Przyzwyczajenia są jednym z najistotniejszych czynników wpływających na nasze myślenie i zachowanie. Nie żyjąc według wyznawanych przez siebie poglądów, zazwyczaj zaczyna się wyznawać poglądy, według których się rzeczywiście żyje. Zjawisko to dotyczy nie tylko jednostek, ale i całych społeczeństw, co jest logiczne, skoro człowiek jest ze swej natury istotą społeczną.
W zależności od tego, czy prawo (a więc nawyk społeczny) jest dobre lub złe, ułatwia ono w społeczeństwie indywidualną praktykę cnót lub występków. Jednostka jest z ogółem naturalnie powiązana i nie bez powodu Arystoteles traktował politykę jako społeczne przedłużenie etyki. Ta ostatnia bowiem jest przede wszystkim poszukiwaniem szczęśliwego życia według cnoty, a skoro cnota jest niemożliwa bez życia w społeczeństwie, grecki filozof postulował jego organizację według praw umożliwiających nabycie i praktykę cnoty.
Co powinno łączyć społeczeństwo?
Nie trzeba być zawodowym politologiem, aby dostrzec, że zupełne inny punkt wyjścia przyświeca współczesnej filozofii prawa. Ustroje zachodnie są skonstruowane w taki sposób, aby dozwolić na jak największą swobodę obyczajów i przekonań. Jedyną granicą w stosunku do rozwiązłości czy innych moralnych występków stanowi przestrzeganie „świętej” wolności innych; o rzeczywistych prawach i obowiązkach człowieka, a przede wszystkim o prawach Pana Boga, nie ma w ogóle mowy. Ten brak jedności moralnej we współczesnym świecie trafnie – jak zwykle – opisał Chesterton, zwracając uwagę, że kiedyś ludzi jednej społeczności dzielił co najwyżej dystans geograficzny, a dziś jest to przepaść poglądów i obyczajów:
Ludzie byli zjednoczeni religiami czy patriotyzmem, i nie miało znaczenia, jak daleko byli od siebie oddaleni. Ród czy plemię mogło być rozproszone po całym stepie czy dolinie. Każda chatka mogła być tak samotna, jak pustelnia, jednak byli to pustelnicy tego samego wyznania. Współczesna metoda polega na budowaniu tzw. szeregówek – szeregu identycznych domów, jeden obok drugiego, celem zaoszczędzenia infrastruktury miejskiej. Jednakże człowiek żyjący w pierwszym domu może być buddystą, w drugim papistą, w trzecim ateistą a w czwartym satanistą – a każdy z domów jest oddzielną galaktyką.[1]
Jak nietrwały jest ze swej natury taki ustrój, widać to niestety po upadku narodów i ich bezsilności wobec najróżniejszych destruktywnych ideologii, które bezkarnie rozsadzają od środka tożsamość naszego kontynentu, atakując europejską spuściznę moralną i kulturową. Zaznaczmy, że islamski terroryzm jest tylko jednym z zagrożeń dla Zachodniej Europy, albowiem mimo swej brutalności bynajmniej nie stanowi większego zagrożenia dla ducha niż np. marksizm kulturowy.
Gdy katolik musi iść pod prąd
Przy czym, choć kraje byłego Christianitas zmierzają ku swej ruinie, póki ustrój trwa (choćby dlatego, że liberalizm często sięga po metody totalitarne na swój ratunek), katolikowi przychodzi żyć właśnie w jednej z tych szeregówek. Owszem, może w niej korzystać z (teoretycznie) pełnej swobody wyznawania i praktykowania swej wiary, ale jednocześnie musi znosić w społeczeństwie bezbożne „prawo” innych do bluźnierstwa, publiczną negację praw Bożych czy niezgodność ustawodawstwa z Dekalogiem.
Stan rozdwojenia między naszym credo a ustrojem społecznym nie musi być dla nas koniecznie zgubny. W takim stanie np. żyli i uświęcali się katolicy zamieszkujący cesarstwo rzymskie w pierwszych trzech wiekach Kościoła, choć trzeba przyznać, że samo pojęcie prawa naturalnego, mimo, że niepełne, było wówczas wśród pogan żywsze i znacznie rzadziej przez władzę podkopywane[2]. Jednak stan ten sam w sobie nie jest dobry, albowiem tak samo jak jednostki, społeczeństwa powinny oddawać należną Panu Bogu cześć i przestrzegać Jego prawa. Również, wobec dysharmonii między ustawodawstwem ludzkim a prawem bożym, aby nie utracić swej własnej tożsamości religijnej, czystości obyczajów czy prawdziwej wiary (a więc drogi do zbawienia), katolicy muszą od siebie wymagać znacznie więcej, żyć pod prąd „społecznym trendom” oraz dążyć do stopniowej chrystianizacji lub rechrystianizacji ustroju państwowego – co przecież, jak widzimy, nie jest rzeczą łatwą i pospolitą.
Aby uniknąć „zmielenia” w dobie praktycznej apostazji narodów i jednostek, trzeba pamiętać, skąd się pochodzi oraz dokąd się zmierza. Nie będzie tej należnej świadomości bez trudu i umartwienia w postaci wychowania swych poglądów w zakresie ich zgodności z Magisterium naszej Matki Kościoła. Skoro bowiem otaczająca rzeczywistość społeczna nie pozwoli nam poznać prawdy o człowieku i jego celach ostatecznych, trzeba zwrócić się do nauczania Kościoła „Matki i Mistrzyni” – Ecclesia Mater et Magistra, którą Chrystus dał nam tu na ziemi.
Oświata państwowa: z prądem czy pod prąd?
Trzeba więc wybrać: albo zgodność naszych poglądów z Magisterium, co jest obowiązkiem każdego katolika w sprawach wiary i obyczajów, albo grzeszny liberalizm, który polega na dostosowywaniu swych działań i poglądów do błędnego stanu rzeczy, w którym przyszło nam żyć. Przyszło nam zaś żyć w ustroju, w którym czynnik państwowy odgrywa praktycznie zupełną rolę w procesie kształcenia dziecka, począwszy od przedszkola po studia wyższe. Ten stan rzeczy jest powszechnym społecznym nawykiem. Mimo swych wolnomularskich konotacji, Komisja Edukacji Narodowej i jej reforma oświaty nie budzą ze strony Polaków, poza kilkoma chwalebnymi przypadkami, żadnych podejrzeń – w końcu, uważa się, miała ona poparcie oświeceniowego duchowieństwa w Polsce, z ks. Kołłątajem na czele[3]. Naiwnie uważamy, że skoro po latach komunistycznej opresji krzyże i lekcje religii zawitały z powrotem w szkole, stała się ona wystarczająco bezpieczna dla wiary naszych dzieci. Zapewniamy się, że większość nauczycieli to zazwyczaj uczciwi ludzie, nieraz pełni poświęcenia tudzież szczerej wiary w życiu prywatnym, a w szkole dbający o przekazanie dzieciom rzetelnej wiedzy – sami przecież pamiętamy świetnych wychowawców, którzy odważnie wpajali nam sprawdzone wzorce moralne czy historyczną prawdę w czasach, gdy komunizm dookoła nas kłamał.
W tym miejscu należy się przebudzić z letargu społecznych nawyków i przyzwyczajeń. Niezależnie od tego, czy system edukacji państwowej jest obecnie cnotliwy czy wadliwy, skuteczny czy nieudolny, otwarty na katolicyzm czy wrogi wartościom chrześcijańskim, trzeba sobie uświadomić, że element państwowy jest ostatnim podmiotem mającym pewne prawa do wychowania dzieci, a obecny stan rzeczy, niezależnie od jego oceny, jest kolejną anomalią w społeczeństwie większościowo katolickim. Podkreślał to wyraźnie m.in. prymas Polski, kardynał August Hlond, w liście pasterskim O chrześcijańskich zasadach życia państwowego (23 IV 1932 r.), dosłownie cytując nauczanie papieża Piusa XI z encykliki o wychowaniu młodzieży, Divini illius Magistri:
Dalej ma rodzina wprost od Stwórcy także prawo do swych dzieci do wychowania swego potomstwa. Prawa tego nie może się zrzec, bo ono jest także jej ścisłym obowiązkiem i wyprzedza wszelkie prawa społeczeństwa i Państwa, skutkiem czego żadnej władzy na świecie nie wolno tego prawa naruszać. Nietykalność tego prawa tak wyjaśnia Doktor Anielski: „Dziecko z natury ma w sobie coś z ojca… dlatego prawo natury domaga się, żeby dziecko pozostało pod opieką ojca, dopóki nie dojdzie do używania rozumu. Stąd byłoby sprzeczne z przyrodzoną sprawiedliwością, gdyby dziecko wyjęto spod opieki rodzicielskiej przed wiekiem używania rozumu, albo gdyby cokolwiek postanowiono o nim wbrew woli rodziców”[4]. Ponieważ zaś rodzice są obowiązani opiekować się dziećmi dopóty, dopóki one nie potrafią poradzić sobie same, przeto jasną jest rzeczą, że aż do tego czasu trwa to nietykalne prawo rodziców do wychowania potomstwa.[5]
Warto przypomnieć, że każde prawo wiąże się z powinnościami, a prawo do wychowywania własnego potomstwa bierze się właśnie z obowiązków wychowawczych spoczywających na rodzicach. Tego nigdy nie należy zapominać, nawet jeśli jest rzeczą uzasadnioną i zrozumiałą, że rodzice wykonują swój obowiązek w dużej mierze za pośrednictwem osób postronnych. Oznacza to również, że państwo ma przede wszystkim funkcję pomocniczą, a nie monopolową w zakresie formowania nauczycieli, prowadzenia i nadzoru szkół oraz ustanawiania programów nauczania, jak chcą tego masoni, socjaliści czy inni totalitaryści. Nie bez powodu papieże często potępiali te błędy na przestrzeni wieków. Np. potępiony już w XIX w. socjalizm gwałci nie tylko porządek sprawiedliwości w zakresie poszanowania własności prywatnej, ale również, co gorsza, czyni ludzi nieodpowiedzialnymi, przejmując po kolei wszystkie ich obowiązki, z prawem do wychowania swego potomstwa włącznie.
Edukacja przeciw wierze
Zagrożenie nie jest błahe, gdy uświadomimy sobie fanatyzm ogłoszony przez Dantona w czasie rewolucji francuskiej: „Najwyższy czas przywrócić tę wielką, zgoła zapomnianą zasadę: dzieci należą najpierw do Republiki, a potem do rodziców”[6]. Podobnie myśli wielu ideologów współczesnego „wychowania”. Niedawny francuski minister edukacji, Vincent Peillon, o trockistowskim rodowodzie politycznym, w swych książkach Rewolucja francuska jest niedokończona (La Révolution française n’est pas terminée, 2008) oraz Szkoła na nowo zbudowana (Refondons l’école, 2013) głosił, że należy wyrugować wciąż odczuwalne wpływy chrześcijaństwa w społeczeństwie. Twierdził, że dokończenie rewolucji francuskiej nastąpi poprzez nowe, republikańskie szkolnictwo, mające wykształcić kolejne pokolenia bez żadnych chrześcijańskich uprzedzeń[7]. Katolicy powinni więc być nie tylko świadomi wynikających z natury rzeczy praw i obowiązków rodziców, ale dążyć również do przywrócenia rzeczywistej kontroli rodzicielskiej nad edukacją ich dzieci wobec praktycznego monopolu państwa, począwszy od wyboru odpowiednich szkół dla powierzonych im przez Boga dusz.
Oczywiście należy ustrzec się również od drugiej skrajności, a mianowicie negacji jakichkolwiek praw czy obowiązków państwa w zakresie edukacji. Przytoczony już list pasterski prymasa Hlonda przypominał inną myśl Piusa XI:
Z drugiej strony rodzina ma także obowiązki wobec Państwa, a mianowicie powinna wpajać w dzieci troskę o sprawy państwowe, szacunek dla władzy państwowej, posłuszeństwo dla jej praw i zarządzeń, zdrowe poczucie obywatelskie i ukochanie ojczyzny.
Oznacza to, że państwo ma prawo wymagać od przyszłych obywateli minimum wychowania w zakresie wiedzy i obyczajów, tudzież prowadzić i nadzorować strategiczne dla państwa uczelnie związane z przemysłem, obronnością państwową, administracją itp. Niestety trzeba przyznać, że ciągłe zmiany programów nauczania przez rządzące partie polityczne udowadniają w praktyce, że państwo nie zamierza pozostawać w wyznaczonym mu przez prawo naturalne obszarze, a walczy również o „rząd dusz”. Dlatego tym bardziej państwo gwałci prawa rodzicielskie, stwierdza prymas, gdy wykładane w szkołach państwowych przekonania są sprzeczne z wiarą katolicką:
Wprawdzie to prawo rodziny, przypomniane światu przez Ojca św. w Encyklice o chrześcijańskim wychowaniu młodzieży, nie jest ani bezwzględne, ani nieograniczone, bo w wychowaniu ma uczestnictwo obok rodziny także Kościół i Państwo. Ale ten udział Państwa określony jest miarą tego, co jest jego właściwym celem. Dlatego w krajach katolickich władza państwowa dopuściłaby się niedozwolonego nadużycia, gdyby wbrew woli rodziców w szkole lub poza nią wpajała w młode serca zasady i poglądy niezgodne z wiarą. Niesłychanemu gwałtowi, dokonanemu na prawach rodzicielskich, równałby się państwowy monopol i przymus szkolny, na mocy którego dzieci z katolickich rodzin byłyby zniewolone pobierać naukę w szkołach, szerzących obojętność religijną, uprzedzenie do Kościoła, zasady niezgodne z wiarą i etyką katolicką.
Oświata światopoglądowo neutralna?
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że w Polsce szkoła państwowa nie wpaja uczniom zasad niezgodnych z wiarą, a wręcz przeciwnie – umożliwia dzieciom wychowanie w wierze poprzez lekcje religii. Pozostawmy z boku kwestię oceny poziomu lekcji religii w szkołach i skupmy się na samej kwestii, czy nauczanie państwowe ingeruje w wiarę katolicką. Państwo polskie, będąc „światopoglądowo” neutralne, tak naprawdę nie zabiera głosu w kwestiach, które obiektywna etyka ludzka rozstrzygać musi jako moralnie dobre lub złe. Neutralność światopoglądowa państwa oznacza w praktyce przestrzeń udzieloną nauczycielom na szerzenie poglądów nie tylko sprzecznych z wiarą katolicką, ale czasem z elementarną wiedzą o faktach historycznych, jak to ma miejsce w przypadku przedstawienia historii krucjat, Reformacji czy rewolucji francuskiej. Na lekcjach biologii teoria ślepej ewolucji jest przedstawiana jako pewnik naukowy, gdy tymczasem ma ona, jak sama nazwa wskazuje, jedynie status teorii, czyli modelu mającego wytłumaczyć zróżnicowanie gatunków. Nawet w tak, wydawałoby się, neutralnych przedmiotach, jak matematyka czy fizyka, nikt nie może w praktyce zabronić nauczycielowi prowadzenia zajęć w optyce ateistycznej. Czy należy również przypomnieć, że tzw. lekcje „wychowania seksualnego” są zazwyczaj eufemizmem deprawacji moralnej, tudzież pomostem dla indoktrynacji młodzieży przez ideologię środowisk LGBT?[8]
Stąd też należy stwierdzić, że obecna oświata w Polsce nie spełnia kryteriów stawianych przez Piusa XI w jego encyklice o chrześcijańskim wychowaniu, o których przypominał również wyżej cytowany prymas Hlond. Do nas również były skierowane wypowiedziane przeszło 90 lat temu słowa papieża, nawołującego katolików – episkopaty i świeckich – do zakładania szkół autentycznie katolickich. Również do obecnie rządzących Pius XI kierował słowa przypomnienia obowiązku tzw. sprawiedliwości rozdzielczej, polegającej m.in. na dofinansowywaniu tychże szkół katolickich[9]. A ponieważ zazwyczaj państwa gotowe są na dofinansowywanie szkół prywatnych jedynie w zamian za ich nadzór i wybór kadry nauczycielskiej, słowem „pieniądze zamiast wolności”, papież nie wahał się prosić katolików o ofiarność celem dobra dusz ich dzieci. Niestety, w porównaniu do takich krajów, jak Francja, Hiszpania czy Włochy, z punktu widzenia historii, po części na skutek naszych tragedii dziejowych, w Polsce szkolnictwo katolickie jest znacznie mniej rozwinięte.
Należy tym bardziej docenić wysiłek duchowieństwa i rodziców z warszawskiego przeoratu Bractwa Św. Piusa X, robiących co możliwe, aby pomimo trudności zapewnić dzieciom autentyczną szkołę katolicką. Bez należnej świadomości duszpasterzy i determinacji rodziców takie chwalebne, zbawcze dzieło nie byłoby możliwe. Pod tym względem lektura encykliki Piusa XI Divinis illius Magistri pozostanie niezastąpionym autorytetem i bodźcem dla sprawy wychowania katolickiego w Polsce. Z pewnością szkół wzorujących się na tradycyjnym nauczaniu papieskim potrzeba w Polsce znacznie więcej, jak bowiem dobrze zrozumieli to wrogowie religii katolickiej, walka w ostateczności idzie o dusze.
Franciszek Malkiewicz
Artykuł ukazał się w czasopiśmie “Zawsze Wierni” nr 5/2017
Pismo do nabycia: http://www.tedeum.pl/ oraz w salonach RUCHu i EMPIKu.
Przypisy:
- Gilbert Chesterton, All is Grist [w:] The Collected Works of G.K. Chesterton, t. 35, Ignatius Press, San Francisco 1991, s. 511.
- Pierwszy rozwód w republice rzymskiej był tak wielkim skandalem, że historia zapamiętała imię nieszczęśnika, który go dokonał w r. 231 przed Chrystusem – był nim Spuriusz Karwiliusz Ruga.
- Mało kto kwapi się, aby zbadać, w jakim stopniu ideologia masońska i zwalczanie chrześcijańskiego porządku rzeczy odbijały się echem w ówczesnych podwalinach państwowej oświaty (zastępującej skądinąd dotychczasowe szkoły katolickie). Z kolei historycy nie uczą, jak bardzo najwyższe duchowieństwo u schyłku I Rzeczypospolitej odbiegło od ideału kapłaństwa, prowadząc światowe życie, nieraz otwarcie gorszące, powiązane z lożami masońskimi. Są to jednak historyczne fakty.
- Summa theologiae, IIa-IIae, q. 10, a. 12.
- Pius XI, Divini illius Magistri.
- Georges Danton, Przemówienie sejmowe na posiedzeniu z 12 grudnia 1793 r. [w:] G. J. Danton, La Patrie en danger, L. Boulanger, Paryż 1893, s. 17.
- Co ciekawe, p. Peillon nie stosuje tych samych kryteriów wobec np. wartości żydowskich, odpowiadających jego rodzinnym korzeniom alzackich Żydów. Jego czwórka dzieci – Salomea, Maja, Eliasz i Izaak – została bowiem wychowana w kulturze starozakonnej.
- To, że jedna partia polityczna może chwilowo, w pewnej mierze, ograniczyć deprawację w szkołach państwowych, nie oznacza, że następna partia rządząca nie ulegnie jeszcze bardziej wpływom potężnych lobby marksistowskich czy LGBT w zakresie edukacji.
- Jak słusznie zauważają komentatorzy, państwowe bony oświatowe są czymś o wiele bardziej skutecznym i zgodnym z prawem naturalnym niż państwowa oświata. W Polsce są one niestety nieobowiązkowe, a ich miejscowe wprowadzenie zależy tylko i wyłącznie od dobrej woli danej gminy. Nad ich powszechnym wprowadzeniem w USA pracuje obecnie sekretarz ds. edukacji w gabinecie prezydenta Donalda Trumpa, Elisabeth Dee DeVos, napotykając opór środowisk lewicowych, bojących się o zwiększenie popularności i wpływów tzw. szkół parafialnych.
Najnowsze komentarze