„Polska powinna stać się ekspozyturą gospodarki amerykańskiej” – poseł Roman Giertych, LPR, w programie TVN 24 „Cały ten świat”, 27.07.2002
Amerykańska agresja na Irak i wynikłe na tym tle nieporozumienia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a częścią krajów Unii Europejskiej okrzyczane zostały przez dość prostolinijnych publicystów mianem poważnego konfliktu na skale światową. W twierdzeniu tym jest jednak zawarte tyle samo prawdy, co w informacji o lądowaniu ufoludków w Kaczych Dołach.
Pomiędzy Stanami Zjednoczonymi AP a Unią Europejską nie ma, nie było i nie będzie niezgody co do celów strategicznych, które chcą one osiągnąć. Budowa nowego wspaniałego świata, globalnego państwa zarządzanego przez bratnie kompleksy przemysłowo-finansowe jest im wspólna. Różnica pojawia się dopiero w sferze doboru środków i metod działania.
Strategia polityczna gremiów kierowniczych „zjednoczonej Europy” jest dość niemrawa, przegadana i stosunkowo mało skuteczna – biorąc pod uwagę choćby narastający na całym kontynencie zorganizowany opór nieprzekonanych do świetlanej przyszłości (czy raczej przekonanych o konieczności jej odrzucenia).
Inaczej ma się rzecz z polityką globalistyczną Stanów Zjednoczonych. Jest ona na wskroś nowoczesna, postępowa i jak dotąd niezwykle efektywna: kto jest przeciw dostaje pięścią w twarz, kulę w łeb i ląduje dwa metry pod ziemią. Przykłady? Jugosławia, Afganistan, Irak – i kto wie, co tam jeszcze będzie dalej.
Ten żywiołowy styl judeochrześcijańskiej cywilizacji, jak reklamują go waszyngtońscy specjaliści od public relations, wzbudza zarówno obawy (szczególnie czekających w kolejce do reedukacji), jak i nadzieję tych, którzy liczą na podłączenie się do pochodu zwycięzców.
W Polsce, gdzie proces odrywania się nadbudowy od mas postępuje z szybkością światła, panuje zadziwiająca wspólnota marzeń i oczekiwań. Nasza krajowa ośla klasa polityczna nie jest jednak pazerna w stopniu światowym. Nie ma ona ambicji kreowania wielkiej polityki, nawet tej, którą wyznaje. Znając swoje możliwości (mierne, co tu ukrywać) kieruje się prostą dość zasadą, że nie hańbi tylko służba u bogatych i silnych. Stąd też właśnie Stany Zjednoczone tak wielką estymą cieszą się w grupach różnych orientacji, od lewicy poczynając, a na prawicy kończąc. Cytowana na początku wypowiedz, niezwykle szczera deklaracja antypolonizmu (tę zadziwiającą otwartość wytłumaczyć można chyba jedynie młodym wiekiem i intelektualnym nieobyciem jej autora), znakomicie oddaje zamierzenia establishmentu. Jednak z punktu widzenia interesu narodowego, traktowanego nie jako interes klas rządzących, ale jako dobro obywateli – dobro polityczne i ekonomiczne – proamerykanizm jest taką samą zdradą, jaką był przed laty prosowietyzm, a dzisiaj jest dodatkowo prounijność.
Widzenie świata w kategoriach służby u i dla obcych, a przez to przedmiotowe traktowania własnej wspólnoty nie da się w żadnym razie pogodzić z ideą narodowej niezależności. Bez względu na to, kto ma być owym zewnętrznym suwerenem – Moskwa, Bruksela, czy Waszyngton.
Próba wartościowania na „panów dobrych” i „panów złych” objawiła się mocno w kontekście wojny w Iraku. Część środowisk określających się jako „niepodległościowe” i „prawicowe” podniosło postulat faktycznego podporządkowania Polski Stanom Zjednoczonym. Pojawiły się więc hasła, że o ile Unia Europejska jest strukturą wrogą, bo bliską, o tyle Stany Zjednoczone, mocarstwo światowe, są idealnym oparciem dla naszego kraju. Co ciekawe, orędownicy tej idei nie przedstawili żadnego racjonalnego powodu, który mógłby w sposób jasny i rozsądny uzasadnić taki wybór. Ich argumentacja pozostała na tym samym poziomie pseudomistycznego bełkotu, co zapewnienia zwolenników Unii Europejskiej o słuszności ich opcji. Prawda zaś jest taka, że Polska nie potrzebuje ani unijno-europejskiej dżumy, ani tym bardziej amerykańskiej cholery; nie jesteśmy i nie będziemy dobrowolnymi królikami doświadczalnymi w żadnym z laboratoriów doktorów Mengele globalizmu. A jeśli tam trafimy, to po to tylko, by je zwalić, spalić i wyrównać skalaną nimi ziemię. Ich zaś budowniczym i pomagierom usypać cieszące oczy nagrobki. Nie ma alternatywy dla wolnej i niepodległej Polski, której jedynym suwerenem jest jej własny naród. I wszyscy heroldowie myśli innej – głupcy, zdrajcy czy najmici – powinni uświadomić sobie, że dla Kraju są już tylko cuchnącym dziwadłem, żywym truchłem, które mówi i rusza się li tylko z przyzwyczajenia – zmarli śmiercią samobójczą, ochotniczo podrzynając sobie własne gardła. l dobrze im tak.
* * *
Otaczający nas świat wydawać może się niektórym oszalałą w powodzi rzeką, lecz tak naprawdę życie toczy się zgodnie ze swoim odwiecznym rytmem, którego nic nie jest w stanie zakłócić. Chore idee, jak globalistyczny detal historii, pojawiają się w nim, by zniknąć z godną podziwu regularnością – zawsze za sprawą ożywczego prądu odrodzenia.
I Polacy, jak każdy naród dotknięty ręką Człowieka, który był Bogiem, mają w sobie tę niczym nieograniczoną i nieokiełzaną ozdrowieńczą siłę wyzwolenia. Na razie jeszcze zmęczony ciężką pracą Polski Żniwiarz śpi, lecz przebudzony nie spocznie, póki nie skończy swego dzieła. A ranek już blisko…
Adam Gmurczyk
Tekst ukazał się w “Szczerbcu”, czasopiśmie Narodowego Odrodzenia Polski. Przedruk całości lub części wyłącznie po uzyskaniu zgody redakcji. Wszelkie prawa zastrzeżone. Pismo do nabycia: http://www.archipelag.org.pl/ oraz na Allegro
Komentarz Redakcji Nacjonalista.pl: Tekst pisany kilkanaście lat temu, ale biorąc pod uwagę bieżącą sytuację polityczną nie stracił nic na aktualności. Wciąż mamy do czynienia z lokajami, którzy swoje zaprzaństwo próbują pudrować prześnym i hałaśliwym pseudopatriotyzmem. Są niczym słudzy, których pisał w swoim wierszu „Uskok”. Mentalni niewolnicy nieustannie poszukujący pana. Przy okazji nasza ocena Romana Giertycha już wtedy okazała się słuszna. Znowu mieliśmy rację.
Najnowsze komentarze