I. W świetle wybuchu
Wybuch poznański zmienił nagle obraz Polski nie tylko w oczach emigracji polskiej i nie tylko w oczach świata zachodniego, ale także w oczach samych Polaków w Polsce.
Najcharakterystyczniejszą bodaj cechą życia polskiego pod okupacją sowiecką było, że nikt nie miał szerszego obrazu stosunków, nikt nie umiał z pewnością powiedzieć, jaka jest opinia społeczeństwa w tej czy innej sprawie, w jakim stopniu istnieje opinia publiczna w sprawach politycznych. Nawet bardzo inteligentni ludzie mieli tylko obraz fragmentaryczny. Wiedzieli co się mówi w ich kółku, pamiętali taką czy inną szczególniejszą scenę przypadkową. Tak było zawsze w Sowietach, gdzie rząd starał się być jedynym społeczeństwem i nie dopuszczał do powstania żadnych środowisk samorzutnych. Ten system narzucano Polsce. Ludzie żyli w ciemności i znali głos i zarys sylwetki tylko najbliżej stojących.
Zapoczątkowana „odgórnie” odwilż zapaliła w tej ciemności pewną ilość sztucznych świateł. Ukazały się sceny mrożące krew w żyłach a przeczuwane. Ukazały się jednak tylko niektóre sceny i plany. Ukazały się oświetlone sztucznym, nierealnym, jakby teatralnym światłem.
I nagle nastąpił wybuch w Poznaniu. W jego oślepiającym świetle na krótką chwilę zobaczyliśmy wyraźnie całą scenę, całą rzeczywistość materialną, moralną, uczuciową i intelektualną współczesnej Polski. Wybuch został stłumiony. Ale ukazanego obrazu nic nie jest w stanie unicestwić. Pozostaje on w pamięci narodu i świata.
Zanim przejdziemy do utrwalenia tego obrazu, zastanowić się trzeba przez chwilę, co się stało w Poznaniu.
Przebieg wypadków jest dość dobrze znany w ogólnym zarysie i nie trzeba go powtarzać. Szczegóły, jak zawsze w wydarzeniach rewolucyjnych, pozostają trudne do ustalenia. Warto jednak pewne, zasadnicze, sprawy uszeregować i podkreślić.
1. Bezpośrednią przyczyną wrzenia była sprawa tzw. przestojów. Pod tą łagodnie brzmiącą nazwą ukrywa się zjawisko oświetlające idiotyzm ustroju gospodarczego komunizmu, nieudolność gospodarki planowej, zależność od wyzysku sowieckiego i niespotykany we współczesnym świecie wyzysk pracownika. Mianowicie wskutek błędów planowania czy nieudolności administracyjnej, bądź to centrali światowej moskiewskiej, bądź lokalnej warszawskiej, fabryki nie dostają na czas surowca. Robotnicy przychodzą do pracy i nie mają nad czym pracować. Muszą czekać. Spędzają w fabryce po 16 godzin na dobę, a płaceni są wedle skomplikowanego systemu opartego na wynikach dziennej produkcji. Czyli za 16 godzin, spędzonych częściowo w przymusowej i szarpiącej nerwy bezczynności, otrzymują płacę jak, powiedzmy, za niepełne 8 godzin, a z takiej pracy nikt w Polsce wyżyć nie może.
Na budowie, w przemyśle tekstylnym, w fabryce drutu czy gwoździ można uzupełnić zarobek kradzieżą. W zakładach takich jak fabryka Cegielskiego w Poznaniu (Zakłady imienia Stalina) zrobić to znacznie trudniej.
2. W fabryce Cegielskiego pracuje blisko 16 tysięcy ludzi. Znaczna część z nich należy oficjalnie do PZPR. 28 czerwca wyszli wszyscy i ustawieni w szeregach po 20 ruszyli z Dębca do śródmieścia pod Zamek. Gdy chciano ich rozpędzać, wzięli się pod ręce.
3. Milicja natychmiast znikła z ulic. Pierwsze oddziały wojskowe odmówiły strzelania, częściowo oddały broń. Urzędnicy miejscy w Zamku poddali się bez oporu. Partyjniacy dali się wyrzucić z Domu Partii na Wjazdowej. Przywódcy komunistyczni i wyżsi urzędnicy uciekli z miasta. Obroniła się tylko centrala Bezpieki, kierowana przez rosyjskich oficerów, przy ul. Kochanowskiego. Do tłumu strzelała bezpieka. „Przy wracaniem porządku” zajęły się Wojska Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ściągnięte z manewrów dwie dywizje już tylko paradowały nazajutrz czołgami po ulicach.
5. Demonstracja zamieniła się w rewolucję gdy bezpieka zabiła młodego chłopca spośród manifestantów. Do robotników przyłączyła się młodzież. Studenci chwycili broń z magazynu uniwersyteckiego PW. Powstał nastrój przypominający pierwszy dzień powstania warszawskiego.
Nikt, nawet komuniści, nawet sami Poznaniacy, nie zdawali sobie sprawy jak ogromny ładunek nienawiści i poczucia krzywdy zebrał się w młodym pokoleniu. A jednak tłum nie zachowywał się jak motłoch. Na Targach nie zniszczono żadnego pawilonu, zdarto tylko flagi sowieckie. Zdobyto więzienie, na Młyńskiej, wypuszczono więźniów i spalono akta, ale wobec wszystkich cudzoziemców zachowywano się z życzliwością i kurtuazją. To nie byli „chuligani”. To była młodzież polska, może równie nieopatrzna, ale równie patriotyczna i równie ofiarna jak jej starsi bracia czy ojcowie z AK, dziadkowie z powstania wielkopolskiego, przodkowie z powstania 1848 roku. Bo, jak o tym świadczą wszystkie fotografie, była to typowa młodzież poznańska – z konstytucji fizycznej, wyrazu, gestu, owi „lean, fair-haired youths”, jak ich określili korespondenci zachodni. Dodajmy, że młodzież to wychowana od początku w państwie komunistycznym. Mało kto z niej pamiętać może Polskę przedwojenną.
II. „Kosmiczny bałagan”
Jakie było tło tej rewolucji? A więc przede wszystkim tło życia codziennego, tło warunków Polski dzisiejszej.
Żyliśmy tu na emigracji w atmosferze „wishful thinking”. Człowiek ucieka przed spojrzeniem w twarz zbyt przykrej rzeczywistości. Stwarza sobie mity. Myśmy mówili; Polska straciła niepodległość, ale za to staje się siłą gospodarczą. Życie w Polsce jest bardzo ciężkie, ale za to powstaje wielki przemysł. Jest ucisk i wyzysk, ale za to produkuje się więcej niż można by w ustroju wolności i dobrobytu. Nieprawda! To były nasze pocieszania się, a może także pocieszania się wielu ludzi w Polsce. Rzeczywistość jest gorsza. Ustrój komunistyczny okazuje się ustrojem tak nieudolnym, tak zacofanym, tak marnotrawnym, tak głupim i złym, że ogromny wysiłek narodu idzie w znacznej mierze na marne.
W Polsce jest kryzys gospodarczy na wielką skalę. Jest bezrobocie. Jest anarchia gospodarcza. Jest „nadprodukcja inteligencji”. Jest atmosfera nie tylko nędzy ale i rozpaczy. Oto konkretne wiadomości, pochodzące wszystkie z ostatniego tygodnia przed powstaniem poznańskim.
Bezrobocie
1. Wedle przypuszczenia Zarządu Rezerw Roboczych liczba bezrobotnych w Polsce wynosi ok. 306 tysięcy. Składają się na nią głównie pracownicy umysłowi i kobiety. Z tych ostatnich znaczna większość, to matki „wielodzietne”, których przemysł nie chce przyjmować jako słabych i często opuszczających pracownic, a których mężowie nie są w stanie utrzymać rodziny z zarobku robotniczego.
2. Dokonana niedawno „redukcja w aparacie administracyjnym zbiegła się z redukcjami w przemyśle”. Czytamy też, że „wzrost sił roboczych wyprzedził wzrost produkcji”. Oprócz bezrobocia jawnego powszechnym zjawiskiem jest „nierytmiczność” produkcji (o jej przejawie w postaci „przestojów” pisaliśmy wyżej), która tworzy faktyczne częściowe bezrobocie.
3. Bezrobocie jest najwidoczniejsze w mniejszych miastach. Donoszą o dużym bezrobociu w Bielsku-Białej i Przemyślu. Bezrobocie nierejestrowane ogarnia małe miasta, których życie gospodarcze jest zrujnowane wskutek zniszczenia rzemiosła i kupiectwa, a niezakładania warsztatów państwowych. W jednym np. województwie gdańskim w upadku znajdują się Kartuzy, Kościerzyna, Gniew i Sztum.
4. Pojawiło się masowe żebractwo. Żebracy rekrutują się przede wszystkim z inwalidów wojennych, pozbawionych opieki.
5. Urzędy pracy są zatłoczone. Tłumy bezrobotnych wyczekują całymi dniami (Łódź, Warszawa).
Warunki pracy
1. Prasa pełna jest przykładów niezwykłego lekceważenia bezpieczeństwa pracy, i wypadków. Praca młodocianych jest regularnie nadużywana. W takich przemysłach jak budowlany i naftowy młodociani pracują po 16 godzin na dobę. Są oni bardzo źle i poniżająco traktowani przez majstrów. Brutalnie traktowane przy pracy są kobiety. W hostelach robotniczych kobiecych nie ma umywalń. Dziewczęta muszą kąpać się w męskiej łaźni. W Ostrowcu Świętokrzyskim doprowadziło to do gorszących incydentów.
2. Obszerny reportaż w „Świecie” przedstawia los tzw. werbusów czyli „zwerbowanych do węgla”. Werbownik z kopalni pojawia się w urzędzie pracy i przy pomocy fałszywych obietnic zwabia pewną ilość młodych bezrobotnych. „Ze zwerbowanymi jedzie urzędnik z urzędu zatrudnienia, który ma ich przekazać na miejsce zatrudnienia. Niczym towar”. W kopalni nie ma sklepu, stołówki „brudne, wstrętne budy”, baraki mieszkalne „przesiąknięte wilgocią i jakimś trudnym do określenia smrodem”. Pod ziemią brak urządzeń wentylacyjnych i odwadniających. Nowych górników uczyć ma emeryt, który nie mógł wyżyć z emerytury i musiał wrócić do pracy. Część zwerbowanych okrada kolegów i ucieka. Reszta wbrew obietnicom zarabia ledwie 650 zł. (ok. £6.10) miesięcznie. Administracja oszukuje ich przy wypłacie. Wielu żyje o suchym chlebie przez większa część miesiąca. W tvch warunkach po paru miesiącach z „werbusów” nikt prawie nie zostaje i szuka się nowych ofiar.
3. Mimo bezrobocia w miastach, brak jest rąk do pracy w PGR-ach (sowchozach). Mówi się o konieczności skierowania tam 20-30 tysięcy młodzieży. Przy tegorocznych sianokosach brak było 25.000 robotników. O warunkach pracy w PGR mówi reportaż w „Sztandarze Młodych”. Robotnicy w Ledze spędzili zimę w nieopalanym baraku. „Na ścianach szron … w wiadrze bryła lodu zamiast wody. Spali po kilkunastu na zsuniętych łóżkach, pod niezliczoną ilością koców i w fufajkach… Stołówkę ozdabiały sople lodu. Rozlana zupa zaraz zamarzała”. Jedzenie: „makaron, kasza, marmelada, smalec”. Ludzie źle traktowani „gwiżdżą na wszystko”. Podobne skargi o niewydawanie „deputatów” i karmienie kaszą i chlebem z margaryną, brak nabiału, nie mówiąc już o mięsie, dochodzą z większości PGR-ów.
4. Ucisk podatkowy indywidualnych gospodarstw wiejskich doprowadził do tego, że chłopi oddają część ziemi PGR-om, żeby uciec od podatków i dostaw przymusowych. (Pisaliśmy o tym obszerniej w jednym z ostatnich numerów „Myśli”).
5. Ogólny stan gospodarczy jeden z dziennikarzy komunistycznych określa słowami „kosmiczny bałagan”.
„Troglodytyzm”
1. Warunki mieszkaniowe pogarszają się zamiast poprawiać. Reportaż z normalnej warszawskiej młodej rodziny robotniczej: izba 20 m. kwadr., 7 osób, czwarte piętro, ubikacje w suterynie, troje małych dzieci. W Warszawie paręset tysięcy osób zamieszkuje po suterenach, ruinach i innych miejscach nie nadających się zupełnie na mieszkanie. W znacznej części kamienic warszawskich nie ma w ogóle światła na schodach.
2. Okresowe braki podstawowych środków żywności. Warszawa zupełnie bez mięsa przez przeszło tydzień.
3. Nędza ubraniowa. Nie można w ogóle dostać niektórych numerów obuwia. Inne są w jednych miastach, nie ma w drugich, korespondenci zagraniczni, którzy w pierwszych latach po wojnie opisywali elegancję kobiet polskich, teraz stwierdzają, że ulica polska jest obszarpana, ludzie gorzej ubrani niż w Sowietach.
4. Wszystko kradną. Wobec braku mieszkań i niemożności uzyskania przydziału na materiały budowlane dla prywatnego budownictwa składy materiałów budowlanych z budowli są masowo rozkradane. Kradną również robotnicy budowlani, wznosząc rudery z części tylko przeznaczonych materiałów.
5. Opieka społeczna woła o pomstę do nieba. Sprawozdanie o Domu Małego Dziecka w Mrągowie (Olsztyńskie). Dom miał 74 etatowych pracownic. 130 dzieci „w najwyższym stopniu zaniedbanych, brudnych wystraszonych”, „coś ciągle chorują na brzuchy”. „Żadne z dzieci nie umie jeszcze mówić. Wszystkie mają krzywicze głowy, nogi. klatki piersiowe i brzuszki… Bardzo mierne, nie zawsze świeże pożywienie, pozbawione w ogóle jarzyn i owoców… Kierowniczka wraz z zaprzyjaźnionymi osobami prowadziła gospodarkę polegającą na przywłaszczeniu sobie produktów spożywczych, materiałów na ubranka, nawet pieniędzy… zakładowe krawcowe szyły w godzinach pracy dla zarobku klientkom z miasta… Zginęły gdzieś zabawki, dzieci… zaczęły bawić się własnym ciałem i ulegały dziwacznym nałogom jak walenie głową o ścianę… Od października do maja dzieci nie wychodziły na dwór, bo nie miały w czym. I w domu drżały z zimna… temperatura wynosiła 6-8 st., a gdy zepsuło się centralne ogrzewanie było parę stopni mrozu”.
„Śmierci się nie boję smutku się boję”
W związku z powstaniem poznańskim zwrócono uwagę na położenie materialne robotników, nie zwrócono uwagi na położenie młodzieży. Wspomnieliśmy wyżej o wyzysku pracy młodocianych i ich złym traktowaniu. Ale to tylko fragment zagadnienia. Sięgamy znowu do prasy krajowej z ostatniego tygodnia przed Poznaniem.
1. Program szkół, także szkół podstawowych jest przeciążony wskutek pakowania weń ze względów doktrynalnych wiele niestrawnego materiału. W niektóre dni bywa po 8 lekcji. Nie ma w tych szkołach wychowania fizycznego. Większość dzieci w miastach jest niedokarmiona.
2. Od pierwszej klasy trwa głucha walka na tle religijnym. Dochodzi do krwawych, zbiorowych i powtarzających się regularnie bójek między uczniami szkół „państwowych” tj. teoretycznie nie antyreligijnych) a uczniami szkół TPD (zasadniczo antyreligijnych). Dzieci na koloniach letnich konspiracyjnie ale masowo uciekają w niedziele rano do kościoła. Na ulicach i podwórzach jest bojkot dzieci nie chodzących do kościoła, które nie są przez rówieśników dopuszczane do zabaw.
3. Uczciwość jak w całym społeczeństwie i wśród młodzieży bardzo niska. W szkołach pospolite kradzieże. „Mnie buchali to i ja buchałem” – tłumaczy jeden z chłopców. W ubiegłym roku stwierdzono popełnienie przez nieletnich 360.000 przestępstw, głównie przeciw własności.
4. Przez lata relegowano ze studiów wyższych „nielojalnych” lub po prostu podejrzanych przez bezpiekę. Stanowią oni jedno ze źródeł fermentu.
5. Pisze się otwarcie o „nadprodukcji inteligencji”. Przykłady filologów i plastyków, którzy pracują jako sprzątaczki i subiekci.
6. O rozdziale kadr „radzi 38 ministrów, 21 prezesów instytucji wraz z 9 wicepremierami”. Szkoły zawodowe średnie podlegają kilkudziesięciu różnym resortom i przyjmowanie do nich regulowane jest planem gospodarczym. Jako rezultat tego planowania w tym roku ukończyło średnie szkoły zawodowe 17 tysięcy młodzieży. Z tego około 20 tysięcy znalazło miejsce w gospodarstwie, większość znalazła się na bruku, może szukać niewykwalifikowanej pracy fizycznej.
7. Dla sporej części absolwentów średnich szkół ogólnokształcących nie ma miejsca na uniwersytetach. Już w zeszłym roku fala takiej młodzieży weszła w życie.
8. Znany pisarz komunistyczny, Adolf Rudnicki, cytuje słowa młodego poety „Śmierci się nie boję. Smutku się boję” i pisze: „Ten wiersz czytelny jest tylko dla nas”.
Dlaczego Poznań?
Znaczna część wsi polskiej i prawie wszystkie duże miasta były w latach 1939-1945 widownią prawdziwej wędrówki ludów. Więź społeczna została osłabiona. Lwowiak i Wilnianin we Wrocławiu, chłop podkarpacki w Nowej Hucie, przybysz ze wsi w budowanej na nowo Warszawie – nie czują się w pełni gospodarzami, dopiero zapuszczają korzenie. W Poznaniu, mimo wysiedleń niemieckich, utrzymało się społeczeństwo. Istnieje opinia społeczna. Poznań odbudował się po wojnie „inicjatywą prywatną”. W Poznaniu nie ma masowego chuligaństwa. I rzecz znamienna: w Poznaniu nie ma bezbożniczych szkół TPD. Nie udało się, czy też nie śmiano, ich wprowadzić.
Niedawno czytaliśmy w reportażu z Górczyna, typowego przedmieścia robotniczego poznańskiego, że na każdego mieszkańca przedmieścia przypada przeciętnie 20 komunikantów rozdzielanych rocznie. Znaczy to, że większość dorosłych mieszkańców Górczyna przystępuje co tydzień do komunii.
Tyle o przebiegu zajść i ich tle.
III. Wpieriod usmirennje a potom reformy
Powstanie poznańskie miało w świecie echo ogromne. Echo większe niż miała gigantyczna tragedia powstania warszawskiego przed dwunastu laty. Większe niż miała rewolta w Berlinie przed trzema laty. Przyczynił się do tego fakt, że w chwili powstania znajdowało się wielu cudzoziemców i szereg przedstawicieli prasy światowej na Targach Poznańskich. Stąd pojawiły się od razu opisy, zdjęcia, wrażenia, korespondencje, artykuły. Ale ten techniczny wzgląd nie jest najważniejszy.
W oczach Zachodu
Oczy wszystkich zwrócone są na przemiany zachodzące w świecie sowieckim. Najważniejszym pytaniem jest, czy „destalinizacja” i „demokratyzacja” sowiecka jest wyrazem głębszych i zasadniczych zmian w życiu sowieckim, wiodących do zmiany roli Sowietów w świecie, czy też manewrem, jedną z tych pokazowych lub czasowych liberalizacji jak okres NEP czy okres wprowadzenia Konstytucji Stalinowskiej. Pytanie to przybiera czasem nieco inną postać: czy przywódcy sowieccy panują i czy będą panować nadal nad rozpoczętym przez siebie procesem „odwilży”. Powstanie poznańskie wykazuje zasadnicze słabości systemu gospodarczego i politycznego komunizmu. Wykazuje jak słabo siedzi władza komunistyczna w krajach okupowanych, jak znikomy jest wpływ ideologii i indoktrynacji marksistowskiej. Czy krajami podbitymi można rządzić inaczej niż systemem stalinowskiego terroru? Czy Sowiety przywrócą w pełni nadwątlony odwilżą terror w krajach tzw. satelickich, a w konsekwencji i w Rosji, czy też pozwolą tym krajom na wymykanie się spod ich władzy? Od odpowiedzi na te pytania zależy w dużej mierze przyszłość świata, nic więc dziwnego, że budzą one podniecenie i że sprawa Poznania nie schodzi z łamów prasy, nie przestaje interesować opinii, nie przemija jak inne sensacyjne wydarzenia z obcych krajów.
Poza tym porusza ona w wolnym świecie silne sprężyny uczuciowe. Jedną z nich jest głęboko tkwiące i często maskowane irytacją poczucie winy wobec narodu polskiego. Daje mu wyraz m. in. cytowany na innym miejscu głos popularnej londyńskiej „Evening News”. Drugą jest tak rozbudzone na Zachodzie poczucie społecznej solidarności wobec wyzysku. Gdyby Polacy w Poznaniu chwycili za broń tylko w walce o niepodległość, w walce z ciemiężycielem politycznym, byłaby to bardziej ich sprawa. Ponieważ chwycili za broń w walce z uciskiem gospodarczym, w walce o prawa robotnika, jest to sprawa światowa. Władca dzisiejszego świata, wyborca, nie zrozumie dlaczego panowanie sowieckie jest dla Polaków nie do zniesienia, zrozumie natomiast doskonale, dlaczego nie do zniesienia jest system, w którym za 16 godzin pracy na dobę płacą tygodniowo kilka dolarów, a na strajk odpowiadają kulami. Obraz wojska strzelającego do tłumu robotników i młodzieży, obraz flagi umaczanej we krwi ofiar, budzi nagromadzone wiekami reakcje uczuciowe.
Ale jest w tej gorącej reakcji Zachodu na wypadki poznańskie i pewien element niebezpieczny. Od paru lat, odkąd wyzwolenie siłą oznacza dwustronną wojnę atomowa, na zachodzie popularna stała się teoria samowyzwolenia narodów zza żelaznej kurtyny. Jest to teoria wygodna. Usuwa grozę zniszczenia własnego kraju, uwalnia od nieprzyjemnego uczucia przegranej i pogodzenia się z niewolą, ukazuje taniego sojusznika. Powstanie poznańskie do tej teorii bardzo pasuje, może ją umacniać. Dowody na to znaleźć można choćby w przemówieniu Dullesa po wypadkach poznańskich.
Samowyzwolenie, o tym nam ani na chwilę zapomnieć nie wolno, jest nierealne. Powstanie w Poznaniu, a nawet powstanie w Warszawie, Budapeszcie i Pradze nie może przynieść wyzwolenia narodom okupowanym przez Sowiety, jeżeli nie będzie poparte realną i prawdziwą groźbą interwencji zbrojnej Zachodu. Na taką interwencję, pociągającą oczywiste ryzyko trzeciej wojny światowej Zachód w obecnej sytuacji się nie zdobędzie. – Gdy nie wchodzi w grę interwencja zbrojna amerykańska, grozi zawsze bezpośrednia interwencja zbrojna sowiecka. A toby oznaczało dla naszych narodów nieszczęście być może większe od wojny atomowej.
Wypadki poznańskie mogą zaważyć na polityce sowieckiej i na polityce światowej, ale nie mogą przynieść wyzwolenia. To samo odnosi się do wszystkich innych możliwych wydarzeń tego rodzaju za żelazną kurtyną, z wyjątkiem ewentualnych wydarzeń rewolucyjnych w Rosji, ale tych na horyzoncie nie widać.
W Poznaniu zginęło kilkuset Polaków. Ile ofiar pociągnie za sobą „sprawiedliwość ludowa” nie wiemy. Wybuch poznański, choć nastąpił w momencie dla demonstracji najkorzystniejszym, był wyrazem rozpaczy, przejawem prawdziwego gniewu ludu. Poznaniacy, jak wynika ze wszystkich sprawozdań, zdawali sobie dobrze sprawę, że tej walki wygrać nie mogą. Jak powiedział jeden z nich dziennikarzowi zagranicznemu „Cóż można poradzić przeciw czołgom?” Nie mieli oni planu politycznego ani politycznego kierownictwa. Powtórzenie się tego rodzaju krwawej demonstracji byłoby nieszczęściem.
Dobrze, że opinia wszystkich wolnych narodów zachodu poruszona jest Poznaniem. Dobrze, że zewsząd płyną słowa hołdu. Dobrze, że sprawa polska postawiona została przez bohaterskich Poznaniaków na pierwszym planie spraw światowych. Dobrze, że wypadki poznańskie ukazały prawdziwą wartość „odwilży” i „demokratyzacji”. Dobrze, że Kongres amerykański, że posłowie brytyjscy, że prawnicy i związki zawodowe ślą do Warszawy wezwania i żądania jawnej rozprawy i cywilizowanego sądu. Ale emigracja polska musi, niestety, raz jeszcze podnieść ostrzegawczy głos: Zachód nie przyjdzie nam teraz ze zbrojną pomocą, krew przelana będzie ceną demonstracji, nie ceną wolności.
Potrójny wstrząs
Dla emigracji polskiej powstanie poznańskie było wielkim wstrząsem. Przede wszystkim było niespodziewane. Nie zdawaliśmy sobie sprawy jak źle jest w Polsce ani jak znienawidzona jest „władza ludowa”. Słyszeliśmy, że ludzie, wbrew zachętom komunistów nie chcą się „wychylać” nawet w dyskusji. Niektórzy publicyści emigracyjni, z wyobraźnią a bez znajomości rzeczy, rozpisywali się o nieodwracalnych przemianach i o tym, że dążeniem mas polskich będzie ewolucja ku jakiemuś titoizmowi, czy kolektywizacji bez ideologii komunistycznej. Czytaliśmy o więźniu, dla którego najważniejszą rzeczą w obecnej chwili jest dodatkowa łyżka kaszy. A tymczasem więzień, zamiast wyciągnąć łyżkę po kaszę, wyrżnął strażnika po głowie, a strażnik uciekł za Wartę.
Wstrząs polega także na tym, że frazesy w rodzaju „niezłomnej postawy narodu w Kraju” i „reprezentacji przez emigrację woli i uczuć narodu” okazały się nie frazesami ale prawdą. Że natomiast frazesami okazały się inteligentne spekulacje na temat zmiany charakteru narodowego polskiego pod wpływem przemian społeczno-gospodarczych i nacisku dogmatyzmu marksistowskiego.
Ale najbardziej bezpośredni jest wstrząs w postawie samego emigranta. Ten sam inteligent emigracyjny, który do 28 czerwca rozważał pocichu, czy pobyt na emigracji nie jest oddalaniem się od narodu i odczuwał kompleks niższości wobec przybyłego z kraju urzędnika czy poputczika, teraz nagle zobaczył sprawę w zupełnie innym świetle. Zamiast myśleć „my” o emigracji, a „oni” o „Kraju”, w jednej chwili odczuł, że „my” to on i robotnicy i młodzież Poznania, a „oni” to bolszewicy, bezpieka i czołgi. Perspektywa powrotu do kraju ukazała mu się zupełnie inaczej: nie w postaci rezygnacji, lecz w postaci walki. Skutki tego wstrząsu, tego odnowienia żywej lojalności wobec narodu już się zaczynają okazywać w życiu emigracji.
Nierozwiązalne problemy
Dla polityki sowieckiej Poznań stworzył problem nieprzyjemny i skomplikowany. Powstanie wykazało słabość i niepopularność reżimu. Odbiło się niezdrowym echem natychmiast na Węgrzech i w innych „demokracjach ludowych”. Dało światu dowód, że komunizm trzyma się w Polsce tylko siłą okupacyjną. Odbiło się krytycznym echem w komunistycznych partiach zachodu. Należałoby właściwie dać mocną, krwawą, odpowiedź. Ale nowa fala terroru w Polsce psułyby politykę światową Sowietów, przekreślałaby cały wysiłek włożony w wygranie „destalinizacji” na zewnątrz. Poza tym nie można prowadzić jednocześnie polityki terroru w Polsce a liberalizacji w Rosji. Na razie Centralny Komitet Kompartii uciekł się do zwykłego zabiegu magicznego: ogłosił, że Poznań to robota agentów imperializmu amerykańskiego. Stwierdzenie bardzo nieprzekonywujące. Bo cóż to za agenci, co potrafią postawić przeciw władzy ludowej całe duże miasto; co to za władza, której tak nienawidzą robotnicy i młodzież.
Ale Moscovia locuta, causa finita. Wiemy, że w tym kierunku pójdą represje. W myśl starej rosyjskiej zasady: „Wpieriod usmirennje a potem reformy”. Ale żadne represje niczego komunistom w Polsce nie rozwiążą. Poznań nie był kryzysem samym w sobie, był przejawem ogólniejszego kryzysu.
Na zewnątrz kryzys ten ma charakter gospodarczy. Gospodarka uległa rozprzężeniu, ponieważ ludzie nie chcą pracować. Nie chcą pracować, bo nic za pracę nie mają, bo nie mogą dostać artykułów spożycia. Pozornie wydawałoby się, że można temu zaradzić przez zmniejszenie produkcji środków produkcji a zwiększenie produkcji środków spożycia, i że tylko doktryna komunistyczna takiej zmianie przeszkadza. W rzeczywistości sprawa nie jest tak prosta. Zagadnienie środków spożycia to przede wszystkim zagadnienie jedzenia, a następnie zagadnienie ubrania. Pierwsze z nich całkowicie a drugie częściowo zależy od wsi. Tu już problem z gospodarczego przekształca się w polityczny. Na to żeby wieś wzmogła zasadniczo produkcję nie wystarczy, wbrew temu co się czasem słyszy, zaprzestać kolektywizacji. Trzeba zmienić cały system podatkowy, sprawić, żeby się opłacało uprawiać jak najwięcej ziemi, uprawiać jak najstaranniej, chować jak najwięcej inwentarza. To znaczy trzeba zaprzestać prześladowania indywidualnych gospodarstw, dać im te same uprawnienia jakie mają kołchozy. Kołchozy uprawiane są bardzo źle i trzymają się tylko pomocą techniczną i ulgami podatkowymi. Zrównanie z nimi gospodarstw indywidualnych oznaczałoby nie wstrzymanie kolektywizacji, ale rozpad wszystkich istniejących kołchozów. Oznaczałoby także opuszczenie PGR-ów przez robotników. Słowem byłoby całkowitą rezygnacją z komunistycznego programu rolnego. Więcej: byłoby uzależnieniem rządu od masy wolnych chłopów, którzy uzyskaliby głos nie tylko w gospodarce ale przez to i w polityce.
Może ostatecznie komuniści znieśliby klęskę w sprawie wsi, gdyby nie była ona tak ściśle związana z drugim nierozwiązanym przez nich problemem, to jest problem Kościoła. Niechęć do pracy robotników płynie nie tylko z głodowych wynagrodzeń, a niechęć do wzmożenia produkcji chłopa nie tylko z zabójczych podatków. U jednych i u drugich, ale bodaj że silniej jeszcze u chłopów, działa przeświadczenie, że komunizm jest wrogiem, ponieważ walczy z religią.
Oto są dwa nierozwiązane, i jak się zdaje nierozwiązalne dla komunizmu problemy polskie: problem wsi i problem Kościoła.
Ale jest jeszcze i trzeci problem, z którego my tutaj nie bardzo zdajemy sobie sprawę, ale który doceniają w pełni komuniści. Jest to problem emigracji. I znowu wybuch poznański rzuca na ten problem ostre światło. Gdyby nie było emigracji polskiej w Ameryce, Anglii, Francji, o ileż mniejsze byłoby echo Poznania w świecie i o ileż politycznie mniej dotkliwe dla komunistów.
Wojciech Wasiutyński
„Myśl Polska”, Londyn, 1956.
13 stycznia 2020 o 09:45
Porównajmy sobie ówczesną Myśl Polską z dzisiejszą engelgardową „Myślą Polską”. Jak to jest, że takie poważne (przed kilkudziesięcioma laty) czasopismo dzisiaj jest dnem nawet w porównaniu z byle gównianymi „Mediami Narodowymi”
13 stycznia 2020 o 21:08
Wojciech Wasiutyński (1910–1994), prawnik, ekonomista. Absolwent Wydziału Prawa UW, dr prawa (1936 r.). Należał do korporacji „Aquilonia”, członek OWP, współpracował z pismami „Szczerbiec”, „Akademik Polski”, „ABC”. Współtwórca ONR, następnie w RNR „Falanga”. Był m.in. red. sztandarowych pism tego ugrupowania: „Sztafety”, „Jutra” i „Falangi”. Był też sekretarzem redakcji „Prosto z Mostu” (1935–1937), a do 1939 r. stałym współpracownikiem tego pisma. W 1939 r. zerwał z ONR i utworzył niezależne pismo „Wielka Polska”. Po klęsce wrześniowej 1939 r. przedostał się do Francji. Na emigracji związał się z SN. Przebywał w Wielkiej Brytanii i USA . Był dziennikarzem, publicystą i red. nacz. „Myśli Polskiej”, współpracownikiem londyńskich „Wiadomości”, RWE i BBC. Opublikował wiele książek, m.in.: Tysiąc lat polityki polskiej; Ruiny i fundamenty; Milennium – tysiąclecie Polski chrześcijańskiej 966–1966; Źródła niepodległości; Czwarte pokolenie.
15 marca 2020 o 21:34
Jedynie powstania wielkopolskie były prawdziwie udane oraz spektakularne.