Rzecz dziwna: w tak licznych ostatnimi laty odwoływaniach się polskiej publicystyki politycznej do tradycyj historycznych (dwa zwłaszcza okresy naszych dziejów szczególniejszym cieszyły się wzięciem: okres rządów Chrobrego i okres rządów Batorego), minimalną zwrócono uwagę na czasy, mogące dostarczyć najżywszych bodaj analogij z dzisiejszością. Myślę tu o okresie odbudowania i zjednoczenia państwa polskiego przez Łokietka i o okresie położenia fundamentów pod potęgę Polski jagiellońskiej przez Kazimierza Wielkiego. Można rozumieć uczuciowo przesłanki nawiązywania raczej do czasów Chrobrego, czy Batorego; jest w tym zdrowy odruch polskiego maksymalizmu, który rad się krzepi, w wspomnieniach największego rozmachu państwowego Polski; można i trzeba tam właśnie sięgać po drogowskazy, wykreślać według nich linie kierunkowe na dłuższą obliczone metę; ale równocześnie trzeba pamiętać, że nie od razu Kraków zbudowano; że przed Chrobrym był nie tylko Mieszko, ale szereg dzielnych książąt, wywodzących się od mitycznego Piasta, którzy przygotowali potęgę Bolesławów; i trzeba pamiętać, że Batoremu zostawili w spadku potężne państwo Jagiellonowie.
Dziś jesteśmy raczej w tym miejscu, w którym był u schyłku swego życia Władysław Łokietek, kiedy udało mu się zjednoczyć rozbitą na dzielnice Polskę, po której hulały najazdy niemieckie, czeskie, tatarskie i ruskie, kiedy udało mu się przywrócić jedność państwową po półtorawiekowym okresie swojego rodzaju również – rozbiorów.
Mroczny to okres naszych dziejów i przez wielu traktowany jako wstydliwy. Najwybitniejszy jego badacz i znawca, przedwcześnie zgasły historyk, Stanisław Zachorowski słusznie tedy podkreśla w przeciwieństwie do dotychczasowych dziejopisów, którzy od Długosza począwszy bardzo kostyczne wypowiadali zdanie o tych czasach, że przez podobny okres rozdrobnienia i partykularyzmu przeszły wszystkie państwa średniowieczne; że, co więcej, u wielu z nich trwał on dłużej niż u nas i nigdy się właściwie nie skończył, a nieraz prowadził do katastrofy; że w Polsce okres ten minął stosunkowo szybko, a państwo wyszło z niego wewnętrznie mocniejsze, niż było wtedy, kiedy weń wchodziło, bo choć szczuplejsze i okrojone terytorialnie, ale z silnym poczuciem narodowym, którego nie było ani za Chrobrego, ani za Śmiałego, ani za Krzywoustego.
W tak żywej dzisiaj dyskusji na temat, czy państwo tworzy naród, czy też odwrotnie, naród tworzy państwo – a nie jest to bynajmniej zagadnienie czysto teoretyczne, akademickie, ale zagadnienie o olbrzymich konsekwencjach praktycznych – wmyślenie się w tamte czasy dać może dużo. Koncepcję państwa polskiego stworzył Chrobry. On pierwszy zrozumiał, że w tej części Europy nie ma miejsca na państwo małe, że małe państwo musi tu być zawisłe od kogoś, a prawdziwą niepodległość może mieć tylko imperium które zmierzyć się potrafi zarówno z cesarstwem niemieckim, jak i z imperium wschodnim; tej swojej koncepcji dał wyraz w dumnej korespondencji dyplomatycznej z cesarzem rzymskim Henrykiem i cesarzem bizantyńskim Bazylim z zdobytego Kijowa. Ale wielkość tej koncepcji nie miała podbudowy w narodzie; udźwignąć ją próbowali wielcy królowie Śmiały i Krzywousty; gdy zabrakło wybitnych jednostek, państwo rozpadło się, nie było scementowane poczuciem jedności narodowej.
Z wielkiej koncepcji politycznej pozostał tylko mit, pozostała tylko legenda, która zaczęła wytwarzać naród właśnie – w okresie podziałów. Czego nie zdołał dokonać mechaniczny przymus państwowy – to zaczęło powstawać samorzutnie z mitu, z legendy. Ośrodkiem krystalizacji poczucia narodowego, gdy zabrakło państwa, stał się w wieku XIII Kościół, a więc wspólnota duchowa. Punktem zwrotnym – na to zgadzają się wszyscy historycy – była uroczystość kanonizacyjna św. Stanisława w r. 1245. Legenda, cudownym zrządzeniem Opatrzności, brała twórczy odwet na historii. U grobu męczennika, którego jeszcze Gallus nazywał traditorem, choć wytykał równocześnie królowi, że nie powinien był pomazaniec porywać się na pomazańca, u trumny biskupa, którego tragiczny konflikt z królem pozbawić miał Polskę na długie lata korony, dokonało się misterium zjednoczenia narodowego. Z ust do ust szła opowieść o cudach, które działy się przy śmierci Św. Stanisława i urastała w symbol, że jak zrosły się posiekane członki Świętego, tak złączy się cała Polska, rozbita na dzielnice. Łokietek, zbierający ziemie polskie w jedną całość, miał już olbrzymi atut w swej upartej, z zmiennym szczęściem prowadzonej walce o tron krakowski: poczucie jedności w narodzie.
Czyż nie narzucają się wprost analogie, pomiędzy stupięćdziesięcioletnim okresem Polski w podziałach dzielnicowych, a półtorawiekowym prawie okresem Polski w rozbiorach? Bo również – nie należy tego okresu oceniać ze zbytnim pesymizmem. Nie stanowi on w historii Europy Środkowej jakiegoś szczególnego wyjątku. Nie my jedni utraciliśmy czasowo niepodległość. Wiele innych narodów utraciło ją wcześniej, żeby przypomnieć tylko Czechy, czy w pewnym sensie Węgry, nie mówiąc już o narodach bałkańskich. Jeśli zaś idzie o proces zrastania się nowoczesnych państw narodowych na podłożu etnicznym, który Polska przeprowadziła jednym wielkim skokiem połączenia zaborów po wojnie światowej, to gdzie indziej trwał on żmudnie przez cały wiek XIX, jak np. we Włoszech podzielonych na drobne (niezawisłe co prawda w większości) państewka, czy w Niemczech, gdzie jeszcze do dziś nie jest zakończony i nie wiadomo, czy uda się go już przeprowadzić, tak silne są różnice partykularne. Nie myślę tu oczywiście o całkowicie już zespolonych dawnych państewkach niemieckich wchodzących w skład Rzeszy. Ale przecież poza granicami Rzeszy pozostaje etnicznie niemiecka Austria, niemiecka część Szwajcarii. Cóż dopiero mówić o pokrewnej Niemcom zarówno etnicznie jak i językowo (platdeutsch) Holandii, gdzie wytworzyła się już odrębność narodowa, czy o Flamandach.
Z okresu podziałów rozbiorowych wyszła przeto Polska na ogół obronną ręką; prawda, że zmniejszona terytorialnie w porównaniu z Rzecząpospolitą przedrozbiorową, ale zato z znacznie silniejszym poczuciem narodowym. Trzeba bowiem sobie uprzytomnić, że ogromne imperium polsko – rusko – litewskie, stworzone za czasów jagiellońskich, było wewnętrznie słabo zunifikowane. Zunifikowała się właściwie jedna warstwa: szlachecka. Ta pozornie rządziła Rzecząpospolitą przedrozbiorową. W teorii szlachcic na zagrodzie równy był wojewodzie. W praktyce jednak rządy należały do możnowładztwa, które już w XVII w., a jeszcze bardziej w XVIII w. silnie było skosmopolityzowane i coraz ochotniej wysługiwało się dla własnego interesu obcym dworom. Ta fatalna struktura społeczna: skosmopolityzowane możnowładztwo, bierny tłum szlachecki bez konkurencji mieszczaństwa, wypartego przez Żydów, i wreszcie pańszczyźniany chłop, tylko w etnograficznej Polsce polski, a na kresach ruski i bynajmniej nie pociągany niczym ku polszczyźnie, ale przeciwnie, wydawany na łup kozackiej agitacji – musiała wreszcie doprowadzić do katastrofy. Historia powtórzyła się. Wielka koncepcja polityczna jagiellońskiej Polski, choć znacznie już bardziej organicznie budowana, niż analogiczna koncepcja Bolesławów, nie znalazła dostatecznie szerokiej podbudowy w narodzie, w upowszechnieniu świadomości misji dziejowej narodu. Imperium polskie przeżywszy okres świetnego rozwoju pod berłem Jagiellonów, zachwiało się w paroksyzmach wojennych XVII wieku, ugrzęzło w zastoju pod rządami Sasów i stało się wreszcie łupem sąsiadów.
Ale pozostał mit Polski wielkiej, który rozpłomienił się w poezji romantycznej XIX wieku i doprowadził powtórnie do wzmożenia poczucia narodowego. W wprowadzeniu trumny Mickiewicza na Wawel było coś z tego samego misterium, które przed sześciuset laty dokonało się u trumny św. Stanisława. Wzrost uczuć narodowych, przejęcie odpowiedzialności za losy Polski przez cały naród, które doprowadziło do wytworzenia się nowoczesnej myśli nacjonalistycznej, świadomych działań politycznych i zbrojnego powstania w wojnie światowej – przywróciło Polsce jedność państwową i niepodległość.
Rzecz ciekawa; że w zakresie granic państwa wskrzeszona po wojnie Rzeczpospolita stanęła – mutatis mutandis – wobec tych samych zagadnień, co młode państwo Łokietka, gdy je strudzony życiem, wypełnionym po brzegi walką ojciec przekazywał na łożu śmierci Kazimierzowi.
Trzy były punkty bolesne: Śląsk, Pomorze, Ruś Halicka. Zagadnienie Rusi Czerwonej rozstrzygnął Kazimierz Wielki mieczem. Zajął zbrojnie Lwów i ziemię halicką. Postawił – jakbyśmy dziś powiedzieli – „mocarstwa” wobec faktu dokonanego. Ludwik węgierski musiał w układzie budzińskim uznać ten stan rzeczy. Nie inaczej młode państwo polskie w r. 1919 rozstrzygnęło sprawę Galicji Wschodniej, choć się w nią próbowały mieszać komisje koalicyjne. Sprawa odzyskania Śląska była już nierównie bardziej skomplikowana. Tu Kazimierz Wielki musiał stosować grę dyplomatyczną na przemiany z wojną. Nie wiele wskórał ostatecznie. Pod wpływami Polski pozostał ostatecznie skrawek Śląska; reszty nie udało się odzyskać. Podobnie jak dziś: poprzez wahania konferencji paryskiej, plebiscyt i powstania, odzyskaliśmy tylko część Górnego Śląska. O Dolnym już i mowy być nie mogło…
Ale najciężej przedstawiała się sprawa Pomorza. Tu Kazimierz nie czuł się na siłach do zbrojnego zaatakowania Zakonu Krzyżackiego. Sprawa poszła pod arbitraż naprzód wyszehradzki, potem warszawski. Ostatecznie Polska odzyskała Kujawy, Pomorze zostało przy Krzyżakach. Na mniejszą, na szczęście, skalę powtórzyło się to samo za naszych dni. Pomorze jest wprawdzie nasze, ale utraciliśmy w plebiscycie Warmię i Mazury, nie odzyskaliśmy Gdańska, którego sprawami równie musieliśmy się kłopotać w różnych Hagach i Genewach, jak kiedyś się prawował Kazimierz w średniowiecznych sądach międzynarodowych o Pomorze.
Tych kilka analogij (wśród których braknie tylko wojny z Rosją o granice wschodnie, ale Wschód inaczej wtedy wyglądał), kreślę tylko szkicowo, dla zadokumentowania jak jednak pod wielu względami podobna była sytuacja Polski zjednoczonej przez Łokietka do sytuacji dzisiejszej Polski zjednoczonej z rozbiorów. Ale najważniejsze analogie zarysują się dopiero w położeniu wewnętrznym kraju.
Oceniając panowanie Łokietka pisze Stanisław Zachorowski:
„Ubiegło ono w całości wśród walk niemal nieustannych, zabrakło więc w nim czasu nie tylko na wewnętrzne reformy, lecz nawet na uporządkowanie stosunków po kilkudziesięciu latach rozbicia dzielnicowego. Te zadania, niespełnione przez ojca, spadły dziedzictwem na syna. Wypadki rozwijały się więc naturalnie i konsekwentnie; ojciec wśród trudów, burz i przeciwności wyciosał gmach państwa polskiego, syn miał ten dom urządzić wewnątrz i przysposobić nie tylko na mieszkanie dla przyszłych pokoleń, ale i na znaczne rozszerzenie w nie bardzo dalekiej przyszłości.”
„Rozumiemy dzisiaj troskę, która szarpała sercem umierającego króla, kiedy syna swego polecał opiece i miłości możnych małopolskich. Ale równocześnie zdajemy sobie sprawę, że… do osiągnięcia tych samych celów należało już użyć innych środków; widzimy, że i organizm państwowy i ustrój społeczny i stan gospodarczy głębokiej wymagały przebudowy, rozumiemy, że koniecznie trzeba było na całkiem inną drogę wejść w polityce zewnętrznej, aby straty odzyskać. Jednym słowem stwierdzamy, że panowanie Łokietka razem z jego celami, metodami i środkami należało do epoki ubiegłej i że rządy jego syna musiały z konieczności historycznej przybrać cechy bardziej nowożytne”.
Czyż słów tych, z całą ścisłością, nie można dziś zastosować do zakończonego okresu walk o niepodległość? Czyż i my, synowie ojców, którzy ciosali gmach państwa polskiego, nie stoimy wobec zadania urządzenia domu wewnątrz? Czyż nie czujemy, że zamknęła się pewna epoka i że epoka nowa, którą mamy stworzyć, przybrać będzie musiała z konieczności dziejowej cechy bardziej nowożytne?
Polska Łokietka wyszła z podziałów dzielnicowych z wzmocnionym poczuciem narodowym, pełna młodych sił witalnych, ale zrujnowana gospodarczo, wadliwie ukształtowana społecznie, niedorozwinięta kulturalnie, prymitywna w uzbrojeniu wojennym. Wykorzystawszy moment upadku cesarstwa Hohenstaufów, bez którego nie do pomyślenia byłoby wskrzeszenie królestwa (jak nie do pomyślenia byłoby odbudowanie dzisiejszego państwa polskiego, bez upadku cesarstwa niemieckiego i rosyjskiego), znalazła się Polska Łokietkowa szybko w nowej konstelacji politycznej rywalizacji Habsburgów, Wittelsbachów, Luxemburgów i Andegawenów wymagającej wielkiej, a precyzyjnej gry politycznej. Grę tę przeprowadził Kazimierz Wielki w sposób mistrzowski; umiał rychło stać się w niej partnerem; on który jeszcze na kongresie wyszehradzkim występował w roli podsądnego, pod koniec swego życia, na kongresie krakowskim, wyrasta na rozjemcę monarchów. Żeby jednak do tego dojść, trzeba było być nie tylko znakomitym graczem, ale mieć pokrycie dla gry w istotnym rozwoju kraju.
W dwóch popularnych przypowiastkach, że „zastał Polskę drewnianą, a zastawił ją murowaną” i że był „królem chłopków” mieści się znaczna część tajemnicy. Ta Polska murowana – to symbol olbrzymiego przewrotu gospodarczego, dokonanego w biednej, zrujnowanej Polsce Łokietkowej. A przydomek „król chłopków” mówi nam o społecznych reformach Kazimierza, o których zresztą wiemy skądinąd (osadnictwo chłopskie na prawie niemieckim). Dodajmy do tego unowocześnienie obronnej siły państwa (murowane fortyfikacje miejskie), ba, „motoryzację” armii nawet (pierwszy raz zastosowano za jego rządów w Polsce działa), dodajmy podniesienie kultury kraju (założenie uniwersytetu w Krakowie, opieka nad sztuką), a jasne się stanie, że przygotowywane już przez Łokietka poprzez sojusz z Gedyminem i zaślubiny Kazimierzą z Aldoną zbliżenie z Litwą, przekształcić się niebawem mogło w unię jagiellońską, i stworzyć z Polski prawdziwe mocarstwo. Państwo polskie, jakie zostawił Kazimierz Wielki, było już na tyle atrakcyjne swym rozmachem gospodarczo – społeczno – kulturalnym, że mogło stać się ośrodkiem trwałego imperium, o którym marzył Chrobry. A improwizacja płowiecka Łokietka mogła znaleźć swą kontynuację w systematycznie już przygotowanym zwycięstwie grunwaldzkim.
Zrujnowana rozbiorami Polska współczesna znów jest Polską drewnianą. To wcale nie jest żadna przenośnia. Trzeba to brać dosłownie. Proszę zajrzeć do Małego Rocznika Statystycznego, na tabelkę mieszczącą się na str. 55. Wiecie państwo, jaki jest procent murowanych budynków miejskich w naszym kraju? Ogółem w miastach polskich budynki murowane nie stanowią nawet połowy: wynoszą 45.9 proc., podczas gdy drewniane 50.0 proc., a budynki z ziemi i gliny 3.7 proc. Tak to wygląda w ogólnym zestawieniu wszystkich miast, małych i dużych. W miastach małych, poniżej 20.000 mieszkańców procent murowanych domów wynosi już tylko 38.4. W podziale dzielnicowym sprawa nabiera jeszcze bardziej ponurych barw: „murowaną” Polskę mamy właściwie tylko w województwach zachodnich, gdzie procent murowanych budynków miejskich wynosi 90.9; w województwach centralnych – już tylko 47.5 proc.; w województwach południowych – 36.4 proc.; a województwach wschodnich – 14.9 proc…
To wszystko tylko statystyka budynków miejskich. A wieś? Polska wieś malowniczo strzechami kryta?
Zastaliśmy Polskę drewnianą, a musimy ją zostawić murowaną. To tylko mały wycineczek zadań w dziedzinie gospodarczej, taki sobie symbolik zadań, jakie przed nami stoją, jeśli nie mamy dalej łykać wstydu, że granica nowoczesnej Europy przebiega przez Polskę w tym miejscu, gdzie za czasów rozbiorów była granica niemiecka…
Król chłopków… I tego nam trzeba na gwałt. Bez przebudowy struktury społecznej wsi – nie ma rozwoju Polski. Jesteśmy przecież narodem rolniczym, narodem chłopsko – rolniczym.
Obronność kraju… Motoryzacja, fortyfikacje, artyleria, lotnictwo, marynarka wojenna… Wiemy, doskonale wiemy. I wiemy, że tego się nie da załatać ani F. O. N. -em, ani F. O. M. -em, że tu konieczny jest wysiłek na zupełnie inną skalę.
Może za to w dziedzinie kultury możemy się już poszczycić osiągnięciami poważnymi? Kazimierz Wielki musiał dopiero tworzyć uniwersytet, my ich mamy już sześć. No i przecież nasza sztuka!… Być może, być może… Ale jednak, gdy się porówna jasno, logicznie, przejrzyście ułożone przez prawników kazimierzowskich artykuły Statutu Wiślickiego z gąszczem dzisiejszych przepisów radosnej twórczości prawnej, to się robi człowiekowi jakoś niewyraźnie. I gdy się porówna wzniesiony za kazimierzowskich czasów sarkofag Łokietka na Wawelu z właśnie wystawionymi w warszawskim Muzeum Narodowym współczesnymi projektami sarkofagów, to też ogarnia człowieka niepokój. No, już oczywiście gotyckich kościołów Krakowa nie próbujemy nawet porównywać z gmachem na ten przykład B. G. K…
Tyle do roboty, tyle do roboty w każdej dziedzinie! Żeby z tej naszej Polski zrobić naprawdę mocne państwo, żeby ta nasza „mocarstwowość” nie była tylko bluffem dyplomatycznym, jak dotąd nadspodziewanie udającym się w powojennej grze międzynarodowej, ale niebezpiecznym, gdy przyjdzie moment wyłożenia kart na stół. Tyle do roboty, żeby nie zmarnować momentu dziejowego, żeby uczynić Polskę atrakcyjną dla małych narodów środkowej Europy, żeby zająć miejsce kierownicze w wielkim bloku państw pomiędzy Niemcami i Rosją i tamtym imperializmom – przeciwstawiać siłę idei i rzeczywistości polskiej. Tyle do roboty!
A zamiast zakasać rękawy i robić, ciągle się tylko gada o konsolidacji i o koncentracji, o zjednoczeniu i ujednostajnieniu, o akcesach i o sukcesach, ciągle nie umie się wyjść z zaklętego koła wspominków epoki ubiegłej, ciągle nie umie się wejść w epokę nową.
Stanisław Piasecki
„Prosto z Mostu”, nr 39, 1937.
10 grudnia 2018 o 12:31
Stanisław Piasecki był genialnym publicystą, jedynym w swoim rodzaju.
14 czerwca 2020 o 17:22
Stanisław Piasecki, ps. „Stanisław Mostowski” (ur. 15 grudnia 1900 we Lwowie, zm. 12 czerwca 1941 pod Palmirami) – polski działacz narodowy, dziennikarz, pisarz, żołnierz, publicysta, krytyk literacki i teatralny.
Brał udział w walkach o Lwów w 1918 i 1919. W 1920 jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Studiował architekturę na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie oraz prawo na Uniwersytecie Poznańskim. W tym czasie był członkiem Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska. W 1935 roku założył własny tygodnik literacko-artystyczny „Prosto z Mostu” prezentujący polską myśl nacjonalistyczną. Miał ambicje stworzenia z pisma prawicowej alternatywy dla lewicowo-liberalnego pisma „Wiadomości Literackie”.
Kiedy wybuchła wojna, zgłosił się na ochotnika do wojska. Stawiając opór wkraczającej znienacka Armii Czerwonej zdołał uniknąć sowieckiej niewoli i powrócił do Warszawy. Podjął działalność w strukturach konspiracyjnych Stronnictwa Narodowego. W grudniu ukazał się pierwszy numer podziemnego pisma pt. „Walka”, którego był współtwórcą i redaktorem. Redakcja mieściła się w mieszkaniu Piaseckiego. Fundusze na druk pisma czerpał z restauracji Arkadia, którą założył w suterenie Filharmonii Narodowej. W lokalu spotykali się młodzi konspiratorzy, a także nastoletni poeci: Onufry Kopczyński, Wacław Bojarski, Zdzisław Stroiński, Andrzej Trzebiński i Tadeusz Gajcy, którzy wkrótce założyli grupę literacką Sztuka i Naród. Przez jakiś czas gościom Arkadii na fortepianie przygrywał Witold Lutosławski.
W grudniu 1940 Piaseckiego aresztowało Gestapo. Po kilkumiesięcznych torturach w al. Szucha trafił na Pawiak. Po sąsiedzku, na oddziale kobiecym, znalazła się jego żona. 12 czerwca został rozstrzelany w Palmirach w zbiorowej egzekucji.
14 czerwca 2020 o 17:24
„W chwili śmierci miał 41 lat. Przyszedł na świat we Lwowie, 15 grudnia 1900. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej i brał udział w III powstaniu śląskim. Już w latach studenckich związany z endecją, działał w Młodzieży Wszechpolskiej.
Po ukończeniu ekonomii na uniwersytecie w Poznaniu, przeniósł się do Warszawy, gdzie rozpoczął współpracę z „Gazetą Warszawską”. W 1935 roku założył własny tygodnik kulturalny „Prosto z Mostu”.
- Prawica zyskała tym tygodnikiem znakomite pismo społeczno-kulturalne, które bez kompleksów mogło rywalizować z dominującymi dotąd w tym segmencie prasy, lewicowo-liberalnymi „Wiadomościami Literackimi” – mówił dr Janusz Osica w audycji Andrzeja Sowy i Wojciecha Dmochowskiego z cyklu „Kronika niezwykłych Polaków”.
„Eksponowało swój katolicyzm, było nieprzejednane wobec liberalizmu i rozwiązań ustrojowych zachodniej demokracji, głosiło antysemityzm” – taka charakterystyka „Prosto z Mostu” przytoczona zostaje w audycji z cyklu „Kronika niezwykłych Polaków”. Stefan Kisielewski tak charakteryzował Piaseckiego w swoim „Abecadle Kisiela”: „szalenie ideowy, szalenie żarliwy, okropny nacjonalista, antysemita (…). Wielki talent redaktorski. Nawet ludzie, którzy nie zgadzali się z tą jego linią, pisali dla niego”.”
https://polskieradio24.pl/39/156/Artykul/1629500,Stanislaw-Piasecki-redaktor-ze-szkoly-Dmowskiego