Wiesz dobrze, droga Anielo, że studenci z Miasteczka Uniwersyteckiego zostali ostatnio poddani bardzo surowej krytyce ze względu na panujący u nas przesąd dobroczynności. Wyobrażam sobie, że osiemnastowieczni Persowie albo Huroni doznaliby wielkiego zdziwienia w głębi swoich wrażliwych i pierwotnych serduszek. Jak ci smarkacze mogli ponownie podjąć strajk okupacyjny stołówki, który rozpoczęli kilka miesięcy temu? Mieli czelność uważać ten pierwszy za ostrzeżenie, a nie za żart, taki sam, jaki wyświadczono im, obiecując, że niedociągnięcia zostaną naprawione. Teraz, z osobliwą naiwnością, wyrażają wielkie zdziwienie, że nic naprawione nie zostało. Więcej, protestują przeciwko działalności konkretnych osób, których ja osobiście nie mam zaszczytu znać, ale których w swojej zuchwałości wymienili z nazwiska. Chodzi mianowicie o pp. Spitzlera i Mangina. Ujawnić odpowiedzialnych, cóż za grubiaństwo! Cóż za brak obycia! Nie trzeba było, droga Anielo, długo czekać na odpowiedź: strajk zakończył się lock-outem. Dom Międzynarodowy został zamknięty, a panowie studenci poproszeni o to, aby poszli truć się gdzie indziej.
Spotkałem kilka osób ze środowisk zbliżonych do salonowych, które były radykalnie zaszokowane zachowaniem młodzieży. Jak powszechnie wiadomo, Miasteczko Uniwersyteckie jest rodzajem raju na ziemi, łaskawie przyznanego młodzieży przez kilku zamożnych mecenasów i państwo opiekuńcze. W zamian za symboliczną opłatę są tam komfortowo podejmowani, obficie żywieni i nie pozostaje im nic więcej, jak tylko grzecznie podziękować. Nie ma miesiąca, w którym nie robionoby im małego prezenciku: a to otwiera się pawilonik chiński, a to patagoński, a to kościół albo basen czy boisko sportowe. Z całą pewnością dzieciaki są tak rozpieszczane, jak to nie bywało około roku 1880. I nie bardzo wiadomo, dlaczego narzekają?
Dobroczynność, kochana Anielo, niesie ze sobą swoją zbrodnię i swój grzech: wdzięczność. Uważa się, że studentom brakuje wdzięczności, bo nie chcą już więcej jeść nieświeżego mięsa pp. Spitzlera i Mangina ani płacić za kawę dwadzieścia centymów więcej niż w dowolnej kafejce Dzielnicy Łacińskiej. Nie mówiąc już o urażonym poczuciu godności narodowej przez wzgląd na to, co obce kraje, tak o młodzież dbające, pomyślą sobie o Francji na wieść o tym strajku: jak zareagują oko Moskwy, ręka Niemiec, stare panny angielskie i arcybiskup Canterbury? Z całą pewnością słusznie postąpiono dając gówniarzom energiczny odpór i mamy nadzieję, że ich postulaty złożone w ministerstwie pozostaną bez odpowiedzi.
O ile pamiętam, to miałem już okazję przepowiedzieć Ci, droga przyjaciółko, że ten strajk niedługo wybuchnie ponownie i nie potrzebowałem do tego narodowych zdolności profetycznych p. premiera Bluma. Mam dużo sympatii dla Miasteczka Uniwersyteckiego z czasów, gdy sam tam mieszkałem i jadałem w drewnianej stołówce niedaleko granicy strefy. Jeszcze większą sympatią darzę tych, którzy je założyli. To takie rzadkie we Francji, że ktoś chce młodzieży zaoferować drzewa, przestrzeń i prawdziwy komfort – a tym bardziej warunki do regularnego mycia się. Donatorzy, mecenasi są ludźmi szlachetnymi, którym należy podziękować, tak jak należy podziękować byłemu ministrowi. (…) Ale donatorzy nie wystarczą, gdy wspaniałe dzieło pozostawione jest w rękach nawet nie tego czy innego indywiduum, ale administracji, której sensem istnienia jest bycie nieprzyjazną, to jest administracji państwa francuskiego. Wszystko, co się daje, wszystko co się daruje musi być przyjmowane z uśmiechem bezgranicznej wdzięczności, nawet jeżeli ów prezent posiada setki poważnych defektów. Nawet jeżeli on wcale nie jest tak darmowy, jak się chce to wszystkim wmówić.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że utrzymanie Miasteczka sporo kosztuje i nie ma na to zbyt wielu środków. Rozumiem, że pokoje nie są zbyt drogie zważywszy na ich komfort (mam tu na myśli tylko Miasteczko francuskie). Pomijam już kwestię, czy młodzieży naprawdę tak bardzo zależy na wygodzie. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć: mieszkanie w Miasteczku kosztuje sporo i naprawdę ubodzy studenci nie mogą tam mieszkać bez pozbawiania się przynajmniej jednego posiłku dziennie (co się niestety zdarza). W Miasteczku spotyka się, pomijając kilka heroicznych wyjątków, prawie wyłącznie studentów, których stać na korzystanie z rozrywek, nawet jeżeli jest tak dlatego, bo pracują.
Poza tym młodzi są trochę poddenerwowani, kiedy zmusza się ich do układania pieśni pochwalnych. Wiedzą, że płacą za posiłek osiem franków i że ten posiłek wcale nie jest smaczniejszy od tego, jaki w Dzielnicy Łacińskiej można zjeść za pięć franków siedemdziesiąt pięć centymów, chociaż restaurator z Dzielnicy nie jest filantropem, zarabia pieniądze, podczas gdy stołówka ma nie przynosić zysków. Gdyby powiedziano studentom, że nie można przyrządzić godnego posiłku za mniej niż osiem franków, to może by uwierzyli (chociaż te posiłki wcale godne nie są). Im jednak mówi się: „Wyświadczamy wam zadziwiającą łaskę. Otwórzcie dzióbki i nie zapomnijcie podziękować. Jesteśmy duchowymi synami św. Wincenta a Paulo. Ze świętymi się nie dyskutuje.”
I właśnie, kochana Anielo, studentów naszła ochota na to, aby udowodnić, że ci, którzy mówią im takie rzeczy, wcale święci nie są. Niestety bardzo często nie ma się pojęcia o rzeczywistym działaniu tej instytucji, która mogłaby być godna podziwu, i która pozostaje urocza pod wieloma względami, ale raczej nieprzydatna ze względu na brak dobrej organizacji. Księgi rachunkowe są podrabiane lub chowane, tak aby wszyscy myśleli, że chodzi o dobroczynność, podczas gdy w rzeczywistości (nie we wszystkich sferach, ale tu i tam) w grę wchodzi najzwyczajniejszy, a kto wie, może i nadzwyczajny biznes? Powtarzam jeszcze raz – nie mam nic przeciwko płaceniu za kawę sześćdziesięciu centymów, ale, ponieważ gdzie indziej można dostać tańszą, niech nikt nie wymaga, abym nazywał to filantropią. Lwy salonowe, które opowiadają mi o Miasteczku, chyba nie mają wielkiego pojęcia o tym, czym jest budżet studenta.
Ale taki jest właśnie los dobroczynności. Rzadko prezentuje się ona z całym swoim pięknem, uśmiechem i łagodnością. Jej oblicze jest najczęściej naburmuszone a mowa upokarzająca. Nikt nie mówi, że wikt i opierunek dla studenta jest po prostu czymś, co mu się należy. Uważa się, że to jałmużna a w ramach wdzięczności oczekuje się „całkowitego i pokornego oddania”. Dlaczego, moja droga Anielo, wdzięczność staje się zawsze przedmiotem swego rodzaju szantażu?
Robert Brasillach
10 lutego 2020 o 21:13
Sylwetka Autora:
https://www.nacjonalista.pl/2011/02/06/robert-brasillach-in-memoriam/
Był jednym z Nas.