Jest rok 1945. 26 maja komisarz policji z Arendal przyjechał do Norholm i nałożył 30-dniowy areszt domowy na moją żonę i na mnie. Nie zostałem o tym uprzedzony. Żona oddała mu, na żądanie, moją broń. Potem musiałem jeszcze napisać do komisarza, informując, że mam też dwa duże pistolety z ostatniej olimpiady w Paryżu, i że może je odebrać, kiedy zechce. Przy okazji napisałem, że domowego aresztu nie można chyba rozumieć dosłownie, mam przecież gospodarstwo, pola daleko od domu, trzeba tego doglądać. W jakiś czas potem przyjechał posterunkowy z Eide i zabrał te dwa pistolety.
14 czerwca zostałem przeniesiony z domu do szpitala w Grimstad, kilka dni wcześniej żonę moją zabrano do kobiecego więzienia w Arendal. Tak więc nie mogę już doglądać gospodarstwa. Pech chciał, że na razie będzie tym wszystkim kierował tylko jeden młody chłopak. Ale nie ma rady. W szpitalu pewna młoda siostra zapytała mnie, czy chcę się zaraz położyć – w „Aftenposten” napisano mianowicie, że „załamałem się i wymagam opieki”. Dzięki ci, dziecko, ale nie jestem chory, odparłem, nie ma w szpitalu zdrowszego człowieka ode mnie, jestem tylko głuchy! Przyjęła to zapewne jako przechwałki, ale nie chciała wdawać się ze mną w rozmowę. Nie, rozmawiać ze mną stanowczo nie chciała i tak samo zachowywały się wszystkie siostry podczas całego mojego pobytu w szpitalu. Jedyny wyjątek stanowiła przełożona pielęgniarek, siostra Maria.
Kręcę się po terenie szpitala. Starszy budynek na wzniesieniu i poniżej nowszy – właściwe pomieszczenia szpitalne. Ja mieszkam na wzgórzu i, jako pacjent, jestem w tym budynku sam, na piętrze mieszkają trzy młode siostry, poza tym nikogo. Chodzę i oglądam. Wszędzie tutaj dużo starych dębów, ale wiele z nich padło dawno temu, a z pni wyrastają dzikie zagajniki, do niczego nieprzydatne. Ku zachodowi rozciąga się widok na kilka małych zagród. Policjant, który mnie tu przywiózł powiedział, że nie powinienem „oddalać się od tego pomieszczenia”. Pewnie znowu nie trzeba tego rozumieć dosłownie, ale chciałbym być posłusznym aresztantem, toteż nie odważyłem się nigdy odejść dalej niż na rzut kamieniem. Jakie to zresztą dziwne, ja, który nigdy, w żadnym kraju nie miałem do czynienia z policją, choć tyle się włóczyłem po świecie, tak, tak, bo przecież dotknąłem własną stopą czterech kontynentów, teraz, w tak podeszłym wieku zostałem aresztowany. No, ale skoro miało się tak stać, musiało się przecież stać, zanim umrę.
Dzień mija za dniem. Trzy młode siostry, właściwie uczennice, na zmianę przynoszą mi na górę jedzenie, stawiają na stole, natychmiast odwracają się na pięcie i znikają. – Bardzo dziękuję! – wołam za nimi. Czuję się trochę osamotniony, ale przecież nawykłem do samotności, w domu też ze mną nie rozmawiali, bo jestem głuchy i męczący. Po jedzeniu wynoszę tacę z pustymi naczyniami na korytarz, skąd mogą ją zabrać. I znowu mogę albo wyjść na dwór, albo układać pasjansa. Nie wziąłem niczego do czytania, a moje gazety do szpitala nie dochodzą. Po kilku dniach zapytałem jedną z młodych dziewcząt:
– Widziałem listonosza, nie było dla mnie żadnych gazet?
Ku mojej wielkiej radości odpowiedziała. Mówiła przy tym głośno i wyraźnie: – Panu nie wolno czytać gazet!
– Coś takiego! A kto to powiedział?
– Komisarz policji z Arendal.
– Ach tak. Bardzo dziękuję.
Siostra przełożona znalazła jednak na to radę i pozwoliła mi poszperać w szafie, w której trzymają stare książki i roczniki czasopism. Są to rzeczy podarowane szpitalowi przez życzliwych ludzi, podręczniki szkolne, pisemka dla dzieci i młodzieży, zbiory felietonów prasowych, Dla Biednych i Bogatych, Santalowie, Ewangeliści, a pośrodku tego wszystkiego skarb: książka napisana przez Topsøe. Postanawiam czytać powoli, żeby mi na długo starczyło, szczególnie dużo obiecuję sobie po kilku tomach felietonów z „Morgenbladet”. Widzę, że należały do biblioteki Smitha Petersena. Ów Smith Petersen mieszkał kiedyś w Grimstad i był to wielki pan. Wbrew postanowieniu, by racjonować lekturę, rzuciłem się łapczywie na książkę Topsøe i pochłonąłem ją jednym tchem. Topsøe, o którym Brandes nie chciał pisać. A teraz obaj nie żyją.
Przychodzi jakiś policjant, przedstawia mi kilka pytań na piśmie i zapisuje moje odpowiedzi. Nie interesuje mnie to. Zdaje się, że dla władz jest ważne, by wiedzieć, co posiadam – w „Morgenbladet” rozpisywano się mianowicie o moim „wielkim majątku”. Zdałem sprawę z tego, co posiadam. Potem przez kilka dni panował spokój, jeśli nie liczyć tego, że jeden policjant przyszedł z „postanowieniem o przejęciu zarządu nad majątkiem” i drugi policjant z „decyzją o oficjalnym oskarżeniu”.
– Chciałbym mieć pański piękny rower – mówię do niego.
– Nie chce pan przeczytać decyzji? – mówi on.
– Nie, akurat tego nie, dobry człowieku.
23 czerwca zostałem przewieziony do sędziego śledczego. Przyjął mnie niezwłocznie, łagodnie uśmiechnięty.
– Pan musi mieć chyba więcej pieniędzy, niż pan zeznał, prawda?
Na chwilę zaniemówiłem i wpatrywałem się w niego.
– Nigdy nie przywiązywałem wagi do pieniędzy – powiedziałem w końcu.
– Oczywiście, że nie, ale…
– Mój majątek jest dokładnie taki, jak zeznałem, około 25 tysięcy gotówką, 200 akcji wydawnictwa Gyldendal oraz posiadłość Norholm.
- No tak. A dochody z praw autorskich?
– Owszem, gdyby pan sędzia mógł mi coś o nich dzisiaj powiedzieć, byłbym bardzo wdzięczny. Nie wydaje się to dziwne w mojej obecnej sytuacji.
O, Boże, jakże ja go rozczarowałem. I jak rozczarowałem wszystkich innych, którzy wietrzyli „wielki majątek”. Chociaż mój majątek jest naprawdę duży, nazbyt duży. Nie pragnę zabierać go ze sobą do grobu. Przesłuchanie było drobiazgowe i niczego nie wyjaśniło. Na wiele pytań sędziego odpowiadałem wymijająco, by niepotrzebnie nie irytować tego życzliwie usposobionego pana. Asesor Stabel jest wprost niesamowity w swojej nienawiści do Niemiec i wierzy jak dziecko w moralne, niewzruszone prawo aliantów do unicestwienia narodu niemieckiego, starcia go z powierzchni ziemi. Chciałbym jeszcze, oprócz, tego co już zostało podane do publicznej wiadomości, wspomnieć o kilku drobnych sprawach z przesłuchań. Sędzia zapytał, co sądzę o tym nacjonalsocjalistycznym towarzystwie, w którym znalazłem się tutaj w Grimstad. Odparłem, że byli w tym towarzystwie ludzie lepsi ode mnie. Przemilczałem jednak, że istniały tam nie mniej niż cztery odłamy, żeby wspomnieć tylko o tym jednym aspekcie.. Zabrzmiało to tak, że w ogóle byłem za dobry na to, by należeć do nazistowskiej szajki.
– Są wśród nich także sędziowie – powiedziałem. Tak, niestety. A jak odnosiłem się do budzących przerażenie przestępstw Niemców w Norwegii, które to czyny dopiero teraz wychodzą na światło dzienne? – Nic o tym nie wiem, ponieważ komisarz policji zabronił mi czytać gazety. Nic nie wiedziałem o mordach, terrorze, torturach? Nie. Dotarły do mnie tylko jakieś wzmianki, ale dopiero tuż przed aresztowaniem. – Otóż jeden drań nazwiskiem Terboven, który dostawał rozkazy bezpośrednio od Hitlera, dręczył i wyrzynał norweski naród przez pięć lat. Ale, Bogu dzięki, wytrzymaliśmy. Czy uważa pan, że Niemcy to kulturalny naród? Nie odpowiedziałem nic. Sędzia powtórzył pytanie. Patrzyłem na niego, ale nie odpowiadałem. – Gdybym ja był komisarzem policji, to mógłby pan czytać wszystkie gazety. Pańska sprawa wyznaczona jest na 22 września.
A zatem trzy miesiące. Czytam, chodzę i układam pasjanse. By dać jakieś zajęcie nogom na moim ograniczonym, ciasnym kawałku ziemi, wdrapuję się aż na szczyt wzniesienia. Zbocze jest bardzo strome i muszę się tu i tam mocno podpierać zaostrzonym na końcu kijem, żeby nie zjechać w dół. A to jeszcze nie wszystko: tak obrzydliwie kręci mi się w głowie, że najchętniej bym zwymiotował, muszę przystawać i długo przełykam ślinę. Pewnie zbyt późno wziąłem się za wspinaczkę. Odbywam tę wyprawę codziennie od nowa i nabieram coraz większej wprawy, ale kiedy już znajdę się na szczycie, dygoczę na całym ciele. Na górze jest spora płaszczyzna. Siedzę tam i rozglądam się po okolicy – widać kilka wież strażackich, wejście do portu w Grimstad, a kilka mil dalej rozciąga się Skagerrak. Na początku muszę siedzieć spokojnie, nie ośmielam się wstać i zachowywać jak człowiek, mój mózg jednak drga i pracuje. Spoglądam na zegarek – mój Boże, potrzebowałem jedynie paru nędznych minut na całą wspinaczkę, a teraz siedzę na tej swojej górze i puszę się, jakbym czegoś dokonał. Żeby wszystko się dobrze skończyło, muszę teraz pomyśleć, jak zejść w dół po drugiej stronie wzniesienia i przemknąć do szpitala tak, by nikt mnie nie widział. Udaje mi się, z łatwością schodzę na dół. Okazuje się, że jest tu droga, ale nie mam odwagi nią pójść, bo mógłbym kogoś spotkać. A kiedy spoglądam na zegarek, widzę, że wciąż minęło niewiele czasu, powinienem po prostu zawrócić i jeszcze raz przeprawić się przez wzniesienie. Także i tym razem nie było to trudne, choć przy wspinaniu potknąłem się i upadłem na rękę. A strome zbocze w dół do szpitala pokonałem, zjeżdżając na wiązce pokrytych liśćmi gałęzi. Tak, wszystko to zostało nieźle wymyślone i dobrze wykonane, trudno zaprzeczyć. W późniejszych wyprawach na wzgórze też nie wprowadzałem żadnych zmian. Jedyne czego mógłbym się obawiać, to to, że jakiś policjant będzie mnie szukał w szpitalu akurat podczas mojej nieobecności. Kiedy jednak po kilku dniach, a nawet tygodniach, zastanawiałem się nad pożytkiem z tych wypraw na wzgórze, nie byłem już taki zadowolony. To chyba nie najbardziej odpowiednia praca dla moich stawów i mięśni, kosztowała mnie zbyt wiele wysiłku, wracałem spocony i zmęczony, a moje ciało nie stawało się przez to ani trochę bardziej elastyczne. Nogi wciąż się pode mną uginają. Do tego buty nie wytrzymały obciążenia, od jakiegoś czasu świecą po prostu dziurami, i z wierzchu, i od spodu. A innych butów nie mam. Siostra oddziałowa pokazuje się bardzo rzadko. Ma za mało pracowników i musi sama gotować.
Knut Hamsun
17 sierpnia 2019 o 00:23
Lekko odbiegając od tematu samego Knuta Hamsuna, a skupiając sie na II wojnie światowej w Norwegii:
Obecna narracja historyczna, w której za symbol norweskiej niezomności i norweskiego patriotyzmu kreowany jest Haakon VII, a Vidkun Quisling jest nazywany zdrajcą współuczestniczącym w terrorze niemieckim w Norwegii jest fałszywą narracja i odwracaniem kota ogonem. To tak naprawdę Quisling reprezentował norweskość i norweski interes etniczny, ponieważ współpracował z Niemcami, którzy zwłaszcza w Skandynawii mocno akcentowali nordycyzm. A przecież Norwedzy są klasycznym przykładem narodu nordyckiego, Norwegia po wygranej wojnie przez państwa Osi znalazłaby się w idealnej dla siebie sytuacji politycznej, w zasadzie mieliby zagwarantowane geopolityczne eldorado (w sumie podobnie, choć nie w 100% wyglądała sytuacja z Polską). Haakon VII był tak naprawdę idiotą równym idiotom sanacyjnym, stanął po stronie anty-norweskiego i anty-nordyckiego demoliberalizmu, jego ruch oporu intensyfikował jedynie konflikt niemiecko-norweski i niemieckie represje w Norwegii. A przecież Norwegia mogła rozsądnie pójść śladem Danii, czyli za cenę życzliwej neutralności z Niemcami mieliby zachowany ustrój demokratyczny, a jeszcze lepszą opcją byłaby opcja Petaina/Nedicia – Norwegia mogła zachować struktury państwowe, okupacja byłaby wykluczona, a przywódcą Norwegii zostałby Vidkun Quisling, czyli Norwegia stałaby się państwem Osi. Prawdziwy norweski patriota i nacjonalista będzie oddawał hołd Vidkunowi Quislingowi i będzie srał na koronę tego dyletanta, zdrajcę, demoliberała szafującego krwią Norwegów (nieliczącego się z ekonomią krwi Norwegów) – Haakona VII (zresztą jak i na całą tą norweską monarchię, która w ogóle nie reprezentuje Norwegów – Nordycki Ruch Oporu jest ugrupowaniem przeciwnym monarchizmowi i są republikańskimi NS).
Najlepszą opcją dla Norwegii (mało możliwą ze względu na demoliberalny charakter państwa norweskiego ówcześnie, jak i współcześnie) byłoby, gdyby przynajmniej nie szli na wojnę z Niemcami o ile nie poszliby z nimi na sojusz.
18 sierpnia 2019 o 00:12
„Obecna narracja historyczna” polega zatem na wychwalaniu zdrajców białej rasy i pluciu na jej bohaterów. Mam jedno pytanie: (((kto))) tworzy tą „obecną narrację historycznę”?
18 sierpnia 2019 o 08:58
(((THEM)))
17 sierpnia 2019 o 13:09
Sylwetka Mistrza:
Knut Hamsun (ur. 4 sierpnia 1859 w Vågå jako Knud Pedersen, zm. 19 lutego 1952 w Nörmholmie koło Grimstad) – norweski pisarz, prekursor modernistycznych tendencji w powieści psychologicznej oraz egzystencjalnej, które w pełni ukształtowały się w drugiej połowie XX wieku.
Przedstawiciel kierunku subiektywistycznego w prozie norweskiej. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1920 za książkę Błogosławieństwo ziemi. Jeden z członków komisji noblowskiej uzasadnił ten wybór, porównując twórczość Hamsuna do twórczości Hezjoda.
Hamsun był czwartym spośród siedmiorga dzieci ubogiego wiejskiego krawca. W młodości pracował jako czeladnik szewski, subiekt, kamieniarz i nauczyciel w szkole elementarnej. W latach osiemdziesiątych dwukrotnie wyjeżdżał do USA, gdzie zarabiał na chleb jako buchalter, motorniczy tramwaju, robotnik budowlany (swoje refleksje z pobytu w Ameryce opisał w Fra Det moderne Amerikas Aandsliv (1889)). Do Norwegii wrócił z podejrzeniami śmiertelnej choroby. W rodzinnym kraju odzyskał zdrowie.
Pierwszą powieścią, która zyskała uznanie krytyków był Głód (norw. Sult, 1890, wyd. pol. 1892). W powieści Hamsun odchodzi od dziewiętnastowiecznego psychologicznego naturalizmu. Świat bohatera powieści został zredukowany do psychiki głodującego człowieka, uwikłanego w walkę o byt. Powieść jest prekursorem modernizmu w literaturze i zapowiedzią utworów Franza Kafki i innych pisarzy dwudziestowiecznych, którzy dostrzegali pustkę egzystencji wobec otaczającej cywilizacji. W Głodzie Hamsun odchodzi od dziewiętnastowiecznego modelu narracji – dialogi zastępuje opisami marzeń, urojeń i obsesjami głodującego. Również w kolejnych utworach Hamsun rezygnuje z interpretacji psychologicznej i refleksji filozoficzno-społecznej. Kolejny utwór Misteria (norw. Mysterier, 1892) był prawdopodobnie najwybitniejszym dziełem Hamsuna. Innym ważnym utworem z tego okresu była powieść Pan (1894). Po 1910 w twórczości Hamsuna coraz ważniejsze stają się odniesienia społeczne, a agresywność ustępuje miejsca melancholii.
Arcydziełem w opiniach krytyków było Błogosławieństwo ziemi (norw. Markens Grøde, 1917), za którą w 1920 otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Zbuntowany wobec społeczeństwa włóczęga stał się bohaterem trylogii Hamsuna: Włóczęgi (1927, wydanie polskie 1929), August Powsinoga (1930, wydanie polskie 1931), A życie toczy się dalej (1933, wydanie polskie 1958). Duże uznanie wzbudził zbiór jego poezji Det vilde Kor (Dziki chór) (1904).
Przed II wojną światową i w jej trakcie popierał Adolfa Hitlera i nazistów, za co po wojnie był sądzony i poddany ogólnonarodowemu ostracyzmowi. W 1942 Hamsun spotkał się z Hitlerem. W 1943 oddał nawet swój medal, będący częścią Nagrody Nobla, Josephowi Goebbelsowi na znak podziwu; jeszcze w maju 1945 roku opublikował artykuł gloryfikujący Hitlera. Po wojnie zbliżający się do 90. roku życia pisarz został skazany przez sąd za zdradę ojczyzny na bardzo wysoką grzywnę, która w istocie pozbawiła go całego majątku. Następnie osadzono go w szpitalu psychiatrycznym. Efektem pobytu w szpitalu była powieść Na zarośniętych ścieżkach (På gjengrodde Stier) (1949), napisana po wielu latach przerwy w twórczości.