Zjawisko masowej imigracji, obok drenażu systemów opieki socjalnej i generowania konfliktów, ma także wymierny wpływ na rynek pracy. Przybysze tworzą swoistą armię rezerwową kapitału, a lobby biznesowe uzyskuje dzięki temu alibi dla utrzymywania płac na niskim poziomie. Prof. dr hab. Kazimierz Fieske, dyrektor Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zwraca uwagę na negatywne skutki niekontrolowanej imigracji:
Od kilku miesięcy media drukują dość często artykuły i wywiady, w których pojawia się teza o tym, że lada moment zabraknie nam rąk do pracy. A jedynym sposobem na to, by wypełnić luki w podaży, jest otwarcie się na imigrantów. Tymczasem teza ta to moim zdaniem szwindel znakomity. Bo tak trzeba powiedzieć o sytuacji, kiedy mówi się tylko część prawdy. Mówiąc o konieczności sprowadzenia imigrantów, na ogół zapomina się dodać, że co prawda brakuje rąk do pracy, ale za te pieniądze, które oferują przedsiębiorcy w Polsce.
Imigranci, jak pokazują dane Eurostat, bardzo słabo radzą sobie na nowym rynku pracy. I to nie tylko ci, którzy trafili za granicę jako dorośli, ale także ich dzieci. Stopa bezrobocia wśród imigrantów z Afryki w drugim pokoleniu jest dwukrotnie wyższa niż przeciętna. Podobnie u Turków w Niemczech.
Dane pokazują, że co roku do Polski przyjeżdża 450 tys. pracowników z Ukrainy plus osoby, które są tu nielegalnie. Wpuszczamy ich do Polski bez większego zastanowienia, czy nie odbierają pracy Polakom albo nie wpływają na zaniżanie wynagrodzeń.
Na podstawie: rp.pl
Najnowsze komentarze