Słowo rycerskość ma wiele znaczeń. Może odnosić się do ciężkozbrojnych jeźdźców albo do ustąpienia kobiecie miejsca w pociągu. Jeśli jednak chcemy zrozumieć, czym ideał rycerskości różni się od innych ideałów – jeśli chcemy uchwycić tę specyficzną koncepcję mężczyzny comme il faut , która stanowi szczególny wkład średniowiecza do naszej kultury – to najlepiej przywołać słowa skierowane do najwspanialszego z rycerzy opisanych w Śmierci Artura Malory’ego. „Najłagodniejszym byłeś mężem” – powiedział sir Hector nad ciałem martwego Lancelota. „Najłagodniejszym byłeś mężem, który wśród dam na salonie ucztował; dla śmiertelnego wroga najtwardszym byłeś rycerzem, jaki kiedykolwiek złożył włócznię”.
Oczywiście, najważniejszy w tej koncepcji jest podwójny wymóg stawiany naturze człowieka. Rycerz to człowiek obznajomiony z krwią i orężem, oswojony z widokiem roztrzaskanych twarzy i krwawych kikutów po odciętych kończynach. Ale także łagodny i układny, niemal jak panna, odnajdujący się w salonie, skromny, spokojny i dyskretny. Nie stanowi kompromisu między brutalnością a łagodnością – jest zarazem brutalny do potęgi i łagodny do potęgi. Gdy Lancelot usłyszał, że nazwano go najlepszym rycerzem na świecie, „załkał jako dziecię ze złojoną skórą”.
Można zapytać, co wspólnego ma ten ideał ze współczesnym światem. Nieskończenie wiele. Być może nie jest praktykowany – w średniowieczu również regularnie od niego odstępowano – lecz pozostaje jak najbardziej praktyczny. Równie praktyczny jak fakt, że ludzie na pustyni muszą znaleźć wodę, bo inaczej pomrą. Postawmy sprawę jasno: ideał ten sam w sobie zawiera paradoks. Znakomitą większość z nas, wychowywanych na zgliszczach rycerskiej tradycji, uczono w młodości, że kto znęca się nad słabszymi, jest tchórzem. Po pierwszym tygodniu pobytu w szkole wychodziło na jaw, że to nieprawda – podobnie jak to, że odważny człowiek zawsze jest łagodny. To kłamstwo szkodliwe, ponieważ rozmijające się z tym, co autentycznie nowe i oryginalne w średniowiecznym wymogu stawianym ludzkiej naturze. Co gorsza, przedstawia ono jako naturalny fakt coś, co w rzeczywistości jest ludzkim ideałem, nie do osiągnięcia, do którego nie da się dążyć bez narzucenia sobie twardej dyscypliny. Przeczy mu historia i doświadczenie. Przypomnijmy, Homerowy Achilles nie ma pojęcia o stawianym odważnemu człowiekowi wymogu skromności i litości. Ludzi błagających o zmiłowanie zabija albo bierze w niewolę, by uśmiercić w wolnym czasie. Nie znają go bohaterowie sag: „srogo zadają kary” i „wytrwale znoszą bóle”. Attyla „miał zwyczaj złowrogiego przewracania oczami, jakby chciał nacieszyć się przerażeniem, które wzbudzał”. Nawet Rzymianie, pojmawszy walecznych wrogów, wiedli ich ulicami na widowisko, które kończyło się poderżnięciem im gardeł w lochach. W szkole przekonywaliśmy się, że bohaterowie drużyn rugby bywają krzykliwi, aroganccy i apodyktyczni. Podczas minionej wojny często doświadczaliśmy tego, że dla kogoś „zażartego w walce” w czasach pokoju trudno byłoby nam znaleźć lepsze miejsce niż kamieniołomy w Dartmoor. Tak wygląda bohaterstwo naturalne – bohaterstwo nie nawiązujące do tradycji rycerskości.
Średniowieczny ideał zestawił dwie rzeczy, które w naturze ludzkiej raczej odpychają się od siebie. Uczynił to z wyraźnego powodu. Aby wielkiego wojownika uczyć skromności i wyrozumiałości – bo z doświadczenia było wiadomo, jak bardzo potrzebuje takiej lekcji. Ten sam ideał wymagał męstwa od człowieka wytwornego i ogładzonego – bo było wiadomo, że może być po prostu fajtłapą. W ten sposób średniowiecze ukazywało światu nadzieję. I teraz rzecz niesłychanie ważna – jest możliwe, albo też nie, produkowanie tysiącami mężczyzn łączących w sobie obie strony charakteru Lancelota. Bo jeśli nie, to wszelkie gadanie o trwałym szczęściu lub godności społeczeństwa ludzkiego pozostaje czystym bajaniem. Jeśli nie potrafimy produkować Lancelotów, to ludzkość dzieli się na dwie części – tych, którzy potrafią radzić sobie z krwią i orężem, lecz nie przejawiają „delikatności na salonie”, oraz tych, którzy są „łagodni i układni na salonie”, ale nieużyteczni w walce. O trzeciej kategorii, brutalnych w czasach pokoju i tchórzliwych w boju, nie ma potrzeby tu wspominać.
Gdy dochodzi do dysocjacji, rozdzielenia tych dwóch aspektów postawy Lancelota, historia staje się okrutnie prosta. Pokazują to starożytne dzieje Bliskiego Wschodu. Z gór schodzą hardzi barbarzyńcy i zmiatają z ziemi cywilizację. Następnie sami się cywilizują i łagodnieją. Potem nadciąga nowa fala barbarzyńców i zmiata ich. Cykl zaczyna się od początku. Nie przełamała go nowoczesna technika, która sprawia tylko, że to samo dzieje się na dużo większą skalę. Oczywiście, kiedy „surowy” i „łagodny” stają się dwiema wzajemnie rozłącznymi kategoriami, tak dziać się musi. Należy bowiem pamiętać, że taka jest ich natura. Człowiek łączący w sobie te dwa charaktery – czyli rycerz – to dzieło nie natury, lecz sztuki. Sztuki, której nośnikiem nie jest marmur ani płótno, lecz istota ludzka. W dzisiejszym świecie istnieje „liberalna” albo „oświecona” tradycja, która waleczną stronę ludzkiej natury uznaje za czyste, atawistyczne zło, rycerskość zaś – za element „fałszywego uroku” wojny. Istnieje także tradycja neoheroiczna, która uznaje rycerskość za sentymentalną słabość i za sprawą„nowoczesnego zaklęcia” podnosi z grobu (płytkiego i niespokojnego!) przedchrześcijańską brutalność Achillesa. Już heroiczne cechy ulubionych bohaterów naszego Kiplinga zostały w niebezpieczny sposób pozbawione dobroduszności i ogłady. Trudno wyobrazić sobie dorosłego Stalky’ego (z powieści Stalky i Spółka ) w tym samym pokoju z najlepszymi kapitana – mi Nelsona, a już na pewno nie sposób – z Sidneyem! Te dwie tendencje splatają się ze sobą, tworząc całun okrywający świat. Na szczęście w życiu lepiej to wygląda niż na piśmie – lepiej, niż zasługujemy.
Lancelot nie odszedł w całkowitą niepamięć. Niektórym z nas wojna przy niosła wspaniałą niespodziankę, gdyśmy odkryli, że po dwudziestu latach cynizmu i zawieruch młode pokolenie nadal posiada heroiczne cechy, które czekają gotowe na chwilę, gdy znów ktoś się do nich odwoła. A jednocześnie obok „surowości” jest też wiele „delikatności”. Z tego, co słyszałem, młodzi piloci z królewskich sił lotniczych RAF (którym zawdzię – czamy każdą minutę życia) szczycą się nie mniejszą, lecz większą ogładą i skromnością niż ci z 1915 roku. Krótko mówiąc, w tradycji zapoczątkowanej przez średniowiecze nadal tli się życie. Jednak jego przetrwa – nie zależy po części od uświadomienia sobie, że rycerski charakter jest owocem sztuki, a nie z natury – trzeba go zdobywać, nie zaś czekać, aż się pojawi. Świadomość ta wydaje się szczególnie ważna w kontekście rozwijającej się demokracji. W dawnych wiekach cnoty rycerskie podtrzymywała pewna wyspecjalizowana klasa, od której rozchodziły się i upowszechniały na inne klasy – drogą naśladowania bądź przymusu. Obecnie ludzie albo rozwijają swą rycerskość na własną rękę, albo mają do wyboru jedno z dwóch pozostałych wyjść – brutalność lub łagodność. To oczywiście część ogólniejszego, zbyt rzadko poruszanego, problemu społeczeństwa bezklasowego. Czy jego etos ma być syntezą tego, co w każdej z klas było najlepsze, czy też stanowić „pulę” skaz pochodzących ze wszystkich, a cnót z żadnej? Ale to zbyt rozległa tematyka jak na zakończenie artykułu. Piszę na temat rycerskości. Próbowałem pokazać, że owa stara tradycja żyje i ma zastosowanie praktyczne. Ideał ucieleśniany przez Lancelota to „eskapizm” w sensie, o jakim nigdy nie śniło się tym, którzy używają tego słowa. Stanowi jedyną ucieczkę od świata podzielonego pomiędzy nierozumne wilki oraz owce, niezdolne do obrony rzeczy, dzięki którym warto żyć. Trzeba zaznaczyć, że w dziewiętnastym wieku krążyła plotka o nieuchronnym wyginięciu wilków w wyniku jakiegoś naturalnego procesu. Dziś wydaje się ona jednak znacznie przesadzona.
Clive Staples Lewis
Polecamy książkę „Aktualne sprawy”.
Najnowsze komentarze