Wygląda to może na banalność, żeby mówić na temat „Polski między Wschodem a Zachodem”. Któż nie wie, że Polska położona jest tak nie tylko geograficznie, lecz zarazem duchowo: religijnie i cywilizacyjnie; wiadome każdemu są przejawy i skutki tego położenia, i nie sztuka, że wiadome, bo są widome każdego dnia i na każdym kroku. Wystarczy wziąć do rąk gazetę polską i czytać ją uważnie, komentując treść ze stanowiska cywilizacji, a uderzy nas aż nazbyt wyraźnie mieszanina Zachodu i Wschodu! Olbrzymia Większość inteligencji polskiej uważa to za coś całkiem naturalnego, wychodząc z założenia, jako położeniu geograficznemu nie mogą nie towarzyszyć następstwa cywilizacyjne, a wcale się tym nie martwiąc, owszem biorąc z tego otuchę do wielkiej przyszłości Polski, jako mającej dokonać syntezy Zachodu i Wschodu, co ma być największym z wielkich dzieł historii powszechnej. W tym upatruje się misję dziejową Polski. Dodaje się, że zawsze to było misją naszą, lecz niestety nic umieliśmy wywiązać się z niej, nie dość wiernie jej służyliśmy, niebacznie od niej odstępowaliśmy i skutkiem tego nastąpił upadek i rozbiory.
Otóż ja jestem innego o tym wszystkim zdania. Syntezę Zachodu a Wschodu uważam za czczy frazes literacki. a widoczna obecnie w Polsce mieszanina cywilizacyjna jest w mych oczach świadectwem upadku cywilizacji. Cywilizacja albo jest czysta, albo jej nie ma; nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Upadła Polska dlatego, że poszukując niby syntezy Zachodu ze Wschodem, zrobiła ze siebie karykaturę cywilizacyjną – i upadnie znowu, jeżeli nie przestanie na nowo tej karykatury urządzać. Ale nie po to zabieram głos, ażeby motywować tę odmienność poglądu na rzeczy, niby powszechnie wiadome. Robiłem to przy innych sposobnościach, a robiłem – przyznaję-niedokładnie. Sprawa jest bowiem tego rodzaju, iż trzeba wiele rzeczy przemyśleć i przygotować niektóre studia wstępne, ażeby potem wynik ostateczny rozumowań przedstawił się jako logiczna konieczność. Te studia wstępne obejmują rozmaite tematy. Nie może między nimi zabraknąć roztrząsania, co w historii polskiej było Zachodem czy Wschodem, i jaki to był Zachód, i co za Wschód? Trzeba się przyjrzeć bliżej pojęciom, którymi szermuje się u nas w mowie potocznej, nie poddawszy ich naukowej, że tak powiem, ekspertyzie. Ta ekspertyza – i nic innego – ma stanowić przedmiot udzielonego mi łaskawie głosu. Chodzi o ścisłe określenie faktów, ażeby dojść do ścisłości pojęć.
Zróbmy chronologiczny przegląd faktów, które stawiały naszą przeszłość „pomiędzy Zachodem a Wschodem”. Za najstarszy objaw „Wschodu” na ziemiach polskich uważa się zazwyczaj misję apostołów słowiańskich św. Cyryla i św. Metodego, a tymczasem to właśnie polega na pomyłce – szerzonej skwapliwie przez literaturę rosyjską.
Do państwa bułgarskiego na Bałkanie docierało chrześcijaństwo z obu głównych ognisk, z Bizancjum i Rzymu. Wśród zwolenników Rzymu wyłonił się pomysł, żeby ułatwić sobie nawracanie utworzeniem obrządku słowiańskiego, rzymsko-słowiańskiego, tj. według rytuału rzymskiego, a tylko w języku słowiańskim – i głównymi przedstawicielami tego kierunku byli właśnie „bracia soluńscy”. Apostołowali oni jak wiadomo, pośród Chazarów, którzy posiadali wtedy zwierzchnictwo nad znaczną częścią słowiańszczyzny wschodniej.
A jednak nie przedostał się najmniejszy promyk wiary świętej z nad Donu nad Dniepr, w stronę Kijowa! To, co się mówi o apostolstwie braci soluńskich na Rusi, jest wierutnym wymysłem. Cała działalność misyjna św. Cyryla i św. Metodego nie ma najmniejszego związku ze słowiańszczyzną wschodnią, a w biografii Apostołów słowiańskich nie ma miejsca ni czasu na pobyt ich na Rusi. Na dworze księcia bułgarskiego zwyciężył atoli prąd bizantyjski, bracia więc soluńscy usunęli się (czy też zostali usunięci?). W kilka miesięcy po ich wyjeździe przyjmuje car Borys chrzest w obrządku wschodnim, greckim. Ale dwojakie wpływy ścierały się w Bułgarii nadal, i Borys przerzucił się wnet do łaciństwa, ażeby w roku 870 powrócić do obrządku greckiego. Z tymi zmianami nie mieli św. Cyryl i św. Metody nic do czynienia, gdyż nie powrócili już na Bałkan. Pragnęli poświęcić się znowu pracy misyjnej poza Bałkanem, wśród pogan. Chętnych do nawiedzenia obcych stron zastały poszukiwania księcia wielkomorawskiego Rastyca, który wiedział zapewne o zawiązkach obrządku rzymsko- słowiańskiego. Oczywiście Rastyc musiał wiedzieć po co sprowadza braci soluńskich.
Językiem obrządku rzymsko-słowiańskiego jest narzecze bułgarsko-macedońskie, dla którego Cyryl obmyślił nowe abecadło, zwane głagolicą, która to nazwa przylgnęła i do obrządku. Na macedońską bułgarszczyznę przetłumaczyli apostołowie zachodniej Słowiańszczyzny rzymskie księgi liturgiczne i spisali je głagolicą. Podnoszone co do ich wierności Rzymowi wątpliwości, uważanie ich za „wysłanników bizantyńskich”, upadają wobec faktu, że obmyślony przez nich obrządek był rzymskim, czysto rzymskim. Widocznie nie chcieli greckiego.Cyryl i Metody dwa razy jeździli do Rzymu i uzyskali potwierdzenie osobnej prowincji kościelnej, głagolickiej. Misyjne jej granice sięgały na wschód w pogańskie kraje ludów polskich („Lachów”) aż po Bug i Stryj. Około roku 880 jeden z wysłanników św. Metodego ochrzcił księcia ludu Wiślan (w Wiślicy na lewym brzegu średniej Wisły) – i to jest początkiem chrześcijaństwa na ziemiach polskich.
A zatem początki te należą do obrządku rzymsko-słowiańskiego, bezwarunkowo do rzymskiego. Nie było w tym żadnych wpływów cywilizacyjnych Wschodu. Głagolica w Polsce niedługo się utrzymała. Istnieje dotychczas w kilkunastu parafiach Istrji i Dalmacji, skazana na zagładę, czego powody i okoliczności nie należą tu do tematu naszego. Nigdy nie miała w sobie nic a nic wschodniego.W nowszych dopiero czasach, kiedy zaczęto „cyrylicę” identyfikować (tendencyjnie) ze św. Cyrylem, rozpowszechniono błędne mniemanie, jakoby apostołowie słowiańscy byli apostołami Słowiańszczyzny wschodniej i jako byli twórcami obrządku grecko- słowiańskiego i praszczurami… prawosławia. Poważna nauka włożyła to dość dawno już między bajki. W 80 lat po chrzcie księcia Wiślan nastąpił chrzest dynastii Piastów, a aczkolwiek w obrządku rzymsko- łacińskim, bliższymi byliśmy natenczas wpływów wschodnich, bizantyńskich, niż za czasów archidiecezji głagolickiej, gdy do niej należały południowe ludy polskie. Chrzest Mieszka I i ostateczne zupełne nawrócenie Polski przypadają na czasy najsilniejszej ekspansji bizantynizmu. Poprzez Illiricum i Dalmację sięgnęły wpływy bizantyńskie jeszcze raz do Italii, ażeby przeważyć tam następnie na południu, maleć zaś ku północy; nie przekroczyły one nigdy Alp bezpośrednio od strony włoskiej. Z Sycylii dotarły morzem do Hiszpanii. Z Dalmacji drugim szlakiem sięgnęły na północ i tamtędy przekroczyły Alpy, poddunajską drogą handlową w górę docierały do Niemiec, dalej do Burgundii – umacniając, co tam już było z bizantynizmu z poprzedniej jego ekspansji. Były to niemal wyłącznie wpływy zewnętrzne, form tylko dotyczące – z jednym atoli wyjątkiem, który Polskę obchodził właśnie jak najbardziej. W Niemczech przyjął się bizantynizm tak dalece, iż powstała tam osobna jego gałąź: kultura bizantyńsko-niemiecka. Cesarstwo Karola Wielkiego powstało przeciw bizantyńskiemu. Koronował Karola Leon III, ten sam Papież, który utwierdził „filioque”. Ale cesarstwo zawiodło i rozprzęgło się, zanim jeszcze dosięgł końca wiek IX. Epizodycznie zabłądziła korona cesarska w roku 896 na głowę króla niemieckiego, Arnulfa, ale to epizod bez znaczenia. Karolingowie niewiele mieli sposobności oprzeć się o Niemcy, ani też nie utrzymała się w Niemczech ich tradycja dynastyczna. Wznowienie cesarstwa przez Ottona Wielkiego w roku 962 – na cztery lata przed chrztem Mieszka I – nie ma ani genetycznego, ani ideowego związku z problematem cesarstwa Karola Wielkiego, z problematem wskrzeszenia władzy i godności rzymskich cezarów na pożytek świata chrześcijańskiego, ażeby być świeckim ramieniem Papiestwa. To drugie cesarstwo zachodnie powstało wśród walk orężnych z Papieżami. Powstałe za Mieszka I „święte państwo rzymskie narodu niemieckiego” wywodzi się od bizantyńskich „kajdzarów”, przejmując nawet ich nazwę. W przeciwieństwie do dawniejszego, nowe to cesarstwo oparło się o Bizancjum, a zwróciło się przeciw Papiestwu.
Za Ottona Wielkiego dokonuje się owo gruntowne zaszczepienie bizantynizmu w Niemczech. Panowanie jego zaczyna się od urządzenia dworu na modłę bizantyńską, a kończy się w 927 ożenkiem jego syna z cesarzówną bizantyńską Teofanią (córka Romanosa II, siostra Bazylego II Bułgarobójcy i Anny, późniejszej księżny kijowskiej). Księżniczka ta stanowi osobą swą wykładnik całego rozdziału w dziejach Niemiec i w dziejach powszechnych. Jako małżonka Ottona II, a potem rejentka podczas małoletności Ottona III, posiadała znaczne wpływy polityczne. Dwór jej zasłynął po całym świecie. Roztoczyła niewidziany dotychczas na zachodzie przepych monarszy i wprowadziła bizantyński ceremoniał. Tym razem nie skończyło się jednak na rzeczach zewnętrznych, na sztuce i dworskości. Z gronem wybitnych bizantyńskich uczonych i statystów wytworzyła Teofania środowisko bizantyńskiej idei politycznej, która przyjęła się w Niemczech do tego stopnia, iż stanowi cechę istotną dziejów niemieckich i wywołała dwoistość kultury niemieckiej, przesiąkniętej w znacznej części bizantynizmem. Jakkolwiek nigdy nie opanował on całego społeczeństwa niemieckiego w zupełności, tak, iżby nie było prądu przeciwnego, opierającego się o cywilizację łacińską, jednakże faktem jest, że nigdzie na całym świecie nie osadził się bizantynizm tak mocno, jak w Niemczech. Istnieje niemiecki rodzaj bizantynizmu. Z wyjątkiem panowania Ottona III (którego wyjątkowość stanowi przedmiot zgorszenia pruskiego kierunku historiografii niemieckiej) brnęło cesarstwo niemieckie coraz mocniej w bizantynizm. Odtąd dzieje Niemiec przedstawiają ustawiczne ścieranie się pojęć bizantyńskich z zachodnio-europejskimi; istny dualizm cywilizacyjny w samym środku Europy. Tym tłumaczy się niemoc państwowa cesarstwa niemieckiego, jako takiego, i częste okresy bierności kulturalnej w życiu narodu niemieckiego i samoż utrudnione przyjmowanie się idei narodowej.
Reprezentował zaś dwór Teofanii nie lokalne zacieśnienie się niemieckie, lecz uniwersalność. Pod wpływem niemieckim podniosła się na nowo, i to wielce, powaga Bizancjum we Włoszech nawet. Luitprand, biskup kremoński, głośny dziejopis tej doby i jeden z najtęższych umysłów ówczesnych, tytułuje cesarza w Konstantynopolu wprost „kosmokratos” tj. władca świata. Niemiecki bizantynizm oddziałał ogromnie na stosunek cesarstwa do Kościoła, tudzież do państw ościennych. Nam tu potrzebne tylko stwierdzenie, że sąsiedztwo bezpośrednie z Niemcami niekoniecznie było sąsiadowaniem z łacińską cywilizacją. Gdyby pierwszy okres naszych dziejów rozwijał się był w zupełnej, bezwzględnej zależności od Niemiec, lub w zupełnej zgodzie z Niemcami, bylibyśmy weszli w krąg cywilizacji bizantyńskiej.
Szczęściem zorganizowaliśmy się w państwo chrześcijańskie nie tylko bez pomocy Niemiec, ale w znacznej części wbrew nim, a za to przy pomocy Papiestwa, zwalczającego już bizantyńskie macki, wysunięte na zachód. Skuteczniejsze było inne uderzenie bizantyńskiej fali, tym razem od wschodu. Państwo piastowskie składało się tylko z ziem ludów zachodnio-polskich; wschodnie znajdowały się jeszcze poza horyzontem politycznym dynastii Piastów. Z obu stron Karpat mieszkający Lachowie pogrążeni byli jeszcze w bycie plemiennym. Północnym trzonem ich osadnictwa były Grody Czerwieńskie, tj. późniejsza ziemia chełmska, skąd rozszerzyli się ku Karpatom i dalej na południe przełęczą użocką. Kiedy Waregowie poznali Dunaj dolny podczas wypraw bałkańskich wnuka Rurykowego Światosława (964-973), wyśledzili, jako zmierza ku niemu kilka dróg z zachodu. Od wielkiego poddunajskiego szlaku handlowego szło odgałęzienie wschodnie przez południowe Podkarpacie i następnie ku północy przez wąwóz dukielski wielkim łukiem, żeby okrążyć puszczę, ciągnącą się Wisłokiem aż do ujścia Sanu i Wiaru, do lackiego grodu Przemyśla, a stąd w stronę Bełza i dalej na północ nad ujście Huczwy do Bugu (Hrubieszów). Bardzo mała przestrzeń dzieli tu dorzecza Wisły i Dniepru, mianowicie Bugu i Prypeci. Waregowie, urządzający nieustannie i wszędzie wyprawy eksploracyjne, wyśledzili, że tędy droga ze Słowiańszczyzny wschodniej na Węgry i do poddunajskiego szlaku. Postanowili tedy drogę tę opanować, żeby zapewnić sobie łączność ze szlakiem poddunajskim, niezmiernie zyskownym szlakiem handlowym, a zarazem, żeby mieć o jedną drogę więcej do wypraw bałkańskich, poprzez kraj Lachów i Węgry Dunajem.
Plan ów Światosława wznowił Włodzimierz (980-1015) i w tym celu – jak się dowiadujemy z tzw. Nestora – w roku 981: „ide Wołodimer k Lachom i zają hrady ich, Priemyszl, Czerwień i iny hrady” i od tego ludu Lachów Rusini nazwali potem cały naród polski Lachami. Powstały tam stacje waregskie z załogami, które po chrzcie Włodzimierza także musiały chrzest przyjąć w obrządku grecko- słowiańskim, a od grodów szła propaganda pomiędzy ludność. W ten sposób lud Lachów został wciągnięty w sferę wpływów patriarchatu carogrodzkiego i wschodnio-słowiańskich stosunków politycznych. Jak wiadomo, ziemia Lachów północnych i Grodów Czerwieńskich przechodziła następnie kilka razy od Piastów do Rurykowiczów i odwrotnie. świadectwem polskości zaludnienia była struktura społeczna, nieznana zgoła Rusi, mianowicie „bojarstwo ziemskie”, jako warstwa przodownicza społecznie. Rurykowicze ze swymi drużynami wojennymi znaleźli się niebawem w odszczepieństwie schizmy, i nienawiść do „łaciństwa” stała się dominującą cechą tej kultury. Kiedy potem Kazimierz Wielki przyłączył te ziemie ostatecznie na nowo do państwa polskiego, wprowadził równouprawnienie obydwu wyznań i poczynił w Carogrodzie starania o hierarchię schizmatycką – za co znalazł się nawet na pewien czas pod klątwą papieską. Tymczasem na zachodzie działały wpływy bizantyńskie coraz bardziej, wypaczywszy zupełnie ideę cesarstwa. Jak w Bizancjum cesarze mianowali i strącali patriarchów, z duchowieństwa zrobili sobie narzędzie swego samowładztwa, podobnie postępowali cesarze zachodni. Inwestytura świecka biskupów stwierdziła zależność Kościoła od państwa. Europie zachodniej groziło niebezpieczeństwo utracenia powagi duchowej, niezależnej od siły materialnej. Bizantyńska cywilizacja posiada jedną tylko powagę: władzę państwową, której podporządkowano wszystko bez najmniejszego wyjątku. Wręcz przeciwne są drogi rozwoju cywilizacji łacińskiej, zachodnio-europejskiej: cały jej rozwój, wszystkie swobody obywatelskie i dojrzałość społeczeństw do spraw publicznych, wyrobiły się dzięki niezależności władzy kościelnej od świeckiej. O tę niezależność toczyła się walka w całej Europie, np. o immunit duchowieństwa. Kler pociągał za sobą do walki o wpływ na państwo, aż wreszcie połączyły się w tym „stany”. Ten rozwój cywilizacyjny został częściowo przerwany przez wpływy kultury bizantyńsko-niemieckiej. Gdyby ten kierunek niemiecki zwyciężył, groziła zagłada cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej, cywilizacji Zachodu, a całe chrześcijaństwo byłoby zeszło na zbiór liturgii, odprawianych dla wodzenia ludu na pasku orientalnego absolutyzmu. Szczęściem opozycja powstała; i w samych Niemczech nigdy jej nie brakło. Zasługa wytworzenia przeciwwagi kulturze bizantyńsko-niemieckiej, a zatem ocalenia cywilizacji łacińskiej, przypada Francji. Opozycja zasadnicza i zarazem program reform wyszły od uczonych mnichów opactwa benedyktyńskiego Cluny, z hasłem oddania władzy świeckiej wprost pod nadzór duchownej. Pierwszym etapem reform klunijackich było uwolnienie wyboru Papieża od ingerencji cesarskiej, a przelanie wyboru wyłącznie na kolegium kardynalskie w roku 1059. Papież Grzegorz VII stał się wykonawcą klunijackiego programu i na tym tle odbywała się jego walka z Henrykiem IV, będąca walką cywilizacji łacińskiej z niemieckim bizantynizmem. Polska odzyskała wówczas własną prowincję kościelną i koronę królewską – lecz Bolesław Śmiały, choć umiał wyzyskać stosunki do celów politycznych, nie zdawał sobie sprawy z właściwego związku rzeczy. Kiedy prądy klunijackie dotarły do Polski, król wystąpił przeciw nim. Zabójstwo św. Stanisława było wymierzone przeciwko immunitowi, przeciw prawu testamentu, przeciw posiadaniu przez Kościół własności ziemskiej (ażeby był skazany na łaskę dziesięciny grodowej, zawisłej od skinienia króla). Łączyło się to ze sprawą o wpływ społeczeństwa na państwo. Wiadomo, jako społeczeństwo, oparte o Kościół, sprawę ostatecznie wygrało. Niestety stało się to kosztem zachodniej połaci państwa. Władysław II był ostatnim monarchą, który pamiętał o Połabiu i o szczecińskim wybrzeżu. Wraz z upadkiem Połabia upadła potęga polityczna Polski. A równocześnie Niemcy, wyzyskując godność cesarską w celach wyłącznie niemieckich, doścignęły właśnie punkt kulminacyjnego swego znaczenia w średniowiecznej Europie. Shołdowawszy Burgundię i Danię, ruszył Fryderyk Rudobrody w roku 1157 na Polskę (mając posiłki czeskie) z katastrofalnym dla Polski skutkiem. Bolesław Kędzierzawy musiał się uznać w obozie cesarskim w Krzyszkowie nad Wartą lennikiem cesarza, zdającym się na jego łaskę i niełaskę. Obok książąt obotryckich, lutyckich, czeskich mieli i polscy być lennikami króla niemieckiego a członkami (trzeciorzędnymi) Rzeszy Niemieckiej, bez praw da uprawiania polityki zewnętrznej. Stawał się Bolesław Kędzierzawy księciem Rzeszy, któremu zwierzchnik niemiecki mógł księstwo odebrać, nadając je komukolwiek innemu według własnego uznania. Powaga cesarstwa przerobiona była już całkowicie na przewagę Niemiec, osiąganą przemocą.
Jest to szczyt przewagi bizantynizmu niemieckiego. Zaraz następnego roku wybiera się Rudobrody na wyprawę włoską (1158- 1162), pamiętną zburzeniem Mediolanu. Bizantynizm miał triumfować równocześnie w Polsce i we Włoszech, a równoczesność Krzyszkowa z katastrofą włoską nie jest przypadkowa. Bolesław Kędzierzawy nie wypełnił jednak żadnego z warunków krzyszkowskich; Polska nie chciała być w Rzeszy, w przeciwieństwie do Czech, które dostarczyły posiłków na zburzenie Mediolanu.W taki sposób uniknęliśmy podboju cywilizacyjnego przez bizantynizm, a synod łęczycki (1180), kronika Kadłubka (sięgająca do roku 1202), wolna elekcja biskupa w Krakowie (1208), działalność rodu Odrowążów ze św. Jackiem i z biskupem Iwonem – obok wielu innych faktów stwierdzają, jakośmy przyłączyli się do cywilizacji klasyczno-chrześcijańskiej, łacińskiej, w której łacina jest nie tylko zewnętrzną oznaką. W tym nastąpiło przywołanie Krzyżaków, którzy nieco później, od początku XIV wieku, mieli stać się głównym ku wschodowi filarem bizantynizmu niemieckiego.
Niemal równocześnie zaznaliśmy najazdu cywilizacji turańskiej. Krzyżacy przybyli w roku 1228, a pierwszy najazd mongolski spadł na Polskę 1241 roku. Całkiem błędne jest mniemanie o najściu „dzikich hord mongolskich”, bo była to armia jak najregularniejsza, za którą postępowała zorganizowana biurokracja. Mongolski dżingishan, pod którego rozkazami odbywały się ruchy wojsk na przestrzeni od Odry do Oceanu Spokojnego, imieniem Temudżin, był wynalazcą nowej taktyki i nowej organizacji wojskowej, godzien jako wojownik stać w historii obok Aleksandra Wielkiego, Cezara, najbardziej zaś obok Napoleona. Podobnie, jak Korsykanin, wytworzył Temudżin całą szkołę wielkich wodzów i podobnież był wielkim organizatorem i administratorem, podobnież umiał być prawodawcą. Sam będąc chińskim uczonym wysokiego stopnia „taiming”, miał bez liku urzędników chińskich we wszystkich swych zaborach. Mongolska atoli dopiero cywilizacja wytworzyła biurokratyzm nieznany przedtem Chińczykom. Mongołom Temudżina, „niebieskim” , znane było chrześcijaństwo, mianowicie nestorianizm. Bitwę pod Legnicą rozstrzygnęli głównie nestorianie, będący w ogóle filarem imperializmu mongolskiego. W następnym pokoleniu nie brakło na tronie dżingishańskim nestorian i nestorianek.
Mongołowie mieli zamiar podbić Węgry, który to zamiar nie został wykonany; nie zamierzali jednak bynajmniej podbijać Polski, którą napadli tylko dlatego, iż pozostawała w sojuszu wojennym z Węgrami. Na wschodnią Słowiańszczyznę wywarły te najazdy wpływ zasadniczy i rozstrzygnęły one ostatecznie (po dawnych wpływach chazarskich, fińsko-ugryjskich i połowieckich), że Słowianie wschodni należeć będą do cywilizacji turańskiej. Dzięki administracji mongolskiej utworzyło się następnie Wielkie Księstwo Moskiewskie, centrum tej cywilizacji, gdzie wyrobiła się nowa jej odmiana, kultura turańsko-słowiańska, czyli moskiewska. O bizantynizmie nie ma co mówić w całym tym okresie.
Ruś południowa podlegała wpływom turańskim jeszcze przez Pieczyngów i Połowców, a kultura połowiecka wywarła znaczny na nią wpływ. Mongolska, oparta częściowo na chińskiej, stanowiła wielki postęp wobec tamtej. Ale dzingishanat wnet rozpadł się (z powodu walk islamu, buddyzmu i nestorianizmu), a Ruś znalazła się w podległości zachodnim, barbarzyńskim kresom dzingishanatu, tatarskiemu Kipczakowi. Zdziczenie Tatarów niosło istną kulturę bezprawia.
Dzięki najazdom tatarskim rozszerzyła się Ruś. Zbiegając tłumnie spod ucisku tatarskich baskatów, emigrowano z Kijowszczyzny ku zachodowi. Wtenczas dopiero ziemia północnych Lachów zaczęła być etnograficznie mieszaną, podczas gdy dotychczas przybysze wschodnio-słowiańscy siedzieli tylko na grodach; teraz dopiero otrzymuje ta ziemia osadnictwo rolnicze wiejskie ze wschodu i odtąd dopiero datuje się jej „ruskość” w nowoczesnym znaczeniu. Część tłumnej emigracji musiała się udać jeszcze dalej, a przekroczywszy Karpaty, data początek „Rusi węgierskiej”. Nie ma w ogóle o niej żadnej wzmianki w ruskich źródłach; w węgierskich dopiero od XIII wieku. Trwał atoli i polski żywioł Lachów, utrzymując się zawsze nawet w liczebnej przewadze aż do wieku XVIII. Przybysze wschodnio-słowiańscy byli schizmatykami religijnie, a cywilizacyjnie turańcami. Sąsiedztwo coraz większej liczby takich sąsiadów, rozmieszczonych pośród ludności polskiej w rozległej prowincji – nie mogło nie pociągnąć za sobą następstw cywilizacyjnych ujemnych. Epizod unii cerkiewnej i królestwa (1254) Daniela na modłę zachodnio-europejską przeminął bez następstw. Nawet w ziemi Lachów gospodarowali od roku 1264 baskakowie. Cała Ruś południowa mogła być powołana do życia tylko przez Polskę, a tymczasem Polska popadła właśnie w zupełną nicość polityczną. Nie dotknęła Polski cywilizacja turańska, ani jej nawet nie drasnęła. Jedyną, na której tle rozwijała się kultura polska, była cywilizacja łacińska. Nie przyjmowaliśmy jej biernie, w prostym naśladownictwie. Przeciwnie! bywały nieporozumienia pomiędzy cywilizacją zachodnio-europejską, a naszą rodzimą metodą ustroju życia zbiorowego. Kiedy po długim oporze zamienili Piastowie jedynowładztwo na system dzielnicowy, właściwy wówczas wszystkim państwom europejskim, wyszła na tym Polska jak najgorzej. Złudzeniem okazały się próby rzucenia na szale walki pomiędzy cesarstwem a Papiestwem własnego polskiego ciężaru. Nastała całkowita bezsilność polityczna. Kolej losów wprzęgała nas coraz mocniej w rydwan niemiecki, któremu mieliśmy dopomagać, by się po nas potoczył.
Nie mogliśmy nie przyłączyć się do ustroju europejskiego, a w jego obrębie spotkaliśmy się z niebezpieczeństwem groźnym: idea cesarstwa stała się w interpretacji bizantyjsko-niemieckiej wyrokiem zagłady na społeczeństwa młodsze cywilizacyjnie – jak gdyby Kościół rzymski, mater nationum, wychowywał je po to, by cesarstwo niemieckie miało żeru pod dostatkiem! Na to wychodziła główna wytyczna ówczesnych dziejów europejskich, odkąd kierunek bizantyński zwyciężył w Niemczech, a Niemcy triumfowały, nad Włochami.
Dalsze przystosowywanie się do takich form politycznych wiodłoby do zguby. Zgubne byłoby oparcie się o kulturę bizantyńsko-niemiecką. Ocalenie mogło nastąpić tylko przez wytworzenie własnej, swoistej polskiej odmiany w cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. Dotychczasowe koncepcje ustroju „rodziny ludów chrześcijańskich” zwracały się przeciw nam; trzeba było obmyśleć formę nową dla niezmiennej treści chrześcijańskiego ideału politycznego (wieczysty pokój i braterstwo narodów).Zachodziła przy tym walna różnica między Polską a całym Zachodem: u nas nie było feudalizmu, owej szczeblowatości ustroju społecznego i państwowego. My ocieraliśmy się o ten system tylko od strony niemieckiej. Słowiańszczyźnie nie był on potrzebny; byłaby to forma niepotrzebna, niewłaściwa, w którą trzeba by wtłaczać organizm sztucznie.
Już w Niemczech feudalizm został zaprowadzony w znacznym stopniu sztucznie, bez potrzeby społecznej i przez to musiał się wypaczać. Zjawiskiem normalnym mógł być tylko w tej części Niemiec, która rozwinęła się pod panowaniem rzymskim do pewnego poziomu społecznego, z bardzo nieznacznym ku zachodowi obszarem; dalej ku wschodowi był sztuczny, wprowadzany nie dla potrzeb społecznych, lecz w imię organizacji państwowej. Społeczna organizacja feudalna wytworzyła z czasem państwo feudalne, a królowie niemieccy zaprowadzili feudalizm na wschodzie, by sobie zabezpieczyć siłę zbrojną ludów wschodnio-niemieckich. Nienaturalny ten tok spraw wytworzył wreszcie niemiecką odmianę feudalizmu, różniącą się od zachodniego cechami wielce ujemnymi. Na Zachodzie wytworzyło się posiadanie ziemi na prawie wojskowym, ale najpierw rozwinęło się gospodarstwo, a potem dopiero gospodarze dla obrony ziemi zorganizowali się wojskowo, feudalnie. We wschodniej połaci Niemiec odwrócił się ten porządek rzeczy: król organizował sobie wojsko, któremu za służbę oddawał ziemię. Żołnierz obdarzony ziemią nie miał interesu w tym, żeby się zamieniać w gospodarza, do czego nie był zobowiązany; więc też myślał o tym, jakby ciągnąć zyski z ziemi, nie trudząc się gospodarstwem. Wygodniejsza ta forma walki o byt udzielała się czasem i zachodnim krajom niemieckim. Można było naśladować zachodnie państwo feudalne, ale nie sposób naśladować urządzeń społecznych; te muszą wyróść na gruncie, przenosić się nie dadzą. Zrost organiczny społeczeństwa a państwa polegał w zachodnim państwie feudalnym na tym, że pług i miecz łączyły się w jednym ręku (choćby pośrednio systemem wielkich dzierżaw). Niemiecki właściciel królewskiego nadania ani sam nie gospodarował, ani nie szukał dzierżawcy, lecz poszukiwał lenników, również na prawie wojskowym. Rycerz niemiecki stał się tedy w społeczeństwie pośrednikiem, sam w społeczeństwie niczego nie wytwarzając. Na lenników swych nałożył także obowiązek pewnych dostaw ekonomicznych, które to ciężary każdy lennik starał się przerzucić na swych podlenników. Ciężary, oparte na szeregu pośrednictw, muszą zamienić się w wyzysk – bez którego w końcu trudno się wyżywić. Ten tylko pewny jest swego w takim systemie, kto nie krępuje się niczym. Wynikiem ostatecznym tych okoliczności jest „Raubritter” – zwany w Polsce zawsze po prostu „łotrzykiem”, z charakterystycznym opuszczeniem stanu rycerskiego; w Niemczech atoli aż do XVI wieku zawód ten rycerzowi nie uwłaczał.
W Polsce feudalizmu nie było; zaledwie coś niecoś tu i ówdzie się do Polski przesączyło. Naturalny rozwój stosunków doprowadził do tego, iż wspólnota rodowa zanikała i w połowie XII wieku przeważała już w Polsce stanowczo własność osobista. Warstwa wojskowa, osiadła na własności ziemskiej, pochodząca z gospodarzy i gospodarować nie przestająca, łączyła i u nas pług z mieczem w jednym ręku Przez to zbliżaliśmy się do Zachodu chrześcijańsko-klasycznego, a niemiecko- bizantyńskie urządzenia stały się nam do reszty obcymi. Jak brakiem feudalizmu, podobnież różniliśmy się od Zachodu pojęciami o stosunku państwa do dynastii. Nieznaną była w Polsce zasada, jakoby państwo było dynastii. Dlatego sławny zapis Gryfiny na rzecz króla polskiego był aktem bez znaczenia w polskiej umysłowości. Bez znaczenia też wobec Polaków było oddanie pod zwierzchnictwo króla niemieckiego Rudolfa Habsburga w roku 1290. Dokonał tego Wacław czeski, tytułem swego zwierzchnictwa nad pewnymi księstwami śląskimi, a wasalstwa swojego wobec Niemiec. Oddał więc Śląsk swemu suwerenowi i dopiero od niego przyjął go z powrotem pod swą zwierzchność, jako lennik Rzeszy Niemieckiej, posiadający swoich wasalów drugiego rzędu w osobach książąt śląskich. Wobec prawa feudalnego było to czymś całkiem naturalnym. Podobnież postąpił Wacław później, gdy wyjeżdżając z Pragi na koronację do Gniezna, najpierw poddał całą koronę polską Albrechtowi I, synowi Rudolfa Habsburga.
W Europie ówczesnej dynastia stanowiła spójnię państwa. Wszędzie dążono do łączenia się pod jednym berłem, do zmniejszania ilości państw, a dokonywało się to na tle ekonomicznym z poparciem głównie mieszczaństwa. Obmyślano sposoby, jak rozszerzać granice państw bez wojen, a to przez traktaty wzajemnego dziedziczenia w kilku formach. Nastało nieznane przedtem przenoszenie się dynastii z jednego końca na drugi. Wyrodziło się to wnet w istne frymarczenie państwami przez dynastie, z czym jednak godzono się, byle osiągnąć zjednoczenie jak największych obszarów pod jedną władzą państwową. A uznane powszechnie prawa dynastii do państw stały się podstawą nowego prawa międzynarodowego, którego ostatnim wyrazem miał stać się „legitymizm” XIX wieku. Zaczątków szukać należy w tzw. legizmie, tj. w stosowaniu pojęć bizantyńsko- rzymskiego prawa do ustroju państwowego. Początki recepcji prawa rzymskiego przypadają właśnie na drugą połowę XIII wieku. Wszyscy legiści byli zwolennikami nieograniczonej władzy monarszej. Legizm stawał w najostrzejszej opozycji przeciw kościelnemu prawu państwowemu; żądali też legiści podporządkowania Kościoła świeckiemu prawu państwowemu. Kościół zwalczał legizm bezskutecznie i niebawem uległ, gdyż postąpił połowicznie, akceptując w całej rozciągłości ideę dynastyczną – a tylko przeciwstawiając dynastie sobie przychylne nieprzychylnym. W Polsce ozwało się tymczasem poczucie narodowe i w przeciwieństwie do ościennych państw dynastycznych wyrabiało się państwo narodowe. Twórcami nowej idei są arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, krakowski biskup Paweł z Przemankowa, wrocławski Tomasz II i książę kaliski Bolesław Pobożny (+1279); wykonawcami wychowanek jego Przemysław i zięć Władysław Niezłomny (Łokietek). Tego popierano jako króla narodowego; nie dynastę, lecz wybrańca i przedstawiciela narodu, wyraziciela polskości w przeciwstawieniu zalewowi cudzoziemszczyzny. Polska zrastała się i odradzała w imię idei narodowej. Odrodzenie to wymagało walki z bizantynizmem niemieckim, z prawem dynastycznym i feudalnym. Na tym tle wywiązuje się wojna długa, której początkiem rzeź Gdańska (1309) i roszczenia Jana Luksemburczyka do tronu polskiego.
Kierunek wszczęty rzezią gdańską żyje wciąż i działa; podobnie uroszczenia do panowania nad polskimi ziemiami wcale nie wygasły. Tu wskazać wypada, gdzie początek kłopotów, towarzyszących i obecnie nowemu odrodzeniu państwa polskiego. Są to nieskończone jeszcze, bynajmniej nie wyczerpane walki prądów, posiadających znaczenie powszechno-historyczne. I znowu przyszłość zależy walnie od stanowiska Kościoła. Ale wracajmy do wieku XIV. Panowania Władysława Niezłomnego i Kazimierza Wielkiego (który odziedziczył po ojcu państwo najszczuplejsze) nastręczały aż nadto sposobności do stwierdzenia, jako im mniej łączą się miecz i pług w jednym ręku, tym potężniejsza państwowość, tym większym mocarzem monarcha. System feudalny i dynastyczność miały wiele ponęt, zwłaszcza że polskie urządzenia były pod niejednym względem przestarzałe i często nie dopisywały. Kazimierz zyskał przydomek Wielkiego dlatego, że przebudował ustrój państwa polskiego. Równocześnie zaczęła się wydatna praca kulturalna. Poczyna się krystalizacja odrębnej polskiej kultury w obrębie cywilizacji łacińskiej. Robiło się to wśród ciężkich przeciwieństw. Prawo feudalne i dynastyczne, te dwie zasadnicze podstawy zachodnio-europejskiego prawa publicznego, okazywały się jeszcze nieraz przeciwnikami polskości, a przynajmniej przeszkodami do jej rozwoju. Budowa i ustrój państwa polskiego były przeto niedostępnymi dla umysłowości zachodniej. Tytuły Władysława Niezłomnego i Kazimierza Wielkiego do panowanie w Polsce były bez znaczenia wobec feudalnego Zachodu; ich prawo dynastyczne zniesione już było przez szereg traktatów dynastycznych i feudalnych frymarków, nietykalnych dla Zachodu.Toteż państwa dynastyczne spiknęły się przeciwko narodowemu, a obrona przed tym spiskiem zajęła największą ilość energii owego pokolenia. A spiski tego rodzaju i na tym samym tle miały się powtórzyć w dziejach Polski kilka razy. Wiadomo, jako Kazimierz Wielki zmuszony był ponosić ofiary, pośród których nie najmniejszą było następstwo Ludwika Węgierskiego. Od chrztu księcia Wiślan (około 870 r.) do zgonu Kazimierza Wielkiego ( 1370), lat pięćset; w sam raz połowa całej naszej przeszłości w ogóle. Mylą się ogromnie ci, którzy czasy piastowskie traktują, jakby jakiś wstęp do historii narodowej. Komu obcy ten okres, ten stanowczo nie umie historii polskiej !
W drugiej połowie wieku XIV zanosiło się na znaczne rozszerzenie obszaru prawosławia. Dynastia Gedyminowiczów przenosiła się coraz bardziej na ruskie panowanie. Nie bronili Rusini wcale swoich Rurykowiczów, a nawet woleli letuwskich dynastów, bo nie dawali daniny tatarskim „carom”, a zatem nie dopuszczali się też zdzierstw na ludności pod pozorem ściągania „wychoda”. Gedyminowicze nie tylko nie wnosili nic a nic letuwskiego na Ruś, lecz sami się ruszczyli. Olgierd żenił się z Rusinkami, wszyscy synowie jego używali języka ruskiego, a ci z nich, którzy otrzymali księstwa na Rusi, przyjmowali chrzest w cerkwii wschodniej, i sam Olgierd uczynił to na łożu śmierci. Następca jego Jagiełło, gotów był zrobić to samo niemal na wstępie swojego panowania i oprzeć się tylko na Rusi, uważając Letuwę za straconą, nie dającą się już obronić przeciwko Krzyżakom. W tym najniespodzianiej dokonała się całkowita zmiana stanu rzeczy, gdy Jagiełłę wezwano na tron polski. Na tron państwa, wyznającego chrześcijaństwo od pół tysiąca lat, wezwano poganina, który dopiero miał się chrzcić za… koronę. Był to straszny „skandal europejski”, tym bardziej, że dwór wileński nie słynął z łagodności obyczaju, a małżeństwu z Jadwigą towarzyszyła rozgłośna plotka o bigamii, i w ogóle powątpiewano, czy brać na serio chrzest krakowski. Krzyżacy, Habsburgowie i Luksemburgowie urobili opinię Europy; sama Stolica Apostolska dopiero w roku 1388 odezwała się za Jagiełłą. Na zachodzie uchodził Zakon krzyżacki za pokrzywdzonego, ciężko pokrzywdzonego przez Jagiełłę i przez Polaków; nigdy jeszcze Krzyżacy nie byli tak popularni w zachodniej Europie, nigdy przedtem nie doznawali takiego wydatnego poparcia. Z całym zapałem szło zachodnie rycerstwo do Prus na pomoc uciśnionemu przez Polskę i Litwę Zakonowi niemieckiemu. Rozbrzmiewało hasło, żeby ratować chrześcijaństwo zagrożone przez niby chrzest krakowski; nawoływano do ofiar, bo oto Polska pod Jagiełłą gotowa sama powrócić do pogaństwa. Polacy zdrajcami Krzyża! Tak odnosił się do nas Zachód.
Nie brakowało głosów, uważających ewentualne zwierzchnictwo Polski nad Letuwą i północną Rusią litewską za rabunek, dokonany na państwie krzyżackim. To ich ziemie, bo oni nawracają je od XIII wieku, i oni jedni tylko mają prawo organizować tam Chrześcijaństwo. Chrzest z poręki Krzyżaków, zakonu rycerskiego poświęconego nawracaniu, byłby pewny i bezpieczny; ale czyż można zaufać chrztowi z poręki polskiej, z poręki wroga tegoż bogobojnego Zakonu?! Rzeczy stoją tedy tak samo. jak przed chrztem krakowskim, a zatem kraje owe północne są pogańskie, a jako takie podlegają Krzyżakom. W imię Chrześcijaństwa nie można dopuścić, żeby Polacy rabowali i przywłaszczali sobie własność Zakonu! Widzimy, jako nie brakło kolców, i to bardzo grubych, naszemu stosunkowi do Zachodu. I to także stanowi… historię starą… Światopogląd „świętego rzymskiego cesarstwa narodu niemieckiego” górą był niemal w zupełności; panował nad umysłami Zachodu bizantynizm niemiecki. Trzeba było dopiero przeprowadzać umyślną kampanię, by odgrzebać spod bizantyńskich popiołów światopogląd łaciński i rozdmuchać go na nowo. Zabrano się do tego, i po dłuższym czasie pozyskano dla sprawy polskiej szereg najwybitniejszych umysłów Francji i Włoch. Walkę stanowczą stoczono na soborach, zwłaszcza na konstanckim. Wygraliśmy dzięki użytkowi nowoczesnej broni, a mianowicie : książki. Jęliśmy się przekonywania opinii fundamentalnie, poprzez wywody naukowe, dostępne samym tylko uczonym w scholastycznej filozofii. Trudno orzekać, co bardziej Krzyżakom zaszkodziło: Grunwald (1410), czy też napisana w pięć lat potem rozprawa krakowskiego profesora, Pawła Włodkowica z Brudzewa, i przedstawiona soborowi jako podkład pod wytoczoną Zakonowi sprawę: De potestate papae et imperatoris respectu infidelium.Uczony polski wywodził, jako ziemia pogańska nie jest bynajmniej „niczyją”, lecz prawą własnością tubylców, których nie wolno nawracać przemocą, bo fides ex necessitate esse non debet.
Obie tezy całkiem proste – a jednak w ówczesnym świecie rewolucyjne. Nie zastanawiano się głębiej nad tymi sprawami, aż dopiero na żądanie Polski i pod przewodem polskiego uczonego; zastanowiwszy się, dziwowano się, jak można było dać się powodować Krzyżakom. Ci bronili się zaciekle. W ich imieniu zaciął sobie pióro na Polskę zawodowy pamflecista Jan Falkenberg i nawoływał przeciw Polakom, którzy czczą bożka, który nazywa się Jagajło, i są „psy bezwstydne”, którzy „wrócili do odmętu niewiary”; toteż cała Europa winna ruszyć na krucjatę przeciw nim. Każdego Polaka wolno zabić bez grzechu, a nawet będzie to zasługa przed Bogiem; dostojnikom zaś i biskupom polskim należą się szubienice i trzeba ich powywieszać dla dobra Chrześcijaństwa. Tak tedy nie w XIX dopiero wieku wymyślił niemiecki bizantynizm hasło „ausrotten”.Polemika pociągnęła za sobą dalsze rozprawy i innych autorów, objęła Polskę, Niemcy, Francję i Włochy – aż skończyła się zwycięstwem naszym, gdy w roku 1424 Falkenberg odwoływał swe pismo w Rzymie na konsystorzu publicznym wobec Marcina V, Papieża. Zdawano sobie sprawę z tego, że walczy się z pewnym światopoglądem, reprezentowanym przez cesarstwo niemieckie, a który zdaniem Polaków nie godzi się z Chrześcijaństwem, ani z cywilizacją łacińską; nazywano rzecz innymi wyrazy, stosownie do ówczesnej terminologii „wojną z całą nacją niemiecką”. Tak nazywali współcześni ostatni okres wielkiej wojny polsko-krzyżackiej (1431- I435), zakończony świetnym zwycięstwem pod Wiłkomierzem. Bitwę tę porównywano współcześnie z Grunwaldem. Odrębna polska kultura wywalczyła sobie prawo do życia. Odtąd poczynała sobie śmiało, krocząc wbrew utartym przez niemiecki bizantynizm szlakom.
Ideologia Pawła Włodkowica z Brudzewa przyjęła się w umysłach polskich. Nie dbając o przeciwne poglądy Niemców, zyskujących tu i ówdzie czasem uznanie na Zachodzie, przyznano równouprawnienie schizmie, nawracając tylko namową i przykładem. Zaczyna się to już od roku 1432 i przechodzi przez szereg etapów, których tu bliżej wyłuszczać nie ma czasu. A w XVI wieku otwiera się istna przepaść między kierunkiem polskim a zachodnim, gdy na tle rewolucji religijnej luterańsko-kalwińskiej Francja nieraz dawała się powodować światopoglądowi bizantyńsko-niemieckiemu. Bizantyński kierunek zatriumfował w całych Niemczech na długo – dzięki tzw. „reformacji”. Wiadomo, jako nie brakło w Polsce herezji. Wtedy to Zygmunt August oświadczył, jako jest królem kozłów i baranów jednakowo – a wielki Zamojski, zwrócony na sejmie do innowierców, powiedział, że dałby sobie obciąć rękę za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby im miano zadawać gwałt. Tak powtarzano nieustannie rozmaitymi słowy dawną tezę Włodkowica, że „wiara nie ma być z przymusu”. A głosił to ten sam Zamojski, który był współpracownikiem (czy kierownikiem ?) Stefana Batorego w wyprawach na północny wschód, znaczonych zakładaniem kolegiów jezuickich. Czyż przyśniła się komu w Polsce barbarzyńska zasada: cuius regio, illius religio?! A jednak nawrócono olbrzymią większość zbłąkanych! Co więcej, gdy inteligencja schizmatycka całymi krainami przechodziła do obozu protestanckiego, nawracana następnie, nie chciała słyszeć o greckim obrządku, lecz tłumnie przyjmowała obrządek rzymski w łaciństwie. I zaczęła się mocna ekspansja kultury polskiej ku wschodowi. Aż po Dniepr przemawiano publicznie słowy: „Panowie bracia!”. A równocześnie panował z tamtej strony Dniepru Iwan Groźny, oddający niemiłych sobie wielmożów rozdziczonym psom żywcem na pożarcie.
Ekspansja szła raźno, a sięgała tym głębiej, iż nie robił tego rząd sztucznymi sposobami, nakazami czy zakazami, lecz szerzenie kultury polskiej ku wschodowi odbywało się wyłącznie pracą i staraniem społeczeństwa, któremu nie przyśniło się wówczas żądać pomocy od urzędów państwowych. Dokonywało się to metodą typowo chrześcijańską; czy który Rusin lub Letuwin zdoła przytoczyć choćby jeden przykład jakiegokolwiek przymusu lub choćby tylko nacisku?
Miała Litwa, tj. Wielkie Księstwo litewskie, pośród swej ludności już naówczas te same materiały etniczne, jak dziś: Rusinów (Białorusinów), Letuwinów, Polaków, Tatarów i żydów; taki sam materiał pstry pod względem wyznaniowym: katolików, schizmatyków, starozakonnych i muzułmanów. Litwini – tj. obywatele Wielkiego Księstwa – sławnym wyborem i ogólną zgodą uczynili język białoruski swym językiem urzędowym (dlatego-to zwany był stale językiem litewskim), a Polska nie narzucała im nigdy ani polskiego języka, ani łaciny – i „litewski” został tam urzędowym do końca. Nie był nim letuwski dla tej prostej przyczyny, że żadnemu a żadnemu Letuwinowi nigdy to nie wpadło na myśl!
Dotychczas też nie wiadomo dokładniej, w jaki sposób polszczyła się inteligencja litewska, mianowicie ruska, letuwska i tatarska. Kto chciałby pisać dzieje tej polonizacji, miałby nie lada kłopot ze źródłami, bo w źródłach tego nie ma! Działo się to jakoś „samo przez się”, wpływami cywilizacyjnymi, współzawodnictwem cywilizacji, do czego używało się środków wyłącznie cywilizowanych, zgodnych z duchem cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. Tyle tylko wiadomo, że protestantyzm stanowił do tej polonizacji pomost, ale przez to, że porzucanie protestantyzmu wiodło do katolicyzmu, a ten łączył się siłą okoliczności z polskością; siłą okoliczności niezależnych od woli ni Kościoła ni Polaków. Miejmyż na uwadze, jako najwybitniejsi nawet prawosławni lgną do polskości i nienawidzą Moskwy, np. Konstanty Ostrogski. O gdybyż władza państwowa nie była się nadal zgoła mieszała w te rzeczy, czyż prawosławie nie byłoby wygasło w Wielkim Księstwie litewskim?
Z początkiem drugiej połowy wieku XVI powstaje w Polsce pomysł, czy nie możnaby dojść do unii z „Moskwicinem” podobnie, jak za Jagiełły z Litwą, z którą bywały również przedtem zaciekłe spory i wojny. Za wyborem Iwana Groźnego na następcę Zygmunta Augusta przemawiały względy wielkiej miary. Wojny z Moskwą miały zamienić się na spółkę handlową i polityczną z caratem. Za dopuszczenie Moskwy do morza otwarłyby się handlowi i przemysłowi polskiemu rozległe szlaki ówczesnego Dalekiego Wschodu. Gdyby połączył siły wojenne Polski, Litwy, Moskwy, możnaby śmiało zabrać się do wypędzenia Turka z Europy, do oswobodzenia Słowian bałkańskich, do spełnienia misji Władysława Warneńczyka. Powstawała koncepcja polityczna, jedna z najwspanialszych jakie zna historia, a do tego opromieniona marzeniem o nawróceniu moskiewskich krain – lecz koncepcja zarazem jedna z najbardziej… fantastycznych. O tym miał pouczyć Polaków sam car – jak o tym wiadomo z każdego podręcznika historii polskiej. Nieporozumienie było co najmniej równe ogromowi marzeń! A jednak pomysł kiełkował dalej i kandydatura moskiewska powracała podczas drugiego bezkrólewia. W Moskwie rozumiano wówczas tę chęć wyboru, jako dowód słabości, jako poddawanie się Moskwie z obawy przed wojną. Toteż gdy elekcja zawiodła, ruszył Iwan na polskie Inflanty, lecz Batory zadusił „Moskwicina” na dłuższy okres czasów. Idea unii z Moskwą trwała nadal. Zbiegiem okoliczności, wynikłych z wewnętrznych stosunków polskich, poczyna się pomysł polityczny wikłać z religijnym. Zniechęceni do Zygmunta III protestanci porozumieli się z prawosławnymi, gotowi zrzucić króla z tronu. Wtedy obmyślił Zygmunt III klin do rozsadzenia – jak mniemał – tego związku: wznowić unię florencką. I to było ingerencją państwową w sprawy wyznaniowe, ingerencją zawsze i wszędzie niebezpieczną i dla religii i dla polityki! Polska nie miała nic wspólnego z unią florencką 1419 roku. Ruscy bojarzy woleli już w XV wieku przechodzić wprost na łaciński obrządek. Ani jednego Polaka nie było we Florencji, a zawartej tam unii nie uznał nie tylko uniwersytet krakowski, ale ani prymas gnieźnieński, ani biskup wileński. W Wilnie nie pozwolono metropolicie-kardynałowi Izydorowi odprawić liturgii wschodniej w katedrze łacińskiej. Nie dopuszczono też wówczas do zorganizowania biskupstw unickich. Potem za Aleksandra „unia Bołgarynowicza” zeszła niemal od razu na nic nie znaczący epizod, o którym się już nie mówiło, a w następnym pokoleniu za Zygmuntów Jagiellończyków, zaginęła nawet jej pamięć. Tak tedy sprawa unii była za Zygmunta III czymś całkiem nowym dla umysłów.
Logika mówiła, że w czasie, kiedy dokonywano setkami nawracań z kalwinizmu, czy nawet z arianizmu, nawracanie ze schizmy (a więc nie z herezji) winnoby być znacznie jeszcze łatwiejsze. Jakżeż tedy nie miało, być prób, zmierzających do „jedności Kościoła Bożego na Rusi”. Były te próby popierane przez wybitne osoby prawosławne! Król tego ruchu unijackiego nie wymyślił, ale chwycił się go ręką niezdarną (bo polityczną), chwycił go się zaś oburącz, poparł i co najgorsze: przyspieszył, nie mogąc się doczekać, aż dojrzeje bo mu było pilno ze względów politycznych. Pokierował też całym ruchem po swojemu, jak wszystkim zawsze pozbawiony ten król zdolności, „di ingenio stretto”, jak go scharakteryzował sam Possewin. Ogłoszona pospiesznie w roku 1596 unia brzeska była dziełem na pół religijnym, na pół politycznym. Tylko Ruś Biała i Podlasie pragnęły unii i były do niej jako tako przygotowane, a król kazał ogłosić ją na całą Ruś, sądząc, że polityką usunie ze swego państwa schizmę. Miał król odtąd zaciekłych wrogów w Rusi południowej i sam Konstanty Ostrogski staje na czele opozycji; ten sam Ostrogski, który był tak zasadniczym wrogiem Moskwy. W jego drukarni ostrogskiej tłoczą się odtąd odezwy gwałtowne, podburzające przeciwko Polsce, jako twórczyni unii, którą pojęto wprost, jako prześladowanie prawosławia. Wznowienie unii florenckiej poruszyło Moskwę i… Stambuł. Prawosławny patriarchat carogrodzki pozostawał od samego początku, zaraz od roku I453, w zażyłej przyjaźni z sułtanem – wdzięczny Turkom właśnie za wybawienie od unii florenckiej. „Raczej turban, niż tiarę”! – wołano w Konstantynopolu i hasłu temu hołdowano zawsze, nie cofając się przed żadną konsekwencją. Rządy sułtańskie prześladowały tylko katolików, prawosławie cieszyło się zupełną swobodą i autonomią taką, iż tworzyło państwo w państwie. Stanął też sojusz polityczny Fanaru z kalifem przeciwko wspólnemu niebezpieczeństwu łacińskiej, papieskiej krucjaty. Obawa wspólna przed ligą antyturecką łączyła też Fanar i kalifat przeciwko Polsce. Wysłannicy carogrodzcy jeżdżą coraz częściej do Moskwy. Tam starano się jeszcze od czasów Iwana III o jak najlepszą przyjaźń z sułtanami. Fanar stawał się coraz bardziej turecką agencją polityczną na świat prawosławny. Muzułmański kalif w ciągu całych pokoleń uprawiał politykę swą względem prawosławnej Moskwy przez pośrednictwo patriarchatu. Fanar spełniał skwapliwie wszelkie poruczane sobie przez sułtanów misje polityczne. Dyplomatami w służbie połączonych w taki sposób kalifatu i patriarchatu bywali patriarchowie tytularni jerozolimscy, antiocheńscy itp., nawiedzający ciągle Moskwę, a potem i Ruś litewską. Już w roku 1588 jeździł jednak do Moskwy sam carogrodzki patriarcha Jeremiasz, przyjmując wskazane sobie od kalifa islamu zadanie: jako agent sułtański miał wybadać, Moskwa da się skłonić do wspólności oręża z Polską i przeciwdziałać temu zawczasu.
Teraz tedy poczęto wysyłać z Konstantynopola agitatorów, mających unię uczynić niemożebną. Głównym agentem był Cyryl Lukaris, dawny rektor ostrogskiej, mający główną kwaterę w Ostrogu i wielce popierany przez Konstantego Ostrogskiego. Lukaris i jemu podobni upatrywali interes prawosławia przede wszystkim w rozwoju moskiewskiej potęgi, toteż każdy taki agent, nasłany od patriarchatu w porozumieniu z rządem tureckim, stawał się zarazem moskiewskim agentem. Tak zbierały się z wolna okoliczności, mające dopuścić Moskwę do daleko sięgającej ingerencji w sprawy i dzieje Polski. Na razie zdawało się to niemożliwością, bo wypadki przybierały kierunek wręcz przeciwny: ingerencji i Litwy w dzieje Moskwy! Tak to niełatwo współczesnym odróżnić, co jest epizodem, a co ma posiąść historyczną trwałość. Na razie miał wnet nastąpić epizod z Samozwańcem, carem katolickim, składającym katolickie wyznanie wiary w krakowskim kościele św. Barbary.
A oto tło sprawy Samozwańca:
W dalszym ciągu dążeń do unii politycznej z Moskwą (na wzór, mniemano, litewskiej unii) jeździł w roku 1600 do Moskwy Lew Sapieha z projektem ścisłego związku prawnopaństwowego. Godunow projekt odrzucił, a Sapieha natenczas zostawił w Moskwie przywiezionego z sobą samozwańca, hodowanego od dawna przez grono opozycyjnych bojarów na dworach wielmożów Rusi południowej. Kimkolwiek był właściwie ów Samozwaniec, chował się przez kilka ostatnich przed wystąpieniem lat pod panowaniem polskim, przejął się niemało obyczajem polskim i faktem jest, jako potem okazywały się w nim liczne rysy europejskie, co nawet miało stać się powodem jego zguby. Burzył się potem lud moskiewski, widząc, jak to car obcuje z polskimi ochotnikami zgoła nie po carsku, nie według moskiewskiego ceremoniału. Obyczaj zachodni, nie dość poddańczy, wydawał się ludowi temu poniżaniem majestatu carskiego. Samozwaniec popadł w gruby błąd, chcąc przeszczepiać tam formy zachodnie, a gdy potem widział, jak te eksperymenty europejskości stają się dlań niebezpieczne, sam pomagał przerzucić „winę” na Polaków.Wtedy to, w roku 1606, powtórzono propozycje, wiezione przed sześciu laty przez Sapiehę, określając je ściślej i obszerniej w następujących punktach:
Przymierze wieczyste, wspólna polityka zagraniczna (liga antyturecka), wzajemna swoboda przesiedlania się i nabywania majętności, nawet piastowania urzędów publicznych; wolność handlu z jednej strony aż do Niemiec, z drugiej aż do Persji; wolność zakładania kościołów katolickich, szkół i kolegiów (jezuickich) w głównych miastach carstwa; wspólna moneta i zamiar wystawienia wspólnej floty (Bałtyk i Morze Czarne); w razie bezpotomnej śmierci Samozwańca następcą jego będzie Zygmunt III; gdyby zaś król polski (mający synów) zmarł wcześniej, nowa elekcja nastąpi dopiero po porozumieniu się z carem.Co za warunki ścisłej unii! Co za wspaniały dla wyobraźni obraz!
Ale opozycja w Moskwie rośnie, autentyczność cara coraz bardziej podejrzana, bo jakżeżby prawy car mógł tak dalece lekceważyć swój majestat, żeby jadać z posłami zagranicznymi przy jednym stole! Pamiętajmy, że w Moskwie klękało się przed carem, padało się następnie na ziemię i dosłownie „biło czołem”, podpełzając pod tron na czworakach. Na uczcie koronacyjnej jadło się palcami, kości rzucając pod stół. Europejskość wprowadzanego nowego obyczaju stanowiła rodzaj herezji. I z takimi ludźmi zawierać unię?! nikt z nich nie wiedział, co to jest! Nie pomogła ani następna elekcja królewicza Władysława carem. Dwie wielce różne cywilizacje miały zmierzać ku wspólnemu celowi… w wyobraźni panów polskich: chrześcijańsko- klasyczna i turańska, kultura polsko-łacińska i turańsko-słowiańska, tj. moskiewska. Chodziło o syntezę Zachodu i Wschodu. Dobierano się do tego poprzez unię cerkiewną i polityczną. Stara – to sprawa, starożytna, bo datująca się jeszcze z czasów rzymskich. Roma próbowała tego i na tym się potknęła; bogowie syryjscy zniszczyli imperium rzymskie! A tymczasem unia brzeska sprawiła, że hierarchia prawosławna poczęła się zajmować Kozakami. Cyryl Lukaris został patriarchą carogrodzkim i ustanowił na Rusi tajną hierarchię dyzunicką w roku 1620, wysławszy w tym celu na ziemie ruskie Rzpolitej patriarchę jerozolimskiego Teofana. Fanar zwrócił szczególną uwagę na Zaporożców, bo ci, jako wojsko stałe na stepach pomiędzy rubieżami Polski a Tatarami krymskimi i Morzem Czarnym, stanowili ważny obiekt polityczno-wojenny dla… Wysokiej Porty. Nowsze badania wykazały jako geneza wojen kozackich w Carogrodzie! Długotrwałe te wojny ( 1634-1682), to rezultat spisku kalifatu i patriarchatu przeciw Polsce; zmowa ta kierowała wojnami kozackimi, wznawiała je, kiedy się wydawało, że przyczyny wojen usunięte, rozfanatyzowała tłum areligijny przeciw unii, by go użyć przeciw Polsce, by w zarodku stłumić możność ligi antytureckiej, a zwłaszcza by nie dopuścić połączenia sił zbrojnych Moskwy i Polski przeciwko Turcji. Od wojen kozackich zaczął się „potop” – a o skutkach jego nie trzeba się rozwodzić, bo to powszechnie wiadome. Zwracam tylko uwagę, że był to owoc poszukiwania syntezy dwóch kultur, syntezy Zachodu i Wschodu na ziemiach polskich. Odtąd szło się po równi pochyłej ku Wschodowi. Unię cerkiewną – obok uznanej na nowo hierarchii prawosławnej – utrzymywało się sztucznie, w ten mianowicie sposób, że część kleru polskiego przechodziła na obrządek wschodni, że polska młodzież obierała sobie „ruski” stan duchowny. Pomiędzy duchowieństwem unickim stanowili Rusini drobną zaledwie mniejszość. Dopiero za czasów Sobieskiego przybywa więcej księży ruskich. Wiadomo, jako dopiero też za Sobieskiego złamano przewagę turecką. I nagle – za tegoż jeszcze Sobieskiego – przestała istnieć armia polska! Łamigłówka istna! „Ocaliwszy Wiedeń i Chrześcijaństwo” straciliśmy w znacznej części niepodległość, bo odtąd tronem polskim Polacy nie dysponowali. Odtąd nigdy elekt narodowy nie zasiadł na naszym tronie, zajmowali go stale królowie nam przez wrogów narzuceni. Byli tacy, którzy dali się skusić tej równoczesności i rozumowali według zasady: post hoc, ergo propter hoc. Ocaliliśmy Niemcy, wzmocniliśmy je, a one odwdzięczyły się rozbiorami ect. Gdyby Sobieski nie był ruszył pod Wiedeń, wszystko poszłoby innym torem! Nie będę się zajmował kwestią bliżej tak postawioną, tylko obejdę ją do okoła: Rozbiory powiodły się, ponieważ Polska nie posiadała armii odpowiedniej, żeby się obronić. Armii nie było już pod koniec panowania Sobieskiego. Czyż zwycięstwo wiedeńskie zniszczyło armię polską? czy byłaby ona istniała nadal, gdybyśmy byli pomagali Turkom, a zniknęła nagle skutkiem tego, żeśmy pomogli chrześcijanom? Oczywista rzecz, jako to nie ma związku z tamtym, i przyczyny trzeba szukać w czymś innym.Polska, krzewicielka i obrończyni cywilizacji łacińskiej, baszta Zachodu, porzuciła ją i zorientalizowała się. Poszukiwanie syntezy Zachodu i Wschodu doprowadziło wreszcie do tego, żeśmy przeszli do obozu wschodniego. Polska kontuszów i podgolonych łbów, Polska porzucająca mody zachodnie, a przyjmująca modę tatarsko- moskiewską, nie same tylko szaty miała ze Wschodu. Skądżeż ta orientalizacja po rozgromieniu islamu, po odzyskaniu Podola z Kamieńcem, po walnym rozszerzeniu unii cerkiewnej nawet na południową Ruś (właśnie za Sobieskiego), i wreszcie w czasie niezmąconej katolickiej prawowierności, w dobie najnabożniejszej? Tak jest, najnabożniejszej, lecz niezbyt pobożnej może – bo forma brała w Polsce górę nad treścią, całkiem po orientalnemu. Największa ilość osób posiadała biegłość w łacinie, nie umiejąc w ogóle niemal nic prócz łaciny – wtenczas, kiedy duch łaciński z Polski uleciał, ustępując miejsca duchowi Orientu.
Za czasów wojen kozackich byliśmy prawdziwie obrońcami cywilizacji łacińskiej, boć Kozacy byli pionierami panowania tureckiego i za ich przyczynieniem się powstawała na granicy Polski i Eurazji nowa kultura, bizantyńsko-turecka, synteza bizantynizmu i turańskości. Kiedy w roku 1651 odniesiono zwycięstwo w trzydniowej bitwie pod Beresteczkiem, obchodzono je uroczyście w Rzymie, w Wiedniu i w Paryżu, rozumiejąc słusznie, że pokonano straż przednią zalewu muzułmańskiego, wstrzymanego przez „przedmurze chrześcijaństwa”. I pokazało się, że rozumowano słusznie; Ukraina wraz z większą częścią Podola stała się ostatecznie prowincją turecką – nie moskiewską. Moskwa stała na drugim planie i dopiero z polecenia kalifa muzułmańskiego wezwał był Chmielnicki także Moskwę do najazdu na Polskę. Odtąd wyłania się atoli nowy cel, dla państwa polskiego zasadniczo fatalny: żeby Moskwa uznana była zwierzchniczką wszelkiego prawosławia. Miało się to kiedyś później zwrócić przeciwko Turcji, lecz na razie nie tyczyło Bałkanu, lecz tylko prowincji polsko-litewskich i było dla tureckich interesów pożądanym osłabieniem Polski, jako tego państwa, które układało wciąż projekty ligi przeciw półksiężycowi. Odtąd interesy Moskwy i Turcji złączyły się na długo przeciw polsko-litewskim. Moskwa nabrawszy pozy obrońcy prawosławia przeciw unii, jako łacińskiej herezji, zrobiła sobie z tego wnet pozycję polityczną. Skończył się czas, kiedy to Polska wywierała wpływ na Moskwę, a zaczyna się odwrotny kierunek wpływów poprzez Ruś litewską i Ukrainę. I przyjmują się wpływy te wschodnie, podmywając kulturę polską na wschodzie coraz widoczniej. Okazało się, jako kultura ta mocno jest osadzona tylko tam, dokąd sięgnęło „łaciństwo”. Unia cerkiewna nie stanowiła niczego a niczego pod względem cywilizacyjnym; li tylko kler unicki pochodzenia polskiego stanowił pomost cywilizacyjny w łonie unii, ale unia sama nie stanowiła wcale zwrotu ku cywilizacji zachodnio-europejskiej. W razie osłabienia się w Polsce tej cywilizacji chrześcijańsko- klasycznej, w razie gdyby Polska przestała promieniować tą cywilizacją ku wschodowi, Ruś – sama cywilizacyjnie bierna – oddana byłaby wyłącznie pod wpływ cywilizacji turańskiej, mianowicie kultury moskiewskiej. A moment taki nadszedł w osławionych czasach saskich.
Przyczyna tak zasadniczo zmienionego toku naszych dziejów tkwiła w naszych stosunkach wewnętrznych. Myśmy rozszerzyli łacińską cywilizację na państwo litewskie aż po Dniepr – ale miejmy na uwadze, że dwie trzecie tego państwa, to Ruś prawosławna, wpływom Polski poddana już to więcej, już to mniej, lecz nigdy dla cywilizacji zachodnio europejskiej w całości nie pozyskana. Tylko katolicyzm obrządku łacińskiego stanowił zresztą rękojmię historyczną w tej kwestii. Doniosłe sprawy ekonomiczne – w co tu bliżej wdawać się nie mogę – sprawiły, że na Rusi litewskiej wytworzył się ów typ „królewiąt”, pojmujących życie zbiorowe wcale nie po zachodniemu, żyjących i innym urządzających życie zgoła odmiennie, niż to bywało w prowincjach „Korony”, a zwłaszcza w Wielkopolsce, nie mogącej nigdy zrozumieć metod życia publicznego w Wielkim Księstwie litewskim. W trzeciej redakcji statutu litewskiego czuje się mieszaninę Zachodu a Wschodu, a litewscy magnaci stają się z czasem istnymi kacykami orientalnymi. Korona nie znała zgoła takiego typu magnata – a zresztą najwięksi latyfundyści koronni byli ubogimi w porównaniu z litewskimi panami. Właściwie w Koronie nie było całkiem „panów”; wszyscy pochodzili z Litwy. Im uboższy kraj, im więcej nędzy w społeczeństwie, tym większe znaczenie bogaczy, choćby nieliczną stanowili warstwę. Polska i Litwa zubożały niesłychanie przez „potop” doznały straszliwych skutków katastrofalnej deprecjacji pieniądza i… wyludnienia ponownego. Zapanowała nie bieda, lecz wprost nędza, a zatem… trzęśli odtąd Polską i Litwą bogaci „panowie” z Litwy. Przestaje Korona wywierać wpływ na Litwę; wszystko przesuwa się wręcz odwrotnie: Korona ulega wpływowi Litwy. Demokracja polska zamienia się w litewską oligarchię, oświata polska ustępuje litewsko- ruskiej niższości kulturalnej.Wszystkie sprawy państwa opanowane zostały przez żywioł litewsko-ruski, Koroniarze zepchnięci w życiu państwowym na drugi plan. Sejmy stały się igraszką samowoli panów litewskich, ich chuci władzy, która dochodziła aż do tego, że niejeden raz pojawiały się pomysły utworzenia osobnego udzielnego państwa dla tego lub owego magnata, któremu zachciewało się korony na jakiej prowincji, gdy nie mógł zostać królem całości. W Koronie bądź co bądź takich pomysłów nie bywało! Na Litwie powstały „milicje nadworne” panów, po prostu wojska prywatne wielmożów, na ich żołdzie i posłuszeństwie, siła zbrojna mająca jawnie służyć prywacie jednostki. Pod sam koniec XVII wieku związała się na Litwie szlachta przeciwko Sapiehom; trwała lat kilka wojna domowa, prawdziwa wojna, ani nawet zwycięstwem walnym szlachty pod Olkienikami nie zakończona (listopad 1700 r.), ani też nie załatwiona „komisją” roku 1702.
To był doprawdy Wschód! Co za orientalizm w „Pamiątkach Soplicy”! Ale skąd się to wzięło? Zubożeniem wyjaśnia się wiele, bardzo wiele – ale ubóstwo może nastać w obrębie każdej cywilizacji. Oczywiście, że nędza cywilizację kazi, psowa, obniża, ale nam tu nie o to chodzi, ale o zmianę cywilizacji. Pijanego szlachcica, najmującego się do zerwania sejmu; analfabetę wyniesionego nad mieszczaństwo, z prawem noszenia szabli na sznurku i otrzymywania kary cielesnej na kobiercu; dewociarza, który każe się braciszkowi od Bernardynów biczować za łotrostwa, które jutro będzie popełniać na nowo; takich typów nie sposób zaliczać do cywilizacji zachodniej. Czyż miała choćby cień jakiegoś pojęcia o prawie publicznym „Alba” Radziwiłłowska? Czy znajdowała posłuch inna władza, jak tylko oparta na majątku i sile, wypływającej ze stosunków osobistych, prywatnych, a mogącej użyć przemocy? czy na rozległej Rusi litewskiej uznawano jakąś powagę, prócz przemocy? czy gwałt nie stał się tam jedynym regulatorem życia? I to miała by być cywilizacja nasza, chrześcijańsko-klasyczna? Spójrzmy na tę sprawę głębiej :Ustrój życia zbiorowego zmienił się radykalnie, z demokratycznego na oligarchiczny, a dostęp do urzędów wpływowych zawisł od osobistych stosunków do członków oligarchii. Nie ma stronnictw, nie ma programów; są tylko partie tego i owego oligarchy. Tylko bogacz, którego stać na utrzymanie dworu i milicji, posiada głos w sprawach państwowych; on bowiem mianuje po prostu posłów sejmowych, wybieranych za jego pieniądze i pod przemocą gwałtów jego zbirów.Wszystko, co się wydaje sprawą publiczną, ma źródło gdzieś w jakiejś sprawie prywatnej. Organizacje wszelkie pochodzą z inicjatywy jakiegoś „pana”, noszą nawet jego mundur. Wytwarza się specjalny feudalizm litewski, iż każdy szlachcic, chcąc żyć spokojnie, musi chwytać się jakiejś pańskiej klamki, zaciągnąć się do czyjejś kohorty. Trzeba się oddać w zawisłość prywatną silniejszemu, jeżeli kto nie chce znaleźć się poza urządzeniami społecznego ładu i względnego przynajmniej bezpieczeństwa. Oto stan Wielkiego Księstwa! Ten brak prawa publicznego odrębnego, a oparcie porządku publicznego na prawie prywatnym, wielce pomnożonym, rozszerzonym – to zasadnicza cecha cywilizacji turańskiej. Cała szlachta zorganizowana jest militarnie; wszelka szabla znajduje się zawsze w pogotowiu do służby temu, kto ją opłaca czy to bezpośrednio, czy dzierżawą folwarku, czy utrzymywaniem dzieci w szkołach itp., lecz do służby państwu w takim tylko razie, gdy prywatny zwierzchnik wyda odpowiednie rozkazy: Już są bez znaczenia organizacje dawne, wszystkie rozwiały się wobec tej jednej. Społeczeństwo może się rozwijać tylko w ramach wskazywanych przez oligarchów. To jest czysto turańskie (europejska oligarchia, np. wenecka, nie wkraczała w sprawy społeczne, ograniczając się do polityki). Taki stan rzeczy nastał już pod koniec panowania Jana III, a rozwijał się z przeraźliwą szybkością i wszechstronnością. Męty i ciemnota, oto żywioł, w którym przygotowywał się upadek państwa. Byliśmy zupełnie oddaleni od cywilizacji łacińskiej, a wytwarzaliśmy jakąś nową odmianę turańskiej, przynajmniej w prowincjach wschodnich Rzplitej.
Oto skutki dążeń do wynalezienia syntezy Zachodu i Wschodu! Przez tę syntezę zginęliśmy. Bo Wschód zawsze górą, gdy Zachód w imię poszukiwania syntezy do niego się zniża. Utraciliśmy związek z krajami cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej, łacińskiej. Nie sąsiadowaliśmy bezpośrednio z żadnym takim krajem. Niegdyś czerpaliśmy cywilizację wprost ze źródeł, z Francji i z Włoch, tak dalece, iż Sienkiewicz mógł wyrazić się, jako inteligentny Polak posiada dwie ojczyzny: polską własną rodzimą, tudzież Włochy, rodzimej uzupełnienie. Niegdyś! Ale jakież były stosunki z Włochami lub Francją w okresie saskim?
A w bezpośrednim sąsiedztwie niemieckim triumfowała właśnie kultura bizantyńsko – niemiecka, wydobywały się na pierwsze miejsce Prusy, a prawo dynastyczne uznawane było powszechnie jako najwyższe prawo państwowe. Okoliczność ta miała zaważyć rozstrzygająco na losach Polski. Kiedy sapere ausus X. Konarski rozpoczął swe zbożne dzieło odrodzenia, zaczął od społeczeństwa, nie od państwa, a więc brał się do rzeczy całkiem po zachodniemu. Podniety i w znacznej mierze wzorów szukał we Francji, a spopularyzowanie języka francuskiego stanowiło środek do wytkniętych przez niego celów. Ponad głowami Niemiec sięgnęliśmy do krynicy Zachodu i to ocaliło przynajmniej narodowość polską, skoro już za późno było ocalić państwo. Tu bowiem padły na szalę siły, którym nie zdołaliśmy jeszcze przeciwstawić dostatecznych własnych: pojęciu państwa dynastycznego i absolutnego jakżeż przeciwstawić skutecznie to państwo, które istniało w Polsce w czasie pierwszego rozbioru, a które stanowiło przedmiot szyderstw w Europie? Karykaturą też była nasza armia, której przesmutne opisy mamy we współczesnych pamiętnikach; siła zbrojna właściwa była w prywatnych milicjach, ofiarowywanych czasem państwu z łaski, za co było się nawet… patriotą. Samo pojęcie patriotyzmu musiało ulec zmianie.
Trzeba 30 lat, żeby mogli zająć odpowiedzialne stanowiska i zacząć wpływać na opinię wychowankowie danej szkoły; trzeba drugich lat 30, żeby otrzymać rezultaty przez dostateczną ilość zwolenników, należycie zdecydowanych, choćby na walkę orężną. Pierwsza szkoła Konarskiego stanęła w roku 1740 (Collegium Nobilium w Warszawie). Sejm Wielki obradował w lat 48-52 potem; Konstytucję Trzeciego Maja ogłoszono w 51 lat po zawiązku „reformy Konarskiego”; powstanie Kościuszkowskie wypada w 54 lat po roku 1740. Były to reformy niewątpliwie z łacińskiej wynikłe cywilizacji. Odrodziła się w Polsce i z początkiem wieku XIX miała zapanować na nowo niepodzielnie. Gdybyż to było nastąpiło o jakie 20 lat wcześniej! Ale za czasów Sejmu Czteroletniego turańska opozycja była jeszcze dość silna, a z pomocą zewnętrzną postawiła na swoim i dzieło Trzeciego Maja obaliła. Należy traktować te wypadki na podłożu ogólno-cywilizacyjnym, jako walkę dwóch metod ustroju życia zbiorowego, a zatem walkę dwóch cywilizacji. Szczęsny Potocki jest typem turańskim, Kościuszko łacińskim. W porozbiorowych dziejach nie brakło mocnych uderzeń obydwóch wrogich polskości cywilizacji: bizantyńsko-niemieckiej i słowiańsko- turańskiej, ale odpieraliśmy je zwycięsko aż do końca XIX wieku. Ileż w tym zasługi Kościoła! Odpadło, co w nim samym nie było związane z cywilizacją zachodnio-europejską, łacińską, odpadła niemal cała unicka cerkiew, ale to, co zostało, stanowiło niewzruszoną twierdzę. Po roku 1863 nastąpił istny nowy najazd mongolski na nasze ziemie. Czynownictwo i szkolnictwo rosyjskie dotarło do każdej gminy wiejskiej. Odtąd nie było pod zaborem rosyjskim Polaka, który by za młodu nie podlegał wpływom kulturalnym moskiewskim. Wszystko zależało od tego, co będzie silniejsze: dom, czy szkoła? Z reguły dom polski okazywał się bez porównania silniejszym i nawet nie odczuwało się wpływów rosyjskiej szkoły; strzepywało się to, jak pył z ubioru chłopca, przyjeżdżającego na wakacje do rodzicielskiego domu.
Ale nie każdy chłopiec pochodził z silnego domu, nie każdy dom posiadał tradycję i świadomość cywilizacyjną, nie w każdym znalazły się odpowiednio silne charaktery. Czasy zaś demokratyzowały się nawet pod rządami rosyjskimi, i coraz więcej ubiegało się o nabycie „praw” przez szkołę młodzieży takiej, która wychodziła z domu licho uzbrojona, a nawet zgoła nieuzbrojona do walki z rusyfikacją intelektu. Dostojewski, a potem Tołstoj rozstrajali duszę polską… Właśnie na przełomie wieku XIX i XX począł się pojawiać w Polsce typ nowy: Polaka o gorącym sercu polskim, gotowego do wszelakich ofiar, nawet do męczeństwa za Polskę, ale mającego… mózg zrusyfikowany. W literaturze polskiej wskazać można na bardzo głośne nazwiska autorów, którzy nie tylko przejęli fakturę literacką od Rosjan, ale szerzyli rosyjskie „nastroje”, a nawet wprost rosyjskie pojęcia o życiu prywatnym i publicznym – nienawidząc Rosję z całej duszy! Nasiąkli rosyjską metodą myślenia i starali się stosować ją… dla dobra sprawy polskiej. Skutek musiał być oczywiście wręcz przeciwny zamiarom. Dlatego to tak znaczna część przedsięwzięć naszych literackich, podjętych z patriotycznym zapałem, nie wyszła bynajmniej na dobro polskości.
Gdybyż rosyjska metoda rozumowania ograniczyła się w polskich mózgach do literatury! Nie jest to wcale najważniejsza część bytu zbiorowego! Ale chodziło i chodzi o stawki grubsze, o sprawy społeczne i polityczne. Te, traktowane na modłę rosyjską, wywierały skutki przeraźliwe, burzyły ustrój polski, osłabiały strukturę narodu, odbierały nam oporność. Zwłaszcza socjaliści polscy lubowali się w rosyjskich metodach. Oni, najwięksi wrogowie caratu, nieubłagani w walce z Rosją oficjalną, rusyfikowali mózgi polskie bardziej, niż całe czynownictwo. Nihilizm rosyjski odbił się fatalnie na całej lewicy polskiej. A pojęcia państwowe opozycja ta brała żywcem od caratu; chodziło im tylko o zmianę osób rządzących, o zmianę osób prześladowanych, ale nie o zmianę systemu rządów. Terror, przemoc, stanowiły w ich oczach również jedyne środki rządzenia. Przez rewolucję nie rozumieli nic innego, jak tylko odwrócenie kierunku i pola działania terroru despotycznego. żaden a żaden rewolucjonista rosyjski nie pomyślał ni sekundy o praworządności, bo… nie miał w sobie tego pojęcia, nie wiedział, co to jest.
Koniec wieku XIX i początek XX zaznacza się w Polsce innym jeszcze przejawem orientalizmu: od drugiej połowy wieku XV kwitnie w Polsce cywilizacja żydowska, ubezpieczona już od połowy XVI mocnym podłożem ekonomicznym, od czasów „potopu” i jego następstw zagarniająca coraz wyłączniej cały ruch ekonomiczny w Polsce dla siebie. Nauka talmudyczna dostąpiła na ziemiach Rzplitej rozwoju najwyższego, a w wieku XIX stała się Polska klasyczną ziemią cywilizacji żydowskiej. Zamknięta dotychczas w sobie, o kulturę polską zgoła się nie troszcząca, poczyna cywilizacja żydowska pod koniec wieku XIX występować do współzawodnictwa z cywilizacją chrześcijańsko-klasyczną, a nie bez powodzenia, które wzmogło się znacznie z początkiem wieku XX. Metody żydowskie zdobywały pozycje w belletrii i sztukach pięknych polskich, a wkrótce żydowska metoda ustroju życia zbiorowego poczęła współzawodniczyć w życiu społecznym i politycznym z metodą chrześcijańsko-klasyczną, łacińską, gdzie niegdzie nawet rugując ją zwycięsko. Żydowskie pojęcia prawnicze znajdowały zwolenników pośród inteligencji polskiej, toteż żydzi stawali się nawet oficjalnymi rzecznikami interesów polskich, w prasie, w sejmie lwowskim i w parlamencie wiedeńskim. Zastał nas tedy wiek nowy pod silnym naporem Wschodu, pod falami dwóch cywilizacji obcych, turańskiej i żydowskiej, działających jednak jeszcze całkiem niezależnie od siebie. Po odzyskaniu niepodległości napór ten ogromnie się zwiększył, ślepy chyba tego nie widzi! Kultura polska, łacińsko- polska, poczęła doznawać niebezpiecznych wstrząśnień. Napór tamtych dwóch zamienił się w ataki, tym groźniejsze że obie połączyły się w akcji przeciw cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej, reprezentowanej w Polsce niepodległej nadal przez katolicyzm. Od kilku lat jesteśmy świadkami skoncentrowanej roboty moskiewsko- żydowskiej na ziemiach polskich. Czy tylko na ziemiach polskich? Ależ całą Europę obejmuje ta systematyczna akcja przeciwko Polsce! Uderza ona w podstawy cywilizacji łacińskiej wszędzie, od Wilna po Londyn, ale zgnębienie państwa polskiego jest jej pierwszym celem. Tu bowiem, u nas w Polsce, rozegra się walna rozprawa o cywilizację łacińską; gdy orientalne kierunki zawładną Polską, owładnięcie całą Europą będzie wielce ułatwione. Należy brać pod uwagę jak najpoważniej niebezpieczeństwo zagłady naszej cywilizacji. Jest ono tym większe, iż równocześnie wzmogła się nadzwyczaj cywilizacja bizantyńska. Sprawił to traktat wersalski układany nie przez najtęższe głowy spośród zwycięskich narodów Zachodu; ileż dowodów zabawnej ignorancji złożyli twórcy tego traktatu! Pierwszym, kto spostrzegł się na świetnych dla bizantynizmu następstwach wojny nieudolnie zakończonej był metropolita belgradzki, który wydał w lot płomienną i triumfalną odezwę o nastającej dobie wielkiego odrodzenia całej cywilizacji bizantyńskiej. A nie wiedział dostojnik ów prawosławnej cerkwi i nie zdawał sobie z tego sprawy, jako na geograficznym zachodzie ma nadzwyczajnego sojusznika do wschodniego dzieła: bizantynizm niemiecki. Dzięki arcydziwnej omyłce zwycięzców, iż zwrócili się przeciwko Niemcom w ogóle, zamiast ostrze warunków pokoju zwrócić wyłącznie przeciwko Prusom, dzięki jakiemuś zaślepieniu dyplomacji Zachodu, która postępowaniem swym narzucała wprost Niemcom, iżby sprawę niemiecką identyfikowali z powodzeniem Prus – powiększyła się jeszcze bardziej hegemonia pruska w Niemczech, zyskując na powadze moralnej.
Dzięki błędom traktatu wersalskiego kierunek pruski góruje w Niemczech jeszcze bardziej, a jest to niemiecki bizantynizm. Skoro jesteśmy świadkami, jak judaizm połączył się z moskiewszczyzną, związany przeciw wspólnie znienawidzonemu katolicyzmowi (reprezentowanemu na Wschodzie przez Polskę), nie wolno nie przewidywać również możliwości, że podadzą sobie ręce z tego samego powodu i w tym samym celu bizantynizm południowy i północny. Cywilizacja chrześcijańsko-klasyczna jest poważnie zagrożona w całej Europie, a najgroźniej w Polsce. Otucha w tym, że prawdopodobnie Kościół zidentyfikuje się w Europie z tą cywilizacją, która jest jego dziełem. Kościół stoi wprawdzie w zasadzie ponad cywilizacjami, lecz w danym kraju i w danym czasie hierarchia kościelna musi oczywiście należeć do pewnej cywilizacji, właściwej dobie i miejscu. Z czterech rozsiadłych w Europie cywilizacji (łacińska, bizantyńska, turańska, żydowska) trzy są katolicyzmowi wrogie tak dalece, iż zniszczenie go zaliczają do swych celów, a czwarta, łacińska była i jest Kościoła podporą. A zatem nasuwają się nieuchronnie pewne wnioski, całkiem logiczne i jasne. Oto garść uwag, którymi pragnąłem się podzielić z audytorium jednolicie i gorąco katolickim.
Jakżeż mylne jest mniemanie, jakoby na naszych ziemiach nie bywało nigdy innej cywilizacji, jak tylko zachodnio-europejska, łacińska! Polska położona jest pomiędzy Zachodem a Wschodem nie tylko geograficznie, ale cywilizacyjnie. Wschód wysunął swe macki daleko ku Zachodowi, a orientalizm cywilizacyjny ciśnie nas z dwóch stron; nadto zaś trzeci orientalizmu rodzaj wytwarza się w samej Polsce (cywilizacja żydowska). Nie uważajmy Polski za kraj niedostępny dla cywilizacji innych, jak łacińska, bo historia temu przeczy! W okresie saskim szerzyliśmy nie łacińską cywilizację ku Wschodowi, lecz turańską ku Zachodowi i byliśmy sami tworem orientalnym. Baczmy, żeby się to nie powtórzyło! A zasadniczą rzeczą do uniknięcia niebezpieczeństwa jest to, żeby sobie z niego zdawać sprawę. Polska albo będzie katolicką, albo jej nie będzie. Katolicyzm jest w Polsce związany ściśle z cywilizacją łacińską, i bez niej nie ma panowania katolicyzmu u nas. Losy Kościoła związane są w Polsce z losami tej cywilizacji.
Geograficznie nie przestaniemy być pomiędzy Wschodem a Zachodem – ale cywilizacyjnie nie musimy wcale być pomiędzy Wschodem a Zachodem, lecz możemy przychylić szalę stanowczo na rzecz Zachodu. Nie dajmy uwodzić się syrenim głosom, nawołującym nas znów do jakiejś syntezy Zachodu i Wschodu na ziemiach Polski, bo przy tym możemy się znów zorientalizować, a to znaczy: pozbawić się wszelkich sił i duchowych i fizycznych, jak o tym uczy doświadczenie czasów saskich. W dążeniu do syntezy cywilizacyjnej zachodnio-wschodniej kryje się dla Polski nicość kulturalna i nicość polityczna. Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby; któraś z cywilizacji musi być panującą, bo inaczej upadek niezawodny.
prof. Feliks Koneczny
Najnowsze komentarze