Trzykrotnie przeżywała Polska nowożytna zbrojny rokosz przeciwko władzy prawowitej.
W roku 1606 Mikołaj Zebrzydowski rzucił się do walki z Zygmuntem III o wolność i równość. Piętnowano w jego obozie „absolutum dominium” króla, żądano „rugu” na „skaźców” Rzeczypospolitej, bito na jakąś „hiszpańską sektę”, popierającą samowładztwo: cnota i demokracja ratowały Polskę przed czarną reakcją.
Tak głosili o sobie rokoszanie. Inaczej wyglądała zakulisowa rzeczywistość.
Po jednej stronie stał rząd królewski, może i nie najlepszy, ale ożywiony takimi dążeniami, jakim dziś z perspektywy dziejowej można tylko przyklasnąć: król katolik, nawet fanatyk, ale nie tyran, od początku panowania spełniał konstytucyjne obowiązki, bardzo sprawiedliwie dopuszczał do senatu różnowierców, a jego doradcy, zwłaszcza duchowni, pragnęli zabezpieczyć sejm przed liberum veto i ograniczyć ingerencję sejmu w sprawach polityki zagranicznej.
Po drugiej stronie aspiracje rokoszan były dwojakie: sztandarowy wódz opozycji, katolik Zebrzydowski, rozumiał potrzebę reformy, ale pod wpływem zawiedzionej miłości własnej przekreślił swój rozum, zerwał sejm, zapomniał przysięgi i podał dłoń tym innym rokoszanom, różnowiercom radykalnego pokroju, tym różnym diabłom łańcuckim, którzy przez konszachty z zagranicą, mianowicie ze schizmatycką Moskwą i z protestanckim Siedmiogrodem, dożyli do całkowitej, przewrotnej „odmiany” na tronie polskim, nie do reformy, lecz do anarchii.
Polała się krew polska, polała się obficie, a bez pożytku dla państwa. Duch dziejów Polski sprawił, że obrońcy prawa i rzędu zbyt długo oszczędzali buntowników – i omieszkali zmiażdżyć ich na przeprawie przez Wisłę pod Janowcem.
Król zwyciężył, ale zwycięstwo nie zdołał wyzyskać: w rokowaniach ustąpili ci, którzy mieli sumienie patriotyczne, obronili swoje „skarby”, t. j. zdobycze społeczne, t. j. anarchię, którzy mniej dbali o bezpieczeństwo granic, więcej o swoja prywatę. Rzeczpospolita, mimo wszystko przypłaciła rokosz utratą Estonii i Inflant.
W roku 1665 Jerzy Lubomirski wystąpił zbrojnie przeciwko Janowi Kazimierzowi i Ludwice Marii, znowuż pod hasłem wolności i demokracji szlacheckiej. Piętnowano nieczyste praktyki dworu, jego zamachy na elekcję i wolne nie pozwalam, jego zasady francusko-absolutystyczne: znów cnota, niewinność i demokracja ratowały Polskę przed czarną reakcją.
Tak głosili rokoszanie. Rzeczywistość wyglądała inaczej.
Rzad królewski, choć nie najlepszy, ale naprawdę zasłużony i odpowiedzialny, wśród ciężkiej wojny o kresy, wśród pracy nad odbudową gospodarki narodowej, po „potopie”, zmierzał do wzmocnienia sejmu i władzy wykonawczej.
A czego chciał, w co wierzył Lubomirski? Nie wierzył na dobrą sprawę w nic, ani w wolną elekcję, ani w inne hasła swych towarzyszy: szukał zemsty nad królem za to, że ów słuchał innych, rozumniejszych doradców.
Zaś owi towarzysze, to znaczy skonfederowane wojsko i część demokracji szlacheckiej, nie mieli też żadnego patriotycznego ideału, poza anarchią i równością: z ich gadaniny o naprawie nadużyć nie sposób wyłuskać ani jednej głębszej myśli politycznej. Rozagitowało się prostoduszne towarzystwo pod wodzą głupich oficerów i wysuwając naprzód swój interes materialny, t. j. nadmierne pretensje do zaległego żołdu, związało go z „interesem moralnym”, t. j. pychą Lubomirskiego.
Udano się o pomoc do Niemców i do Moskwy. Zerwano parę sejmów, podeptano przysięgę – i spłynęła obficie, pod Częstochową i na przeprawie pod Mątwami, krew polska bez żadnej dla Polski korzyści.
Kto zwyciężył? Ci, co mniej mieli skrupułów w mordowaniu współbraci. Zaraz po Mątwach zrozumieli zbrodniarze zwycięzcy, że ich właściwie nic nie łączy – żal i wstyd ścisnął im gardła – a jednak kiedy doszło do likwidacji zatargu, ustąpić musiał w najważniejszej sprawie ustrojowej nie rokosz, lecz właśnie rząd królewski. Tak chciał duch dziejów Polski, aby patriotyzm ustępował przed gwałtem ludzi bez sumienia i aby Polska bała się łotrów, a nie łotrzy Polski… Rzeczpospolita zapłaciła za rokosz Kijowem i Smoleńskiem.
* * *
Trzeci podobny bunt miał miejsce w roku 1926…
prof. Władysław Konopczyński
„Gazeta Bydgoska”, nr 115, 1926.
15 grudnia 2019 o 14:25
Sylwetka Autora:
Władysław Konopczyński, pseud. Dantyszek, Korzonek (ur. 26 listopada 1880 w Warszawie, zm. 12 lipca 1952 w Młynniku koło Ojcowa) – polski historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Towarzystwa Naukowego Warszawskiego i Polskiej Akademii Umiejętności, członek Koła Krakowskiego Towarzystwa Historycznego, współtwórca i pierwszy redaktor naczelny Polskiego Słownika Biograficznego, erudyta i poliglota, poseł na Sejm I kadencji w II RP.
„Władysław Konopczyński (1880-1952) – wybitny, zapewne najwybitniejszy polski historyk XX w. Absolwent Wydziału Prawa rosyjskiego Uniwersytetu Warszawskiego (studia ukończył w 1904 r.), jako historyk był Konopczyński samoukiem. Za swego mistrza uznawał poznanego przez kontakty rodzinne Tadeusza Korzona. Podczas studiów intensywnie czytał wskazywane przez Korzona dzieła historyczne. Historią interesował się zresztą już w szkole jako uczestnik nielegalnych kółek samokształceniowych.
Kontakt z Szymonem Askenazym pchnął Konopczyńskiego ku dziejom wieku XVIII. Zanim skończył prawo, rozpoczął poszukiwania archiwalne w zbiorach krajowych (Warszawa, Kraków, Lwów), a w latach 1905-1907 odbył długie kwerendy zagraniczne: najpierw w Wiedniu i Dreźnie, potem Paryżu, Londynie, Berlinie.
Debiutował artykułem o „Genezie liberum veto” w „Przeglądzie Historycznym” (1905) i książką o „Sejmie grodzieńskim 1752 roku” (1908), w tymże roku na podstawie pierwszego tomu rozprawy „Polska w dobie wojny siedmioletniej” (wyd. 1909), którą przygotował uczestnicząc w seminarium Askenazego, otworzył przewód doktorski i uzyskał stopień doktora na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Gdy Rosjanie otworzyli archiwa, Konopczyński należał do tych, którzy od 1910 r. intensywnie je penetrowali. Habilitował się na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1911 r. na podstawie drugiego tomu „Polski w dobie wojny siedmioletniej”. W tymże roku rozpoczął pracę w tej szacownej uczelni.
Lata 1914-1916 historyk spędził w Szwecji, dokąd – znalazłszy się w chwili wybuchu wojny w Gdyni – jako poddany rosyjski został deportowany. Kwerendy w archiwach Sztokholmu i Kopenhagi zaowocowały książką „Polska a Szwecja od pokoju oliwskiego do upadku Rzeczypospolitej 1660-1795” (1924). Wbrew tytułowi praca dotyczy także stosunków polsko-duńskich i po dziś dzień stanowi podstawowe naukowe opracowanie tematu. Pisane przez Konopczyńskiego od 16-go roku życia „Dzienniki” wyjaśniają późny termin publikacji w państwie odrodzonym, ale zbyt biednym w stosunku do potrzeb nie tylko nauki. Wcześniej – już w 1917 r. – uzyskał Konopczyński katedrę historii Polski na UJ. Miał już wówczas na koncie jedno ze swych najlepszych dzieł – „Genezę i ustanowienie Rady Nieustającej” (1917), opartą na rosyjskich archiwaliach. Rok później wyszło inne podstawowe dzieło historyczno-prawne – „Liberum veto. Studium porównawczo-historyczne”, podobnie jak wymienione wcześniej prace do dziś stanowiące ostatnie słowo nauki na tytułowy temat. We wszystkich książkach Konopczyńskiego problemy polskie przedstawiane są na szerokim tle porównawczym, możliwym zarówno dzięki unikatowej znajomości archiwaliów (stąd przydomek „archiwożerca”), jak i doskonałemu opanowaniu światowej literatury historycznej i historyczno-prawnej. Takich też ujęć – na szerokim tle europejskim – uczył Profesor na prowadzonym na UJ seminarium; wyszło z niego ponad 40 doktorów.
W 1919 r., po kilkumiesięcznym pobycie w Paryżu, gdzie był jednym z ekspertów polskiej delegacji na konferencję wersalską (w okresie mniej intensywnych prac kongresowych odwiedzał archiwa), Konopczyński wrócił do Krakowa. Prócz obowiązków uniwersyteckich, pracował nad konfederacją barską. Studia nad nią rozpoczął tuż po doktoracie, przygotowując w następnych latach szereg związanych z Barem edycji źródłowych. Wiele lat zajęła też badaczowi praca nad podręcznikiem historii Polski, ponadto w okresie międzywojennym Konopczyński trochę udzielał się w życiu politycznym, w obozie narodowo-demokratycznym. W latach 1926 i 1931 wydał kolejno dwie znakomite biografie – „Stanisława Konarskiego i Kazimierza Pułaskiego. Życiorys”. Lektura obu tych książek (także i one po dziś dzień stanowią ostatnie słowo nauki) jest przygodą – tytułowi bohaterowie żyją i czytelnik nawiązuje z nimi wręcz osobisty kontakt.
Dwa dzieła, które sam autor uważał za opera magna – „Dzieje Polski nowożytnej” (dwa tomy, 1935-1937) oraz „Konfederacja Barska” (dwa tomy, 1936-1938) stanowiły zwieńczenie wieloletnich prac (we wstępie do „Konfederacji” autor pisał o poświęconych jej 25 latach). Równolegle od 1935 r. Konopczyński był redaktorem naczelnym Polskiego Słownika Biograficznego, którego tworzenie inspirował i o którego powstanie zabiegał przez wiele lat.
W czasie II wojny światowej nie ominął go los profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. W wyniku Sonderaktion Krakau okres od października 1939 do lutego 1940 Konopczyński spędził najpierw w więzieniu we Wrocławiu, a następnie w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Po powrocie uczestniczył w tajnym nauczaniu uniwersyteckim. Znany przed wojną jako zwolennik ograniczenia na uniwersytetach liczby studentów-Żydów, w czasie okupacji niemieckiej zaprosił do swej posiadłości w Młynniku k. Ojcowa rodzinę zamordowanego warszawskiego historyka żydowskiego pochodzenia, Ludwika Widerszala.
Sowiecko-komunistyczne porządki od 1945 r. oznaczały kolejny trudny etap w życiu Konopczyńskiego. Niepodległy wewnętrznie i nie ukrywający swego sceptycznego stosunku do nowej rzeczywistości, usuwany pod presją władz z zajmowanych w nauce stanowisk (prezesury Komisji Historycznej Polskiej Akademii Umiejętności, szefowania Polskiemu Towarzystwu Historycznemu), Konopczyński stał się obiektem wzmożonej nagonki zwłaszcza od 1947 r. W 1948 r. usunięto go z Uniwersytetu, a rok później z kierowania Polskim Słownikiem Biograficznym. Nie miał też szans na publikację książek, coraz trudniej było z umieszczaniem artykułów w fachowych czasopismach. W 1947 Profesor zdołał jeszcze wydać pracę „Fryderyk Wielki a Polska”, ale jego „Polscy pisarze polityczni XVIII w.” musieli czekać do 1966 (tylko tom I) i 2012 r. (całość), „Pierwszy rozbiór Polski”, oddany do druku w 1947, ukazał się dopiero w 2010 r., zaś „Historyka” zapowiadana jest na rok 2014. Swym prześladowcom Profesor nie dał się złamać, na jednym z wykładów uniwersyteckich niczym testament zabrzmiały jego słowa o nauce: „Słychać żądanie, aby nauka służyła życiu. Owszem, niech służy, czym może, niech mu przyświeca. Ale niech się nie wysługuje”. Zmarginalizowany, ciężko przeżywał odcięcie się odeń części uczniów (Emanuel Rostworowski wspominał, że pójście na ostatnie imieniny Profesora 27 czerwca 1952 wymagało odwagi cywilnej), ale wewnętrznej niezależności nie utracił. Zmarł na serce w swym ukochanym Młynniku w nocy z 12 na 13 lipca 1952 r.”
http://muzhp.pl/pl/c/1221/prof-zofia-zielinska-wladyslaw-konopczynski-najwybitniejszy-polski-historyk-xx-w