life on top s01e01 sister act hd full episode https://anyxvideos.com xxx school girls porno fututa de nu hot sexo con https://www.xnxxflex.com rani hot bangali heroine xvideos-in.com sex cinema bhavana

Bolesław Prus: Kamizelka

Promuj nasz portal - udostępnij wpis!

 Niektórzy ludzie mają pociąg do zbierania osobliwości, kosztowniejszych, lub mniej kosztownych, na jakie kogo stać. Ja także posiadam zbiorek, lecz skromny, jak zwykle w początkach.  Jest tam mój dramat, który pisałem jeszcze w gimnazjum na lekcjach języka łacińskiego… Jest kilka zasuszonych kwiatów, które trzeba będzie zastąpić nowemi, jest…

Zdaje się, że niema nic więcej, oprócz pewnej bardzo starej i zniszczonej kamizelki. Oto ona. Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki.

Patrząc na to, od razu domyślasz się, że właściciel odzienia zapewne co dzień chudnął i wreszcie dosięgnął tego stopnia, na którym kamizelka przestaje być niezbędną, ale natomiast okazuje się bardzo potrzebnym zapięty pod szyję frak z magazynu pogrzebowego. Wyznaję, że dziś chętnie odstąpiłbym komu ten szmat sukna, który mi robi trochę kłopotu. Szaf na zbiory jeszcze nie mam, a nie chciałbym znowu trzymać chorej kamizelczyny między własnemi rzeczami. Był jednak czas, żem ją kupił za cenę znakomicie wyższą od wartości, a dałbym nawet i drożej, gdyby umiano się targować. Człowiek miewa w życiu takie chwile, że lubi otaczać się przedmiotami, które przypominają smutek.  Smutek ten nie gnieździł się u mnie, ale w mieszkaniu bliskich sąsiadów. Z okna mogłem co dzień spoglądać do wnętrza ich pokoiku.

Jeszcze w kwietniu było ich troje: pan, pani i mała służąca, która sypiała, o ile wiem, na kuferku za szafą. Szafa była ciemno-wiśniowa. W lipcu, jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, zostało ich tylko dwoje: pani i pan, bo służąca przeniosła się do takich państwa, którzy płacili jej trzy ruble na rok i codzień gotowali obiady.  W październiku została już tylko — pani, sama jedna. To jest niezupełnie sama, ponieważ w pokoju znajdowało się jeszcze dużo sprzętów: dwa łóżka, stół, szafa… Ale na początku listopada, sprzedano z licytacji niepotrzebne rzeczy, a przy pani, ze wszystkich pamiątek po mężu, została tylko kamizelka, którą obecnie posiadam.

Lecz w końcu listopada, pewnego dnia, pani zawołała do pustego mieszkania handlarza starzyzny i sprzedała mu swój parasol za dwa złote i kamizelkę po mężu za czterdzieści groszy. Potem zamknęła mieszkanie na klucz, powoli przeszła dziedziniec, w bramie oddała klucz stróżowi, chwilę popatrzyła w swoje niegdyś okno, na które padały drobne płatki śniegu, i — znikła za bramą.

Na dziedzińcu został handlarz starzyzny. Podniósł do góry wielki kołnierz kapoty, pod pachę wetknął dopiero co kupiony parasol i, owinąwszy w kamizelkę ręce czerwone z zimna, mruczał:

— Handel, panowie… handel!…

Zawołałem go.

— Pan dobrodziej ma co do sprzedania? — zapytał, wchodząc.

— Nie, chcę od ciebie coś kupić.

— Pewnie wielmożny pan chce parasol?… — odparł Żydek.

Rzucił na ziemię kamizelkę, otrząsnął śnieg z kołnierza i z wielką usilnością począł otwierać parasol.

— A fajn mebel!… — mówił. — Na taki śnieg, to tylko taki parasol… Ja wiem, że wielmożny pan może mieć całkiem jedwabny parasol, nawet ze dwa. Ale to dobre tylko na lato!…

— Co chcesz za kamizelkę? — spytałem.

— Jakc kamyzelkie?… — odparł zdziwiony, myśląc zapewne o swojej własnej.

Ale wnet opamiętał się i szybko podniósł leżącą na ziemi.

— Za te kamyzelkie?… Pan dobrodziej pyta się o te kamyzelkie?…

A potem, jakby zbudziło się w nim podejrzenie, spytał:

— Co wielmożnego pana po take kamyzelkie?!…

 — Ile chcesz za nią?

 Żydowi błysnęły żółte białka, a koniec wyciągniętego nosa poczerwieniał jeszcze bardziej.

— Da wielmożny pan… rubelka! — odparł, roztaczając mi przed oczyma towar w taki sposób, ażeby okazać wszystkie jego zalety.

— Dam ci pół rubla.

— Pół rubla?… taky ubjór?… To nie może być! — mówił handlarz.

— Ani grosza więcej.

— Niech wielmożny pan żartuje zdrów!… — rzekł, klepiąc mnie po ramieniu. — Pan sam wi, co taka rzecz jest warta. To przecie nie jest ubjór na małe dziecko, to jest na dorosłe osoby…

— No, jeżeli nie możesz oddać za pół rubla, to już idź. Ja więcej nie dam.

— Ino niech się pan nie gniewa! — przerwał, mięknąc.— Na moje sumienie, za pół rubelka nie mogę, ale — ja zdaje się na pański rozum… Niech pan sam powie: co to jest wart, a ja się zgodzę!… Ja wolę dołożyć, byle to się stało, co pan chce.

— Kamizelka jest warta pięćdziesiąt groszy, a ja ci daję pół rubla.

— Pół rubla?… Niech będzie już pól rubla!… — westchnął, wpychając mi kamizelkę w ręce. — Niech będzie moja strata, byle ja z gęby nie robił… ten wjatr!…
I wskazał ręką na okno, za którem kłębił się tuman śniegu.

Gdym sięgnął po pieniądze, handlarz, widocznie coś przypomniawszy sobie, wyrwał mi jeszcze raz kamizelkę i począł szybko rewidować jej kieszonki.

— Czegóż ty tam szukasz?

— Możem co zostawił w kieszeni, nie pamiętam! — odparł najnaturalniejszym tonem, a zwracając mi nabytek, dodał: Niech jaśnie pan dołoży choć z dziesiątkę!…

— No, bywaj zdrów! — rzekłem, otwierając drzwi.

— Upadam do nóg!… Mam jeszcze w domu bardzo porządne futro…

I jeszcze z za progu wytknąwszy głowę, zapytał: — A może wielmożny pan każe przynieść serki owczych?…

W parę minut znowu wołał na podwórzu: „Handel! handel!…“ — a gdym stanął w oknie, ukłonił mi się z przyjacielskim uśmiechem.

Śnieg zaczął tak mocno padać, że prawie zmierzchło się. Położyłem kamizelkę na stole i począłem marzyć to o pani, która wyszła za bramę niewiadomo dokąd, to o mieszkaniu, stojącem pustką obok mego, to znowu o właścicielu kamizelki, nad którym coraz gęstsza warstwa śniegu narasta…

Jeszcze trzy miesiące temu, słyszałem, jak w pogodny dzień wrześniowy rozmawiali ze sobą. W maju pani raz nawet — nuciła jakąś piosenkę, on śmiał się, czytając „Kurjera Świątecznego“. A dziś… Do naszej kamienicy sprowadzili się na początku kwietnia. Wstawali dość rano, pili herbatę z blaszanego samowaru i razem wychodzili do miasta. Ona na lekcje, on do biura. Był to drobny urzędniczek, który na naczelników wydziałowych patrzył z takim podziwem, jak podróżnik na Tatry. Zato musiał dużo pracować, po całych dniach. Widywałem nawet go i o północy, przy lampie, zgiętego nad stolikiem. Żona zwykle siedziała przy nim i szyła. Niekiedy spojrzawszy na niego, przerywała swoją robotę i mówiła tonem upominającym:

 — No, już dość będzie, połóż się spać.

— A ty kiedy pójdziesz spać?…

— Ja… jeszcze tylko dokończę parę ściegów…

— No… to i ja napiszę parę wierszy…

Znowu oboje pochylali głowy i robili swoje. I znowu po niejakim czasie pani mówiła:

— Kładź się!… kładź się!…

Niekiedy na jej słowa odpowiadał mój zegar, wybijając pierwszą.

Byli to ludzie młodzi, ani ładni, ani brzydcy, wogóle spokojni. O ile pamiętam, pani była znacznie szczuplejsza od męża, który miał budowę wcale tęgą. Powiedziałbym, że nawet za tęgą na tak małego urzędnika. Co niedzielę, około południa, wychodzili na spacer, trzymając się pod ręce, i wracali do domu późno wieczór. Obiad zapewne jedli w mieście. Raz, spotkałem ich przy bramie, oddzielającej ogród Botaniczny od Łazienek. Kupili sobie dwa kufle doskonałej wody i dwa duże pierniki, mając przy tem spokojne fizjognomje mieszczan, którzy zwykli jadać przy herbacie gorącą szynkę z chrzanem. W ogóle biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej równowagi. Trochę żywności, dużo roboty i dużo zdrowia. Reszta sama się jakoś znajduje. Moim sąsiadom, o ile się zdaje, nie brakło żywności, a przynajmniej roboty. Ale zdrowie nie zawsze dopisywało.

 Jakoś w lipcu pan zaziębił się, zresztą nie bardzo. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności, dostał jednocześnie tak silnego krwotoku, że aż stracił przytomność. Było to już w nocy. Żona, utuliwszy go na łóżku, sprowadziła do pokoju stróżowę, a sama pobiegła po doktora. Dowiadywała się o pięciu, ale znalazła ledwie jednego, i to wypadkiem, na ulicy. Doktór, spojrzawszy na nią przy blasku migotliwej latarni, uznał za stosowne ją przedewszystkiem uspokoić. A ponieważ chwilami zataczała się, zapewne ze zmęczenia, a dorożki na ulicy nie było, więc podał jej rękę, i idąc tłomaczył, że krwotok jeszcze niczego nie dowodzi.

— Krwotok może być z krtani, z żołądka, z nosa, z płuc rzadko kiedy. Zresztą, jeżeli człowiek zawsze był zdrów, nigdy nie kaszlał…

— O, tylko czasami! — szepnęła pani, zatrzymując się dla nabrania tchu.

— Czasami? to jeszcze nic. Może mieć lekki katar oskrzeli.

— Tak… to katar! — powtórzyła pani, już głośno.

— Zapalenia płuc nie miał nigdy?…

— Owszem!… — odparła pani, znowu stając.

Trochę się nogi pod nią chwiały.

— Tak, ale zapewne już dawno?… — pochwycił lekarz.

— O, bardzo… bardzo dawno!… — potwierdziła z pośpiechem. — Jeszcze tamtej zimy.

— Półtora roku temu.

 — Nie… Ale jeszcze przed nowym rokiem… O, już dawno!

— A!… Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo trochę zasłonięte… — mówił lekarz.

Weszli do domu. Pani z trwogą zapytała stróża: co słychać? — i dowiedziała się, że nic. W mieszkaniu, stróżowa także powiedziała jej, że nic nie słychać, a chory drzemał. Lekarz ostrożnie obudził go, wybadał i także powiedział, że to nic.

— Ja zaraz mówiłem, że to nic! — odezwał się chory.

— O, nic!… — powtórzyła pani, ściskając jego spotniałe ręce. — Wiem przecie, że krwotok może być z żołądka, albo z nosa. U ciebie pewnie z nosa… Tyś taki tęgi, potrzebujesz ruchu, a ciągle siedzisz… Prawda, panie doktorze, że on potrzebuje ruchu?…

— Tak! tak!… Ruch jest wogóle potrzebny, ale małżonek pani musi parę dni poleżyć. Czy może wyjechać na wieś?

— Nie może… — szepnęła pani ze smutkiem.

— No — to nic! Więc zostanie w Warszawie. Ja będę go odwiedzał, a tymczasem — niech sobie poleży i odpocznie. Gdyby się zaś krwotok powtórzył… — dodał lekarz.

— To co, panie? — spytała żona, blednąc jak wosk.

— No, to nic. Mąż pani wypocznie, tam się zasklepi…

— Tam… w nosie? — mówiła pani, składając przed doktorem ręce.

— Tak… w nosie! Rozumie się. Niech pani uspokoi się, a resztę zdać na Boga. Dobranoc.

Słowa doktora tak uspokoiły panią, że po trwodze, jaką przechodziła od kilku godzin, zrobiło się jej prawie wesoło.

— No, i cóż to tak wielkiego! — rzekła, trochę śmiejąc się, a trochę popłakując. Uklękła przy łóżku chorego i zaczęła całować go po rękach.

— Cóż tak wielkiego! — powtórzył pan cicho i uśmiechnął się. — Ile to krwi na wojnie z człowieka upływa, a jednak jest potem zdrów!…

— Już tylko nic nie mów — prosiła go pani.

Na dworze zaczęło świtać. W lecie, jak wiadomo, noce są bardzo krótkie. Choroba przeciągnęła się znacznie dłużej niż myślano. Mąż nie chodził już do biura, co mu tem mniej robiło kłopotu, że jako urzędnik najemny, nie potrzebował brać urlopu, a mógł wrócić, kiedyby mu się podobało i — o ile znalazłby miejsce. Ponieważ, gdy siedział w mieszkaniu, był zdrowszy, więc pani wystarała się jeszcze o kilka lekcyj na tydzień i za ich pomocą opędzała domowe potrzeby. Wychodziła zwykle do miasta o ósmej rano. Około pierwszej wracała na parę godzin do domu, ażeby ugotować mężowi obiad na maszynce, a potem znowu wybiegała na jakiś czas. Za to już wieczory spędzali razem. Pani zaś, aby nie próżnować, brała trochę więcej do szycia.

Jakoś w końcu sierpnia spotkała się pani z doktorem na ulicy. Długo chodzili razem. Wkońcu pani schwyciła doktora za rękę i rzekła błagalnym tonem:

— Ale swoją drogą niech pan do nas przychodzi. Może też Bóg da!… On tak się uspakaja po każdej pańskiej wizycie…

Doktór obiecał, a pani wróciła do domu, jakby spłakana. Pan też, skutkiem przymusowego siedzenia, zrobił się jakiś drażliwy i zwątpiały. Zaczął wymawiać żonie, że jest zanadto o niego troskliwa, że on mimo to umrze, a wkońcu zapytał:

— Czy nie powiedział ci doktór, że ja nie przeżyję kilku miesięcy?

Pani zdrętwiała.

— Co ty mówisz? — rzekła. — Skąd ci takie myśli?…

Chory wpadł w gniew.

— Oo, chodźże tu do mnie, o tu!… — mówił gwałtownie, chwytając ją za ręce. — Patrz mi prosto w oczy i odpowiadaj: nie mówił ci doktór? I utopił w niej rozgorączkowane spojrzenie. Zdawało się, że pod tym wzrokiem mur wyszeptałby tajemnicę, gdyby ją posiadał. Na twarzy kobiety ukazał się dziwny spokój. Uśmiechała się łagodnie, wytrzymując to dzikie spojrzenie. Tylko jej oczy jakby szkłem zaszły.

— Doktór mówi! — odparła — że to nic, tylko że musisz trochę wypocząć…

Mąż nagle puścił ją, zaczął drżeć i śmiać się, a potem machając ręką, rzekł:

— No, widzisz, jakim ja nerwowy!… Koniecznie ubrdało mi się, że doktór zwątpił o mnie… Ale… przekonałaś mnie… Już jestem spokojny!…I coraz weselej śmiał się ze swoich przywidzeń. Zresztą taki atak podejrzliwości nigdy się już nie powtórzył. Łagodny spokój żony był przecie najlepszą dla chorego wskazówką, że stan jego nie jest złym. Bo i z jakiej racji miał być zły? Był wprawdzie kaszel, ale — to z kataru oskrzeli. Czasami, skutkiem długiego siedzenia, pokazywała się krew — z nosa. No, miewał też jakby gorączkę, ale właściwie nie była to gorączka, tylko — taki stan nerwowy. W ogóle czuł się coraz zdrowszym. Miał nieprzepartą chęć do jakichś dalekich wycieczek, lecz — trochę sił mu brakło. Przyszedł nawet czas, że w dzień nie chciał leżyć w łóżku, tylko siedział na krześle ubrany, gotowy do wyjścia, byle go opuściło to chwilowe osłabienie. Niepokoił go tylko jeden szczegół. Pewnego dnia, kładąc kamizelkę, uczuł, że jest jakoś bardzo luźna.

— Czybym aż tak schudł?… — szepnął.

— No, naturalnie, że musiałeś trochę zmizernieć — odparła żona. — Ale przecież nie można przesadzać…

Mąż bacznie spojrzał na nią. Nie oderwała nawet oczu od roboty. Nie, ten spokój nie mógł być udany!… Żona wie od doktora, że on nie jest tak znowu bardzo chory, więc niema powodu martwić się. W początkach września nerwowe stany, podobne do gorączki, występowały coraz silniej, prawie po całych dniach.

— To głupstwo! — mówił chory. — Na przejściu od lata do jesieni najzdrowszemu człowiekowi trafia się jakieś rozdrażnienie, każdy jest nieswój… To mnie tylko dziwi: dlaczego moja kamizelka leży na mnie coraz luźniej?… Strasznie musiałem schudnąć, i naturalnie dopóty nie mogę być zdrowym, dopóki mi ciała nie przybędzie, to darmo!…

Żona bacznie przysłuchiwała się temu i musiała przyznać, że mąż ma słuszność. Chory co dzień wstawał z łóżka i ubierał się, pomimo że bez pomocy żony nie mógł wciągnąć na siebie żadnej sztuki ubrania. Tyle przynajmniej wymogła na nim, że na wierzch nie kładł surduta, tylko paltot.

— Dziwić się tu — mówił nieraz, patrząc w lustro — dziwić się tu, że ja nie mam sił. Ależ jak wyglądam!…

— No, twarz zawsze łatwo się zmienia — wtrąciła żona.

— Prawda, tylko że ja i w sobie chudnę…

— Czy ci się nie zdaje? — spytała pani z akcentem wielkiej wątpliwości.

Zamyślił się.

— Ha! może i masz racją… Bo nawet… od kilku dni uważam, że… coś… moja kamizelka…

— Dajże pokój! — przerwała pani — przecież nie utyłeś…

— Kto wie? Bo, o ile uważam po kamizelce, to…

— W takim razie powinnyby ci wracać siły.

— Oho! chciałabyś tak zaraz… Pierwej muszę przecież choć cokolwiek nabrać ciała. Nawet powiem ci, że choć i odzyskam ciało, to i wtedy jeszcze nie zaraz nabiorę sił… A co ty tam robisz za szafą?… — spytał nagle.

— Nic. Szukam w kufrze ręcznika, a nie wiem… czy jest czysty.

— Nie wysilajże się tak, bo aż ci się głos zmienia… To przecież ciężki kufer…

Istotnie, kufer musiał być ciężki, bo pani aż porobiły się wypieki na twarzy. Ale była spokojna. Odtąd chory coraz pilniejszą zwracał uwagę na swoją kamizelkę. Co parę zaś dni wołał do siebie żonę i mówił:

— No… patrzajże. Sama się przekonaj: wczoraj mogłem tu jeszcze włożyć palec, o — tu… A dziś już nie mogę. Ja istotnie zaczynam nabierać ciała!…

Ale pewnego dnia radość chorego nie miała granic. Kiedy żona wróciła z lekcyj, powitał ją z błyszczącemi oczyma i rzekł, bardzo wzruszony:

— Posłuchaj mnie, powiem ci jeden sekret… Ja z tą kamizelką, widzisz, trochę szachrowałem. Ażeby ciebie uspokoić, codzień sam ściągałem pasek, i dlatego — kamizelka była ciasna… Tym sposobem dociągnąłem wczoraj pasek do końca. Już martwiłem się, myśląc, że się wyda sekret, gdy wtem dziś… Wiesz, co ci powiem?… Ja, dziś, daję ci najświętsze słowo, zamiast ściągać pasek, musiałem go trochę rozluźnić!… Było mi formalnie ciasno, choć jeszcze wczoraj było cokolwiek luźniej…  No, teraz i ja wierzę, że będę zdrów… Ja sam!… Niech doktór myśli, co chce…

Długa mowa tak go wysiliła, że musiał przejść na łóżko. Tam jednak, jako człowiek, który bez ściągania pasków zaczyna nabierać ciała, nie położył się, ale, jak w fotelu, oparł się w objęciach żony.

— No, no!… — szeptał — ktoby się spodziewał?… Przez dwa tygodnie oszukiwałem moją żonę, że kamizelka jest ciasna, a ona dziś naprawdę sama ciasna!… No… no!…

I przesiedzieli, tuląc się jedno do drugiego, cały wieczór. Chory był wzruszony, jak nigdy.

— Mój Boże! — szeptał, całując żonę po rękach — a ja myślałem, że już tak będę chudnął do… końca. Od dwu miesięcy, dziś dopiero, pierwszy raz, uwierzyłem w to, że mogę być zdrów. Bo to przy chorym wszyscy kłamią, a żona najwięcej. Ale kamizelka — ta już nie skłamie!…

***

 Dziś, patrząc na starą kamizelkę, widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. Pan — co dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień — skracała pasek, aby mężowi dodać otuchy. „Czy znowu zejdą się kiedy oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?…“ — myślałem, patrząc na niebo.  Nieba prawie już nie było nad ziemią. Padał tylko śnieg, taki gęsty i zimny, że nawet w grobach marzły ludzkie popioły. Któż jednak powie, że za temi chmurami nie ma słońca?…

Bolesław Prus

prus


Promuj nasz portal - udostępnij wpis!
Podoba Ci się nasza inicjatywa?
Wesprzyj portal finansowo! Nie musisz wypełniać blankietów i chodzić na pocztę! Wszystko zrobisz w ciągu 3 minut ze swoje internetowego konta bankowego. Przeczytaj nasz apel i zobacz dlaczego potrzebujemy Twojego wsparcia: APEL O WSPARCIE PORTALU.

Tagi: ,

Podobne wpisy:

  • 6 września 2018 -- Henryk Sienkiewicz: Legenda żeglarska
    Był okręt, który zwał się "Purpura", tak wielki i silny, że się nie bał wichrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych. I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spięt...
  • 22 maja 2020 -- Cyprian Kamil Norwid: Bransoletka. Legenda dziewiętnastego wieku
    Poważny ów przyjaciel mój stał przy mnie w oświeconym z lekka, ośmiokątnym salonie, kędy muzykę z dala słychać było i szelest świeżych szat niewieścich. A do pół widny obraz stary ...
  • 31 sierpnia 2018 -- Stefan Żeromski: Rozdziobią nas kruki, wrony
    Ani jeden żywy promień nie zdołał przebić powodzi chmur, gnanych przez wichry. Skąpa jasność poranka rozmnożyła się po kryjomu, uwidoczniając krajobraz płaski, rozległy i zupełnie ...
  • 2 maja 2018 -- Cyprian Kamil Norwid: Ad Leones!
    To nie był wcale ani mało obiecujący talent, ani mało dotrzymać mogąca organizacja, ów rudobrody rzeźbiarz, który o godzinie zamknięcia prac chadzał prawie co wieczór do Café-Greco...
  • 7 marca 2017 -- Bogdan Kozieł: Nowy Człowiek Legionu Archanioła Michała
    Legion Michała Archanioła był w latach 30. XX wieku w bardzo dużym stopniu organizacją realizującą ideały tradycjonalizmu integralnego, zresztą sam Evola wysoko cenił Legion i Codr...
Subscribe to Comments RSS Feed in this post

2 Komentarzy

  1. Jedna z najważniejszych nowel w historii polskiej literatury. Lektura obowiązkowa dla każdego Polaka i nacjonalisty.

  2. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Po wczesnej stracie rodziców wychowywał się u krewnych. Do szkół uczęszczał w Lublinie i w Siedlcach, skąd przeniósł się do Kielc, gdzie nauczycielem był jego starszy brat Leon, działacz „czerwonych”.
    .
    Walczył w powstaniu styczniowym 1863–64, ranny znalazł się w szpitalu, a potem w więzieniu. Po odbyciu kary ukończył gimnazjum w Lublinie i 1866 rozpoczął studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Szkoły Głównej Warszawskiej. Po 2 latach przerwał je i próbował podjąć ponownie w Instytucie Rolnictwa i Leśnictwa w Puławach, skąd został wydalony. Przez pewien czas był guwernerem w dworach ziemiańskich, pracował też jako robotnik w Warszawie. Publikował od 1864, ale za właściwy debiut uważał szkice Listy ze starego obozu (wydane pod pseudonimem Bolesław Prus, „Opiekun Domowy” 1872). W tym czasie rozpoczął też współpracę z „Niwą”, pismami humorystycznymi „Mucha” i „Kolce” oraz z „Kurierem Warszawskim”, w którym 1875–87 (z krótką przerwą) ogłaszał stały cykl felietonów Kroniki tygodniowe. Publikował je także m.in. w „Ateneum”, „Nowinach” (redaktor naczelny 1882–83), „Kurierze Codziennym”, „Tygodniku Ilustrowanym”, poruszając najbardziej aktualne tematy i tworząc wielowątkową „epopeję” życia Warszawy i kraju. W 1875 ożenił się z kuzynką, O. Trembińską.
    .
    Twórczość literacką rozpoczął od drobnych humoresek zebranych w To i owo (1874). Najwcześniejsze nowele i opowiadania zdradzały zależność od wzorów obcych, głównie K. Dickensa (np. Sieroca dola 1876). W dojrzalszych utworach (Szkatułka babki 1878, Przygoda Stasia 1879, Anielka, Powracająca fala, Antek — wszystkie trzy 1880, Grzechy dzieciństwa 1883, Omyłka 1884) bohaterami, ukazywanymi z głębokim znawstwem psychologicznym, byli najczęściej ludzie skromni i ubodzy, dzieci, sympatyczni dziwacy; humor tych utworów pozwala na najtrudniejsze sytuacje życiowe patrzeć z perspektywy nadającej im formę złagodzoną. Po 1880 Prus pracował nad zagadnieniami teorii twórczości literackiej. Zadeklarował się jako zwolennik realizmu, swoje poglądy formułował m.in. w szkicach krytycznoliterackich („Ogniem i mieczem”, powieść z dawnych lat Henryka Sienkiewicza, „Kraj” 1884). W tym czasie zbliżył się do grupy pisarzy i krytyków skupionych wokół tygodnika „Wędrowiec”. Z inspiracji tego kręgu powstała pierwsza polska powieść Placówka (1886), w której są widoczne wpływy naturalizmu, z całkowicie odmiennym od dotychczasowych ujęciem postaci chłopa.
    .
    Za największe arcydzieło powieściowe została uznana Lalka (1890, film w reżyserii W. Hasa 1968, serial telewizyjny R. Bera 1978), w której autor — ukazując dzieje miłości kupca, Stanisława Wokulskiego, do arystokratki, Izabeli Łęckiej — zastosował nowatorskie sposoby narracji (opowiadanie w 3. osobie oraz pamiętnik starego subiekta, Ignacego Rzeckiego, przywołującego przeszłość, przez co świat przedstawiony zyskuje perspektywę historyczną, a współczesność staje się konsekwencją procesu dziejowego, kształtującego losy ludzi i przemiany społeczne). Ponadto w Lalce Prus stworzył panoramę życia współczesnej Warszawy, bogatą w realia miasta.
    .
    W powieści Emancypantki (1894) podjął tzw. kwestię kobiecą oraz dokonał rozrachunku z prądami 2. połowy XIX w. (materializm, pozytywizm, dekadentyzm). Do rzędu arcydzieł powieściowych został zaliczony Faraon (1897, ekranizacja J. Kawalerowicza 1966), ukazujący na przykładzie walki młodego faraona z żądnymi władzy egipskimi kapłanami mechanizmy funkcjonowania państwa.
    .
    Pod koniec życia Prus napisał jeszcze 2 powieści, nie dorównujące jednak jego wcześniejszym osiągnięciem: Dzieci (1909), osnuta wokół wypadków 1905–07, oraz nie dokończone Przemiany („Tygodnik Ilustrowany” 1911–12). Ponadto był autorem nowel o charakterze refleksyjno-filozoficznym, w których stosował poetykę snu, legendy, przypowieści (np. Pleśń świata 1884, Cienie 1885, Z legend dawnego Egiptu 1888). Przez całe życie miał ambicje naukowe, uważając tę dziedzinę za swoje główne powołanie. Zarys własnego systemu filozoficzno-etycznego przedstawił w syntezie Najogólniejsze ideały życiowe (1901). Zmarł 19 V 1912 w Warszawie.
    .
    Większą część życia spędził w Warszawie, dwukrotnie tylko wyjeżdżał za granicę (1881 do Wiednia oraz 1895 do Niemiec, Szwajcarii i Francji), najczęstszym celem jego krajowych podróży był Nałęczów, dokąd od 1882 niemal co roku udawał się na letni wypoczynek. Jako uznany pisarz i dziennikarz Bolesław Prus uczestniczył w wielu inicjatywach społecznych (np. 1881 powstanie kas rzemieślniczych, 1897 — Towarzystwa Higienicznego), brał udział w działalności różnych stowarzyszeń i instytucji (Towarzystwo Kolonii Letnich, Kasa im. Józefa Mianowskiego). Chociaż niechętnie podejmował się pełnienia funkcji publicznych, był prezesem Stowarzyszenia Kursów dla Analfabetów Dorosłych (1906), prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich (1910–11). Jego imieniem nazywano stowarzyszenia i instytucje użyteczności publicznej (np. 1903 Fundusz im. Bolesława Prusa przy Warszawskiej Kasie Literackiej, 1908 Towarzystwo „Higiena Praktyczna im. Bolesława Prusa”). Pomniki Bolesława Prusa znajdują się w Warszawie, Hrubieszowie i Nałęczowie, tam też działa muzeum biograficzne pisarza.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

*
*