Profesor Paweł Wieczorkiewicz, idąc śladem historyków końca XIX wieku, dokonuje w swej książce analizy upadku II Rzeczypospolitej. Prawda o dziesięcioleciu 1935-1945 jest gorzka, zawiera rejestr kolejnych błędów, niepowodzeń i porażek, które doprowadziły do tragicznego finału. Zdaniem autora Polska poniosła w drugiej wojnie światowej druzgocącą klęskę, na równi z Niemcami i Japonią. Pisząc o międzynarodowym tle wydarzeń, Wieczorkiewicz identyfikuje interesy mocarstw, a także mniejszych krajów zaangażowanych w konflikt. Beznamiętnie ukazuje mechanizmy rządzące polityką, obnaża bezwzględne wykorzystywanie słabości polskiej dyplomacji, obce ingerencje personalne w reprezentacje władz posunięte do fizycznej eliminacji premiera rządu RP na uchodźstwie i naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych. Nie unika prawdy o zawodzie, jaki spotkał Polaków ze strony aliantów, ani niemożności pogodzenia z sobą racji generała Roweckiego i Nowotki, generała Maczka i marszałka Żymierskiego, generała Sosnkowskiego i Bieruta. Jak pisze: „Patriotyzmu i zdrady narodowej nie można położyć na dwu szalach i udawać, że waga nie drgnęła”. Talent autora i bogactwo wydarzeń opisywanego dziesięciolecia gwarantują historię świeżą i pasjonującą, opartą na wielu materiałach źródłowych.
***
„Walka polityczna prowadzona wszelkim środkami, jak zauważa autor, prowadziła również do odrzucenia przez władze sanacyjne wielu sensownych koncepcji w przededniu wojny, chociażby utworzenia rządu jedności narodowej.
Można się zgadzać lub nie z autorem, ale konsekwentnie twierdzi on, że polska armia, mimo znaczących strat w czasie kampanii wrześniowej, spisała się więcej niż dobrze. Rzecz jasna ocena ta w głównej mierze dotyczy szeregowych żołnierzy i oficerów niższych szarż, gdyż dowodzenie na poziomie strategicznym należy ocenić (i tak to też czyni Wieczorkiewicz) jako słabe. Wielu dowódców wykreowanych wcześniej przez Piłsudskiego zupełnie się nie sprawdziło, a o niektórych z nich można nawet powiedzieć, że zhańbili polski mundur. Autor nie boi się o tym pisać i należy mu się za to pochwała.
Podobna pochwała należy mu się za dokładne przedstawienie charakteru polskiej konspiracji antyniemieckiej i antysowieckiej z dokładnym wyeksponowaniem różnic: zarówno jeśli chodzi o podejście okupantów, jak i polskich dowódców podziemnej armii. Zwraca uwagę na najistotniejsze problemy, jakie związane są z oceną polskiego państwa podziemnego, m.in. na ambicje i rywalizację poszczególnych dowódców, co niejednokrotnie przynosiło tragiczne rezultaty.
Niemniej krytycznie Wieczorkiewicz spogląda na działalność polskiego rządu na uchodźstwie, którego działalność paraliżowana była przez spory personalne i ambicje poszczególnych polskich polityków. Było to szczególnie widoczne w polityce Władysława Sikorskiego, który, jak trafnie podkreśla Wieczorkiewicz, był łasy na splendory, ale nie potrafił właściwie zadbać o polskie interesy, czego przykładem była polsko-sowiecka umowa Sikorski-Majski.
Największa wartość książki leży jednak w realistycznym spojrzeniu na powstanie warszawskie, które autor ocenia niezwykle krytycznie. Podkreśla rolę Stalina w doprowadzeniu do wybuchu tego zrywu i w podtrzymywaniu oporu powstańców, który wobec klęski, jaką poniesiono już w pierwszym dniu powstania, z militarnego punktu widzenia był pozbawiony sensu. Wieczorkiewicz zwraca również uwagę na kompletnie bezsensowny rozkaz dowództwa Armii Krajowej, która poleciła oddziałom z innych terenów kraju przebijać się na pomoc walczącej Warszawie. Nie tylko nie przyniosło to pomocy powstańcom, ale doprowadziło do rozbicia przez Niemców i Sowietów zmierzających do stolicy wielu polskich jednostek partyzanckich” (Rafał Łatka, z recenzji książki na portalu Histmag.org)
***
Śp. prof. Paweł Wieczorkiewicz, był nie tylko znakomitym historykiem, ale także człowiekiem o niepoprawnych politycznie poglądach. Z uznaniem wyrażał się o Davidzie Irvingu, znienawidzonym przez marks-media brytyjskim historyku, pisał o „rycerskim eposie Leona Degrelle”.
Historyk, który mówi krytycznie o tak zwanej spiskowej teorii dziejów, jest historykiem niepoważnym, hołdującym historii dla idiotów lub prostaczków, którzy wierzą w to, co widzą w telewizji i czytają w gazetach. Jest bowiem historia prawdziwa i historia medialna, fasadowa. Ta prawdziwa w dużej mierze toczy się za kulisami. A za nimi działają przede wszystkim tajne służby.
Nie może być zdrowy organizm, któremu amputuje się dwie z czterech kończyn. Polsce amputowano dwa historyczne centra: Wilno i Lwów. Żadna stocznia Szczecina, żadne fabryki Wrocławia do dzisiaj nie są w stanie tego zrekompensować.
Paweł Wieczorkiewicz
***
Fragment wywiadu z prof. Wieczorkiewiczem dla magazynu „Rzeczpospolitej”.
A Anders? Anders również nie był postacią bez skazy i mało nadaje się na bohatera narodowego. W 1941 roku na Łubiance mówił NKWD wszystko, co chciała usłyszeć…
Sugeruje pan, że był agentem Stalina lub szedł mu na rękę?
No cóż, po owocach ich poznacie. Anders zrobił trzy rzeczy. Najpierw wyprowadził we właściwym momencie wojsko z Sowietów. Proszę sobie wyobrazić, że armia Andersa bije się na froncie wschodnim w kwietniu 1943 roku. Niemcy ogłaszają przez radio, że odkryli masowe groby w Katyniu. I co, Polacy nadal biją się u boku bolszewików? Oczywiście nie. Armia Andersa natychmiast przeszłaby na stronę Niemiec. Wyobraża pan sobie taki zwrot? To by mogło storpedować plany Stalina. Potem Anders bezsensownie skrwawił wojsko pod Monte Cassino, najbardziej ideowy, antysowiecki element. A na końcu zrobił wszystko, żeby nikt z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie wrócił do kraju.
Ale w ten sposób ocalił ich przed kazamatami UB.
Oczywiście. Ale to było także na rękę komunistom i Stalinowi. Bo gdyby mieli w okupowanej Polsce ze 150 tysięcy żołnierzy z polskiej armii na zachodzie, to sowietyzacja naszego kraju mogłaby natrafić na znacznie większe problemy. W roku 1956 żywioł ten – zakładam, że co najmniej połowa by przetrwała – mógł się okazać decydujący. Nacisk z ich strony na konfrontację z Sowietami mógłby być tak silny, że Chruszczow by się jednak zawahał i nie przysłał do Polski Armii Radzieckiej. W takiej sytuacji być może już w 1956 roku mielibyśmy rok 1989. Przecież kadra niepodległościowa była w Polsce tak przetrzebiona i wyczerpana, że rok 1956 robili właściwie komuniści. Plus niedobitki AK, które nie były w stanie opracować własnej koncepcji politycznej. Gdyby do akcji wkroczyli andersowcy, historia mogłaby się potoczyć inaczej.
Najnowsze komentarze