Czy zastanawialiście się, co i jak czują ginące narody? Czy sądzicie, że istotnie, jak w powieści Sienkiewicza przychodzą znaki i widma ostrzegawcze? Przeciwnie. Jasność, pogoda, słodycz rozlewają się w duszach. Już nie trzeba myśleć, nie trzeba pracować. Na widnokręgu nie ma żadnych zagadnień: wszystko jest zrozumiałe, dostępne, przejrzyste. Ostatecznie nie ma takich warunków, w których człowiek nie widziałby przed sobą możliwości przeżycia tych lat, które mu zostały. Chyba by ziemia pod nogami zapadła. I gdy ziemia zdaje się zapadać, gdy zaczynają się pojawiać znaki, że może ona przestać wydawać kupony, listy zastawne, pensje miesięczne – wtedy istotnie wydaje się, że wszystko ginie. Gdy to przechodzi, gdy znowu natura powraca do swoich praw, jest rzeczą oczywistą, że pomimo wszystko przeciętna kulturalna polska rodzina wyżyć zdoła, przeciętnie wychowa dzieci, które znów, byle tylko różne formy renty nie zanikły, przeciętnie dalej żyć będą – czyli perspektywa całkiem jasna i niezamącona. Nic nie przedstawia się tak jasno i przejrzyście, jak przyszłość bezużytecznych warstw i ludzi: czas niczego od nich nie zażąda, oni jemu nic nie dadzą. Stąd nastrój pewności siebie, jasności, spokoju, nastrój pokrzepionych serc, wiara, że choćby tam nie wiem co, Marynia do Krzemienia wróci. Nazywa się to dziś plemienną mocą; jest tylko starczą beztroskliwością. I wielką musi być istotnie siłą w żywych warstwach narodu, jeżeli się jej parcie przedostaje nawet przez tę martwą atmosferę. Atmosferę tę znamy od dawna i dławiła ona kraj całe trzydziestolecie. Powstała ona dzięki tym, którym nie wolno było nic z tego, co ma związek z głębokimi, idącymi w przyszłość sprawami: nie wolno im było widzieć, myśleć, chcieć; oni sami zaś zrobili odkrycie, że im i tak dobrze: wczuli się i wżyli w tę swoją prywatną jasność. Nie zazierała tu żadna zagadka, bo nikt się o nic nie pytał – o tym mieli myśleć starsi – tam, gdzie załatwia się wszystko – a wy tu sobie żyjcie na pogodnym osiedleniu, w tym oto „prywiślańskim” kraju. Stosunki całkiem helleńskie: wszystko przetworzone w jedną bez wydarzeń chwilę. I gdy się spłaciło daninę cieniom, można było wyznać, że chwila jest słoneczną. Ludzie, którzy studiowali Grecję na dywanowych deseniach i podziwiali w obrazach Siemiradzkiego, byli przekonani, że wszyscy oni reprezentują, jeżeli nie Helladę, to przynajmniej zachodnią kulturę: że jest Olimpem a przynajmniej już Wersalem ta tyjąca w słońcu Atlantyda kapłonów.
I znowu rzecz godna podziwu. W razie ataku na beztroskliwość, lekkomyślność, próżniactwo wywoływano wnet krwawe i żałobne mary: widmo Rejtana strzegło progu każdej polskiej spiżarni i każdej narodowej alkowy. Wnet więc powołanie na niesprawiedliwość losu, gorzka łza kapiąca na wąsy, że oto nam nie wolno nic – a wnet potem spiżarniana nirwana istnienia, któremu myśleć o przeszłości, przyszłości, teraźniejszości, o czymkolwiek bądź wreszcie Apuchtin, Hurko, etc. nie pozwala – istnienia, w którym wolno tylko optymistycznie tyć – poza przestrzenią i czasem. Jednocześnie więc było się ofiarą i miało jej majestat i przebywało się nadal na sienkiewiczowskim Olimpie. Z miłości dla tego nieszczęśliwego kraju zmieniano swoje istnienia w nim w jedną wielką mesjaniczną synekurę. Nacierające zagadnienia odpierano tym, że my je wspaniale rozwiążemy, gdy już nam to będzie wolno. Tym się pocieszano. Świat tam na Zachodzie stawał się coraz dziwniejszy i bardziej skomplikowany, ale my byliśmy wyżsi ponad to wszystko. Dzięki pomocy Hurki, Apuchtina, Iwanowskiego tryumfowaliśmy nad „postępem”. Do nas on nie przenikał, chyba całkiem już zdezynfekowany, nieszkodliwy. Można więc było mówić o sile tradycji, która taki opór stawia wszystkim nowoczesnym aberracjom. I tak powstała ta psychologia Polaka, który swoją przymusową niedojrzałość przekuł we własnych oczach w pewien gatunek wyższości, który z niewoli swej i bezwładu uczynił olimpijski spokój i naprawdę uwierzył, że w jego wyjałowionej głowie wszystko jest tak powietrzne i błahe nie dlatego, że świat rzeczy poważnych pozostał poza granicami jego woli i działania, lecz dlatego, że w ogóle nic trudnego i głębokiego nie istnieje. To pewna, że tak nigdy nie czuł i nie myślał żaden w przyszłość idący naród.
Kto jutro swoje tworzy, ten go nie zna, na tego następuje ono i wali się czarną ścianą czasu, ten widzi braki i luki, wołające o zapełnienie, ten żyje wśród rzeczy niegotowych, czuje się za coś odpowiedzialnym, coś ryzykuje. I niewątpliwie istnieje u nas i dziś ta potężna, nieokreślona cyklopiczna wola; jej to hart jest prawdą tego szychu, który Polska Sienkiewiczowska za siłę swą wydaje. Istnieją dziś w polskiej duszy siły, milczące poprzez zaciśnięte zęby, bez słowa i bez gestu chwytające każdy okruch życia, stokrotnie poczynające dzieło, które im wróg z rąk wyrywa. Siły, które nie potrzebują mowy, by w siebie wierzyć, nie potrzebują przysiąg. Rozumieją one same siebie bez słów, i nie chce rozumieć, kto ich nieraz wbrew słowom, które co innego głoszą, nie odgadnie. Tam, gdzie stykając się piersią w pierś z nieznanym chłop polski stwarza podwalinę przyszłości, której nie zna, tam, gdzie na straconym posterunku ginie walcząc z złą wolą, nędzą, ciemnotą, – jakiś-siłę rycerzów i wyznawców mający w piersi lekarz prowincjonalny, nauczyciel ludowy, tam, gdzie słuchając frazesów tłumaczonej broszury robotnik polski rozumie nagle jasnym, krótkim, ślepiącym oczy łzami widzeniem, że stal się cud i jego zaprzepaszczone, zaprzedane życie zajaśniało od jakichś świtań, a los ludzkości w jego piersi kołace, tam, gdzie artysta chwyta za skrzydła nieznane, nakazuje mu żyć i mówić barwą, słowem, tonem – tam wszędzie, gdzie styka się piersią w pierś moc ludzka stwarzająca siebie z wielkim nieznanym czynu, co dopiero ma być dokonany, tam gdzie się rodzi życie, więc jest ból i męka, tam jest Polska, jest siła, przyszłość. Przyszłość, która zawsze to jedno ma oblicze – męstwa, biorącego się za bary z nieznanym losem. Gdzie nie ma już walki, pasowania się, wysiłku, natężenia woli, myśli, mięśni – tam istotnie jasne już i skończone jest wszystko. Wieczne odpocznienie!
Stanisław Brzozowski
9 września 2020 o 12:39
Urodził się we wsi Maziarnia koło Chełmna 28 czerwca 1878 r. w zubożałej rodzinie szlacheckiej.
Studiował na wydziale przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego, skąd wydalono go za współorganizację demonstracji przeciw rosyjskim profesorom, którzy optowali za postawieniem w Warszawie pomnika generała Murawjowa zwanego „Wieszatielem”.
Brzozowski pozostał w Warszawie i angażował się w życie intelektualne sympatyzując ze środowiskami lewicowymi. W 1898 r. został uwięziony w X Pawilonie Cytadeli z racji śledztwa prowadzonego w sprawie tajnego Towarzystwa Oświaty Ludowej. Zwolniono go po miesiącu, ale wiadomo, że podczas przesłuchań Brzozowski złożył zeznania, co stało się podstawą do późniejszych oskarżeń o zdradę i współpracą z carską ochraną.
Brzozowski, chory na gruźlicę, w 1905 r., w nadziei, że zmiana klimatu ułatwi leczenie, zamieszkał we Florencji. Pomimo oddalenia od kraju dawne sprawy nadał go ścigały.
W 1906 r. ukazała się we Lwowie anonimowa broszura mówiąca o zeznaniach Brzozowskiego na śledztwie, a w kwietniu 1908 r. opublikowano listy współpracowników carskiej policji, na których znalazło się nazwisko Brzozowskiego. Pisarz zaprzeczał oskarżeniom współpracę z carskimi służbami i domagał się rozstrzygnięcia sprawy w obywatelskim sądzie. Na nic się jednak to zdało, podobnie jak obrona ze strony takich pisarzy jak Żeromski czy Irzykowski. Rozprawy nie oczyściły Brzozowskiego z pomówień, choć jego biograf, Mieczysław Sroka, uważa, że pisarz nie był agentem, przypuszcza, że oskarżenie było intrygą polityczną.
Brzozowski, zafascynowany marksizmem, stworzył oryginalną koncepcję filozoficzną opartą na kulcie pracy. Przyjął materialistyczny punkt widzenia, od początku jednak wyciągając z niego odmienne od marksistowskich wnioski, np. nie podzielał marksistowskiej krytyki Kościoła. Proponował nową formułę polskiego patriotyzmu opartą na codziennej pracy i szacunku wobec pracy innych. Jako krytyk literacki Brzozowski wymagał od pisarza zaangażowania w najważniejsze problemy narodu. W „Legendzie Młodej Polski” zwalczał estetyzujące i dekadenckie tendencje Młodej Polski. Z drugiej strony był nieprzejednanym krytykiem Sienkiewicza, którego twórczość postrzegał jako „zaściankową”.
Najwięcej ważnych prac napisał we Florencji, ukazały się wówczas „Współczesna powieść polska” (1906), „Współczesna krytyka literacka w Polsce” (1907), „Kultura i życie. Zagadnienia sztuki i twórczości w walce o światopogląd” (1907), powieść „Płomienie” (1908), „Idee. Wstęp do filozofii dojrzałości dziejowej” (1910), „Legenda Młodej Polski. Studia o strukturze duszy kulturalnej” (1910).
Pisarz zmarł na gruźlicę we Florencji, 30 kwietnia 1911 r. w wieku zaledwie 33 lat. W ostatnich miesiącach życia lewicowy myśliciel przeżył nawrócenie, przed śmiercią wyspowiadał się, co oburzyło niektórych jego lewicowych przyjaciół. Brzozowski pochowany został z ulubioną książką – „Boską komedią” Dantego.
https://dzieje.pl/postacie/stanislaw-brzozowski-1878-1911