora a Polonia!” „Fora a Polonia!” Tak krzyczała nie burżuazja, ale plebs, ale Los Rochos.
Czy wśród tych poniewieranych, dobijanych, głodzonych, więzionych Polaków pod przewodem i dowództwem kryminalistów z żydowskich miasteczek i dziursk mogli być obok komunistów i socjalistów także Polacy katolicy? Polacy chrześcijanie, ojcowie, synowie, bracia z robotniczych i chłopskich rodzin? Niestety tak i to może nawet w dużej ilości. Tak się przynajmniej chwaliły „Dąbrowszczak” i inne żydowsko-komunistyczne szmatławce, wydawane po „rządowej” stronie. Nawet msze odprawiano dla tych „Bartków zwycięzców”, walczących desperacko w obronie komuny madryckiej. Jak się to stało? Jak mogło dojść do tego?
Rzym chwali, Katowice ganią
Otóż tak się stało, że popierała u nas madryckich „Los Rochos” nie tylko cała prasa żargonowa i żydowska, rzymowska i komunizancka, ale protegowały niestety i niektóre organa „chrześcijańskie”, może nie tyle katolickie, ile… katowickie… To raz chytrze, półgębkiem i półsłówkiem, to całkiem jawnie, cynicznie, prowokująco. I to nie tylko w korespondencjach swych „specjalnych wysłańców”, groteskowych grafomaniaków, zgarniających w paryskich narożnych bistro informacje od znajomków-Żydków, ale także we wstępnych poważnych, „rozumowanych” artykułach, zawsze patetycznie występujących w imię moralności i światopoglądu czysto-chrześcijańskiego. Równocześnie besztano na prawo i na lewo wszystkich, którzy patrzyli na palce i zwracali uwagę na ten paskudny proceder. W styczniu br. czytało się w tych pismach rzymsko katowickich ot tak fabrykowane telegramy:
Msza pod gradem bomb
„Barcelona, 23. 1. Tel. wł.
Wczoraj lotnicy gen. Franco bombardowali Barcelonę 8 razy, mianowicie o godz. 1,30, o 3-ej, o 8,30, o 11-ej, o 13-ej, o 14,30, o 15-ej i 15,45. W bombardowaniu brało udział 16 bombowców powstańczych, którym towarzyszyło kilka aparatów myśliwskich. W pobliżu centralnego placu odbywała się właśnie pod gołym niebem msza św. Uczestnicy nabożeństwa mimo gradu bomb, które padały na plac centralny, wysłuchali mszy św. do końca.”
Jeszcze w lutym (19, niedziela) w artykule wstępnym pt „Wojna hiszpańska i moralność” (sic!) pouczano czytelników w duchu pragsko-husyckim w tym sensie:
„Propaganda faszystowska sprawiła, że i w Polsce nie brakło ludzi, którzy z pobudek katolickich nie szczędzili uznania gen. Franco i wyrażali mu swoje sympatie. Zdaniem naszym katolicy w Polsce powinni zachować najdalej idącą wstrzemięźliwość w wyrażaniu sympatii gen. Franco, bo sposób prowadzenia wojny przez niego nie da się pogodzić z pojęciami katolickimi, tak samo jak sposób walki rządu madryckiego, a obrona interesów katolickich przez gen. Franco sprawie katolickiej przynosić musi raczej szkodę niż pożytek.”
Raczej szkodę (sic) niż pożytek! Dosłownie! I pouczano, że „prostackim ułatwianiem sobie zrozumienia sytuacji w Hiszpanii jest twierdzenie, że wojna domowa hiszpańska jest wojną ideologiczną między faszyzmem a komunizmem”. „Prostackim!” Wedle katowickiego katona tak nie jest. „Kampania gen. Franco nie jest bynajmniej wojną świętą”…
Takie to paternoster dostawało się… prostakom… prostacko ułatwiającym sobie pogląd na tragedię narodu i ludu hiszpańskiego.
W pierwszych dniach lipca br. Ojciec Święty, przemądry sternik watykańskiej łodzi, który objął władzę po zmarłym, ciężko przemęczonym poprzedniku, przyjął wielką delegację rycerstwa hiszpańskiego z generałem Gamberrą i ministrem Serrano Sunnerem, szwagrem Caudilla. Godzinę trwała audiencja, podczas której Pius XII w najentuzjastyczniejszych słowach chwalił narodową armię hiszpańską i jej dowódców, nie tając odrazy do czerni z 54 pono narodów, która jak szarańcza wpadła na ziemię hiszpańską i z takimi trudami wreszcie została wytępiona.
Żydzi znów krzyczą
Dlaczego się tu przypomina tę wojnę domową, już szczęśliwie zlikwidowaną po 30 omal miesiącach bratobójczych rzezi i dlaczego wypomina współudział polski i to tak wydatny a tak tragiczny?
Oto dlatego, że warcholstwo zasilane partyjnickimi animozjami nie dało za wygrane, jak też i nie zmilknęła prasa żydowska i rzymowska w oczernianiu narodowej zwycięskiej Hiszpanii.
Po krótkiej stosunkowo pauzie (pieredyszce) znów odżyła sobie pansemicka „Greuelpropaganda”. I znów idą w świat bezecnie rozdęte kłamstwa i fałsze o „białym terrorze”, rozstrzeliwaniach masowych, o crueldad generałów w trybunałach wojennych sądzących podpalaczki i morderców. I dzikie Żydy, które w ostatnich trzech latach tak jak muchy poobsiadały wszystkie rany krwawiącej Hiszpanii, teraz poprzepędzane lub zbiegłe już wrzeszczą wniebogłosy o „Nowej Inkwizycji” i już wydają tomowe reportaże z sadystycznymi opisami masakr i egzekucji spełnianych przez „białogwardyjców”. Erenburg już napisał nowy tom o „swojej Hiszpanii” (poprzednio był „Mon Paris”), a żydowsko-niemiecki powieściopisarz, specjalizujący się w dziejowości Hiszpanii (Kesten: Filip II, Izabella, Inkwizycja) już wywalił nowy tom 700-stronicowy pt. „Kinder von Guernica”; maluczko a ta hipekakuana tłumaczona na x + y języków znajdzie się i w rękach czytelnika w… Polonii paryskiej i w… Polonii rodzimej. Że bowiem husytyzm jak się gdzie zagnieździ, to bywa nieuleczalny jako „kiełbie we łbie”, tego dowód, że już w czerwcu, teraz, niedawno zamieszczono tam korespondencję („Jerzy Mir”) plugawiącą i nadal oczerniającą uratowaną, przychodzącą do przytomności, powrotnie katolicką i narodową Hiszpanię.
Czyżby w tym lokalu redakcyjnym nie przeczytano przemówienia Piusa XII do Hiszpanów?
Czy też nieomylnym dla… „husytów” jest już tylko odszczepieńczy pater Inaco de Aberrigoyen, autor bezecnego paszkwilu na swą ojczyznę?
Opamiętajcie się tam! Dokąd zmierzacie?
Adolf Nowaczyński
„Tęcza”, nr 8, 1939. Pierwotny tytuł zmieniony.
26 lutego 2020 o 07:13
No cóż, komuniści we wszystkich krajach lubili korzystać z obcokrajowców. Mieli wtedy pewność, że nie będą mieli rozterek występując przeciwko danemu państwu. Ręki uciąć nie dam za tą informację, ale np. w przedwojennej KPP było tylko 40% Polaków, reszta to Ukraińcy, Białorusini, Żydzi itp.
26 lutego 2020 o 19:52
W KPP żydzi stanowili w zależności od źródeł od 50 do 70 procent. Jak widać określenie ,,żydokomuna” nie jest dalekie od prawdy.
10 marca 2020 o 11:06
AN – świetna, żywa i inspirująca publicystyka, pióro, erudycja, elokwencja. Był wydawany zaraz po 1989 roku, warto zajrzeć!
15 marca 2020 o 20:14
Trafniejsze i bardziej pojemne określenie to „żydolewica”.
7 września 2020 o 12:38
Urodził się w rodzinie mieszczańskiej w Krakowie. Od najmłodszych lat cechował się nieprzeciętną inteligencją, wybuchowością i ciągłym poszukiwaniem sposobów realizacji bądź ekspresji.
Antoni Słonimski pisał: „Upajał się słowami, bawił kalamburami (…). Nie znając ani angielskiego, ani francuskiego, wykształcony w austriackim Krakowie, mieszał w swych makaronizmach znaczenia słów i tytułów książek”.
Adolf Nowaczyński podjął studia prawnicze. Od 1895 roku aktywnie działał w kółku literackim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Odegrał główną rolę w sprowadzeniu do Krakowa Stanisława Przybyszewskiego, przedstawiciela cyganerii artystycznej, cieszącego się już wtedy sławą europejską.
Jednak, gdy Przybyszewski zjawił się w Krakowie, Nowaczyński musiał uciekać przed więzieniem do Monachium. 10 września 1898 roku, w dzień zabójstwa austriackiej cesarzowej Elżbiety krzyknął w restauracji: „Niech żyje anarchia!”.
Wrócił do Krakowa chory na gruźlicę w 1900 roku. Dwa lata później wydał znakomity tom satyr „Małpie zwierciadło”.
- We wszystkim co pisał widać mistrzostwo językowe. Jako publicysta wprost szalał, tworzył kunsztowne kalambury, budował całe szeregi drwin, inwektyw, wyzwisk. Całe wiązanki epitetów, które robiły z niego bardzo niebezpiecznego publicystę i prowokowały do oznak nienawiści czy odtrącenia – mówił prof. Andrzej Makowiecki w audycji z cyklu „Biografie niezwykłe”.
Na łamach „Liberum Veto” zaciekle atakował i parodiował twórców Młodej Polski. Wkrótce przeprowadził się do Warszawy i już nigdy nie wrócił do Krakowa.
W stolicy przeszedł pewnego rodzaju przemianę. Stał się wielbicielem Wielkopolski, apologetą pozytywizmu, praktycyzmu w zakresie ekonomii i życia społecznego. Występował jako zadeklarowany przeciwnik postaw romantycznych.
W odrodzonej Rzeczpospolitej związał się z Narodową Demokracją. Stał się jednym z najbardziej napastliwych, narodowo-antysemickich publicystów. Stale współpracował z „Gazetą Warszawską” i „Myślą Narodową”. Z uznaniem powitał ustawy norymberskie. Twierdził, że dobrze jest oczyścić z obcych elementów zbiorowości narodowe.
W dwudziestoleciu międzywojennym był zaciekłym polemistą oraz krytykiem sanacji i Józefa Piłsudskiego. Został za to trzykrotnie pobity przez zwolenników Marszałka i w wyniku napaści stracił oko.
Pod koniec dwudziestolecia międzywojennego w życiu Adolfa Nowaczyńskiego zaszła kolejna zmiana. Po śmierci żony nastąpił zwrot ku religijności. Połączenie świadomości pozytywistycznej, zorientowanej ku zbiorowości, życiu społecznemu i religijności w dobrym stylu. W 1938 roku planował nawet wstąpić do zakonu Albertynów. Wybuch II wojny światowej pokrzyżował te plany.
Zaczął prowadzić działalność charytatywną i organizować pomoc, która nie uszła uwadze władz okupacyjnych. Był dwukrotnie aresztowany, więziony i torturowany na Pawiaku.
Zmarł ciężko chory 3 lipca 1944 roku.