Pamiętam te czasy tak, jak gdyby to wydarzyło się wczoraj. W przeciwieństwie do poprzednich tekstów, w których pisałem o Ukrainie czy relacjach ukraińsko-polskich tutaj trochę uwagi poświęcę swoim niektórym prywatnym wspomnieniom. Celem opisu własnych wspomnień nie jest prezentacja moich osobistych refleksji na temat rewolucji i tego, co się wydarzyło po niej, a opis naszego stosunku do jej skutków, wojny i tych wewnętrznych zmian, które przeżyliśmy, kiedy przed nami powstał wybór – walczyć o triumf swoich przekonań bez względu na otaczające nas okoliczności czy wymazać z naszej pamięci wszystko co było przez strach, że padniemy ofiarą represji, a tym samym zrezygnować z nacjonalizmu i całej walki o lepszą przyszłość.
Nigdy nie lubiłem pisać o sobie czy w jakiś sposób wspominać o sobie w tekstach, ale tym razem chcę powiedzieć, że jestem dumny ze swojej przynależności do czegoś wielkiego, do ruchu, który dzisiaj tworzy przyszłość mojego narodu. A jeszcze bardziej jestem dumny z tego, że osobiście przyczyniłem się do napisania tej historii i nadal ją tworzę, tym razem w innym kraju i z ludźmi, którzy w najtrudniejsze dla nas czasy i z ryzykiem dla siebie podali nam pomocną dłoń za co im jestem bardzo wdzięczny i poświęcam im ten tekst.
Ta wiadomość była dla nas trochę zaskoczeniem, nikt nie oczekiwał, że członków naszej organizacji oskarżą o terroryzm i rzucą do aresztu śledczego. Było to 22 sierpnia 2011 roku, kiedy w południe do biura organizacji „SNA-Patriota Ukrainy” wkroczył dział agentów Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i rozpoczął przeszukiwanie. W jego trakcie SBU zabrała 20 płyt, komputer organizacji, ulotki i improwizowane urządzenie wybuchowe.
Oficjalnym oskarżeniem był planowany atak terrorystyczny który miał mieć miejsce w dzień niepodległości 24 sierpnia a który polegać miał na wysadzeniu pomniku Lenina. Oczywiście, że członkowie naszej organizacji zaprzeczali jakimkolwiek oskarżeniom, gdyż bomba została nam podrzucona i wszystko wyglądało jak polityczne zamówienie. Dzień przed represjami szef ukraińskiej SBU Walerij Choroszkowski rozkazem Wiktora Janukowycza otrzymał rangę generała, po czym wszystko się zaczęło.
Wszystkie te wydarzenia miały miejsce w obwodzie kijowskim w miasteczku Wasylkiw, gdzie aktywnie działała jedna z sekcji organizacji „SNA-Patriota Ukrainy”. Do aresztu trafiło dwóch posłów wasylkowskiej administracji miasta i członków organizacji Serhij Bevz oraz Igor Mosijczuk, później został aresztowany dowódca wasylkowskiej sekcji organizacji Wołodymyr Szpara.
Warto zaznaczyć, że podczas przeszukiwania biura organizacji, gdzie rzekomo była bomba nikt nie zrobił żadnej ewakuacji terenu, co kolejny raz świadczy, że sprawa miała charakter polityczny i tak naprawdę nie było żadnego zagrożenia terrorystycznego.
23 sierpnia na biuro organizacji był zorganizowany kolejny atak. Prorządowy agent i znany w sieci ukrainofob Serhij Kolesnik przyszedł do biura organizacji na ulicy Rymarskiej 18 i zaczął strzelać do dwóch członków „SNA-Patrioty Ukrainy” Igora Michajłenki (jeden z byłych dowódców Azowa po Bileckim) i Witalija Kniażewskiego. Bez względu na rany od gumowych pocisków chłopaki potrafili zneutralizować napastnika, uderzając go nożem i młotkiem.
Kolesnika zabrali do szpitala z urazowym uszkodzeniem mózgu, Igor Michajlenko i Kniażewski też pojechali do szpitala, Michajlenko przeżył dzięki operacji szyi.
Kilka dni po wydarzeniach, Michajlenko i Kniażewski zostali zaproszeni na komisariat jako świadkowie, ale nagle zostali oskarżeni o próbę zabójstwa i tak zaczyna się kolejny proces polityczny. W opinii publicznej nazywany jest sprawą wasylkowskich terrorystów i sprawą obrońców rymarskiej.
To był bardzo mocny cios systemu w organizację gdyż bojąc się represji, dużo ludzi zaczęło panikować, ktoś rozwiązał swoją sekcję i zrezygnował z obowiązków dowódcy, ktoś rozpoczął działalność podziemną. Najłatwiej w tej sytuacji było na Zachodzie, gdzie podobne ruchy zawsze cieszyły się poparciem i to była jedyna szansa by ocalić cały ruch i wspierać naszych pierwszych więźniów sumienia.
Miałem wtedy 17 lat i działałem w sekcji „Patriota Ukrainy – Iwano-Frankiwsk”. W nocy po sytuacji w Wasylkowie dostałem wiadomość, że wszyscy musimy pilnie się spotkać i porozmawiać jak dalej działamy i jak reagujemy na represje.Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy sobie, że nadal kontynuujemy treningi i działalność, ale przechodzimy na głębszą konspirację, nie rozmawiamy o sprawach, z kim można, a tylko z kim trzeba, planujemy w jaki sposób wspieramy więźniów politycznych i nadal robimy to co mieliśmy robić, gdyż represje to kolejne świadectwo, że idziemy w dobrym kierunku.
Wtedy było nas 10 i byłem najmłodszy wśród reszty, jak dzisiaj pamiętam słowa naszego dowódcy Franko:
- Czy mamy tutaj rozczarowanych walką, tych, kto chce odejść czy demoralizowanych?
- …
- Nie? Super, milczenie to znak zgody więc działamy dalej.
Przez jakiś czas do więźniów politycznych dołączyli się dowódca organizacji Andrij Bilecki i główny ideolog Oleh Odnorożenko. Oskarżenia też miały polityczny charakter, warto zaznaczyć, że Bilecki został uwięzniony po nieudanej próbie zamachu na jego życie.
W roku 2012 trochę wypadłem z życia organizacji, gdyż pojechałem na studia do Polski i potrzebowałem trochę czasu na adaptację do nowego środowiska. Jeszcze przed odjazdem sobie powiedziałem, że postaram się rozbudować tutaj sieć i nawiązać kontakty z polskimi nacjonalistami. Trwało to prawie dwa lata, najpierw próbowałem nawiązać kontakt z ukraińską diasporą, która jednak bardziej skupiała się na działalności kulturowego charakteru i odcinała się od radykalizmu.
Po pokazie krótkiego filmu „Ukraina w II wojnie światowej między Hitlerem a Stalinem”, który zorganizowałem, moja współpraca z nimi się skończyła, więc skupiłem się trochę na studiach, a działałem głównie wtedy, kiedy wracałem do domu na wakacje. Tak trwało do początku Rewolucji, kiedy zaczęły się pierwsze zamieszki w Kijowie, szturmowanie ratuszów i tworzenie sztabów. Nie mogłem spokojnie siedzieć na miejscu i dlatego pojechałem do swojego miasta uczestniczyć w protestach.
Na sam szturm ratuszu się spóźniłem, nasza ekipa zajęła 3. piętro miejskiej administracji i zorganizowała tam sztab. W przeciwieństwie od Kijowa nie chcieliśmy być częścią Prawego Sektora nie tylko ze względu na to, że w jego ławach w tamtym okresie znajdowało się dużo miejscowej patologii, która do wydarzeń w Kijowie w ogóle nie miała stosunku jako do świadomego nacjonalizmu – dresiarnia z osiedli nagle stała się wielkimi nacjonalistami.
Drugą przyczyną było to, że mieliśmy już zgraną ekipę i nikt nie chciał wykonywać rozkazy nie wiadomo kogo, ja tym bardziej. Staraliśmy się nie pokazywać z której organizacji jesteśmy, nie nosiliśmy żółtych opasek z Ideą Nacji jak chłopaki w Kijowie, a innych symboli tym bardziej. Stricte czarna odzież, kije i kominiarki na twarzach, czasami zwykłe szaliki, żeby nie zwracać na siebie uwagi, chociaż wtedy kominiarkę miał prawie każdy dzieciak.
Nas można było rozpoznać tylko po tradycyjnym rzymskim pozdrowieniu, poza tym niczym innym się nie wyróżnialiśmy. Stosunki z PS i Samoobroną były dość napięte, zastanawialiśmy się nad tym czy nie zmienić miejsce sztabu. Wśród Samoobrony i PS nie brakowało konfidentów, niestety, ich konspiracja wtedy była na gównianym poziomie, nie mówiąc już o tym jak dobierali sobie ludzi.
Warto też dodać, że w samym Majdanie wzięliśmy udział tylko po rozmowie z naszymi więźniami politycznymi i w przeciwieństwie od liberałów naszym celem było obalenie rządów Janukowycza i wyzwolenie chłopaków z więzienia, w którym siedzieli już trzeci rok. Rewolucja była realną szansą by to osiągnąć.
1 grudnia od razu po pacyfikacji Majdanu w nocy 30 listopada chłopaki z SNA i reszta działaczy z nacjonalistycznych organizacji poszli szturmować budynek Administracji Prezydenta, żeby przy pomocy spycharki przebić się przez kordon policji. Wtedy liberałowie zaczęli drzeć mordę i krzyczeć, że to prowokacja Janukowycza, jednak większość podchwyciła tę ideę. Kiedy na Bankowej pojawił się Poroszenko i Jaceniuk i zaczęli krzyczeć o pokojowej rewolucji, ludzi otwarcie im mówili „Spie*dalaj, wy nas nie reprezentujecie!“ albo „Je*ać was z waszym pokojowym protestem! Re-wo-lu-cja!“
Później jednak liberalna opozycja dogadała się z Janukowyczem, że w ciągu nocy wszystkie zajęte przez rewolucjonistów pomieszczenia zostaną opuszczone, więc sytuacja nam jak najbardziej pasowała. Razem z innymi wycofaliśmy się na ulicę i całą noc spędziliśmy przy ognisku w namiotowym miasteczku.
Rano z Kijowa wrócił Franko i przy kawie postanowiliśmy, że trzeba zaangażować w protesty większą liczbę ludzi ze względu na to, że w Kijowie są pierwsze ofiary. Na koniec zdecydowaliśmy, że trzeba wciągać w protesty studentów, a których większość jeszcze siedziała na zajęciach.
Spotkaliśmy się przy administracji miasta, ze względu na to, że cały czas latali dziennikarze i robili zdjęcia, kominiarki nikt nie ryzykował zdjąć, chociaż było bardzo gorąco. W naszej sekcji mieliśmy gościa z ksywą „Siabr”, który rozmawiał tylko i wyłącznie z dowódcą czyli Franko i jego zastępcą, wszystkim innym mówił „spie*dalaj”, albo mówił głupie żarty co mnie osobiście niesamowicie wkurwiało, ale jak potem mi wytłumaczyli, że chociaż jest dziwny to jednak robi dużo dobrej roboty, więc na prośbę innych po prostu nie zwracałem na to uwagi.
Na twarzy miałem szalokominiarkę wojska polskiego, w której było bardzo gorąco, jednak nie zdejmowałem jej z twarzy. Nagle do mnie podchodzi Siabr i mówi:
– Sorry, nie obrażaj się, ale w tej kominiarce wyglądasz jak muzułmańska putana (putana-prostytutka w slangu).
– Spie*dalaj , póki jeszcze oddychasz, i tak jest gorąco a ty jeszcze tutaj wkurwiasz mnie – powiedziałem mu i ruszyliśmy w stronę centrum.
Operacja rozpoczęła się o 10:00 rano, zebraliśmy blisko 40 osób z administracji miasta i poszliśmy w miejscowy Prykarpacki Uniwersytet im. Wasyla Stefanyka. Do środka weszliśmy ja, Franko i jeszcze dwie osoby, imion których nie znam i nie zamierzałem pytać, wystarczało, że znałem ich ksywy.
Taka zasada była obowiązkową, jeżeli mieliśmy okazję nie znać czyichś szczegółowych danych takich jak imię, wiek, nazwisko, adres zamieszkania, miasto czy uniwersytet to chętnie z niej korzystaliśmy. Jeżeli nie wiesz o kimś takich szczegółów to nigdy się nie rozprujesz na psach, nawet jeżeli będą wstawiać palce między drzwi, bo jak nie znasz to nie powiesz.
Razem z Franko i wymienionymi wyżej osobami wchodziliśmy do każdej sali, gdzie trwały zajęcia, stawaliśmy przy drzwiach, a Franko uczciwie przerywał wykładowcy i proponował studentom by dołączyć się do protestów, a wykładowcom by ich w tym popierać. Oczywiście, że każdy się zgadzał, gdyż to wyglądało jak propozycja nie do odrzucenia. Wchodzi do sali ubrany na czarno mężczyzna, a za nim 4 zamaskowane osoby z kijami basebolowymi i uczciwie proponuje dołączyć się do protestu.
Oczywiście, że z naszej strony nie było żadnej przemocy, ale wykładowcy tego nie wiedzieli, więc, jak mi się zdaje, woleli nie ryzykować. Wtedy udało się nam zebrać 5000 osób, co było bardzo dobrym wynikiem jak na miasto, gdzie mieszka 300 tysięcy mieszkańców. Policja, a w zasadzie to w tym czasie istniała jeszcze milicja, udawała, że nie widzi chłopaków, którzy rysują na ścianach Ideę Nacji czy piszą rewolucyjne hasła.
Po tym jak skończyliśmy zbierać studentów ruszyliśmy z taką samą propozycją pod Uniwersytet Medyczny a potem przez Plac Mickiewicza do budynku Proswity (nazwa domów kultury na Ukrainie), gdzie po krótkich negocjacjach z dyrektorem zajęliśmy go i urządziliśmy tam nasz nowy sztab gdyż administracja miasta była opuszczona w zamian za wolność dla zatrzymanych w czasie zamieszek w Kijowie. Nazwaliśmy się studencką sotnią.
Nie wiadomo było czego oczekiwać, wydarzenia rozwijały się zbyt szybko, w sali konferencyjnej zrobiliśmy centrum prasowe, gdzie cały czas na żywo oglądaliśmy Majdan na żywo z komentarzami operatora.
Do domu chodziłem tylko pod prysznic, a mieszkałem cały czas w sztabie, w jednym z pokojów zrobiliśmy cech z produkcji broni. Robiliśmy pałki na wzór policyjnych ale plastikowe. W środek wsypaliśmy piasek, żeby był lepszy efekt od uderzeń. Metalowe pałki pozostawiliśmy dla miejscowych wikingów bo były zbyt ciężkie. Tak czy inaczej każdy nosił swoją prywatną broń. Ktoś noże albo kastety ale oprócz tego zawsze był obecny kij basebolowy.
Oprócz broni zamawialiśmy tarcze na wzór takich jak używała milicja, skrojonych było tylko kilka. Kowal wyraził swoją solidarność i brał pieniądze tylko za materiał. Na ulicy cały dzień było kilka osób przy skrzynce, gdzie każdy chętny mógł wrzucić kilka hrywien więc z finansowaniem rewolucji nie było żadnego problemu.
Ja nosiłem nóż, który kupiłem w Warszawie akurat przed wyjazdem na Ukrainę i który mi potem ktoś skroił od razu po tym jak uczciwie dałem go dziewczynom do kuchni. To była dla mnie nauka na całe życie i mówię wszystkim, kto to czyta, nigdy nie dawajcie prywatnej broni na potrzeby kuchenne, tym bardziej w miejscu, gdzie jak muchy nad gównem kręcą się miłośnicy białej broni i których do wyboru, do koloru, a połowy których ty nie znasz. Główną moją bronią był kij basebolowy, ale krótszy niż tradycyjny, kupiłem go kiedyś jak byłem z rodzicami w Karpatach i w końcu mi się przydał. Był idealny pod tym względem, że łatwo było go schować w rękawie kurtki amerykańskich pilotów tak popularnej wśród skinów.
W sztabie był prawdziwy wojskowy cech, ktoś produkował pokrowce na kamizelki kuloodporne i apteczki, studenci uniwersytetu medycznego pomagali poprawnie je ułożyć, a wieczorem wszystko jechało do Kijowa autobusami razem z coraz większymi falami ochotników.
Na wjazdach do miasta były posterunki, wtedy zostałem dowodzącym patrolu, celem którego była kontrola posterunków i wydalenie stąd nietrzeźwych osób oraz konfiskacja jakiegokolwiek alkoholu. Na kurtki założyliśmy czerwone kamizelki, żeby w razie czego nas byli w stanie odróżnić od rządowych najemników, nazywanych tituszkami. Pamiętam jak żartując z nas jeszcze pytano się czy czasem nie reprezentujemy komunistycznej sotni.
Przed wyjazdem w określonym przez sztab kierunku wszyscy stali w jednym szeregu, żeby otrzymać krótką instrukcję od dowództwa naszego sztabu. Wtedy byłem niesamowicie dumny z siebie, po raz pierwszy powierzyli mi dowództwo, chociaż małą, ale jednak grupą ludzi, za których tak czy inaczej odpowiadałem.
Poprosiłem wszystkich by wyrównać szereg pod jedną linię, po czym usłyszałem pytanie:
– Z której organizacji jesteś?
– Jakie to ma znaczenie? – odparłem.
– Dlaczego jesteś taki arogancki? Jestem Igor, a pytam, bo widać od razu człowieka, który miał przed rewolucją sprawę z ruchem. Zwykły gość nie oddaje rozkazu by wyrównać się pod jedną linię.
Podałem mu swoją ksywę i uczciwie przeprosiłem za swoją arogancję, jednak wytłumaczyłem mu, że to nie moja osobista niechęć, a tylko zawodowe przyzwyczajenie i zasada konspiracji. Wyjechaliśmy w kierunku naszej trasy, patrol skończył się bezprzypałowo, spotkaliśmy tylko kilku chlejących wódkę gości, po krótkiej rozmowie z dowodzącymi posterunkami zostawiliśmy ich pod ich osobistą odpowiedzialność.
Był jeszcze jeden poseł z administracji miasta, nawet pokazał nam swój dowód, ale on nie miał żadnych obowiązków na posterunku, po prostu niedaleko mieszkał. Nic mu nie mówiliśmy ze względu na to, że, jak nam powiedział, wyciągał rannych spod kul Berkutu na Majdanie i na jego oczach kilka osób zastrzelili. Kiedy jego trzeźwy kolega to potwierdził, ruszyliśmy z powrotem do sztabu.
Rano pojechałem do domu kolejny raz, a kiedy wracałem do sztabu na administracji miasta wywiesili duży plakat, rozmiar mniej więcej 4 metrów, ze zdjęciem Romana Huryka, pierwszej ofiary snajpera na Instytuckiej, którego znałem od VII klasy. Najpierw nie uwierzyłem, że to on, potem nic nie mówiąc zdjąłem czapkę, popatrzyłem jeszcze chwilę i poszedłem do sztabu.
Jak potem się dowiedziałem, mnie i jeszcze trzy osoby wybrali jako wartę honorową na czas pogrzebu. Z komputera było słychać o nowych ofiarach z Instytuckiej, później mianowanych Niebiańską Sotnią. Wieczorem opozycja ogłosiła, że Janukowycz uciekł z kraju, rewolucja zwyciężyła chociaż ceną krwi niewinnych ludzi.
Później została podpisana ustawa o amnestii wszystkich więźniów rewolucji i więźniów reżimu Janukowycza, to było największe szczęście dla nas, ale nim opowiem resztę tej historii, wrócę trochę do naszych więźniów sumienia. Z więzienia dostawaliśmy złe wiadomości, najpierw o tym, że będzie próba zabójstwa Bileckiego, upozorowana na zwykły konflikt więzienny, a jeżeli to się nie uda, to zabije go służba więzienia, maskując to pod próbę ucieczki. Jednak później poszła informacja, że Bileckiego zabrali z aresztu i wywieźli w nieznanym kierunku, z nim nie ma żadnego kontaktu i nie wiadomo czy on w ogóle żyje. W temacie innych więźniów też nie mogliśmy być niczego pewni.
Wtedy wszyscy, którzy byli z naszych w Kijowie, puścili w sieć obrazek ze zdjęciem Bileckiego który zawierał następną treść:
„My, ukraińscy nacjonaliści, ostrzegamy wszystkie psy systemu, że jeżeli z głowy naszego dowódcy Andrija Bileckiego albo jego rodziny spadnie chociaż włos to my idziemy w podziemie i zabierzemy wam wszystko to, co najbardziej cenicie w swoim życiu. Jeżeli wy pozbawiacie nas naszej przyszłości, my pozbawimy was waszych rodzin.”
Przez jakiś czas my dostaliśmy wiadomość, że Bilecki żyje i jego życiu już nic nie grozi. Potem, jak Janukowycz uciekł do Rosji ukraińska Rada Najwyższa wydała ustawę o amnestii wszystkich więźniów politycznych. Andrij Bilecki, Serhij Bevz, Ihor Mosijczuk, Oleh Odnorożenko, Wołodymyr Szpara, Ihor Mihajlenko i Witalij Kniażewski byli na wolności. Powoli zaczynali się pierwsze zamieszki na wschodzie, a Krym został zajęty przez rosyjskie wojska.
Po telefonie z Kijowa Franko powiedział:
– Chłopaki na wolności.
– Super, w końcu się zacznie prawdziwa działalność – odpowiedziałem
– Nie ciesz się tak, tak jak ich zwolnili, tak samo mogą ponownie wrzucić do aresztu. Tak czy inaczej nasza rewolucja się nie skończyła.
Później zrozumiałem, że Franko miał rację. W Doniecku i Ługańsku spacyfikowali manifestacje za jedność Ukrainy, poważnych zamieszek jeszcze nie było, ale w mieście już pojawiły się pierwsze barykady, opony na drogach, ale nic konkretnego jeszcze nie zaczynało się dziać. W Słowiańsku sytuacja wyglądała inaczej, dochodziła informacja o pierwszych torturowanych przez Rosjan agentach SBU, później grupa separatystów zlikwidowała ukraiński śmigłowiec, w wyniku czego zginęła grupa policjantów razem z generałem Serhijem Kulczyckim. Wtedy rząd oficjalnie ogłosił o początku tak zwanej ATO czyli „Operacji Antyterrorystycznej”.
Bilecki razem z chłopakami zniszczyli ośrodek separatystów w Charkowie, który istniał na bazie klubu MMA „Opłot”, a którego członkowie pełnili rolę najemników rządu Janukowycza, a potem pojechali walczyć po stronie pseudo-republik. Bilecki został dowódcą grupy Prawy Sektor-Wschód, tworząc oddział partyzancki „Czarny Korpus”, który w narodzie nazywano „czarnymi ludzikami”. Rewolucja dopiero się skończyła, a rząd już zaczął przeprowadzać czystki. Jeden z działaczy Prawego Sektoru Saszko Bilyj (Muzyczko Oleksandr), który walczył w Czeczenii po stronie Dudajewa, zaczął robić porządki na ulicach miast. Najbardziej znany został po sprawie z szarpaniem się z prokuratorem, którego później złapali podczas otrzymania łapówki.
Według niektórych wersji Muzyczko został zabity na rozkaz ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa. Później zaczęła się fala represji przeciwko ochotnikom, w czerwcu Poroszenko został wybrany na prezydenta Ukrainy. W czasie wojny Poroszenko kilkukrotnie powiększył swoje bogactwa, znacząco podniósł się poziom korupcji, a wojna stała się swego rodzaju maszynką do rozdrabiania mięsa czyli rewolucyjnej krwi, bo ten, kto zrobił rewolucję jeden raz, potrafi zrobić rewolucje jeszcze raz.
Dużo wody upłynęło od tego czasu, dużo rzeczy się zmieniło, zmieniliśmy się przede wszystkim my. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jako nacjonaliści i naród rewolucję przegraliśmy, gdyż system się nie zmienił, zmieniły się tylko twarze. Nasza rewolucja jeszcze będzie i każdy, kto zdradził pamięć o Niebiańskiej Sotni i tysiącach tych, którzy oddali życie za ukraiński wschód, poniesie sprawiedliwą odpowiedzialność.
Nasza Rewolucja jeszcze nadejdzie…
Vladyslav Kovalchuk
Autor jest ukraińskim nacjonalistą i działaczem partii Korpus Narodowy.
Najnowsze komentarze