Współczesny konsumpcjonizm i jego dewiza „Pracuj, kupuj, konsumuj, umieraj” jest gwarancją utrzymania status quo – globalna oligarchia może być spokojna. Rób co chcesz, tylko się nie wtrącaj! Jeśli przekroczysz pewną granicę, od razu zainteresuje się Tobą policja polityczna. Obecna rzeczywistość jest rezultatem długiego procesu, który rozpoczął się tak naprawdę po I wojnie światowej. Znakomicie został opisany w tekście „Ewangelia Konsumpcjonizmu”:
Prywatne samochody były w roku 1919 rzadkością, a ludzie przemieszczali się głównie za pomocą dorożek. W dzielnicach mieszkalnych królowały lampy gazowe, elektryfikacja posuwała się bardzo powoli. Energia elektryczna w prywatnych domach była luksusem dostępnym jedynie dla najbogatszych.
Już dziesięć lat później sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Samochody dominowały na ulicach miast, w większości domów były żarówki, elektryczne żelazka, odkurzacze. W domach zamieszkanych przez wyższą klasę średnią standardem były pralki, lodówki, tostery, lokówki do włosów, elektryczne ogrzewacze czy maszyny do prażenia kukurydzy. I chociaż pierwsza komercyjna rozgłośnia radiowa zaczęła nadawać dopiero w 1920 r., społeczeństwo amerykańskie, ze 122 milionami dorosłych obywateli, w samym tylko 1929 r. kupiło prawie 4,5 miliona radioodbiorników.
Jednak pomimo tej potężnej fali nowych produktów i rosnącego apetytu na ich nabywanie, szefowie przedsiębiorstw byli mocno zaniepokojeni. Obawiali się, że trudno będzie zmienić typowy dla ówczesnych Amerykanów oszczędny styl życia. Jeszcze bardziej groźną wydawała się realna perspektywa, że wzrost mocy produkcyjnych przekroczy tempo, w jakim obywatele będą nabywać nowe przedmioty w przekonaniu, że są im one niezbędne…….
Czytaj całość TUTAJ.
Na podstawie: nowyobywatel.pl
3 marca 2019 o 23:21
Ogólnie to ile czasu my spędzamy w pracy to jest jakiś dramat. 5 dni w tygodniu, niektórzy nawet po 7 potrafią robić od rana do wieczora, czasu na zycie nie starcza. Smutne.