Kiedy medialni klakierzy odmieniają słowo „demokracja” przez wszystkie przypadki to znak, że zakres wolności kurczy się z każdym dniem. Stanisław Michalkiewicz tak podsumował jeden z największych zabobonów:
Wydaje się, że jednym z najgroźniejszych zabobonów wylansowanych przez Oświecenie, były a właściwie są tak zwane „rządy ludu”, nazywane często „demokracją”. Jest to zabobon podwójny, można powiedzieć – zabobon do kwadratu, jako że – po pierwsze – żadnego „ludu” nie ma; „lud” to tylko hipostaza, bo naprawdę istnieją tylko ludzie. Skoro tedy żadnego „ludu” nie ma, to jakże może on „rządzić”? Toteż w tak zwanej „demokracji” żaden „lud” nie rządzi, tylko albo jakieś Robespierry, czy inne Staliny, albo gangi zwane „partiami politycznymi”, które oczywiście obficie kadzą „ludowi”, żeby tym łatwiej łatwowiernych ludzi zoperować, najlepiej bez przerywania im snu.
Demokracja jest bowiem wychwalana między innymi za to, że „każdemu” zapewnia „udział w rządzeniu”. Powiedzmy, że to prawda – ale co w takim razie z tego wynika? Ano to, że „każdy” zyskuje możliwość rządzenia innymi – bo przecież nie rządzenia sobą samym. Do rządzenia sobą samym żadna „demokracja” nie jest potrzebna, tylko wolność. Jeśli „każdy” zyskuje możliwość rządzenia innymi, to czemu nie miałby skwapliwie skorzystać z tego radosnego przywileju? Toteż wszyscy korzystają, wszyscy próbują rządzić wszystkimi, dyktować im, co mogą jeść i kiedy mają chodzić za potrzebą, wskutek czego zakres wolności gwałtownie się kurczy. Przykłady można mnożyć, ale podam tylko kilka. Oto ustawa o referendum z 2003 roku stanowi m.in. że referendum z inicjatywy obywateli nie może dotyczyć „podatków i innych danin publicznych”. Czyż trzeba lepszej ilustracji, że pod pozorem „władzy ludu” odarto ludzi z wpływu na rozporządzanie własnym mieniem? Innym przykładem jest koncesjonowanie; na przykład, kiedy jeden człowiek chce powiedzieć coś drugiemu – ale za pośrednictwem radia, czy telewizji, to musi prosić o pozwolenie trzeciego człowieka. Wreszcie – nie może mu powiedzieć tego, co akurat naprawdę myśli, bo granice tego, co może powiedzieć, a czego nie, a więc poniekąd tego, co wolno mu myśleć, a czego nie, wyznacza penalizacja „mowy nienawiści”, czy rozmaitych „kłamstw” z „oświęcimskim” na czele.
Nacjonalizm i tradycjonalizm przeciwko demoliberalizmowi!
Na podstawie: michalkiewicz.pl
Najnowsze komentarze