Dowódca plutonu pokonał 20 metrów i wskoczył do okopu, dosyć głębokiego. Teraz nasyp kolejowy, jedyna osłona na tej równinie, znajdował się za jego plecami. Naprzeciwko były rosyjskie czołgi. Bombardowanie trwało z przerwami. Słychać było niekiedy serie z broni maszynowej. GePe znajdował się teraz w połowie drogi do PAKa. Musiał tam dotrzeć, ale nie bardzo miał ochotę przebywać na tej równinie.
Nagle spostrzegł człowieka, który szedł w jego kierunku. Spokojny krok, szerokie plecy, trochę pochylony, ręce skrzyżowane na piersi. Kapelan dywizji „Wallonien”, ojciec Gerard (Leon Stockmann), niewrażliwy na ostrzał, przyszedł odwiedzić swoje owieczki. Stary trapista wydawał się całkowicie ignorować niebezpieczeństwo. Zbliżył się spokojnie do GePe w jego okopie i podał mu kilka papierosów.
- Gdzie są twoi ludzie? – zapytał oficera.
- Za nasypem ojcze.
- Pójdę ich odwiedzić.
Kapelan wyszedł z okopu i zmierzał w kierunku torów kolejowych. Nie biegł ani nie pochylał się przed nadlatującymi pociskami. Wchodził spokojnie po nasypie, na którym jego sylwetka mocno się wyróżniała. Na przeciwległym zboczu dołączył do grenadierów i artylerzystów zaskoczonych i szczęśliwych, że widzą go wyłaniającego się z burzy stali i ognia.
***
Szesnasty marca 1945 roku, ósma wieczorem. Pożary oświetlały cały krajobraz. Tańczące promienie zapalały czerwone błyski na sylwetkach żołnierzy, którzy podchodzili do linii ciężko obładowani bronią i amunicją. W miarę jak ludzie z Kampfgruppe „Derriks” zbliżali się do Altdamm, ogień artylerii się nasilał. Nowo przybyli bardzo szybko przemieszczali się w szeregach. Podzieleni na małe grupy, w sporych odstępach, jedna po drugiej, wchodzili do strefy zagrożenia. Noc już zapadła, ale wybuchy pocisków oświetlały teren, że było jasno jak w dzień i względnie łatwo można było utrzymać łączność. Nigdy dotąd Burgundczycy nie stawiali czoła tak silnemu ostrzałowi artyleryjskiemu. Całe niebo w ogniu. Eksplozje następowały jedna po drugiej w tempie, które nie osłabło aż do zakończenia walk o przyczółek.
Reszta nocy upłynęła względnie spokojnie w nieprzerwanym huku bombardowań, których natężenie wydawało się nigdy nie słabnąć. Daleko na przedzie nasypu kolejowego grenadierzy z 1 i 2 kompanii wykopali kilka dziur, żeby jeszcze przed świtem utworzyć stanowiska bojowe. Régibeau ani de Coster nie wiedzieli, gdzie dokładnie się znajdują, na tej szerokiej, nieprzyjaznej równinie, nagiej i gładkiej jak stół bilardowy.
Jean Mabire
Fragment z „Division de choc Wallonie: Lutte à mort en Poméranie„.
Zdjęcie Autora
15 października 2018 o 09:32
Takich kapelanów powinno się kanonizować
15 października 2018 o 12:38
Popieram ten postulat