25-latek we Wrocławiu ginie z rąk policji. Wcześniej doszło do niemal identycznej sytuacji w Białymstoku, kiedy ofiarą nieudolnej interwencji „stróżów prawa” padł 34-letni mężczyzna. W obu przypadkach na ulicach tych miast doszło do protestów, które przerodziły się w gwałtowne starcia z policją. Za śmierć Igora i Pawła, młodych ludzi, którzy mieli przed sobą pewnie jeszcze ładny kawał życia, odpowiedzialność ponoszą ci, którzy teoretycznie mają za zadanie je chronić. Nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni. Nie jest tu ważne czy ci dwaj ludzie byli winni jakiegokolwiek przestępstwa – policja nie jest od wymierzania sprawiedliwości, zaś w powyższych przypadkach ewentualna wina była z pewnością niewspółmierna do „kary”. Tymczasem policja zachowuje się tak, jakby była też i sędzią. Oraz katem. Czy powodem jakiegoś zatrzymania będzie kradzież jabłka ze straganu, czy udział w demonstracji – policja może wysłać na cmentarz każdego. Nie ma tu żadnej reguły.
Bezsensownych ofiar policyjnej przemocy w ciągu ostatnich kilku lat było znacznie więcej. Wspólnym mianownikiem dla analogicznych zamieszek za rządów Platformy Obywatelskiej było nadanie im politycznej wymowy. Wówczas jednak rządzili ci „źli”, odpowiadający za najgorsze plagi spadające na umęczona Ojczyznę, toteż i w dobrym tonie było wówczas upolitycznianie wszelkich przejawów życia. W tych nieodległych przecież czasach nawet mandat za picie piwa w parku czy plucie na chodnik był przejawem niewyobrażalnych represji ze strony rządu PO, co zresztą ochoczo wspierały i lansowały media powiązane z PiS-owską „opozycją”. Podobnie jak wtedy, tak i dziś, w zamieszkach prym wiodła młodzież z blokowisk i stadionów (ta sama, która miała obalić rząd Tuska), która w uniformach z logiem Polski Walczącej szła na konfrontację ze zbrojnym ramieniem systemu, z tą różnicą, że dziś u władzy są ci „dobrzy”, którym nagle jakos odechciało się wspierać „najbardziej patriotyczny element”, dzielnie walczący na ulicach z „komuną”. Spadać na drzewo, naiwniacy. Wasze pięć minut właśnie minęło. Będziecie się stawiać? Pamiętajcie, że miejsc w kostnicach jest sporo. Teraz, k….a, my!
Znów Wrocław, kilka dni później. W jednym z autobusów komunikacji miejskiej ktoś umieścił domowej roboty bombę. Dzięki przytomności kierowcy ładunek szczęśliwie eksplodował poza pojazdem, dzięki czemu rany odniosła tylko jedna osoba. „Bombowy” autobus pojawił się jednak na scenie w dość zastanawiającym momencie. Oto bowiem partia rządząca stara się w szybkim tempie przeforsować ustawę antyterrorystyczną, która zakłada m.in. łatwiejszy dostęp do baz danych, lecz również i większą swobodę służb, jeśli chodzi o przeszukania i zatrzymania (zamiast 48 godzin, służby miałyby 14 dni na przedstawienie dowodów i postawienie zarzutów). I choć poziom zagrożenia terrorystycznego utrzymuje się w Polsce od lat w granicach zera, nowa ustawa, mająca wejść w życie z początkiem czerwca, na krótko przed warszawskim szczytem NATO, może być teraz i w przyszłości z powodzeniem wykorzystywana przeciw antysystemowym „ekstremistom”, czemu z pewnością służyć ma także zapis mówiący o zawieszaniu, czy mówiąc wprost, zakazywaniu zgromadzeń publicznych. Ustawowy knebel na usta, założony wszystkim niepokornym, dla dobra demoliberalnego (nie)porządku. Na wieki wieków… Czy będzie to szczyt NATO, czy 11 listopada – aparat systemu dostanie do ręki nowe narzędzia, dzięki którym będzie mógł lepiej służyć systemowi i chronić go. W miejsce niesławnej pamięci Bartłomieja Sienkiewicza wynurzy się wtedy jego PiS-owski substytut, który znów rzuci w kierunku kontestatorów demoliberalnego bałaganu: „Idziemy po was.”
To oznacza że system się boi. Mimo miażdżącej przewagi sił, czuje się na tyle niepewnie, że chce rozszerzyć i tak już spory wachlarz instrumentów represji. Naiwni ci, którzy liczyli na zmianę ze strony PiS, jak choćby zniesienie osławionej ustawy 1066, pozwalającej na działalność w Polsce obcych służb i wojsk. Demoliberalizm, niezależnie przez kogo obecnie reprezentowany, nie cofnie się przed niczym, by utrzymać obecny status quo. Dlatego tez chętnie wzbudza strach u obywateli, by później móc zaprezentować wszem wobec iluzję dbania o ich bezpieczeństwo. System wykorzysta wszelkie dostępne środki, by usunąć tych, którzy stoją mu na drodze. My wiemy, że jest to niewykonalne. Kto wie, czy partia „dobrej zmiany” nie przebije swych poprzedników, fundując wszystkim niepokornym represje na znacznie większą skalę. To jednak zdecydowanie za mało, by zgasić opór. Historia polskiego i europejskiego ruchu NR pokazuje, że żadne represje ze strony systemu i jego lokajów nie są w stanie całkowicie wyplenić „faszystowskiej zarazy”. A ostateczne zwycięstwo przypadnie w udziale właśnie nam. Prędzej czy później. I wtedy to my przejdziemy się po nich.
Najnowsze komentarze