„Jeżeli sobie czegoś Niepokalana od nas życzy, to nie ma wątpliwości, abyśmy mieli tego nie osiągnąć, to pewne! Przy Jej pomocy wszystko zrobimy, cały świat nawrócimy. Teraz tylko do czynu! Sami ze siebie nic nie potrafimy, ale przy pomocy Niepokalanej cały świat nawrócimy, mówię, cały świat do Jej stóp rzucimy! Bądźmy tylko Jej, w całości Jej, bezgranicznie Jej”.
Tak mówił święty Maksymilian Maria Kolbe do swoich współbraci w Niepokalanowie ostatniego dnia roku 1938. I na koniec dodawał: „Niech Ona żyje w nas, działa w nas i wszystko robi w nas. Bądźmy ślepym narzędziem Jej, Jej. Niech Ona robi z nami, co się Jej tylko podoba” (Konferencje świętego Maksymiliana Marii Kolbego, Niepokalanów 2009, s. 284–285, konferencja nr 204).
Rzucić cały świat do stóp Niepokalanej – to było marzenie i cel życia św. Maksymiliana. Taki sam cel przyświecał życiu innej wielkiej postaci XX-wiecznego Kościoła – arcybiskupowi Marcelowi Lefebvre’owi. Ci dwaj kapłani nigdy się nie poznali, choć różnica wieku między nimi wynosiła tylko 11 lat. Ale można dostrzec bardzo wiele podobieństw. Trzeba nam tylko głęboko katolickiego spojrzenia, którego tak bardzo brakuje w epoce dominacji medialno-popkulturowej papki nawet w Kościele.
Obaj byli dziećmi czasów, które nazwano po francusku la belle époque, czyli piękną epoką. Ale nie dla wszystkich była ona piękna. Na pewno nie była piękna dla polskich katolików spod zaboru rosyjskiego (podobnie zresztą, jak i pruskiego), takich jak rodzice Rajmunda Kolbego, który przyszedł na świat w roku 1894 w Zduńskiej Woli. Nie była też piękna dla francuskich katolików, takich jak rodzice Marcela Lefebvre’a, urodzonego w roku 1905 w Tourcoing w północnej Francji. Bo tak jak ówcześni Polacy znajdowali się pod rządami prawosławnych i luterańskich zaborców, tak ówcześni Francuzi żyli pod faktyczną okupacją rodzimej masonerii. W tych dwóch jakże różnych częściach Europy głównym wrogiem rządzących był Kościół katolicki, jego duchowieństwo i wierni. Zarówno młody Rajmund, jak i młody Marcel szybko poznali więc tę niezmienną prawdę, że ziemska droga Kościoła jest drogą krzyżową.
Tamta epoka nie była piękna również z innych powodów. Burzliwie rozwijający się przemysł z jednej strony przynosił niespotykany wcześniej wzrost zamożności, ale z drugiej – wpychał do fabryk miliony kobiet i dzieci, odbierając szansę na życie rodzinne zgodne z etyką chrześcijańską. Obaj przyszli kapłani byli tego świadkami od najmłodszych lat, gdyż ich rodziny były związane z najszybciej rozwijającą się wówczas branżą włókienniczą (ojciec Rajmunda był tkaczem, ojciec Marcela – przedsiębiorcą tekstylnym). Z tą samą branżą, którą tak obrazowo i zarazem przygnębiająco opisał Władysław Reymont w powieści Ziemia obiecana.
Obaj mieli jednak ogromne szczęście wychowywać się w rodzinach przepełnionych duchem autentycznej pobożności, gdzie każdy dzień rozpoczynał się od Mszy świętej w pobliskim kościele. Oczywiście były to rodziny bogate w dzieci, co miało ogromny wpływ na rozbudzenie powołań zakonnych kolejnych braci (a w rodzinie Lefebvre’ów – także sióstr). Bo nie jest przecież dziełem przypadku, że zarówno założyciel Niepokalanowa, jak i twórca Bractwa Św. Piusa X poszli drogą kapłaństwa w ślad za swoimi starszymi braćmi.
Życiem obu tych wielkich ludzi Kościoła – tak jak całej ówczesnej Europy – wstrząsnął wybuch pierwszej wojny światowej w 1914 roku. Ta dziejowa katastrofa odebrała mężów i ojców milionom rodzin, wpychając je w nędzę i niepewność. Nie inaczej było w rodzinach Kolbów i Lefebvre’ów: ojciec Rajmunda zginął na froncie już w pierwszych miesiącach wojny, zaś ojciec Marcela musiał uciekać, gdyż był poszukiwany przez niemieckich okupantów.
Dalsze drogi życia obu kapłanów również wykazują zdumiewające podobieństwa. Obaj studiowali w Rzymie: ojciec Kolbe w Międzynarodowym Kolegium Serafickim i na Uniwersytecie Gregoriańskim, ojciec Lefebvre w Seminarium Francuskim. A były to jeszcze te szczęśliwe czasy, gdy w stolicy chrześcijaństwa nauczano młodych kapłanów nieskażonej teologii i filozofii, choć potępiane przez papieży modernizm i liberalizm podstępnie wkradały się do Kościoła (o czym miał się przekonać w swojej uczelni przyszły arcybiskup), zaś masoneria otwarcie toczyła z nim wojnę (co tak mocno wstrząsnęło młodym franciszkaninem z Polski).
Mniej więcej w tym samym czasie – na początku lat trzydziestych – obaj zostali misjonarzami. Ojciec Kolbe pojechał nawracać mieszkańców Azji, ojciec Lefebvre – mieszkańców Afryki. Jedna i druga misja była niełatwa, bo nie chodziło tylko o formalne ochrzczenie tubylców, lecz o trwałe wyrugowanie z ich mentalności pogańskich reliktów. Poza tym każdy katolicki kapłan, zwłaszcza w tak dalekich krajach, ryzykuje własnym zdrowiem i życiem, zatem prawdziwy misjonarz musi być człowiekiem silnej wiary, gotowym poświęcić się całkowicie dla Chrystusa. I tacy byli ówcześni misjonarze, zarówno polscy, jak i francuscy, dzięki czemu udawało się im nawracać tysiące i miliony dusz. Z tej perspektywy najlepiej widać, jak straszną zbrodnią jest posoborowy „ekumenizm” i „dialog międzyreligijny”, czyli w praktyce porzucenie ratowania dusz tych mieszkańców Ziemi, którzy nie znają jeszcze prawdziwej wiary.
Misjonarzami pozostali obaj nasi bohaterowie do końca swojego życia. Bo z takim samym zapałem, jak ewangelizowali Azjatów czy Afrykanów, prowadzili też pracę apostolską w Europie, lecz z myślą o całym świecie. Polski Niepokalanów i szwajcarskie Ecône – dwie twierdze katolickiej duchowości, założone w różnych momentach tego samego, strasznego wieku XX. Rycerstwo Niepokalanej i Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X – dwie armie sformowane do walki o ratowanie dusz, które w tych potwornych czasach narażone są (jak chyba nigdy wcześniej w takiej skali) na zatracenie.
Obaj budowniczowie tych twierdz i założyciele tych armii nigdy się nie spotkali, ale przez całe życie służyli tej samej sprawie: aby rzucić cały świat do stóp Niepokalanej. Przez całe życie odprawiali tylko i wyłącznie Mszę świętą wszech czasów. Przez całe życie niezmiennie głosili katolicką Prawdę, nie skażoną błędami czy herezjami. Przez całe życie bronili też Kościoła przed jego wrogami, dążąc do ich nawrócenia i porzucenia przez nich fałszywych poglądów. I przede wszystkim za to byli za życia i są po śmierci atakowani i pomawiani, niestety również przez wielu liberalnych katolików.
Różnica między nimi jest tylko jedna: ojciec Kolbe trafił już na ołtarze, arcybiskup Lefebvre jeszcze nie ma na to szans. Ale nie powinniśmy mieć wątpliwości, że nadejdzie w końcu dzień, gdy Kościół formalnie uzna świętość tego, który w posoborowym chaosie uratował skarb katolickiej Tradycji. I wtedy katolicy na całym świecie będą mogli już bez żadnych przeszkód czy wątpliwości wznosić modlitwy do świętego Maksymiliana i świętego Marcelego – dwóch niezłomnych Rycerzy Niepokalanej.
Paweł Siergiejczyk
Artykuł ukazał się w czasopiśmie “Zawsze Wierni” nr 4/2016
Pismo do nabycia: http://www.tedeum.pl/ oraz w salonach RUCHu i EMPIKu.
Najnowsze komentarze