Nigdy nie uczestniczyłem w równie ekscytującej, choć jednocześnie równie ryzykownej misji. Będzie ona znacznie trudniejsza aniżeli wysadzenie w powietrze dwa lata temu budynku FBI. Nasza piątka musi przebyć 3500 mil nieprzyjacielskiego terytorium, wioząc cztery ładunki nuklearne o ogólnej masie ponad 520 funtów. Następnie należy ulokować je w punktach silnie chronionych przez oddziały wojskowe, wreszcie jak najdokładniej ukryć. Ilekroć pomyślę o grożącym nam niebezpieczeństwie, czuję, że lodowacieją mi wnętrzności. Ponadto muszę przyznać, że targają mną mieszane uczucia, albowiem bardzo chciałbym tutaj pozostać. Uczestnictwo w tworzeniu nowego społeczeństwa jest fascynującym doświadczeniem, dostarczającym mi ogromnej radości i satysfakcji, a przecież dopiero rozpoczęliśmy dzieło przebudowy. Codziennie podejmujemy nowe wyzwania, którym chciałbym sprostać. Kładziemy podwaliny pod nowy porządek społeczny, który będzie służyć naszej rasie przez następne tysiąc lat.
Zatrzymywaliśmy się tylko w celu uzupełniania paliwa i załatwiania naturalnych potrzeb. Dwóch z nas siedziało w szoferce, trzeci obserwował tylny odcinek drogi, dwóch pozostałych zaś próbowało drzemać, lecz bez powodzenia. Gdy znaleźliśmy się we wschodniej części Missouri, zmieniliśmy taktykę, a to a dwóch przyczyn. Po pierwsze, radio podało informację o zdetonowaniu ładunków jądrowych w Miami i Charleston oraz o wystosowaniu przez Organizację ultimatum. Spowodowało to, że czynnik czasu nabrał jeszcze bardziej decydującego znaczenia. Odtąd już nie mogliśmy pozwolić sobie na dalsze opóźnienia, spowodowane jazdą bocznymi, dłuższymi trasami. Po wtóre, możliwość dekonspiracji na odcinku St. Louis – Waszyngton zmalała do minimum, wszędzie panowały już bowiem totalny chaos i rozprzężenie. W czasie jazdy słuchaliśmy nieustannie wiadomości przeznaczonych dla ludności cywilnej oraz komunikatów wojskowych.
Gdy znajdowaliśmy się około 80 mil na zachód od St. Louis, popołudniową prognozę pogody nagle przerwał komunikat. Wczoraj w południe w Miami Beach zdetonowano bez ostrzeżenia głowicę nuklearną. Według pierwszych danych, zginęło 60 tysięcy osób i powstały ogromne zniszczenia. Przed czterema godzinami, kontynuował spiker, zdetonowano drugi ładunek pod Charleston w Południowej Karolinie, z tym że jeszcze nie nadeszły informacje o ofiarach i stratach materialnych. W obu wypadkach sprawcą okazała się Organizacja, dodał, po czym przystąpił do odczytywania naszego ultimatum. Notowałem słowo po słowie na skrawkach papieru; oto niemal kompletna wersja tego tekstu:
„My, Dowództwo Rewolucyjne Organizacji, żądamy od Prezydenta i Kongresu Stanów Zjednoczonych, jak również od dowódców sił zbrojnych, spełnienia następujących żądań: Po pierwsze, natychmiastowego wstrzymania koncentracji wojsk we wschodniej Kalifornii i na sąsiednich obszarach, jak również rezygnacji z planów zajęcia wyzwolonej strefy Kalifornii. Po drugie, porzucenia zamiaru dokonania uderzenia nuklearnego na wyzwoloną strefę Kalifornii czy też na jakąkolwiek część tego obszaru. Po trzecie, rozpowszechnienia wśród narodu amerykańskiego, za pośrednictwem wszelkich dostępnych kanałów, naszych żądań. W razie niespełnienia któregokolwiek z podanych warunków do jutrzejszego południa, czyli do godziny 12.00 dnia 27 sierpnia, zdetonujemy drugi ładunek nuklearny w dowolnie wybranym mieście Stanów Zjednoczonych, tak jak uczyniliśmy to w Miami na Florydzie kilkanaście minut temu. Następnie w odstępach dwunastogodzinnych będziemy detonować dalsze ładunki, aż spełnicie nasze żądania. Ostrzegamy was również, że jeśli dokonacie niespodziewanego i zdradzieckiego ataku na wyzwoloną strefę Kalifornii, bezzwłocznie zdetonujemy ponad 500 głowic jądrowych, które zostały ukryte w newralgicznych punktach Ameryki. Na obszarze miejskim Nowego Jorku rozlokowano ponad 40 takich ładunków. Oprócz tego użyjemy wszystkich dostępnych nam pocisków z głowicami nuklearnymi do zniszczenia żydowskich skupisk w Palestynie. Wreszcie zapowiadamy, że bez względu na rozwój wypadków zamierzamy wyzwolić Stany Zjednoczone, potem zaś resztę świata. Gdy tego dokonamy, zlikwidujemy wszystkich wrogów narodu, a zwłaszcza Białych, którzy świadomie udzielali im pomocy. Znane nam są i będą wszystkie wasze najtajniejsze plany, jak również wszystkie rozkazy jakie otrzymujecie od swoich żydowskich panów. Zejdźcie natychmiast z drogi rasowego zaprzaństwa; jeśli tego nie uczynicie, porzućcie wszelką nadzieję, gdy dostaniecie się w ręce ludzi, których zdradziliście”.
(Informacja dla Czytelnika: wersja podana przez Turnera jest, ogólnie rzecz biorąc, wierna i poprawna, wyjąwszy kilka drobnych nieścisłości w doborze słów i sformułowań oraz pominięcie jednego zdania z przedostatniego akapitu. Pełny tekst ultimatum znajduje się w dziewiątym rozdziale Historii Wielkiej Rewolucji profesora Andersona.)
Gdy rozpoczęto emisję komunikatu, zjechaliśmy na pobocze i przez kilka minut zastanawialiśmy się, co robić dalej. Potem podjęliśmy decyzję. Prawdę powiedziawszy, zaskoczył nas tak szybki rozwój wydarzeń. Nasi towarzysze, którzy dostarczyli głowice do Miami i do Charleston, albo wyruszyli kilka dni przed nami, albo pędzili tak szybko, że aż asfalt za nimi płonął. Mimo że jechaliśmy niemal bez przerwy, poczuliśmy się jak banda leserów. Jasne stało się dla nas jednak, że rozpoczęła się awantura na całego. Wybuchła nuklearna wojna domowa, kilka zaś najbliższych dni zadecyduje ostatecznie i nieodwołalnie o losach świata. Albo Żydzi, albo my, biała rasa. Wiedzieliśmy już, że gra toczy się o najwyższą stawkę.
Zastanawiałem się jednak nad szczegółami strategii, której efektem było świeżo usłyszane przez nas ultimatum. Dlaczego wybrano jako cele Miami i Charleston? To prawda, słyszałem wcześniej pogłoski, jakoby zamożni Żydzi, których ewakuowano z Nowego Jorku zostali tymczasowo rozlokowani w Charleston i jego okolicach, a i Miami było miastem zażydzonym ponad wszelką miarę. Dlaczego nie wybrano jednak Nowego Jorku, tej “dwóipółmegaparchowej” metropolii? Być może, mimo zapowiedzi zawartej w ultimatum, nie umieściliśmy tam jeszcze ładunków. Nie pojmuję również, dlaczego ultimatum sformułowano w ów szczególny, nieco dziwaczny sposób: tylko kij i żadnej marchewki. Być może chodziło przede wszystkim o wywołanie jeszcze większego chaosu i rozprzężenia. Jeśli tak, ultimatum spełniło swoje zadanie. A może trwały jakieś poufne, zakulisowe rozmowy pomiędzy Dowództwem Rewolucyjnym a dowódcami sił zbrojnych Systemu, które nadały ostateczny kształt nasze – mu wezwaniu? W każdym razie zdołaliśmy doprowadzić do potężnego rozłamu w Systemie. Po jednej stronie znaleźli się Żydzi i prawie wszyscy politycy, po drugiej – niemal wszyscy dowódcy wojskowi.
Stronnictwo żydowskie domaga się natychmiastowego zaatakowania Kalifornii bronią nuklearną, bez względu na skutki takiego działania. Przeklęci goje podnieśli łapę na Naród Wybrany, muszą przeto zostać za wszelką cenę zniszczeni. Skądinąd wojskowi byliby skłonni do zawarcia tymczasowego zawieszenia broni; jednocześnie wyspecjalizowane służby przystąpią do lokalizacji naszych “500 ładunków jądrowych” (liczbę tę znacznie zawyżyliśmy, co jednak tłumaczą okoliczności), a następnie do ich rozbrojenia. Wysłuchanie komunikatu sprawiło, że zapragnęliśmy tylko jednego: jak najszybszego dowiezienia naszego śmiercionośnego ładunku do Waszyngtonu. Uznawszy, że najnowsze wydarzenia wytrącą wszystkich z równowagi, postanowiliśmy wykorzystać ogólny chaos i przekształcić naszą ciężarówkę w pojazd wojskowych służb sanitarnych. Nie mieliśmy syreny, ale z przodu i z tyłu samochodu zainstalowano błyskające czerwone światła. Niebawem też dokonaliśmy przemiany. W wiejskim sklepiku zakupiliśmy kilka pojemników farby, po czym posługując się zaimprowizowanym szablonem wyciętym ze starych gazet, namalowaliśmy w odpowiednich miejscach duże emblematy Czerwonego Krzyża. Dzięki takiemu fortelowi osiągnęliśmy Waszyngton w niecałe 20 godzin, mimo paniki i zamętu na drogach. Jechaliśmy poboczami, omijając korki. Niekiedy podążaliśmy pełnym gazem pod prąd, z wyjącym klaksonem i błyskającymi światłami. Po polach i zakrytych rowach odpływowych, omijaliśmy zablokowane skrzyżowania dróg. Ignorowaliśmy polecenia żołnierzy regulujących ruchem, przejeżdżając “na wariata” obok kilkunastu blokad i posterunków kontrolnych. Nasza pierwsza bomba została ukryta w Fort Belvoir, wielkiej bazie sił lądowych na południe od Waszyngtonu, tam gdzie więziono mnie przez ponad rok. Czekaliśmy jak na rozżarzonych węglach przez bite dwa dni na nawiązanie kontaktu z naszym człowiekiem należącym do obsługi, z którym ustaliliśmy sposób przeszmuglowania ładunku i jego odpowiedniego ukrycia.
“Rodriguez” sforsował ogrodzenie, niosąc głowicę na plecach. Następnego dnia zameldował przez radio o wykonaniu zadania. Tymczasem pozostali członkowie naszej grupy ulokowali drugą bombę w Dystrykcie Columbia. Gdy ją zdetonujemy, zginie kilkaset tysięcy Czarnych; ponadto ma tam siedziby pokaźna liczba agencji rządowych. Zostanie również sparaliżowana znaczna część struktur transportowych stolicy kraju. Dopiero dzisiejszego popołudnia otrzymałem instrukcje dotyczące trzeciego ładunku. Zostanie on ulokowany w leżącym na północy Silver Spring, skupisku ludności żydowskiej na podmiejskich obszarach stanu Maryland. Czwarty ładunek został przeznaczony dla Pentagonu, ponieważ jednak przedsięwzięto tam drastyczne środki ostrożności, nie wpadłem jeszcze na żaden pomysł, w jaki sposób przenieść ładunek choćby na odległość kilkudziesięciu metrów od gmachu.
Wyznam, że od czasu powrotu pochłania mnie nie tylko praca dla Organizacji. Często poświęcam czas Katherine, niestety z uszczerbkiem dla obowiązków. Do chwili naszego rozstania, które nastąpiło tak szybko po mojej ucieczce z więzienia, każde z nas zrozumiało, jak wiele jedno znaczy dla drugiego. Wiosną, przez ten jeden miesiąc poprzedzający mój wyjazd do Teksasu, do Colorado, a wreszcie do Kalifornii, staliśmy się bliscy jak dwoje zakochanych w sobie ludzi. Odkąd wyjechałem, a zwłaszcza od 4 lipca, dla Katherine i pozostałych towarzyszy nastały ciężkie czasy. Znaleźli się pomiędzy młotem a kowadłem. Organizacja domaga się od nich, żeby nie ustawali w wysiłkach, ale niebezpieczeństwo aresztowania przez policję rośnie z każdym tygodniem. System zaczął zwalczać nas nowymi metodami. Przeprowadzane są zakrojone na szeroką skalę rewizje wszystkich mieszkań w całych kwartałach poszczególnych dzielnic, wyznaczane nagrody dla informatorów o astronomicznej wysokości, stosowane bardziej rygorystyczne niż kiedykolwiek kontrole przechodniów i samochodów. Jednakże w wielu częściach kraju środki te stosowane są ze znacznie mniejszym nasileniem, a na obszarach, gdzie System nie panuje już nad porządkiem publicznym – zwłaszcza tam, gdzie wybuchła panika wywołana zdetonowaniem ładunków jądrowych w Miami i Charleston – zawiodły one na całej linii. Jednakże w Waszyngtonie oraz jego okolicach władze trzymają wszystko w silnym, rzekłbym nawet w żelaznym, uścisku.
Andrew Macdonald
Fragmenty „Dzienników Turnera” ukazywały się w “Szczerbcu”, czasopiśmie Narodowego Odrodzenia Polski.
Pismo do nabycia:
http://www.archipelag.org.pl/ oraz na Allegro
Najnowsze komentarze