Jest to pierwsza część trylogii o wyprawach krzyżowych, w których brali udział także rycerze polscy. Akcja powieści zaczyna się na naszych ziemiach w 1095 roku, a kończy wyzwoleniem Jerozolimy i odzyskaniem Grobu Świętego. Wyprawy krzyżowe to fascynujący dla dzisiejszego czytelnika splot czynów chwalebnych i pospolitych zbrodni, mieszanka cnót rycerskich i drobnych nikczemności, mozaika ludzkich charakterów i nieokiełznanych namiętności. Wybitna polska autorka w klasycznej powieści historycznej opisuje konfrontację rozpadającej się feudalnej Europy ze światem islamu: jego duchowością, obyczajem i kulturą. Autorka w zakończeniu pisze: „Wielka krucjata nie była sielanką, o nie! Była, jak to ujrzał Urban II przed śmiercią splątanym kłębem cnoty i zbrodni, taranem krwawiącym, bluzgającym ropą grzechu – była straszliwym skrótem ogólnych dziejów ludzkości. Jednakże cel osiągnęła. Skutki jej okazały się dla Europy błogosławione i trwałe. Odbiły się na wszystkich przejawach życia zbiorowego. Długoletni kontakt ze Wschodem, dotychczas dotąd nie znanym, pchnął Europę o trzysta lat co najmniej…”
Ileż przygód już doznali, ileż jeszcze leżało przed nimi! Co ich jeszcze czeka? Tankred aż się zatchnął z radości na samą myśl o tym. Przejście gór było nie lada przedsięwzięciem, ale jakże pięknym. Surowe, dzikie, niedeptane skały stały murem nieprzebytym. Na zachodnich stokach zwróconych ku morzu rosły cedry niewidzianej nigdy wysokości. Potężne ich konary wygięte były niby ramiona świeczników. Nisko, nisko, niżej niż przepływające pod stopami chmury, przebłyskiwały w dolinie osady i miasta, bogate miasta ormiańskie, których Saraceni, Arabowie i Turcy nie zdołali jeszcze zniszczyć całkowicie. Dalej na widnokręgu — morze.
Patrzeć z podniebnej przełęczy na morskie wełny dawno nie oglądane, czuć bijący od nich rzeźwy chłód, ponad głowami mieć szczyty u’wieńczone śniegiem — jest rozkoszą samą w sobie, przemożną, upajającą. Bliski Boga dech gór przynosi duszy odwianie trosk, omiata z niej zgniłość, niemęskość, małość. W członkach szczepi nową siłą, nową radość życia. Toteż całą duszą, całym sercem, całym ciałem Tankredowi rycerze chłoną w siebie tę radość i moc. Sądzą, że są pierwszymi Latyńcami, stojącymi na tych zboczach, ani przypuszczając, że z tym samym przekonaniem, o kilka mil na południe, oddziały Baldwina lotaryńskiego wchodzą w podobne wąwozy, żleby, pną się na przełęcze. Cel wyprawy ten sam, w ludnych nadmorskich dziedzinach zdobyć dla rycerstwa konie. Konie!
***
Do namiotu baronów zgłaszają się miejscowi chrześcijanie, uciekający przed muzułmanami. Od nich za pośrednictwem Jastrzębca książęta dowiadują się, że dowództwo nad załogą jerozolimską sprawia emir Iftikar al-Dawla. Zebrał więcej niż czterdzieści tysięcy ludzi i z każdym dniem przybywa mu nowych. Zgromadził zapasy żywności, mogące starczyć na rok lub więcej. Przysiągł, że giaurów wytraci… Mury przez ostatnie miesiące podniósł o dziesięć łokci, całą ludność do roboty zapędzając…
— Choćby podniósł je aż do chmur, wejdziemy na nie — odpowiadają baroni.
Rozmowa urywa się, gdyż na dworze dzieje się coś dziwnego, nieokreślonego. Noc księżycowa, tak jasna, jak tylko noce na Wschodzie być mogą, mrocznieje. Choć niebo jest po dawnemu bezobłoczne, zda się, jakby niewidzialna zasłona gasiła księżyc. Już wszyscy woje zauważyli to zjawisko i w obozach wszczyna się gwar. Ludzie zadzierają głowy, z niepokojem patrzą w górę. I widzą wszyscy, jak ciemny krążek wpeł-za na tarczę miesięczną. Zrazu zakrywa tylko brzeg jej, niebawem sięga do środka, na koniec przesłonił zupełnie. Noc staje się ciemna, nieprzeniknienie ciemna, jak bezmiesięczne jesienne noce w Europie. Przerażeni żołnierze poczynają krzyczeć z trwogi. Konie chrapią i lękają się.
— Chrześcijanie! — woła grzmiąco Rajmund St. Gilles — nie lękajcie się! To cud Boży! Widzimy zmierzch pogańskiego miesiąca! Sczeźnie na wieki z tej ziemi… Bóg tak chce!
— Bóg tak chce! — odpowiadają grzmotem okrzyków bijących z ciemni jak morze.
Mroczny krążek posuwa się z wolna w przeciwną stronę, odsłaniając zrazu sierp miesiąca, potem połowę, na koniec uwalnia srebrzyste oblicze. Noc jest znów jasna. Przez porównanie z poprzednią ciemnością zdaje sią jasna jak dzień. Dziwna, czarodziejska noc. Już nikt nie ma cierpliwości czekać do rana. Ruszać, ruszać natychmiast! I nie czekając świtu, rycerze spiesznie dosiadają koni. Idą w przezroczystym mroku.
Najnowsze komentarze