Na łamach Washington Post pojawił się niedawno artykuł o nowej odsłonie chińskiej ekspansji w Tybecie. Przez ponad 60 lat, Chińczycy odbierali Tybetańczykom ziemie, ostatecznie inkorporując całą ich ojczyznę do swego ogromnego, komunistyczno-kapitalistycznego molocha. Teraz, jak pisze prestiżowa amerykańska gazeta, Pekin zwrócił się ku bardziej przebiegłemu rozwiązaniu – próby masowej asymilacji Tybetańczyków, zatarcia ich kultury.
Środkiem wiodącym do tego celu mają być mieszane małżeństwa Chińczyków z Tybetańczykami. Miejscową koncesjonowaną prasę wręcz zalały artykuły promujące takie związki. Najważniejszy przedstawiciel władzy okupacyjnej, Czeng Kuango, wykorzystał własny wizerunek w kampanii, pozując do zdjęcia w towarzystwie 19 mieszanych par. „Krew jest gęstsza niż woda” – takim sloganem posłużył się podczas konferencji prasowej Kuango, dodając: „powinniśmy sprawić, aby nasze relacje etniczne również tak wyglądały”.
Według oficjalnych statystyk chińskiej Partii Komunistycznej operującej w Tybecie, liczba związków mieszanych wskutek podobnych zabiegów propagandowych wzrosła w ciągu ostatnich pięciu lat z 666 do 4,795.
Co bardziej światli Tybetańczycy podnoszą głosy alarmu. Wskazują oni m.in., iż polityka rządu nakłada na takie związki obowiązek szybkiego określenia etnicznej tożsamości potomków. Jak się okazuje, dzieciom nadaje się znacznie częściej imiona chińskie niż tybetańskie, w nadziei na zapewnienie im lepszego bytu socjalnego. Jeden ze znanych tybetańskich poetów, Tsering Woeser, porównał nową politykę Partii Komunistycznej do najgorszych epizodów w dziejach kolonializmu.
W Tybecie 90% mieszkańców to autochtoni, a jedynie 8% to Chińczycy. W skali całych Chin, proporcje są odwrotne, przy tym Tybetańczycy stanowią w tym ogromnym państwie mniej niż 1% populacji. Polityka promowania mieszanych związków będzie mieć więc dla nich konsekwencje natury ostatecznej.
DD
Na podstawie: washingtonpost.com
Komentarz: „Krew jest gęstsza niż woda” to hasło propagandowe nowej kampanii Chin mającej na celu realizację starego postulatu – całkowitej anihilacji Tybetańczyków. W Stanach Zjednoczonych i na tzw. Zachodzie, jeszcze w okresie zimnowojennym, środowiska żydowskie i trockistowskie (które później dały początek neokonserwatyzmowi) wyprowadziły na szerokie wody inne hasełko, „wszyscy krwawimy na czerwono” (ang. we all bleed red). Zostało ono jednak obśmiane przez nacjonalistów, którzy prędko zauważyli, że na czerwono krwawią również małpy i szczury.
Wystarczy zamienić „Chiny” na „międzynarodowy syjonizm i kapitalizm”, „imigrantów chińskich” na „kolorową imigrację wszelkiej maści”, a „Tybetańczyków” na „białych ludzi” i mamy ten sam schemat rozgrywający się na Starym Kontynencie. Separatyzm rasowy, o który walczą rewolucyjni nacjonaliści na całym świecie, nie musi być narzucany przez jakiekolwiek regulacje – ludzie odrębne rasy i inne większe grupy dobrowolnie separują się od siebie, pragnąc zachować własną wyjątkowość. To przymusowe programy mieszania się ras i kultur (w Europie tzw. multikulturalizm) są narzucone ludziom w nienaturalny sposób, a ich cel jest zawsze ten sam – eliminacja konkurenta i ekspansja wartości agresora. Tybet dla Tybetańczyków, Palestyna dla Palestyńczyków, Europa dla Europejczyków!
23 sierpnia 2014 o 16:53
Chiny jednak to potężne państwo, warte obserwowania. Jak byłem młodym narodowcem, jeszcze w wielu kwestiach nieuświadomionym, podchodziłem do sprawy na zasadzie „raz sierpę, raz młotę”, uważałem Czang Kaj-szeka i Kuomintang za dobrych narodowców, a Chiny Ludowe za wstrętny komunistyczny moloch. Potem przyszedł czas uświadomienia nie tylko hasełkowo-roantycznego, ale także ekonomicznego. Zdałem sobie sprawę, że Czang sprzedał się Stanom, a Tajwan to zgnilizna podobna do dzisiejszej Japonii (wielka szkoda!) czy Korei Południowej. Natomiast komuniści chińscy (po śmierci Mao) realizują dużo więcej postulatów nacjonalistycznych, aniżeli leninowskich i „truekomunistycznych”. Idealnie łączą rozszerzanie „wolności gospodarczej” dla coraz szerszych mas narodu chińskiego, i dbanie o własny przemysł, wytwarzanie kapitału narodowego i obrony go przed obcym. Od lat są w ofensywie, co każdy widzi. Warto ich naśladować, to już nie jest państwo w którym nagle znika kilka milionów ludzi. Praca „za miskę ryżu” to też mit amerykańskiej propagandy. Jeden ze znanych mi narodowców pojechał do pracy do Chin. Uczył w szkole, wcale nie prestiżowej. Zarabiał tyle, że mógł się tam utrzymać, mieszkać, żyć na poziomie, podróżować do Polski, a po powrocie wejść na wyższy poziom życia. Chiny Ludowe to ciekawy wzór. Tworzą wielkie państwo, i trzeba życzyć im szczęścia i radości, aby każdy Chińczyk mógł żyć na dobrym poziomie. Z Chinami trzeba dobrze żyć, szczególnie że amerykański imperializm też nie jest im po drodze. To może i powinien być sojusznik. Co nie zmienia faktu, że jako narodowcy sprzeciwić musimy się uciskowi wobec innych narodów.
30 sierpnia 2019 o 00:12
„Zdałem sobie sprawę, że Czang sprzedał się Stanom, a Tajwan to zgnilizna podobna do dzisiejszej Japonii (wielka szkoda!) czy Korei Południowej”
1. Czang Kaj-Szek nie sprzedał się Stanom. Co więcej – jego polityka często była na bakier z polityką USraela: https://konserwatyzm.pl/polosak-bolszewizmem-w-komunizm-czyli-czang-kaj-szek-i-kuomintang-charakterystyka-systemu-politycznego-republiki-chinskiej/
2. Rozpowszechnienie się zgnilizny na Tajwanie wiąże się z „demokratyzacją” po śmierci Czang Kaj-Szeka.
———————
To wszystko, co napisałeś o Chinach Ludowych to prawda. Jednakże nacjonalizm Chin Ludowych ma mocno szowinistyczny charakter, co przejawia się gnębieniem Ujgurów, Mongołów i Tybetańczyków w państwie, a gdy Chiny zajmą miejsce USraela – to znaczy staną się dominującym na świecie hipermocarstwem, to będą zachowywali się tak samo, jak USrael, albo i gorzej.