Minęło już kilka dobrych lat, odkąd król ostatnio wyruszył na objazd, zaplanowano więc, że w roku 58 o.P. Jaehaerys i Alysanne po raz pierwszy złożą wizytę w Winterfell i na północy. Smoki, rzecz jasna, będą im towarzyszyć, ale na północ od Przesmyku odległości były wielkie, a drogi kiepskie, król zaś miał już dość latania przodem, by potem czekać na eskortę. Zarządził, że tym razem jego Gwardia Królewska, służący i domownicy udadzą się w drogę pierwsi, by przygotować wszystko na jego przybycie. Dlatego trzy wielkie statki wyruszyły z Królewskiej Przystani do Białego Portu, gdzie król i królowa mieli urządzić pierwszy postój.
Bogowie i Wolne Miasta mieli jednak inne plany. Gdy trzy statki króla płynęły na północ, w Czerwonej Twierdzy Jego Miłość odwiedzili posłańcy z Pentos i Tyrosh. Oba miasta toczyły ze sobą wojnę już od trzech lat i teraz pragnęły zawrzeć pokój, ale nie były w stanie uzgodnić miejsca, w którym mogłyby podjąć rokowania. Konflikt wywołał poważne zakłócenia w handlu na wąskim morzu, do tego stopnia, że Jaehaerys zaoferował obu miastom swą pomoc w zakończeniu działań wojennych. Po długich rozmowach archont Tyrosh i książę Pentos zgodzili się spotkać w Królewskiej Przystani, by uzgodnić warunki zawarcia pokoju, pod warunkiem że Jaehaerys podejmie się roli mediatora i gwaranta ewentualnego traktatu.
Król i rada uważali, że nie mogą odrzucić tej propozycji, oznaczałoby to jednak odłożenie planowanego objazdu północy, co słynący z drażliwości lord Winterfell mógłby uznać za zniewagę. Rozwiązanie zasugerowała królowa Alysanne. Wyruszy sama zgodnie z planem, podczas gdy król zostanie w stolicy, by gościć księcia i archonta. Jaehaerys dołączy do niej w Winterfell, gdy tylko pokój zostanie zawarty. Propozycję królowej przyjęto.
Podróż królowej Alysanne zaczęła się w Białym Porcie, gdzie dziesiątki tysięcy ludzi z północy zgromadziły się, by przywitać ją głośno i gapić się na Srebrnoskrzydłą z zachwytem i odrobiną przerażenia. Wielu z nich pierwszy raz w życiu widziało smoka. Liczebność tłumów zdumiała nawet miejscowego lorda.
— Nie miałem pojęcia, że w mieście jest aż tylu prostaczków — rzekł ponoć Theomore Manderly. — Skąd oni wszyscy się wzięli?
Manderly’owie nie przypominali innych wielkich rodów z północy. Wywodzili się z Reach, lecz przed stuleciami rywale przegnali ich z żyznych ziem nad Manderem. Znaleźli azyl u ujścia Białego Noża. Choć zawsze dochowywali wierności Starkom z Winterfell, przywieźli ze sobą z południa własnych bogów. Nadal czcili Siedmiu i zachowali tradycje rycerstwa. Alysanne, która zawsze pragnęła tworzyć nowe więzy między wielkimi rodami Siedmiu Królestw, uznała, że słynąca z liczebności rodzina lorda Theomore’a stwarza jej wyjątkową szansę i bezzwłocznie zabrała się do aranżowania małżeństw. Gdy opuszczała Biały Port, dwie jej damy do towarzystwa były zaręczone z młodszymi synami jego lordowskiej mości, a trzecia z jego bratankiem. Tymczasem najstarszą córkę i trzy bratanice lorda Manderly’ego dołączono do świty królowej, zakładając, że będą jej towarzyszyły, gdy powróci na południe, by znaleźć na królewskim dworze odpowiednich lordów albo rycerzy.
Po kilku dniach królowa urządziła w komnacie lorda Manderly’ego audiencję dla kobiet. Na północy nigdy dotąd nie słyszano o czymś podobnym. Zgromadziło się ponad dwieście kobiet i dziewcząt, pragnących podzielić się z Jej Miłością swymi myślami, troskami i skargami.
Po opuszczeniu Białego Portu świta królowej popłynęła w górę Białego Noża aż do bystrz, po czym ruszyła lądem do Winterfell. Alysanne poleciała przed nimi. W starożytnej siedzibie królów północy nie spotkało jej jednak przyjęcie tak ciepłe jak w Białym Porcie. Gdy smoczyca wylądowała przed bramą zamku, na powitanie wyjechał tylko Alaric w towarzystwie synów. Lorda Winterfell uważano za twardego człowieka, surowego i pamiętliwego, oszczędnego do granicy skąpstwa, pozbawionego poczucia humoru, ponurego i zimnego. Nawet Theomore Manderly, który był jego chorążym, nie sprzeciwiał się tej opinii. Mówił, że ludzie z północy szanują lorda Alarica, ale go nie kochają. Błazen Manderly’ego ujął to inaczej.
— Lord Alaric nie wypróżniał się od dwunastego roku życia.
Przyjęcie, jakie spotkało ją w Winterfell, nie rozproszyło obaw królowej co do tego, czego może się spodziewać po rodzie Starków. Nim jeszcze lord Alaric zsiadł z konia, by ugiąć przed nią kolan, łypnął z niezadowoleniem na strój Alysanne.
— Mam nadzieję, że wzięłaś ze sobą coś cieplejszego — mruknął. Potem oznajmił, że nie wpuści smoka za mury zamku. — Nie widziałem Harrenhal, ale wiem, co się tam wydarzyło — Zapewnił jednak, że jej rycerzy i damy wpuści, gdy już tu dotrą. — I króla też, jeśli znajdzie drogę. — Nie chciał jednak, by zatrzymali się tu na dłużej. — To jest północ. Nadchodzi zima. Nie wykarmimy tysiąca ludzi przez dłuższy okres.
Gdy królowa zapewniła, że gości będzie dziesięć razy mniej, lord Alaric odchrząknął z zadowoleniem.
— To dobrze. Ale lepiej by było, gdyby przybyło ich jeszcze mniej. — Zgodnie z obawami Alysanne lord Alaric był niezadowolony, że król nie raczył jej towarzyszyć. Przyznał też, że nie bardzo wie, jak ugościć królową. — Jeśli spodziewasz się balów, maskarad i tańców, trafiłaś w niewłaściwe miejsce.
Lord Alaric stracił żonę trzy lata wcześniej. Gdy królowa wyraziła żal, że nigdy nie miała przyjemnością poznać lady Stark, odpowiedział:
— Pochodziła z Mormontów z Wyspy Niedźwiedziej i według twoich kryteriów żadna z niej była „lady”, ale kiedy miała dwanaście lat, wzięła w rękę topór i stanęła do walki ze stadem wilków. Zabiła dwa i uszyła sobie płaszcz z ich skór. Dała mi też dwóch silnych synów i córkę słodką dla oka jak wasze południowe damy.
Gdy Jej Miłość zasugerowała, że chętnie pomogłaby zaaranżować małżeństwa jego synów z córkami wielkich południowych lordów, odmówił bez ogródek.
— Na północy czcimy starych bogów — oznajmił królowej. — Moi chłopcy zawrą ślub przed drzewem sercem, a nie w jakimś południowym sepcie.
Alysanne Targaryen nie dała jednak za wygraną. Rzekła lordowi Alaricowi, że lordowie z południa czczą starych bogów na równi z nowymi. W prawie wszystkich zamkach, które odwiedzała, mieli nie tylko sept, lecz również boży gaj. Były też rody, które nigdy nie przyjęły Siedmiu, podobnie jak ludzie z północy. Najważniejszym z nich byli Blackwoodowie z dorzecza, ale było też kilkanaście innych. Nawet lord tak zimny i surowy jak Alaric Stark okazał się bezbronny wobec uporu i uroku Alysanne. Zgodził się przemyśleć jej słowa i porozmawiać o tej sprawie z synami.
Im dłużej królowa pozostawała w Winterfell, tym większą sympatią darzył ją lord Alaric. Alysanne z czasem uświadomiła sobie, że nie wszystko, co o nim opowiadano, jest prawdą. Unikał zbędnych wydatków, ale nie był skąpcem; wcale nie był pozbawiony poczucia humoru, choć jego humor często bywał ostry jak nóż; synowie, córka i mieszkańcy Winterfell wyraźnie go kochali. Gdy już pierwsze lody stopniały, jego lordowska mość zabrał królową na polowanie na łosie i dziki w wilczym lesie, pokazał jej kości olbrzyma i pozwolił grzebać do woli w niewielkiej zamkowej bibliotece. Posunął się nawet do tego, że podszedł do Srebrnoskrzydłej, choć ostrożnie. Kobiety z Winterfell również uległy urokowi królowej, gdy już poznały ją bliżej. Jej Miłość blisko zaprzyjaźniła się z córką lorda Alarica, Alarrą. Gdy świta królowej wreszcie pojawiła się u bram zamku, po długiej wędrówce przez bezkresne moczary i letnie śniegi, pomimo nieobecności króla gościom nie żałowano mięsa i miodu.
Królowa Alysanne niecierpliwiła się coraz bardziej. Wreszcie postanowiła opuścić na chwilę Winterfell i odwiedzić ludzi z Nocnej Straży w Czarnym Zamku. Odległość była spora, nawet dla smoka. Jej Miłość lądowała po drodze w Ostatnim Domostwie i w kilku mniejszych twierdzach albo warowniach, ku zaskoczeniu i zachwytowi tamtejszych lordów. Część jej orszaku wlokła się za nią (reszta została w Winterfell).
Jej Miłość opowiadała później królowi, że gdy po raz pierwszy ujrzała Mur z góry, zaparło jej dech. Niektórzy się obawiali, jak czarni bracia przyjmą królową, albowiem wielu z nich było Braćmi Ubogimi albo Synami Wojownika, nim ich zakony rozwiązano, ale lord Stark wysłał kruki z zawiadomieniami o przybyciu królowej, a lord dowódca Nocnej Straży, Lothor Burley, zebrał ośmiuset swych najlepszych ludzi, żeby ją przywitać. Późnym wieczorem urządzono ucztę, na której mięso mamuta popijano miodem i mocnym piwem.
Kiedy wstał świt, lord Burley zaprowadził Jej Miłość na szczyt Muru.
— Tu kończy się świat — oznajmił, wskazując na rozległy, zielony przestwór nawiedzanego lasu po drugiej stronie. Przepraszał za niską jakość jedzenia i napojów, jakie podano królowej, a także za brak wygód w Czarnym Zamku.
— Robimy, co możemy, Wasza Miłość — wyjaśnił lord dowódca — ale nasze łoża są twarde, w komnatach jest zimno, a nasze potrawy…
— …są sycące — przerwała mu królowa. — Tego właśnie potrzebuję. Z chęcią będę jadła to samo co wy.
Ludzie z Nocnej Straży osłupieli na widok smoka tak samo jak mieszkańcy Białego Portu, aczkolwiek królowa zauważyła, że Srebrnoskrzydła „nie lubi waszego Muru”. Mimo że było lato i Mur płakał, gdy dął wiatr, czuło się bijący od lodu chłód. Smoczyca syczała i kłapała paszczą przy każdym powiewie.
— Trzy razy przelatywałam na Srebnoskrzydłej nad Czarnym Zamkiem i trzy razy próbowałam ją skierować na północ od Muru, ale za każdym razem zawracała, odmawiając posłuszeństwa — pisała Alysanne w liście do Jaehaerysa. — Nigdy dotąd nic takiego jej się nie zdarzyło. Śmiałam się z tego po wylądowaniu, nie chcąc, by czarni bracia zauważyli, że coś jest nie w porządku, ale byłam zaniepokojona i ten niepokój mnie nie opuszcza.
George R. R. Martin
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Fragment książki „Ogień i krew” (cz. 1) George’a R. R. Martina. Wydawnictwo Zysk i S-ka.
Najnowsze komentarze