Groupe Union Défense jest ruchem, który nie stroni od stosowania przemocy w walce z przeciwnikami politycznymi jako środka do osiągania określonych celów. Aby ukazać ten aspekt działalności na konkretnych przykładach jeden z naszych kolegów, William Gerles, zgodził się udostępnić kilka stron z prowadzonych przez siebie zapisków, które przerobił nieco do celów publikacji.
1998
Po skończonych wakacjach dla Czarnych Szczurów rozpoczął się kolejny pracowity rok. Ich pierwsza akcja miała miejsce 8 października 1998 roku na ulicy Vaugirard, gdzie znajduje się aneks wydziału prawa z ulicy Assas. Odbywał się tam tradycyjny dzień otwartych dni ze stoiskami wszystkich organizacji. Problem w tym, że tuż obok mieści się autonomiczne liceum dla zapóźnionych, narkomanów, trockistów, anarchistów i innej trudnej młodzieży, którego dyrektorem jest Gabriel Cohn-Bendit, brat Czerwonego Dany’ego. Rok wcześniej jednemu z uczniów nie spodobał się zawieszony przy stoliku Union Droit czarny sztandar z krzyżem celtyckim i pobiegł po kolegów. Autonomii uniwersytetu przed ponad stuosobową hordą młodych lewaków uzbrojonych w łańcuchy, pałki i noże broniło dwunastu chłopców z GUD, którym udało się wypchnąć przeciwnika z budynku i nawet wejść w odwecie na jego teren. Tym razem z góry zadbano o odpowiednie przyjęcie, a trockistowska hołota ledwo wystawiła czubek nosa, od razu musiała ustąpić pola trzydziestu facetom skandującym ich ulubiony slogan Europa, Młodość, Rewolucja! Dzień zakończył się wspólnym rozdawaniem ulotek i obiadem w stołówce uniwersyteckiej w „domu” czyli na wydziale prawa przy ulicy Assas. Na znak powrotu z wakacji na urzędowej tablicy Union Droit zawisło hasło „GUD czyni wolnym!”
21 października cały ranek spędziliśmy w Pałacu Sprawiedliwości na procesie rewizjonisty Garaudy’ego w oczekiwaniu na syjonistycznych bojówkarzy z Betaru, którzy kilka miesięcy wcześniej już zebrali tam niezłe baty. Niestety tym razem betarim musieli mieć jakieś problemy z mobilizacją, bo nie się pojawili wobec czego kilka osób zdecydowało się wrócić na Assas. Tam czekała na nich miła niespodzianka w postaci rozdających ulotki działaczy lewicowego UNEF-ID. Doszło do demokratycznej dyskusji, którą Le Parisien z 27 października zrelacjonował następująco: „W ostatnią środę, w sam dzień rozpoczęcia roku akademickiego ów tradycyjny bastion studenckiej skrajnej prawicy znów był świadkiem ekspedycji z użyciem przemocy tym razem przeciw działaczom UNEF-ID rozdającym ulotki. Jeden z działaczy tej zbliżonej do Partii Socjalistycznej organizacji został uderzony w twarz i w brzuch, a drugi dostał cztery dni zwolnienia”. Kilka dni później jeden z nich paradował dumny jak paw w jednym z popularnych talk-showów jako ofiara terroru skrajnej prawicy. Klepnięty lekko w szczękę pojawił się z opatrunkiem na skroni! Ale kto pojmie anatomię lewaków? Tydzień później po kolejnym zawodzie, który sprawili nieco przereklamowani fighterzy z Betaru, składamy wizytę na Sorbonie. Seans rozdawania ulotek kończy się niecierpliwym pouczeniem co poniektórych, że ich rzucanie na ziemię jest przejawem braku wychowania i bałaganiarstwa. Jeden z nich wykrzywia twarz w tak bolesnym grymasie, że aż łamie mu się szczęka.
1999
29 stycznia. Od kilku dni kierowniczy sowiet przygotowuje obóz szkoleniowy, na którym będzie fotograf i dziennikarz z pisma „L’Echo des Savannes”. Wszyscy siedzieli w kafejce na wydziale prawa ustalając ostatnie szczegóły, gdy nagle pojawiła się kilkunastoosobowa grupa o dość złożonym składzie etnicznym w charakterystycznych strojach: dresy, szaliki w kratkę, baseballówki Lacoste’a, szerokie spodnie – jednym słowem subkultura zwana racaille. Co ich tu przyniosło? Prowokacja, bezmyślność czy po prostu ciekawość jak wygląda „faszystowski uniwersytet”? W każdym razie turystyka skończyła się dla nich dość bolesnym doświadczeniem. Reakcja Czarnych Szczurów była całkowicie spontaniczna: po krótkim wyjaśnieniu, że na Assas pewnego rodzaju strój jest źle widziany i że lepiej zwiedzać lewackie Jussieu czy Nanterre, hall zmienił się w prawdziwą arenę cyrkową. Trwało to krótko, bo zamiast prawdziwego starcia doszło raczej do gonitwy. Jako, że tego rodzaju „goście” nie mają w zwyczaju sznurować adidasów, jeden z dosłownie wyskoczył z butów i uciekł na bosaka. Gdy przyjechało pogotowie nie zebrało się nawet na pełną karetkę.
Dzień obozu 31 stycznia zaczął się od tego, że o piątej rano spotkaliśmy się ze starszymi kolegami, którzy zorganizowali plakaty przeciwko PACS czyli projektowi ustawy legalizującej związki homoseksualne. W sympatycznej atmosferze kleiliśmy przez dwie godziny na trasie przemarszu oficjalnej manifestacji przeciw ustawie zorganizowanej przez stowarzyszenia rodzin. Potem każdy udał się na wyznaczone o 10.00 spotkanie. Obóz miał miejsce w starej opuszczonej hali fabrycznej, gdzie w spokoju przećwiczyliśmy ABC walk ulicznych: manewrowanie, walkę w szyku, posługiwanie się pałką, zachowanie wobec różnych przeciwników, wobec policji, szarże itp. Na dziennikarzach widok pięćdziesięciu zamaskowanych facetów w skórzanych kurtkach i czarnych kaskach zrobił spore wrażenie.
W poniedziałek 15 lutego rozpoczęła się kampania wyborcza do samorządu studenckiego wydziału prawa, gdzie chodzi o wymierne rezultaty w postaci kilkuset głosów. Od pewnego czasu obowiązuje demokratyczny kamuflaż: rozdający ulotki przebierają się za grzecznych chłopców, by zdobyć głosy prymusów, flajt i arafatka zostają w domu, by nie zrazić elektoratu tradycjonalistów, dziewczęta zamieniają dżinsy na spódniczki, a wszelkie rękoczyny są surowo zakazane. Zazwyczaj rzadko jednak starcza siły woli, by wytrwać do końca i nie skarcić przykładnie jakiegoś rozzuchwalonego lewaka, który ośmiela się zrywać plakaty lub rzucić ulotkę na ziemię. Tak jest i tym razem. Już pierwszego dnia jeden z nas dostrzegł z pierwszego piętra jak ktoś maże po plakatach, którymi okleiliśmy w nocy całą ścianę po drugiej stronie ulicy. Zbiegł więc by pouczyć go o niestosowności takiego zachowania, ale w ferworze dyskusji na ulicy zatrzymało się auto, z którego wyszło dwu innych kolegów. Nie wdając się w szczegóły uciekli się do nieco bardziej wyrazistych środków perswazji, co skończyło się na tym, że leżący na ulicy antyfaszysta zablokował ruch w obie strony. Biedny student, jak się potem okazało Amerykanin, który naczytał się pewnie jakiś antyrasistowskich broszur, wpadł na głupi pomysł, by wrócić na Assas po południu. Trafił wtedy na innych kolegów, którzy również próbowali udzielić mu lekcji demokratycznej dyskusji. Chyba nigdy nie przeżył tyle, co tego dnia.
Już trzeciego dnia kampanii, w środę 17 lutego, na uczelni pojawiły się obce bojówki. Niezależnie od siebie najpierw zawitała syjonistyczna służba porządkowa Stowarzyszenia Żydowskich Studentów z St Maur, taki napuszony niby-Betar, a potem antyrasistowska grupa SCALP. W tej ostatniej są resztki liczących się fighterów lewicy, zwłaszcza, że występują w niej na gościnnych występach cieszący się pewną renomą anarchiści z CNT. Normalnie syjoniści i skrajna lewica nienawidzą się na śmierć i walczą ze sobą przy każdej nadarzającej się okazji, ale tym razem postanowili jak widać utworzyć wspólny antyfaszystowski front. Razem było ich ponad dwudziestu, którzy ustawili się w szeregu pośrodku hallu gotowi do szarży. Nas było raptem siedmiu, w dodatku – nie licząc jednego nunczaku – zupełnie nieuzbrojonych ze względu na kampanię wyborczą więc nie zaatakowaliśmy od razu. Po kilku minutach tamci wycofali się z hallu, pobili jakiegoś przypadkowego monarchistę i poszli sobie. Natychmiast oficjalna uniwersytecka lewica odcięła się od lewackich bojówek twierdząc, że nie ma z nimi nic wspólnego. Wolne żarty! Tymczasem na Assas zjawiło się kilkunastu zaalarmowanych kolegów. Ruszyliśmy przeczesać dzielnicę w poszukiwaniu nieprzyjaciela, ale tamci widocznie wrócili do swych kwater we wschodnich dzielnicach.
Nazajutrz, widząc naszą wczorajszą reakcję lewacy doszli do wniosku, że być może onieśmielą nas jeśli odpowiedzą nam w języku, który rozumiemy najlepiej. Sprowadzili więc posiłki z zewnątrz, w tym pociesznego grubawego blondyna, który cały czas chodził napuszony w skórzanych rękawiczkach oraz dwu osiłków z organizacji Manifest przeciw FN. Śmiechu było co niemiara, bo dobrze wiemy, co warci są lewicowi fighterzy. Najpierw nasze dziewczyny interweniowały u dyrektorki Assas, żeby Manifest usunąć z terenu uniwersytetu jako organizację obcą, która nie ma prawa rozdawać swoich ulotek. Kiedy upokorzeni dali sobie spokój i ze wstydem poszli na obiad śledziliśmy ich dyskretnie. Niestety, zauważyli nas i mimo, że było nas tylko trzech uciekli w panice. Przed pościgiem w ostatnim momencie schronili się w ekskluzywnej restauracji ocalając w ten sposób skórę i poznając burżuazyjne standardy, co odmieniło im trochę od obskurnych barów, gdzie się zwykle gnieżdżą.
W poniedziałek 1 marca postanowiliśmy wcielić w życie przygotowany od pewnego czasu projekt akcji na lokal UNEF. Niestety wybrany wydział był z tajemniczych powodów zamknięty i plan spalił na panewce. Co mamy w zastępstwie? Krótka chwila zastanowienia i już wiadomo – gotowy jest plan akcji na Naukach Politycznych. Oddajmy głos dziennikowi Le Parisien z 3 marca 1999 roku: „Prawica kontra lewica, rywalizacja pomiędzy studenckimi organizacjami z obu kierunków wyraziła się przedwczoraj po południu w Instytucie Nauk Politycznych sceną przemocy. Około 15.30 pięciu członków skrajnie prawicowej organizacji GUD weszło do hallu Nauk Politycznych. Z baseballówkami na głowach i twarzami zakrytymi przez maski chirurgiczne (bzdura, to były zwykłe bandany!) zabrali się za plakaty organizacji SUD i UNEF-ID. (…) Jeden ze studentów z SUD, który usiłował się przeciwstawić został popchnięty, powalony na ziemię i uderzony przez dwóch członków komanda, Jeden z dwu uniwersyteckich woźnych, który też pospieszył na pomoc został uderzony w twarz. Świadkowie mówią o kastecie. Zanim uciekli członkowie komanda rozrzucili w hallu ulotki z krzyżem celtyckim podpisane GUD-Sorbona z hasłem „Lewacy precz z uniwersytetów”. Śledztwo prowadzi 6 odział policji śledczej.”
W ferworze akcji zarządzamy wielką mobilizację 3 marca i atakujemy Panteon. Nie chodzi rzecz jasna o dawny kościół św. Genowefy, ale o budynek wspólny dla uniwersytetów Paryż II czyli Assas i Paryż IV czyli Sorbony. Celem był zorganizowany przez UNEF-ID kiosk z Le Monde za 5 franków (tzn. 2/3 ceny). Niestety kiosk w tajemniczy sposób wyparował ze swojego miejsca niczym spodek UFO, ale w zastępstwie znaleźliśmy stoisko z kilkuset egzemplarzami antyrasistowskiego pisma Nova Magazine. W ciągu ułamka minuty pisma fruwały po całym hallu czyniąc więcej spektakularnego spustoszenia niż szkody. Taka nagroda pocieszenia.
Na Belgrad zaczynają spadać bomby i wiemy, że musimy zorganizować akcję politycznego poparcia dla oblężonej Serbii. Działamy natychmiast. W trójkę wybraliśmy się do sklepu, by kupić do planowanej na jutro akcji blokady uniwersytetu osiem metrów łańcucha. Na właścicieli krów ani psów łańcuchowych nie wyglądamy, więc kasjerka patrzyła na nas jak na perwersyjną trójkę sadomasochistów. Nie zraziło nas to i poszliśmy trochę pospać. Snu nie zaznaliśmy od kilku dni, a wieczorem przygotowania do akcji miały trwać dalej. Całą noc spędziliśmy na przycinaniu łańcucha do odpowiednich rozmiarów, dopasowywaniu kłódek i malowaniu transparentu. Wczesnym rankiem 26 marca z gotowymi gadżetami stawiliśmy się przy bramie uniwerku, żeby z pierwszym pracownikiem administracji dostać się do środka, zablokować wszystkie wejścia od środka i zawiesić na frontonie transparent wyrażający solidarność z Serbami. Niestety przed bramą zatrzymał się samochód z kanapkami do uniwersyteckiego bufetu. Czekając zanim odjedzie – bo przecież go nie porwiemy – straciliśmy cenny kwadrans i w tym czasie w pracy zjawili się pierwsi strażnicy z ochrony. W ten sposób przez głupiego dostawcę proserbski transparent nie zawisł na „domu”.
By sobie powetować wczorajsze niepowodzenie w sobotę postanowiliśmy wybrać się do kina. Poszliśmy tam w dwie pary trzymając się za ręce, ale w kieszeniach mieliśmy ulotki, miotacz gazu i granat dymny. Romantyczny wieczór miał na celu zagazowanie kina podczas hollywoodzkiego filmu na cześć armii amerykańskiej i rozrzucenie proserbskich ulotek. Po kwadransie od rozpoczęcia seansu rozbrzmiał okrzyk „Kosowo serbskie!”, który odtąd spędzał sen z powiek wielu właścicielom kin. Osłupiała obsługa kina nie była w stanie nas zatrzymać, a czekająca na zewnątrz grupa interwencyjna nie była nawet potrzebna. Jedyny problem, że oślepiony gazem wyszedłem na pobliski komisariat, jednak niezawodna partnerka wiarygodnie udawała zakochaną parę i prowadziła mnie pod rękę dopóki nie odzyskałem wzroku. Sukces akcji świętowaliśmy spędzając resztę wieczoru we własnym gronie.
W nocy z czwartku na piątek z 1 na 2 kwietnia podzieliliśmy się na kilka cztero-pięcioosobowych ekip, by pokryć cały cywilizowany Paryż antynatowskimi i antyamerykańskimi graffiti. Ponieważ w naszej grupie była dziewczyna i działaliśmy bez samochodu, dostaliśmy łatwą, jak się wydaje, dzielnicę szesnastą. Okazało się jednak, że i tu tętni wielokulturowe i plurietniczne życie V Republiki. Pięcioro Białych w środku nocy to widok dość niezwykły i stało się: na Trocadero otoczyła nas dość rozochocona horda Arabów. Uspokoił ich trochę widok arafatek i deklarowany antysyjonizm, ale głównie nasze marsowe miny i determinacja. Dzięki temu miotacze gazu, triplexy i inne gadżety zostały na swoich miejscach, a pogotowiu odpadło nieco roboty.
W piątek dowiedzieliśmy się, że Manifest przeciw FN organizuje spotkanie publiczne na tzw. Nowej Sorbonie przy ulicy Censier. Na wielką mobilizację, ani na tradycyjne rozpoznanie, stanowiące żelazny punkt rewolucyjnego BHP nie było zbyt wiele czasu. Sobotnim rankiem 10 kwietnia spotkaliśmy się we dwóch w celu skompletowania ekwipunek: granat made in NRD, miotacz gazu łzawiącego, a w razie gdybyśmy utknęli otoczeni na trzecim piętrze – pistolet na gumowe kule. Okazało się jednak, że jak zwykle przeceniliśmy lewaków. Akcja poszła jak z płatka, ewakuacja bezproblemowo, a w dodatku spotkanie było na temat Kosowa. Najście miało inaugurować cykl akcji pod hasłem „wiosenne porządki”, a ponadto chodziło też o zadawnione rachunki z Manifestem, a przypadkowo wyszła nam akcja proserbska, co natychmiast pochwyciła prasa.
Uniwersytet przy ulicy Tolbiac, to więcej niż bastion lewicy, to prawdziwy squat. Wizytę tam planowaliśmy od dawna nie tylko w ramach wiosennych porządków, ale jako odwet za listopadowe fiasko rozdawania ulotek przez studencką młodzieżówkę Frontu Narodowego Renouveau Étudiant, która nie dość, że zakończyła się haniebnym odwrotem, to jeszcze wezwaniem policji, czego prawdziwy NR nigdy nie robi, oraz aresztowaniami. Tak już jest, że musimy dbać o dobre imię całego środowiska NR, nawet tych nieudaczników, którzy na to nie zasługują. 12 kwietnia w poniedziałkowy ranek lewacy różnicę klasy mogli dostrzec gołym okiem. Wtedy biegli oni z tyłu, a teraz z przodu. Wtedy rzucali kamieniami na odległość, a teraz sami zebrali baty z bliskiej odległości. Po tradycyjnym psssst! granatów dymnych na do widzenia, opuściliśmy ten niegościnny gmach we wcześniej ustalonym szyku zbierając po drodze towarzyszy blokujących drzwi.
We wtorek 13 kwietnia zorganizowaliśmy polowanie na lewaków z trockistowskiego liceum na ulicy Vaugirard, z którymi też mamy zadawnione porachunki. Niestety nic z tego nie wyszło, bo tamtejsi uczniowie przychodzą do szkoły jak mają ochotę, a tego dnia akurat nie mieli. Ten tydzień był zdecydowanie pracowity, bo już w środę 14 kwietnia do akcji wkroczyło tajemnicze trzyosobowe komando obrony lasów europejskich zwane też „wesołymi drwalami z Assas”. „O 13.30 trzech zamaskowanych osobników wkroczyło do hallu wejściowego. Podczas gdy jedni trzymali w szachu strażników przy pomocy gazu łzawiącego, trzeci osobnik skierował się z siekierą w ręku ku tablicy studenckiego stowarzyszenia do walki ze skrajną prawicą, Asterix. W niecałe pięć minut tablica została doszczętnie porąbana. „To stało się bardzo szybko. Strażnicy nic nie mogli zrobić. Prawie miałam atak nerwowy.” -opowiada pewna studentka. „To byli prawdziwi kowboje. W hallu stali faceci na czatach. Byli gotowi dać po gębie pierwszemu, który się poruszył” – dodaje jeden z jego przyjaciół. Po dokonaniu dzieła trzej osobnicy wyszli przez drzwi wyjściowe. Na pożegnanie wrzasnęli „Heil Hitler!” i wykonali nazistowskie pozdrowienie. To podpis, bo nikt tu nie ma wątpliwości, że stoi za tym GUD.”Znamy ich. To ciągle ci sami. To nie są studenci z Assas, ale często tu przesiadują” – komentuje jeden ze studentów”. Tak pisał Le Parisien z 15 kwietnia 1999 r. zauważając grzecznie, że „od miesiąca czy dwóch aktywiści skrajnie prawicowej grupki GUD powracają w sile. W ostatnią sobotę przerwali spotkanie Manifestu Przeciw FN na temat Kosowa na uniwersytecie Censier. 1 marca pobili przy użyciu kastetu studenta i woźnego na naukach politycznych”.
Podobnie jak podczas pierwszego procesu na jesieni nacjonalistyczny dziennikarz Roland Gaucher ponownie poprosił nas o ochronę. W piątek 16 kwietnia miała miejsce druga odsłona procesu i spodziewaliśmy się, że tym razem wpadnie Michel Field, świadek strony przeciwnej, z kolegami. Michel Field, którego ojciec dorzucił sobie „i” w nazwisku, to znany prezenter telewizyjny i były trockista. W burzliwych latach po maju 1968 roku ojciec jednej z naszych dziewczyn spotkał go twarzą w twarz i wsadził mu głowę w kraty. Może będzie pamiętał? W przerwie procesu okazało się, że zapowiadani lewaccy bojówkarze nie przyszli, ale za to mieliśmy okazję pogawędzić z weteranem LVF i dywizji Charlemagne, który zdenerwował się z powodu insynuacji świadka oskarżenia, że francuskie oddziały Waffen SS były używane do akcji oczyszczania zaplecza. „W życiu nie zabiłem najmniejszego żydka!” – podnosił głos wiekowy, ale wciąż energiczny kombatant.
Początek maja upłynął bardzo pracowicie. 1 maja miały miejsce dwa pochody, Le Pena i Megreta, w których nie braliśmy bezpośrednio udziału, ale sprzedawaliśmy tam nasze pismo. Główny wysiłek skupił się jednak na przygotowaniu manifestacji z okazji 9 maja z okazji piątej rocznicy tragicznej śmierci Sebastiana Deyzieu, ofiary policji politycznej. W tym roku obchody miały charakter szczególnie uroczysty. Zamiast tradycyjnego, dość krótkiego przemarszu z wydziału prawa na ulicy Assas na miejsce zdarzenia, postanowiono przejść tą samą drogą, którą pięć lat temu Sebastian uciekał przed policją. W przygotowaniach pomagali nam koledzy z GUD z Nicei. W ramach czasu wolnego i zwiedzania Paryża 6 maja zabraliśmy ich na Nauki Polityczne, gdzie powtórzyli scenariusz sprzed dwóch miesięcy, tym razem bez bredni o „maskach chirurgicznych”. Był to rewanż za akcję na nicejskim Wydziale Literatury, którą dali nam przeprowadzić, gdy byliśmy w Nicei w październiku. 9 maja początek ceremonii miał miejsce o godzinie 22 na placu Denfert Rochereau. Majową noc rozświetlały płonące pochodnie niesione w pierwszej linii. Drugi szereg tworzyły czarne flagi z krzyżem celtyckim, symbolem sprawy, za którą Sebastian walczył i oddał swe życie. Za nimi cztery sympatyczne dziewczęta niosły transparent ze znanym motywem tarczy strzelniczej – nawiązanie do toczącej się wojny, w której USA bombardowały ostatni europejski bastion oporu wobec nowego światowego porządku. Na miejscu, przed kamienicą, z której dachu spadł nasz towarzysz w świetle dopalających się pochodni przemawiał Fred Chatillon, legendarny szef GUD z początku lat 90-tych oraz Bruno Racouchot, były szef gabinetu Le Pena i autorytet moralny dla wszystkich młodych NR.
20 maja postanowiliśmy złożyć kolejną wizytę kurtuazyjną na Sorbonie. Tym razem wszystko miało przebiec w spokoju. Ustawiliśmy się w bramie wejściowej, nasze dziewczęta zaczęły sprzedawać wydawane przez nas pismo, a faceci stali w odwodach na wypadek gdyby któremuś z lewaków przyszło do głowy je zaczepiać. Już samo nasze pojawienie się wzbudziło emocje i bieganinę. Najpierw odbiegli rozdający ulotki marksiści, żeby się schronić w budynku. Potem umundurowani strażnicy rozbiegli się w poszukiwaniu swych kolegów, których udało się zmobilizować aż dwunastu. Kiedy już odseparował nas ochronny kordon zaczęli schodzić się lewacy. W grupie około pięćdziesięciu poczuli się silni i urządzili sobie spontaniczny wiec antyfaszystowski ze sloganami i „Międzynarodówką”. My jednak śpiewaliśmy głośniej i bardziej fałszując, co przerwało happening. Po trzech kwadransach, kiedy na miejscu zjawiły się i władze uniwersyteckie i jawna oraz tajna policja znudziło nam się i poszliśmy razem do „domu” przy ulicy Assas.
4 czerwca jeden z naszych kolegów miał stanąć przed sądem za antysemityzm i cała żydowsko-lewicowa koalicja z Assas wezwała do przyjścia na proces. Nie mogło zabraknąć i nas na wypadek gdyby betarim udało się jednak zmobilizować. Próżne obawy – były tylko czujki Betaru, które doszły do wniosku, że „jest nas pięćdziesięciu i wyglądamy groźnie”, jak zameldowali przez telefon. Musieli oni ewakuować się samochodem z kawiarni, przed którą zgromadziliśmy się po procesie. Spontaniczna reakcja z naszej strony doprowadziła do tego, że cała karoseria i szyby w eleganckim BMW były do wymiany, jak również pewne części układu kostnego jego pasażerów. W ten sposób walczymy z bezrobociem i tworzymy nowe miejsca pracy. Po policjantach, zomowcach, tajniakach, sędziach, ochroniarzach, dentystach, chirurgach, pielęgniarzach, kierowcach karetek przyszła kolej na blacharzy i lakierników.
William Gerles
Źródło: http://gryzoniowy.blox.pl
7 listopada 2020 o 20:23
Szczegółowa historia oraz dziesiątki zdjęć i plakatów
Les Rats Maudits – Histoire des étudiants nationalistes 1965-1995
Przeklęte szczury – historia studentów nacjonalistów 1965-1995
Do czytania online:
https://www.scribd.com/doc/42313464/Les-Rats-Maudits
Może ktoś pokusi się o przetłumaczenie i wydrukowanie tej książki??? (Biblioteka Szczerbca? 3dom? Wydawnictwo Revolta? – ktoś wyda?)