Po cóż jednak organizować demokrację? Po to, twierdzą jej apologeci, by mogła spełnić swą historyczną misję, wytworzyć własnego ducha, udowodnić, że jest zdolna stać się wyrazicielką ludzkiej rozumności. Zorganizowana, zdołałaby rozwiązać zagadkę rozwoju, stwarzając podstawy przyszłego społeczeństwa, którym rządzić będą zasady najdoskonalszej sprawiedliwości. Ja, przeciwnie, uważam, że demokracja nie pozwala na jakąkolwiek organizację w naukowym znaczeniu tego słowa, zważywszy że kieruje nią wyłącznie instynkt zniszczenia. Niemiecka socjaldemokracja utrzymuje, że odziedziczyła po Marksie głębokie zrozumienie gospodarki, polityki i historii, nigdy jednak nie była zdolna do wypracowania doktryny, która mogłaby zająć zaszczytne miejsce w nowoczesnej filozofii. Ale słusznie przypisuje sobie chwałę partii stanowiącej najdoskonalszy typ współczesnej demokracji, udało jej się bowiem lepiej niż jakiejkolwiek innej partii ludowej złączyć mnogość oddanych wyborców w nieprzejednanej negacji tradycji narodowych. Dzięki niezłomnej agitacji socjaldemokratów niemiecki proletariat wyczekuje dnia, w którym znikną pruska armia, biurokracja i pedantyczni urzędnicy, wywodzący się ze starych uniwersytetów, oraz władza kościołów. Gdy idzie o rozszerzanie spustoszenia duchowego na najbardziej zróżnicowane środowiska, lekkomyślność, niespójność i cynizm propagandzistów posłużyły socjaldemokracji daleko lepiej, niż zdołałby to uczynić odpowiednio ukierunkowany rozsądek. To, co napotykamy w szczególnie uderzającej formie w łonie socjaldemokracji niemieckiej, obecne jest w każdej współczesnej demokracji w Europie.
Kiedy uchwyciliśmy już negującą naturę demokracji, zaczynamy dostrzegać, że aby prawidłowo ocenić wartość projektów, które mają demokrację udoskonalić, powinniśmy przede wszystkim pytać, czy te reformy mogą rzeczywiście powstrzymać legislacyjną manię naszych parlamentów.
Z tego punktu widzenia system ordynacji proporcjonalnej zdaje się znacznie mniej interesujący niż referendum albo amerykańskie weto. Jego skutkiem jest w istocie znaczne umocnienie ducha partyjnego. Fanatyczna większość może być bardzo niebezpieczna, nawet jeśli różnica między liczbą jej głosów i głosów opozycji jest niewielka. Byłoby lepiej, gdyby różnica ta była większa, a większość mniej zdyscyplinowana.
Filozofia polityczna staje się mętna, kiedy tylko zaczyna zajmować się demokracją. Miesza bowiem w swym scholastycznym kotle abstrakcje pochodzące z bardzo konkretnych i nieprzystających do siebie systemów, lokujących się pomiędzy dwoma typami skrajnymi, które postaram się tu jasno zdefiniować, wskazując kilka godnych uwagi cech charakterystycznych. Pierwotne demokracje, których pewne pozostałości przetrwały w XIX-wiecznej Szwajcarii i Kabylii, ukształtowały się pośród rodzin powiązanych w sposób najbardziej trwały z kulturą kantonu uświęconego przez groby przodków. Rodziny te z głębokim poszanowaniem przyjmowały decyzje władz społecznych, podtrzymujących ducha rodu, jak również narzucony przez religię obowiązek postępowania zgodnie z surowymi zasadami moralnymi. W naszych nowoczesnych demokracjach napotykamy wyłącznie na jednostki, które uznają się za uwolnione od przeszłości. Brakuje im głębokiej miłości do ogniska domowego, niewiele też troszczą się o przyszłe pokolenia. Omamione mirażem niepewnego bogactwa, które miałoby pochodzić raczej z pomysłowości ich ducha niż z rzeczywistego uczestnictwa w produkcji materialnej, śnią tylko, by po królewsku korzystać z okazji. Ich prawdziwy wybór to wielkie miasto, gdzie ludzie przemykają jak cienie. Komitety polityczne zajęły miejsce zniszczonych przez rewolucje starych władz społecznych, których potomkowie porzucili kraj niepomny swej przeszłości i zostali zastąpieni przez ludzi żyjących na nową modłę. Klasy oświecone uważają za wysoce niefilozoficzne odmawiać sobie, ze względów religijnych, zaspokajania namiętności zawsze, gdy jest to możliwe.
Żeby dobrze zrozumieć instytucje Grecji i Rzymu, warto odnieść się do tego, co wiemy o pierwotnych demokracjach. W czasach upadku helleńskie miasta stały się bardzo podobne do naszych nowoczesnych demokracji. Oligarchowie, którzy pod koniec wojny peloponeskiej przejęli rządy w Atenach, nie mieli nic wspólnego z władzami społecznymi istniejącymi w chwalebnych czasach republiki. Ciekawi wszelkich egzotycznych nowinek przyjaciele literatury, uczniowie sofistów, byli co najmniej tak rewolucyjni jak najbardziej egzaltowani demagodzy. Prawdopodobnie kult tradycji utrzymywał się z większą siłą w świecie rzemieślników niż w klasach bogatych.
Kiedy Arystoteles próbował zastosować lekcje doświadczalnej nauki politycznej do rządów ludowych, myślał o reformach mających zbliżyć te rządy do pierwotnych demokracji. Niestety w Grecji nie było już żywiołów, które pozwoliłyby ustanowić państwo wedle takiego programu. Stąd koncepcje Arystotelesa są często dość mgliste. Wydaje się, że podziwiał przede wszystkim gospodarkę wiejską, nie pozwalała bowiem obywatelom zbierać się zbyt często. Prawodawstwo nie byłoby więc narażone na dokonywane co chwila gwałtowne zmiany – co zdarzało się w miastach, w których dominowali rzemieślnicy. Prawa jawiłyby się jako trwała manifestacja ludzkiej inteligencji, stojąca ponad przypadkowością partykularnej woli. Grecy stali się zbyt sceptyczni, by można było mieć nadzieję, że groźby religii ujmą w kategoriach tragicznych. Etyka perypatetyczna odpowiada zwyczajom mieszczan z dobrych domów, którzy podążali śladami szkół filozofii sokratejskiej. Arystoteles jest mistrzem świeckich moralizatorów i ich uderzająco pustych dzieł. By, jak się domagał, dostosować prawo do wymagań rozumu, masy musiałyby oczywiście stosować się do zaleceń najznamienitszych obywateli (beltistoi), nie zaś do podszeptów demagogów. W owych czasach pozostałości starych struktur były już zbyt nieliczne, by mogła powstać rzeczywista teoria władz społecznych. Arystoteles musi więc zadowolić się paroma abstrakcyjnymi wskazówkami, z których niewiele dla nas płynie nauki.
Georges Sorel
20 stycznia 2020 o 22:12
Georges Eugene Sorel (ur. 2 listopada 1847 w Cherbourgu, zm. 29 sierpnia 1922 w Boulogne-sur-Seine) – francuski myśliciel społeczny, socjolog, początkowo zwolennik syndykalizmu, następnie teoretyk narodowego syndykalizmu.
Po strajku generalnym we Francji w 1909 roku, Sorel i jego zwolennicy z pozycji lewicowych przeszli na pozycje skrajnej prawicy, starając się łączyć poglądy syndykalistyczne z francuskim patriotyzmem i wojującym katolicyzmem. W tym samym roku w pracy Iluzja Postępu potępił demokrację. W 1910 roku Sorel ostatecznie ogłosił że zrywa z socjalizmem a cztery lata później odwołując się do Benedetto Croce, stwierdził że socjalizm jest martwy, a rozkład marksizmu już nastąpił.
W 1910 roku stał się zwolennikiem Charlesa Maurrasa.