Paru moich znajomych zainteresowało to, co mówiłem w radio po zamachach w Paryżu, więc rozwinę tu odrobinę ten temat, żeby było jasne.
Francuzi walczą w czterech różnych armiach na Bliskim Wschodzie.
Po pierwsze, to akurat wszyscy wiedzą, w oddziałach Państwa Islamskiego, na terenie Syrii.
Pierwsi ochotnicy zaczęli tam napływać już w 2011, zgodnie z oficjalną propagandą swej administracji, która rytualnie, jak to przy okazjach obalania dalekich rządów, określiło Asada jako Hitlera, definiując precyzyjnie swój priorytet polityczny (obalić Asada). Już w owym 2011 syryjskie wojsko rządowe aresztowało na swoim terenie 13 oficerów francuskiego wywiadu zagranicznego, którzy mieli tych ochotników organizować. Jedyne, co zostało z tamtych pionierskich czasów, to pojawiająca się nawet do dziś (wyłącznie w zachodnich mediach) alternatywna flaga Syrii, tym różniąca się od legalnej, że ma zielone u góry i jedną gwiazdkę więcej. Francuzi chcieli ją wypromować jako znak „demokratycznej Syrii”, wyraźnie dla jaj zresztą, bo jest to flaga sprzed II wojny światowej, kiedy Syria była francuską kolonią i była przez Francuzów rabowana na wszystkie możliwe sposoby (kiedy wywieźli stamtąd już wszystko, co miało jakąś wartość, sprzedali Turkom całą północ kraju z chrześcijańską Antiochią włącznie).
Stworzona pod tą flagą tzw. Wolna Armia Syrii przetrwała w terenie ok. 10 miesięcy (już w 2012 była jedynie wspomnieniem), ale jako mit medialny na użytek zachodnich społeczeństw trwała ze trzy razy dłużej. Trzeba było szybko zmienić strategię, więc rząd francuski, w porozumieniu z Izraelem, doposażał i pieścił syryjską Al-Kaidę (Front al-Nusra), choć coraz więcej francuskich ochotników wybierało Al-Kaidę iracką (przodka PI), wtedy już obecną w Syrii, gdyż saudyjskie pieniądze, które do niej masowo płynęły, jak też nowoczesne wyposażenie zachodnie, zapewniały bardziej perspektywiczny rozwój, co zresztą okazało się prawdą. W 2013 r. rząd syryjski zaproponował rządowi francuskiemu dostarczenie list obywateli francuskich walczących w owych organizacjach islamskich, ale Francuzi oczywiście odmówili, w imię tego, że nie będą gadać z aktualnym Hitlerem medialnym. No i poza tym sądzili, że cały ruch ochotniczy między Francją a Syrią mają pod kontrolą. Tolerowali i wspierali tenże ruch mniej więcej do wiosny zeszłego roku, kiedy zorientowali się, że jednak nie całkiem wyszło im z tą kontrolą.
Po drugie, francuscy ochotnicy walczą w armii Izraela, na terenie Palestyny.
We Francji żyje największa społeczność żydowska w Europie. Idąc na skróty wyjaśnię anegdotycznie przy okazji, że jest ona zarządzana niemal ekskluzywnie przez potomków polskich Żydów, którzy dostali się tam przed, w trakcie i po II wojnie. Od wielu, wielu lat, francuskie organizacje żydowskie organizują więc wyjazdy ochotników do wojsk ochrony pogranicza, przy aprobacie wszystkich francuskich rządów. Teoretycznie Francuzi nie mogą służyć w obcych armiach, ale jest to tak prawnie zawinięte, że owi ochotnicy jadą służyć jedynie w jednostkach pomocniczych policji i wszystko jest OK. Oczywiście na miejscu nie stoją w jakichś niebieskich czapkach wyposażeni w pałki, tylko w zielonych mundurach, z ciężkimi karabinami, służą na wieżyczkach strzelniczych tzw. muru bezpieczeństwa i pilnują płotu wokół zamkniętej Strefy Gazy.
Punktem rekrutacyjnym do izraelskiego wojska w regionie paryskim jest słynna ostatnio na całym świecie sala koncertowa Bataclan, do 11 września tego roku ekskluzywna własność izraelska. Tam odbywały się gale na cześć Cahalu, uroczystości organizacyjne społeczności żydowskiej i właśnie stała wysyłka ludzi na Bliski Wschód. Nie będę tu pogłębiał tematu mówiąc o (wbrew pozorom dobrych) stosunkach Izraela z PI, może w następnym odcinku.
Po trzecie, Francuzi służą we własnej armii na Bliskim Wschodzie.
Konkretnie chodzi tu o pięć samolotów z obsługą, które od sierpnia zeszłego roku biorą udział w koalicji lotniczej anty-PI nad Irakiem i kolejnych pięć z obsługą, które od dwóch miesięcy latają nad Syrią. Ta koalicja dawno się rozleciała, jeśli chodzi o jej pierwotny kształt (samoloty Arabii Saudyjskiej i innych monarchii Zatoki w marcu tego roku przeniosły się gdzie indziej, żeby naprawdę bombardować, konkretnie do Jemenu, gdzie walczą z jedynym tamtejszym ugrupowaniem polityczno-militarnym, które zwalczało miejscową Al-Kaidę i PI), ale nie ma czego żałować, patrząc na statystyki.
W ciągu ponad roku od początku działania pierwszych pięciu samolotów wyleciały one w różnych misjach 200 razy (oficjalne dane). Dla porównania w tym samym okresie samoloty amerykańskie wystartowały 6 tys. razy, co zresztą stanowi ok. 10% tego, co zrobiło przeciw islamistom ledwo dyszące lotnictwo rządu syryjskiego. Co Francuzi robili przez te pierwszych 13 miesięcy nikt nie wie, bo nawet nie dali do telewizji tych słynnych czarno-białych zdjęć, na których widać z reguły jakiś cień budynku, czy jakąś ciężarówkę, które malowniczo wybuchają. Takie zdjęcia puścili po światowych telewizjach Amerykanie na samym początku, w sierpniu 2014, po czym przyjęło się, że bombardują. Wszyscy już mieli zapomnieć o sprawie, ale był taki moment, przy okazji bitwy o syryjsko-kurdyjskie Kobane, że nawet niezorientowana prasa europejska zaczęła się zastanawiać, czy Amerykanie rzeczywiście bombardują PI, bo przecież mijały tygodnie, a potem miesiące, gdy islamiści bezkarnie atakowali miasto. W końcu, gdy Kobane było już morzem gruzów, Amerykanie przekonali mocno niezadowolonych Turków, by przepuścili tam Kurdów i zrzucili te pożądane przez prasę bomby, by na odczepnego zlikwidować europejski dysonans poznawczy. Poza tym wszystko szło jak z płatka. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy amerykańskich „bombardowań”, PI trzykrotnie powiększyło swoje terytoria w Syrii, czemu w styczniu tego roku obłudnie dziwił się Wall Street Journal. Teraz oczywiście Amerykanie obudzili się medialnie i informują, że pomogli Kurdom pod Sindżarem w Iraku i zbombardowali jakiś konwój z ropą Państwa Islamskiego, ale nie martwcie się, wszystko będzie mniej więcej po staremu, wyjaśnię może w następnym odcinku.
Nie wykluczam, że moi czytelnicy natknęli się w mediach na fajną informację, że po ataku na Bataclan, Francuzi w odwecie (i pierwszy raz w życiu) zrzucili na Rakkę, syryjską stolicę PI, 20 bomb, co nazwano „masowym nalotem”. No tak, prawda to, Francja postanowiła użyć nagle, za jednym zamachem wszystkich swoich 10 samolotów na Bliskim Wschodzie, a każdy wziął po 2 bomby. Cóż, skończyło się to jedynie masakrą wśród cywilów, jednakże dużo większą niż w Paryżu. Pojawiły się oczywiście w telewizjach te pokrzepiające czarno-białe zdjęcia, na których nic nie widać, więc w sumie jest ok.
Statystykę obecności Francuzów we własnej armii na Bliskim Wschodzie ma poprawić obecność u wybrzeży libańskich (też dawna kolonia) lotniskowca Charles de Gaulle, ale na razie go nie wliczam, bo w ciągu ostatnich dwóch tygodni słyszałem o jego wypłynięciu już 4 razy. Pierwszy raz jeszcze przed zamachami w Paryżu. Pierwsza informacja brzmiała, że wypływa, dwie następne, że wypłynął już z tego Tulonu, aż dopiero co padła czwarta, z ust Hollande’a przed Kongresem w Wersalu, że wypłynie.
Po czwarte, francuscy ochotnicy walczą we Francuskim Legionie Asyryjskim, w Iraku.
Jest to jedyna francuska formacja na Bliskim Wschodzie, która powstała oddolnie. Słowo „Asyryjski” w nazwie odnosi się symbolicznie do małego, najstarszego Kościoła chrześcijańskiego w tamtym regionie, takiego, który przeżył wszystkie historyczne kalifaty, obecnego do dziś zarówno w Syrii i Iraku. Legion zaczął formować się już w styczniu zeszłego roku, kiedy iracka Al-Kaida, która nazywała się już wtedy Państwo Islamskie w Iraku i Lewancie, za amerykańskim przyzwoleniem zajęła Faludżę i Ramadi, praktycznie pod Bagdadem. Dziś jest to jednostka walcząca przeciw PI u boku rządowej armii irackiej, z konkretnym celem ochrony ludności chrześcijańskiej. Służą w niej katolicy, protestanci, prawosławni, członkowie różnych Kościołów wschodnich obecnych we Francji, właściwie wszystkie wyznania chrześcijańskie, oprócz Świadków Jehowy.
Władze francuskie nie przeszkadzają w rekrutacji członków Legionu. Nie ma on żadnego znaczenia strategicznego, ani politycznego, nie przeszkadza w zamiarach wielkich mocarstw. Ciekawostką jest to, że chodzi o ludzi rzeczywiście zdeterminowanych, by walczyć z PI „do końca”. Legion w niczym nie przeważy sytuacji, a jednocześnie – jak dotąd – udało mu się zabezpieczyć klika małych społeczności chrześcijańskich w Iraku (większość musiała uciekać).
Rozwiązanie zagadki
No to teraz zgadnijcie czytelnicy, która z tych powyższych armii jest najmniej liczna. Pewnie niektórzy już się domyślają: tak, najmniej liczna w obywateli francuskich na Bliskim Wschodzie jest oficjalna armia francuska.
Jerzy Szygiel
Najnowsze komentarze