Co to jest Katyń?
Jest to miejscowość położona o 16 km na zachód od Smoleńska, a 4 km odległa od stacji kolejowej Gniezdowo. Wzdłuż szosy spotykają się skąpe zabudowania pojedyńcze. Od Gniezdowa do domu wypoczynkowego NKWD (miejsce zbrodni) ciągną się przeważnie błotniste wyręby i pastwiska. Tu i owdzie pojedyńcze laski. Samego Katynia nie widziałem. Ma to być licha wioska oddalona o 3 do 4 km Tzw. „lasek katyński”, czyli Kozia Góra albo Kosogory, składa się z kilku hektarów zalesionych głównie sosną i krzakami jałowca. Położony pięknie nad Dnieprem, na lewo od szosy, jadąc ze Smoleńska, i stanowi jakby wyspę wśród pól, łatwą do strzeżenia od wewnątrz. Dom wypoczynkowy NKWD mieści się w drewnianej willi, budowli starej, zapewne należącej ongiś do bogatego właściciela w stylu rosyjskiej „daczy” z wieżyczką. Stamtąd prowadzą długie schody aż nad brzeg rzeki. Widok piękny.
Pierwsze wrażenie
Przyjechaliśmy do Katynia nazajutrz po południu. Padał drobny deszcz i było zimno, co dla pracy przy rozkładających się trupach stanowiło okoliczność pomyślną. Wjechaliśmy autobusem przez bramę z drutów kolczastych, strzeżoną przez żandarmów. Pierwszym wrażeniem był odór trupi, który dolatywał wszędzie. Cofnąłem się jakby mimo woli, stąpając w głębokim wrzosie, jaki tu rósł, niebacznie wlazłem na krzak jałowca i w tej chwili nastąpiłem na coś miękkiego. Pochyliłem się i podniosłem wojskową czapkę polską, kapitana artylerii, o wyraźnym, zielonym acz wypłowiałym otoku. Nie było ją czuć trupem. Widocznie spadła tu z głowy i przeleżała w gęstym krzaku wszystkie te lata, aż do chwili obecnej. Gdyśmy uszli kilkanaście kroków w kierunku dołów śmierci, las przybrał wygląd kompletnie zaśmieconego. To, co się najbardziej rzucało w oczy, to były pieniądze; polskie papierowe banknoty stu złotowe sprzed roku 1939, zarówno pojedyńcze, ale głównie w paczkach po 20 i 100 złotych. Przesiąknięte trupim sokiem, niektóre trochę odbarwione. Wśród nich widziałem tylko jeden banknot trzech czerwońców zupełnie odbarwiony. Pomiędzy tą masą pieniędzy leżały różne szpargały, kawałki gazet, portmonetki, cygarniczki, drewniane fajeczki, woreczek płócienny z tytoniem, guziki i strzępy mundurów, orzełki, pudełka od zapałek i papierosów, cygaretki kręcone ręcznie, a zawijane z dwóch końców, lusterko, grzebyki i moc najróżniejszych przedmiotów z tej kategorii i ich strzępów, wszystkie wydające ze siebie okropny trupi swąd. W ten sam sposób, w mniejszym lub większym nasileniu grupowym, zaśmiecony był cały lasek koło dołów, z których wydobyto już zwłoki. Szliśmy dalej ścieżką pomiędzy szpalerem leżących na ziemi trupów oficerów polskich, wydobytych właśnie i mających być zbadanymi. Widziałem na nich mundury, palta, pasy, gwiazdki z oznaczeniem rangi, wężyki na kołnierzach; ordery; wszystko zachowane w stanie łatwym do rozpoznania. Gleba wokół była głównie piaszczysta. Minęliśmy doły już opróżnione, zbliżyliśmy się do tych, przy których trwała właśnie praca.
Mogliśmy się poruszać zupełnie swobodnie
Tu muszę z całym naciskiem podkreślić, Niemcy wpuściwszy nas na teren właściwych mogił, cofnęli się pozostawiając nam wolną rękę. Mogliśmy się przyglądać, poruszać w dowolnym kierunku. Oberleutnant policji SS, o czeskim nazwisku (zapomniałem go) zakomunikował, że możemy wszystko, co znajdziemy na ziemi, zabierać ze sobą. Wokół kręcili się tylko żołnierze-fotografowie, którzy nas filmowali. Mogliśmy szperać, przeszukiwać krzaki, włazić do pustych już dołów i rozmawiać z pracującymi na terenie robotnikami.
Mrożący krew widok
Całość przedstawiała się mniej więcej następująco: doły położone były blisko jedne od drugich. Niektóre wypróżnione, inne napoczęte. Ilości ich nie przypominam sobie dokładnie. Mimo iż piszę suche tylko sprawozdanie, nie uważam za możliwe pominąć w nim wstrząsającego wrażenia, jaki robił ten mrożący krew widok. 223 Wszędzie było widać trupy i trupy w mundurach oficerów polskich. W dołach napoczętych, a doprowadzonych z jednej strony do dna, warstwa trupów leżących obok przypominała swym wyglądem jakieś olbrzymie o koszmarnej zawartości pudełko sardynek. Czasami trupy poukładane były na przemian to głowami, to nogami, aby wyrównać i ucieśnić warstwę. Straszliwy ten widok potęgowany był przez odór, który początkowo zapierał po prostu dech w piersiach i powodował wymioty. Twarzy wymordowanych nie podobna było rozpoznać. Przeważnie spadały na nie rozczochrane włosy, poklejone mazią. Niektórzy mieli usta szeroko otwarte, w niektórych widać było złote koronki. Stan trupów był bardzo różny., zależnie od miejsca, w którym się znajdowały. Od połowicznej mumifikacji, aż do daleko posuniętego rozkładu.
Jak odbywała się praca
Bezpośrednio kierował pracą Polak, dr Wodziński. Robotnicy miejscowi wydobywali, a raczej odrywali z masy sklejonych trupów, pojedyńcze zwłoki i na noszach wynosili je na otwarte miejsce, tam kładąc na ziemi. Obok dr Wodzińskiego pracował starszy jegomość, też Polak, woźny instytutu medycyny sądowej w Krakowie, ponoć doskonały fachowiec przy sekcjach. Poza tym zauważyłem jeszcze jednego pana, młodego Polaka w ciemnych okularach, który odgrywał rolę jakby asystenta dr Wodzińskiego. Wszystkim wydobytym trupom rozcinano nożem boczne kieszenie mundurów, tudzież cholewy butów, częściowo kieszenie spodni. Stamtąd wydobywano wszystko skrupulatnie. Przedmioty wydobyte były pobieżnie oglądane na miejscu i segregowane. A więc: dokumenty, legitymacje, kwity, notatki, pamiętniki, fotografie, listy i przedmioty nie ulegające psuciu, metalowe, jak medaliki, medale, ordery itd. itd. – wkładano do specjalnej torby oznaczonej kolejnym numerem. Ten sam numer (wybity na metalowym krążku) przyczepiano za pośrednictwem cienkiego drutu do czaszki zabitego. Resztę zaś nie mającą istotnego znaczenia, jak przede wszystkim pieniądze papierowe, przedmioty skórzane, drewniane, papierowe, gazety itd. wyrzucano, wprost do lasku. Stąd to powstało owe zaśmiecenie, które przede wszystkim rzucało się w oczy.
Identyfikacja
Wszystkie te, zaopatrzone numerami torby, odsyłano następnie do miejscowości, położonej w odległości kilku kilometrów, której nazwy zapomniałem, leżącej przy tej samej szosie, wiodącej do Smoleńska. Było tam kilka drewnianych domów. Jeden z nich, największy, z dużą werandą, zajmowała policja SS. Na werandzie poustawiano gablotki oszklone jak w muzeach i w nich wystawiono najcharakterystyczniejsze dowody rzeczowe, w postaci dokumentów, orderów, listów, kwitów itd. Między innymi wystawione też były listy pisane z kraju przez dzieci do swych ojców, w oryginale, obok tłumaczenia w języku niemieckim. Były to listy istotnie wzruszające do łez wszystkich, którzy je czytali, nie tylko Polaków, ale i cudzoziemców. Każda wycieczka, sprowadzona przez Niemców, zwiedzała ten dom.
Wewnątrz domu mieściło się biuro dla badania znalezionych przy zwłokach dokumentów i identyfikowania trupów. Widziałem, jak pracę tę wykonywała kobieta, mówiąca biegle po polsku, ale z pewnym akcentem niemieckim. Przyglądałem się jej pracy dwa razy. Moim zdaniem robiła to sprawnie. Pracowała w gumowych rękawiczkach, zaś do obracania sklejonych trupim sokiem kartek i notesów, posługiwała się specjalnymi łopatkami wyciętymi z drzewa. Tu też powstała główna lista ofiar znalezionych w Katyniu, zaopatrzonych odpowiednim numerem rejestracyjnym, z wyszczególnieniem przedmiotów i dokumentów przy każdym ze znalezionych. Odniosłem ogólne wrażenie takie: praca prowadzona była sumiennie i zupełnie jawnie. Moim zdaniem nie zachodziły żadne okoliczności, wymagające tajemnicy ze względu na propagandę, którą Niemcy postawili sobie za cel. Wszystko było jasne. Oczywiście nie wykluczam pomyłek przy identyfikacji. Ktoś mógł mieć przy sobie papiery innego, albo list pisany do innego. W dołach, w lasku, wydobyto w mojej obecności pewne zwłoki, przy których nie znaleziono niczego prócz koperty listu poleconego pisanej atramentem. Zarówno nazwisko adresata jak nadawcy rozpłynęło się. Pozostał jednak przyklejony nadruk „polecenia”, ”Zamość” i numer. Według tego numeru, pouczono mnie, będzie się szukało w urzędzie pocztowym w Zamościu nadawcy i wyjaśniało nazwisko adresata.
Odkrycie, które w moim przekonaniu stwierdza datę zbrodni
Przyglądałem się pilnie pracy wydobywania zwłok z dołów śmierci, przecinania kieszeni, przeszukiwania ogólnego, wyciągania przedmiotów znalezionych. Odbywało się to bez żadnej specjalnej kontroli ze strony Niemców, rękami miejscowych robotników, pod kierownictwem tych Polaków, o których wspomniałem. W trakcie tych prac zwróciłem specjalną uwagę na gazety. Bardzo wiele, absolutna większość tych trupów, przy których rewizji byłem obecny, posiadała przy sobie gazety. Były to gazety sowieckie zarówno w języku rosyjskim, jak też polskim. Tu muszę wtrącić jeszcze, że wszelki druk zachował się w grobach wyjątkowo dobrze. Litery przebijały na tle zwilgłego papieru bardziej ostro i wyraźniej niż normalnie. Niektórzy posiadali całe gazety złożone, widocznie przeznaczone do czytania. Inni, części gazet, bądź strzępy. Wreszcie znaczną ilość drobnych przedmiotów zawiniętą po prostu w papier gazetowy. Poświęciłem wiele czasu na przeglądanie tych gazet. Żadna z nich, zarówno sądząc z daty jak z treści, nie była późniejsza od kwietnia 1940 roku. Przeważnie zaś marzec-kwiecień 1940 roku. Przypominam raz jeszcze: wydobywane przy mnie zwłoki nie należały do okazów pokazowych. Praca zbliżała się ku końcowi. Główna fala wycieczek i komisji międzynarodowych już minęła. Praca biegła normalnie. Robotnicy pracowali pod kierunkiem, ale wybór zwłok odrywanych w danej chwili od ogólnej masy zależał od ich decyzji. W każdej chwili mogli wziąć tego albo innego z zabitych oficerów na nosze. Czynili to w moich oczach. To, że zamordowani mieli przy sobie gazety do czytania i przedmioty zawinięte w papier gazetowy, uważam za rzecz zupełnie normalną. Gazeta w obozie jenieckim zarówno dla czytania, jak dla wielu innych potrzeb, jest artykułem bardzo pożądanym.
Moim zdaniem gazety znalezione przy trupach obalają wersję sowiecką, że jeńcy zabici zostali we wrześniu roku 1941, a nie w marcu/kwietniu roku 1940. Nie do pomyślenia jest bowiem, ażeby jeńcy specjalnie chronili przy sobie gazety do czytania sprzed półtora roku, zwłaszcza wobec wypadków dziejowych w roku 1941. Nie do pomyślenia jest dalej, ażeby papier gazetowy, w który owinięte były przedmioty w kieszeniach, w ciągu półtora roku nie uległ zniszczeniu od przetarcia, wskutek noszenia. I żeby jeńcy w ciągu tego półtora roku nie zdołali zdobyć żadnych nowych gazet, które by im zastąpiły stare, zwłaszcza, jak już nadmieniłem, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, niosącej ze sobą moc cennych dla każdego Polaka wiadomości. Wersja sowiecka twierdzi, że w marcu roku 1943 zwłoki zostały przez Niemców wydobyte i zrewidowane. Z wersji tej wynika, że 500 jeńców sowieckich, znajdujących się w rękach niemieckich, miało rzekomo wydobywać trupy na powierzchnię, rozpinać im kieszenie, wyjmować z nich dokumenty, następnie zaś wkładać niektóre z powrotem, znów kieszenie zapinać itp. Miało się przez to usunąć wszelkie dokumenty późniejsze niż marzec-kwiecień 1940 roku. Przekonałem się na miejscu ze stanu trupów i wielu okoliczności towarzyszących, że praca tego rodzaju nie mogła mieć miejsca, gdyż trupy oglądane zaledwie po miesiącu lub dwóch od chwili ich wydobycia, musiałyby nosić ślady tej pracy. Po drugie [rzecz] robiona rękami jeńców sowieckich budziłaby obawę niedokładności wykonanej roboty. Ta okoliczność ze swej strony musiałaby Niemcom nasuwać obawy, że niepożądane dokumenty wyjdą na jaw i w żadnym wypadku nie mogliby zezwolić asystującym wycieczkom na tak daleko posuniętą swobodę poruszania, poszukiwań na własną rękę itd. Tym mniej powierzenie tej pracy Polakom, którzy w teoretycznym wypadku największego nawet oddania sprawie niemieckiej, nie mogliby nigdy budzić aż tyle zaufania, ażeby w ich ręce powierzać tajemnicę państwową o charakterze światowego skandalu.
Powracam jednak do gazet. W tym wypadku Niemcy musieliby nie tylko usunąć wszystkie gazety z roku 1941, ale wyszukać (zakupić) tysiące gazet sowieckich właśnie z marca-kwietnia 1940 roku, powtykać je w najróżniejszy, a nie budzący swą jednolitością podejrzeń sposób; niektóre z nich podrzeć sztucznie, w niektóre pozawijać różne przedmioty znalezione u trupów, odwinąwszy stare opakowanie. Na przykład: komuś zawinąć rozsypany tytoń… innemu paczkę z drobiazgami – rzeczy te następnie powsadzać z powrotem, zapiąć kieszenie (które zresztą nie nadawały się do tego zabiegu), pracując w mazi rozkładających się trupów. Moim zdaniem byłby to pomysł równie fantastyczny, co niewykonalny. Ale nawet w wypadku wykonalności tej koncepcji, wszystkie gazety wsadzone dopiero w marcu 1943 roku w kieszenie zabitych, oglądane w kwietniu-maju tegoż roku, czyli już po miesiącu lub dwóch, musiałyby razić swą świeżością i brakiem tych cech rozkładowych, które wykazywałyby przez porównanie inne papiery. Stanowiłyby więc dowód przeciwny, kompromitujący Niemców, a nie potwierdzający ich wersję. I trudno sobie wyobrazić, przy całej gruboskórności politycznej reżymu hitlerowskiego, aby na takie widowisko zapraszał fachowych gości z państw neutralnych i przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Gazety znalezione w Katyniu w kieszeniach zamordowanych oficerów polskich są, moim zdaniem, jednym z głównych argumentów, obalających wersję sowiecką na temat tego mordu.
Jak zabijano oficerów polskich?
Nie jestem w stanie przytoczyć żadnych nowych danych, dotyczących ekspertyzy sądowo-lekarskiej. W dziedzinie tej jestem laikiem, a wskazówki udzielone mi przez prof. S. były natury powierzchownej i nic nie rzuciło mi się w oczy, co by podważało którąkolwiek ze znanych mi z niemieckich komunikatów tez. Wszystkie zwłoki oficerów, które oglądałem, nosiły ślady strzału w potylicę u nasady czaszki. Wiadomo powszechnie, ze oficerowie strzelani byli z bliskiej odległości z pistoletu kal. 7 mm. 6 Niektórzy mieli na sobie ślady ukłucia bagnetem. Niektórzy stawiali opór. Tak należy wnioskować z faktu, że mieli skrępowane ręce na plecach. Według słów dra Wodzińskiego liczba zwłok z rękami skrępowanymi nie przekracza 4%. Istnieje hipoteza, że oficerowie strzelani byli bezpośrednio na krawędzi dołu w pozycji stojącej. Na drugi dzień naszego pobytu w Smoleńsku zjawił się wspomniany już oficer policji (o czeskim nazwisku), który oświadczył, że wczoraj znaleziono trupa, którego dokładne oględziny wykazały, że musiał być zastrzelony w pozycji leżącej, żywcem położony do grobu na warstwę martwych już kolegów. Miał on na głowie mianowicie czapkę z daszkiem. Otóż daszek był złamany na czole, a kula tkwiła w daszku. W żadnej innej pozycji taka sytuacja nie byłaby możliwa.
Józef Mackiewicz
10 sierpnia 2020 o 12:21
Józef Mackiewicz ur. 1902 w Petersburgu, zm. 1985 w Monachium; pisarz, reporter, publicysta. Brat S. Cat-Mackiewicza. Od 1907 mieszkał w Wilnie. Brał udział jako ochotnik w wojnie 1920. Studiował nauki przyrodnicze na UW. W czasie okupacji opublikował w wileńskiej prasie kilka artykułów, które uznano za świadectwa kolaboracji. Podziemny sąd skazał go za to na karę śmierci, wyroku nie zdołano jednak wykonać. Ocena tego faktu do dziś jest przedmiotem gorących sporów i polemik. W 1943 brał udział, jako polski świadek w ekshumacji grobów katyńskich. W 1944 przedostał się do Krakowa, skąd w 1945 wyjechał do Włoch, potem do Anglii. Od 1955 zamieszkał w Monachium.
Debiutował zbiorem opowiadań 16-go między trzecią a siódmą (1936). Następnie ogłosił m.in. powieści: Droga donikąd (1955), Karierowicz (1955), Kontra (1957), Sprawa pułkownika Miasojedowa (1964), Nie trzeba głośno mówić (1969); reportaże i artykuły publicystyczne Bunt rojstów (1938), Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów (1948), Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy (1975), Fakty, przyroda i ludzie (1984). Już po śmierci Mackiewicza ukazał się wybór publicystyki Gdybym był chamem. Antologia (1987).
W pisarstwie Mackiewicza dominują dwa motywy, którym pisarz był zawsze wierny i które artykułował dobitnie. Motyw pierwszy to żywiołowy antykomunizm. Dla M. komunizm to zło absolutne, a wiara, że można go reformować czy obłaskawiać jest naiwnością, natomiast jakakolwiek współpraca z nim to zbrodnia. By myśl tę mocniej wyeksponować, Mackiewicz był w swoim pisarstwie świadomie stronniczy, nie cofał się przed przejaskrawieniem, wplataniem w obręb powieści całych obszernych partii dywagacji historiozoficznych i namiętnej publicystyki, co niekiedy rozsadzało ramy fabularne jego utworów, obniżające ich rangę artystyczną. Ze szczególną konsekwencją tropił wszelkie przejawy współpracy z komunistami; wobec wszystkich, którzy taką współpracę podjęli, przyjmował postawę bezwzględnego oskarżyciela. Motyw drugi to głęboka więź i poczucie solidarności z narodami wschodniej Europy, które wyjątkowo brutalnie i tragicznie zostały doświadczone przez historię XX wieku. W imię tej właśnie solidarności Mackiewicz nie cofał się przed atakowaniem największych autorytetów, płacąc za to zupełnym osamotnieniem.