Z ociąganiem i niechęcią, oraz ze szczerym postanowieniem, że już ostatni raz w życiu, odnoszę się do „affaire Bolek”. Co do meritum, to oczywiście żadna rewelacja, bo kto chciał wiedzieć, wiedział wszystko już od dawna, a tylko delikt nie do zakwestionowania przez nikogo, kto nie chce oszukiwać samego siebie, oraz drobne poczucie satysfakcji dla tych, którzy spełniali pierwszą powinność historyka, a którzy i tak będą nadal opluwani.
Byłoby najlepiej gdybyśmy o tym człowieku nie musieli już nigdy słyszeć – albo przynajmniej nie musieli słuchać jego bełkotliwych elukubracji – co jest niestety niemożliwe, bo w niepojęty dla nas sposób spodobało się Bożej Opatrzności uczynić tego prostaka, imbecyla i kabotyna ikoną „bohatera historii”. Tak, Bożej Opatrzności, albowiem bez niej nawet najlichszy wróbel nie spadnie na ziemię. Kiedyś, nie tu, to Tam, dowiemy się dlaczego, a teraz o naszym „Kapitanie Nucie” już dość.
Trzeba natomiast odnieść się do tego, co napawa jeszcze większym obrzydzeniem, czyli do piruetów jego obrońców. Jeśli pominąć zwyczajnych idiotów, bo ich istnienia nie można wszak wykluczyć, to jest wyłącznie interes własny. Nie tylko prawda, ale i sam Wałęsa nic ich nie obchodzi. Oni Wałęsą pogardzali już wtedy, kiedy większość ludzi miała go za bohatera – wystarczy przypomnieć co jeden z tych „generałów” mówił już w 1980 roku o „sierżancie w okopach”. Oni bronią siebie, a nie jego, swojej fałszywej legendy, dla której on jest im potrzebny jako spinka, bez której wszystko się rozsypuje. Zwłaszcza Michnikowe „odpieprzcie się od Wałęsy” stawia tu kropkę nad i; znaczy to po prostu: odpieprzcie się od „świętego” Kuronia, Geremka, Mazowieckiego e tutti quanti bożków okrągłostołowych, których pomniki macie okadzać po wieczne czasy, a nie bezczelnie zaglądać za kulisy historii i pytać jak było naprawdę.
Jacek Bartyzel
Źródło: facebook.com
Najnowsze komentarze