Serwis informacyjny DICI opublikował rozmowę z bp. Bernardem Fellayem, przełożonym generalnym Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X. Rozmowa została nagrana przed kilkoma dniami w Domu Generalnym FSSPX w Menzingen.
Nowy pontyfikat
Nowy pontyfikat może oznaczać konieczność wyzerowania naszych liczników. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z papieżem, który tak bardzo różni się od swoich poprzedników w sposobie działania, przemawiania i rządzenia. To może sprawić, że poprzedni pontyfikat zatrze się w pamięci ludzi; i tak się po trosze stało. Przynajmniej gdy chodzi o pewien konserwatywny czy reformatorski kierunek przyjęty przez papieża Benedykta XVI. To pewne, że pierwsze interwencje nowego papieża wywołały wiele niejasności, niemal zamętu, w każdym razie kontrastowały z tym wcześniejszym kierunkiem.
Przykład: Franciszkanie Niepokalanej
Ich duchowość opiera się na wskazówkach o. Maksymiliana Kolbego.
To jest bardzo interesujące, ponieważ o. Kolbe domagał się walki dla Niepokalanej, walki przez Niepokalaną, zwycięstwa Boga nad Jego wrogami, a mianowicie – trzeba to powiedzieć – nad masonami. To bardzo ciekawe, gdy tak na to spojrzeć.
Ta walka przeciwko światu, przeciw duchowi świata czyni ich – można powiedzieć, że w naturalny sposób – bliskimi nam, ponieważ zaangażowanie w walkę ze światem łączy się z Krzyżem, łączy się z odwiecznymi zasadami Kościoła – tym, co nazywamy duchem chrześcijańskim. Ten chrześcijański duch najznakomiciej wyraża się w starej Mszy św., Mszy trydenckiej.
Tak więc, gdy Benedykt XVI wydał swoje motu proprio (Summorum Pontificum – przyp. tłum.), które znów uczyniło Mszę powszechnie dostępną, zgromadzenie to postanowiło podczas swojej kapituły – innymi słowy decyzją całej wspólnoty – o powrocie do starej Mszy; i naprawdę uczynili to niemal wszyscy, choć wiedzieli, jak wiele będzie to oznaczało kłopotów, bo sprawują opiekę nad parafiami. Ale te kłopoty nie były nie do pokonania. Kilku z nich zaczęło również stawiać pewne pytania dotyczące soboru.
W rezultacie jacyś malkontenci, może dwunastu – garstka zaledwie, jeśli wziąć pod uwagę liczbę wszystkich członków zgromadzenia (300 kapłanów i braci) – odwołało się do Rzymu, mówiąc: „Oni próbują narzucić nam starą Mszę, oni atakują sobór”. To sprowokowało bardzo zdecydowaną reakcję Rzymu, i to już za pontyfikatu Benedykta XVI – co trzeba dodać dla jasności sytuacji. Niemniej jednak wnioski z tego wyciągnięto i zastosowano środki dyscyplinarne już za pontyfikatu papieża Franciszka. Obejmują one między innymi zakaz odprawiania starej Mszy, który dotyczy wszystkich członków poza kilkoma, którzy mogą to robić za pozwoleniem tu czy tam… Jest to jednoznacznie sprzeczne z motu proprio, które mówi o prawie, o tym, że kapłani mają prawo celebrować starą Mszę i dlatego nie wymaga to zgody ani ordynariusza, ani nawet Stolicy Apostolskiej. Zatem jest to zupełnie szokujące i oczywiście jest to pewien sygnał.
Nowe podejście w Kościele
„Zamykamy nawias” – oto hasło użyte przez kilku progresistów na początku pontyfikatu papieża Franciszka. Myślę, że dla tych, którzy są nazywani progresistami, to jest to, czego chcieli. Innymi słowy chcieli skazać na zapomnienie pontyfikat Benedykta XVI i podjęte przez niego inicjatywy mające na celu, za pomocą kilku korekt, w mniej lub bardziej doskonały sposób, poprawę sytuacji – bo czyż można mówić o „restauracji”? Po części; w każdym razie było to co najmniej pragnienie wydobycia Kościoła z katastrofalnej sytuacji, w jakiej się znajduje.
Nowy papież miał inne perspektywy i zakwestionował niemal wszystko. Wszyscy zrozumieli – Benedykt XVI ma być zapomniany! Nie było sensu mówić: „Ależ nie! Jest to ta sama walka, Benedykta i Franciszka, ta sama walka!”. Oczywiście, nastawienie [tych dwóch papieży] wcale nie jest takie samo. Podejście, określenie problemów, które dotykają Kościół, nie jest takie samo! Ten pomysł wprowadzenia reform, które idą jeszcze dalej niż cokolwiek, co zostało zrobione do tej pory. W każdym razie nie należy mieć złudzeń, że reformy papieża Franciszka zakładają jedynie zmiany kosmetyczne!
Jak zatem wpłyną na Kościół? Bardzo trudno powiedzieć.
Atmosfera zagubienia
Nowy papież sprawia, że ludzie zapominają [o tym, co go poprzedzało], bo jakby startował od zera; wielu zaskakuje, a wielu też obraża, ponieważ jego słowa rozdrażniają prawie wszystkich, nie tylko nas, ale w ogóle wszystkich konserwatystów.
W kwestiach moralności wypowiadał zaskakujące poglądy, na przykład [jego odpowiedź na] to pytanie dotyczące homoseksualistów: „Kimże ja jestem, aby [ich] osądzać?”. No cóż, na przykład papieżem! On jest tutaj, na ziemi, najwyższym sędzią. Zatem jeśli jest ktoś, kto może sądzić, kto musi sądzić i ogłaszać prawo Boże światu, to jest nim właśnie on! To, co papież myśli osobiście, nie interesuje nas – tym, czego od niego oczekujemy, jest bycie głosem Chrystusa, a zatem i głosem Boga; jest powtarzanie nam tego, co mówi Bóg!
A Bóg nie powiedział „Kimże Ja jestem, aby sądzić?”. W rzeczywistości mówi coś innego: potępienia obecne w pismach św. Pawła, a nie tylko w Starym Testamencie (np. te dotyczące Sodomy i Gomory) są bardzo wyraźne. Św. Paweł oraz św. Jan w Apokalipsie bardzo zdecydowanie wypowiadają się przeciwko całej tej tłuszczy zachowującej się w sposób sprzeczny z naturą. Dlatego wyrażenia takie jak to, nawet jeśli później zostaną „poprawnie wyjaśnione”, sprawiają wrażenie, że na wiele tematów zostało powiedziane A i nie-A. To tworzy klimat zamieszania, ludzie są wytrącani z równowagi – oczekują koniecznej jasności w dziedzinie moralności, a jeszcze bardziej w dziedzinie wiary; w dwóch dziedzinach, które się łączą. Wiara i moralność to dwie rzeczy, których Kościół naucza i w których może powoływać się na nieomylność, a tu nagle widzimy papieża czyniącego mgliste deklaracje… I na tym nie koniec. Oto podczas wywiadu udzielonego jezuitom1 papież atakuje tych, którzy domagają się jasności. Nieprawdopodobne! On nie używa słowa „jasność”; używa słowa „pewność” (certezza – przyp. tłum.), [mówi o tych, którzy] chcą pewności doktrynalnej. Oczywiście, że ludzie tego chcą! Gdy ma się do czynienia ze słowami samego Boga, naszego Pana, który mówi, że nawet jedna jota nie może być opuszczona, lepiej być precyzyjnym!
Papież mniej wiarygodny
Trudno wyrokować na temat słów papieża, bo nieco później lub niemal w tym samym momencie można usłyszeć jego słowa – dotyczące wiary, pewnych jej kwestii, pewnych kwestii moralnych – które są bardzo jasne, w których potępia grzech i diabła; stwierdzenia, które stanowczo i jasno zaświadczają o tym, że nikt nie może osiągnąć nieba bez prawdziwego żalu za grzechy, że nikt nie może oczekiwać miłosierdzia od Boga, jeśli prawdziwie nie żałuje za swoje grzechy. Wspominam o tym, żeby dać wyraz naszemu z tego zadowoleniu – to trzeba powiedzieć. Ale, niestety, papież już roztrwonił dużą część mocy, jaką posiadają jego słowa, właśnie ze względu na zawarte w nich sprzeczności.
Myślę, że jednym z największych nieszczęść spowodowanych przez takie sprzeczne oświadczenia jest utrata przezeń wiarygodności. To przez nie papież utracił wiele ze swej wiarygodności Najwyższego Pasterza i kiedy będzie mówić o ważnych rzeczach, teraz czy w przyszłości, to jego słowa zostaną potraktowane jak każde wcześniejsze. Ludzie powiedzą: „On stara się zadowolić wszystkich: jeden krok w lewo, jeden krok w prawo”. Mam nadzieję, że się mylę, ale można odnieść wrażenie, że będzie to jedna z cech tego pontyfikatu.
Im wyższy sprawuje się urząd, tym ostrożniej trzeba dobierać słowa – jest to szczególnie prawdziwe, gdy idzie o wypowiedzi papieża. Myślę, że on za dużo mówi. I dlatego jego słowa stają się mętne, wulgarne – w głębszym znaczeniu tego słowa (vulgaris to po łacinie ‘pospolity, zwykły’ – przyp. tłum.). Non decet: to nie przystoi, nie tak powinien działać papież. Nie da się już odróżnić, co jest jego prywatną opinią od tego, co należy do doktryny… wszystko natychmiast się miesza. „Och, ale to mówi papież!”. Papież nie jest osobą prywatną. Oczywiście może mówić jako prywatny teolog, ale to nadal mówi papież! A prasa nie napisze: „To jest prywatna opinia papieża”, ale raczej: „To papież tak mówi; Kościół tak uważa”.
Papież, człowiek czynu
Nie sądzę, żebym mógł się ośmielić powiedzieć, że już mogę dokonać syntezy. Dostrzegam wiele rozbieżnych elementów, widzę człowieka czynu. To jest prymat działania, nie ma wątpliwości. To nie jest człowiek doktryny. Pewien Argentyńczyk powiedział do mnie: „Wy, Europejczycy, macie wielką trudność ze zrozumieniem jego osobowości, ponieważ papież Franciszek nie jest człowiekiem doktryny, on jest człowiekiem czynu, praktyki. Jest człowiekiem bardzo pragmatycznym, przyziemnym”. Widać to w jego kazaniach; jest blisko ludzi i być może to sprawia, że jest bardzo popularny, ponieważ to, co mówi, dotyka wszystkich. On też drażni po trosze każdego, ale twardo stąpa po ziemi. Nie ma tam zbyt wiele teorii. Widać to wyraźnie – to jest działanie, po prostu.
To jest to, co widać. Ale jaki to będzie miało wpływ na Kościół? Jakie będą tego konsekwencje dla życia całego Kościoła? Czy jest to po prostu głos wołającego na pustyni, który nie wywrze żadnego wpływu, czy też wręcz przeciwnie – będzie się na niego powoływać dla własnych korzyści jedna, progresywna część Kościoła? To jasne, że jej przedstawiciele chcieliby z tego skorzystać.
Co ciekawe, nawet teraz – w tej analizie sytuacji Kościoła – można zobaczyć, że padają niezgrabne sformułowania, niektórzy wyciągają z nich wnioski, a później nadchodzą „wyjaśnienia” (próba przywrócenia właściwego rozumienia doktryny). Były już jedno lub dwa takie niezwykłe wyjaśnienia – interwencje prefekta Kongregacji Nauki Wiary, który ponownie przedstawił, jasno i zdecydowanie, kwestie, które zostały rozmyte przez papieża. To jest prawie tak, jakby rolą prefekta Kongregacji Nauki Wiary było cenzurowanie czy korygowanie… to jest nieco niezręczne! W końcu, w pewnym momencie postępowcy zmienią zdanie i powiedzą, że to nie jest to, czego się spodziewali. Tymczasem papież daje im nadzieję, fałszywą nadzieję…
Modernistyczny papież?
Użyłem słowa „modernista”. Myślę, że nie przez wszystkich zostało to zrozumiane2. Być może powinienem był powiedzieć „modernista w swoich działaniach”. Powtarzam, to nie jest modernista w sensie absolutnym, teoretycznym: człowiek, który rozwija cały spójny system; taka spójność tutaj nie zachodzi. Są prądy, np. prąd ewolucyjny, które są związane właśnie z działaniem. Kiedy papież mówi, że chce niejasności w doktrynie, [i] kiedy wprowadzana jest wątpliwość – nie tylko niejasność, lecz właśnie wątpliwość – [kiedy] posuwa się do stwierdzenia, że nawet wielcy przywódcy Ludu Bożego, tacy jak Mojżesz, pozostawiali miejsce na wątpliwości… Znam tylko jedną wątpliwość Mojżesza – kiedy wątpił i uderzył w skałę! Bóg ukarał go za to i Mojżesz nie mógł wejść do Ziemi Obiecanej. Tak było! Nie sądzę zatem, by ta wątpliwość wyszła Mojżeszowi na dobre. Później był już raczej stanowczy w swoich twierdzeniach… nie wątpił. To naprawdę zaskakujące, ten pomysł, że co do wszystkiego muszą zachodzić wątpliwości. To bardzo dziwne. Nie powiem, że to przypomina Kartezjusza, ale… to tworzy pewien klimat. A to, co jest bardzo niebezpieczne, to to, że oni tak to zostawiają w gazetach i mediach… Papież jest do pewnego stopnia ulubieńcem mediów, jest poważany, chwalony, pokazywany, ale nie ma to wiele wspólnego z sednem sprawy.
Sytuacja się nie zmieniła
To jest atmosfera, która pojawiła się obok rzeczywistej sytuacji Kościoła, ale sama sytuacja nie uległa zmianie. Przeszliśmy od jednego pontyfikatu do drugiego, a sytuacja Kościoła pozostała taka sama. Podstawowe kierunki pozostają takie same. Na powierzchni występują rozbieżności – można powiedzieć, że są to wariacje na temat dobrze znanego motywu! Podstawowe twierdzenia, np. te dotyczące soboru. Sobór stanowi reinterpretację Ewangelii w świetle współczesnej czy nowoczesnej cywilizacji – papież użył obu określeń.
Myślę, że powinniśmy zacząć od bardzo poważnego pytania o definicję tego, czym jest współczesna, nowoczesna cywilizacja. Dla nas i dla przeciętnych śmiertelników jest to po prostu odrzucenie Boga, to jest „śmierć Boga”, to jest Nietzsche, to jest szkoła frankfurcka, to jest niemal powszechny bunt przeciwko Bogu. Widzimy to niemal wszędzie. Widzimy to w przypadku Unii Europejskiej, która w konstytucji odmówiła uznania swoich chrześcijańskich korzeni. Widzimy to we wszystkim, co propagują media, w literaturze, filozofii, sztuce – wszystko zmierza ku nihilizmowi, do afirmacji człowieka bez Boga, a nawet do buntu przeciwko Bogu. Zatem jak można w tym świetle ponownie odczytać Ewangelię? To jest po prostu niemożliwe, to jest kwadratura koła! Zgadzamy się z podaną definicją i wyciągamy z niej wnioski, które są diametralnie różne od tych papieża Franciszka, który posuwa się do tego, aby pokazać, ujawnić dalszą część swojej myśli i powiedzieć: „Spójrz na dobre owoce, wspaniałe owoce soboru – spójrz na reformę liturgiczną”. Oczywiście, że to przyprawia o dreszcze! Ponieważ reforma liturgiczna została opisana przez jego bezpośredniego poprzednika jako przyczyna kryzysu Kościoła, to trudno jest zrozumieć, jak nagle może być ona określana mianem jednego z najlepszych owoców soboru! To z pewnością jest owoc soboru, ale jeśli jest on dobrym owocem, to wówczas co jest piękne i dobre, a co złe? Człowiek może czuć się skołowany!
Niczego się nie robi, aby uleczyć Kościół
Na razie nic nie zostało uczynione, aby zaradzić sytuacji odstępstwa, dekadencji w Kościele, absolutnie nic, nie stosuje się żadnego środka, który zadziałałby na cały Kościół. Można wspomnieć encyklikę o wierze, ale nie sądzę, żeby można było ją uznać za środek skuteczny. Z pewnością nie. Ona nie dotyka, nie leczy chorego Mistycznego Ciała, śmiertelnie chorego, umierającego Kościoła. Co jest czynione, aby wyjść z tej opresji? Nic, mimo wszystko. Aż do teraz – nic. Słowa, trochę ulotnych słów, które jednym uchem wpadają, a drugim wypadają. Ktoś może powiedzieć, że jestem zbyt surowy. Być może, ale gdzie w praktyce są środki przedsiębrane lub [choćby] zapowiadane, aby dokonać korekty kierunku? Nie ma żadnych. Po prostu.
Jednak Kościół otrzymał obietnicę życia wiecznego
Nasz Pan powiedział to bardzo wyraźnie: bramy piekielne go (tj. Kościoła – przyp. red.) nie przemogą. Bardzo byśmy chcieli, na podstawie tych właśnie słów, bardzo byśmy chcieli zwrócić się do Pana i powiedzieć Mu: „Panie, ale co Ty robisz? Spójrz, pozwalasz na rzeczy, które wydają się sprzeczne z Twoją obietnicą!”. Innymi słowy, jesteśmy nieco zaskoczeni tym, co się dzieje. Mam tutaj na myśli historię Kościoła. Te słowa, jestem o tym przekonany, były dla większości teologów podstawą twierdzeń, z których wynikało, że nie jest możliwa w Kościele właśnie taka sytuacja, jaką dziś obserwujemy. Uważali to za absolutnie niemożliwe ze względu na tę obietnicę naszego Pana. No cóż, nie będziemy jej zaprzeczać, ale postaramy się wyjaśnić, jak ta obietnica, która jest nieomylna, pozostaje aktualna w sytuacji, która wydaje się z nią sprzeczna.
Wydaje się, że tym razem bramy piekielne z całą mocą wtargnęły do Kościoła. Myślę, że trzeba być ostrożnym. Nie możemy unikać jasnych odpowiedzi. Zwłaszcza gdy chodzi o takie przesłania, o prorockie słowa Pana Jezusa, koniecznie trzeba trzymać się pierwotnych znaczeń. To są bardzo mocne analogie. Mamy tu niezaprzeczalne, mocne stwierdzenie, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła.
To załatwia całą sprawę. Ale to nie oznacza, że Kościół nie będzie cierpieć. Dobrze, zatem jaki stopień to cierpienie może osiągnąć? I tu jest miejsce na interpretację. Mamy obowiązek sięgnąć myślą nieco dalej, niż zwykliśmy to czynić.
Gdy myślimy o św. Pawle, mówiącym o synu zatracenia, który będzie miał wielbicieli oddających mu cześć jako Bogu, to – nie jest on tylko wojskowym czy, można rzec, cywilnym Antychrystem; to jest człowiek religijny, człowiek, który ma swoich czcicieli, człowiek, który domaga się dla siebie czci religijnej. I czy to z tym łączy się ohyda spustoszenia? Myślę, że tak. Zatem oznacza to, że obok obietnicy niezniszczalności Kościoła istnieje również zapowiedź strasznych czasów dla Kościoła, w których ludzie będą zadawać sobie pytania – a w zasadzie to jedno pytanie: co z tą niezniszczalnością [Kościoła], co z tą obietnicą naszego Pana?
Najświętsza Maryja Panna… słynne słowa z La Salette, które niemal co do joty zostały powtórzone przez papieża Leona XIII – to nie jest objawienie, to jest Kościół, by tak rzec, w działaniu: Leon XIII układa egzorcyzm, ten słynny egzorcyzm papieża Leona XIII – lecz później została usunięta najbardziej uroczysta formuła tego egzorcyzmu, która zapowiada, że szatan będzie rządził i ustawi swój tron w Rzymie. Po prostu. Zatem siedziba Kościoła nagle stanie się siedzibą Antychrysta. To są właśnie słowa Maryi: „Rzym stanie się siedzibą Antychrysta”. To są słowa z La Salette. Podobnie jak: „Rzym straci wiarę”, „zaćmienie Kościoła”. To bardzo mocne słowa, w opozycji do obietnicy. To nie znaczy, że obietnica jest nieważna – oczywiście pozostaje ona w mocy, ale nie przekreśla tego, że może nastąpić chwila tak wielkiego cierpienia dla Kościoła, że będzie ona postrzegana jako jego śmierć.
Męka Chrystusa, męka Kościoła
Myślę, że osiągnęliśmy ten punkt. Pozostaje pytanie, do jakiego stopnia Pan Jezus będzie chciał, żeby Jego Mistyczne Ciało towarzyszyło Mu, naśladując to, co musiało przejść Jego ciało fizyczne i co doprowadziło aż do śmierci. Czy aż dotąd, czy też powstrzyma tę mękę tuż zanim miałaby ona nastąpić? Wszyscy mamy nadzieję, że powstrzyma. Myślę – a nie działoby się tak po raz pierwszy – że Pan Jezus zainterweniuje, aby przywrócić porządek; uczyni to w momencie, kiedy wszyscy będą myśleć: „Tym razem to już koniec”. Sądzę, że to będzie jeden z dowodów na Boskie pochodzenie Kościoła. W chwili, gdy wszystkie ludzkie wysiłki spełzną na niczym, kiedy wszystko będzie już skończone, w tym właśnie momencie On zacznie działać. Tak myślę. I rzeczywiście, w ten niezwykły sposób zamanifestuje się to, że Kościół jest tylko jeden, że jest naprawdę Boży.
Postawa wiernych
Przede wszystkim muszą oni zachować wiarę. Można powiedzieć, że jest to najważniejsze przesłanie św. Pawła. To było również przesłanie na czas prześladowań: być niewzruszonym, state, ‘trzymać się, trwać, pozostać mocnym’ w wierze. Podtrzymywanie wiary nie może być jedynie teoretyczne. Istnieje coś takiego, co nazwałbym wiarą „teoretyczną” – wiarą kogoś, kto potrafi wyrecytować Credo, kto nauczył się swego katechizmu, zna go, potrafi powtórzyć prawdy w nim zawarte. I oczywiście tego rodzaju wiara jest podstawą – trzeba ją mieć, bo inaczej [w ogóle] nie ma się wiary. Ale ta wiara jeszcze nie prowadzi do nieba.
To trzeba zrozumieć. Wiara głoszona przez Pismo św. to wiara, która jest – używając wyrażenia technicznego – kształtowana przez miłość miłosierną. Św. Paweł pisał o tej relacji między wiarą a miłością w liście do Koryntian: „I choćbym miał wszelką wiarę, tak żebym góry przenosił” – co nie jest małą rzeczą, ponieważ wiara, która przenosi góry, nie jest czymś, co się widzi na co dzień! – „a miłości bym nie miał, niczym jestem (…) stałem się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący”. Nie wystarczy głośno wyznawać wiarę; nie wystarczy zwalczać czy potępiać błędy – wielu uważa, że czyniąc to, spełniają swój chrześcijański obowiązek, ale to pomyłka. Nie twierdzę, że nie powinno się tego robić, ale to nie wszystko – wiara, o której mówią św. Paweł i Pismo święte, jest formowana przez miłosierdzie, innymi słowy jest to wiara przepojona miłosierdziem. Miłosierdzie jest tym, co nadaje wierze kształt. Miłosierdzie jest miłością Boga, a tym samym miłością bliźniego. Zatem chodzi o wiarę, która zwraca się ku temu bliźniemu, który jest w błędzie i przypomina mu prawdy, ale w taki sposób, żeby chrześcijanin – dzięki tym przypomnieniom – krzewił wiarę, przywrócił tego kogoś prawdzie, prowadził tę duszę ku prawdzie. Dlatego nie powinna być to gorliwość podszyta zaciekłością – przeciwnie: wiara podsycana przez miłosierdzie.
Obowiązki stanu
Wierzący muszą wypełniać w swoim życiu obowiązki własnego stanu. Muszą to robić, aby zachować wiarę, wiarę odpowiednio przepojoną miłością, głęboko zakorzenioną w miłości, która pozwoli im uniknąć zniechęcenia, zaciekłości i złości, która zastąpiłaby radość, radość chrześcijańską polegającą na świadomości, że Bóg kocha nas tak bardzo, że gotów jest zamieszkać z nami, żyć w nas przez łaskę.
To oświetla wszystko, co się dzieje i daje radość, która pozwala nam zapomnieć o problemach i ustawia je na właściwym miejscu. Te problemy z pewnością mogą być poważne, ale czymże one są wobec Nieba, które dzięki takim próbom można osiągnąć? Te próby zostały przygotowane, zaaranżowane przez Pana Jezusa nie po to, żebyśmy przegrali, lecz żebyśmy zwyciężyli. Bóg posuwa się tak daleko, że żyje w nas, jak o tym świadczy św. Paweł: „Lecz żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. Jakie to piękne! Chrześcijanin jest tabernakulum Trójcy Świętej, świątynią Boga, żywą świątynią!
Rola Bractwa Świętego Piusa X
Najpierwszą troską Bractwa jest to, co utrzymuje Kościół przy życiu – Msza św. Najświętsza Ofiara Mszy jest rzeczywiście czymś konkretnym; każdego dnia rozdziela ona zasługi naszego Pana Jezusa Chrystusa, wszystko, co On uzyskał, wysłużył na krzyżu, który jest zaprawdę całą łaską dla wszystkich ludzi, począwszy od Adama i Ewy, a skończywszy na tych przy końcu świata. Wszystkie łaski zostały wysłużone przez naszego Pana na krzyżu.
Msza jest uwiecznieniem, odnowieniem, uobecnieniem tej Ofiary. Na ołtarzu jest składana ofiara identyczna z tą, która została złożona na krzyżu, która każdego dnia daje do dyspozycji chrześcijan (rozszerzająco można powiedzieć, że do dyspozycji ludzkości) zasługi naszego Pana, Jego zadośćuczynienie i wynagrodzenie dla uzyskania przebaczenia wszystkich [naszych] grzechów, tego oceanu grzechów popełnianych każdego dnia, a także dla uzyskania łask, których potrzebujemy. Msza św. naprawdę jest pompą, która po całym Mistycznym Ciele rozprowadza łaski wysłużone na krzyżu. To dlatego można o niej powiedzieć, że jest sercem, które za pomocą krwi rozdziela wszystko, co jest potrzebne komórkom ciała. Oto, czym jest Msza: jest sercem. Dbając o to serce, dbamy o całe życie Kościoła.
Odnowić Kościół przez Mszę św.
Jeśli chcemy odnowy Kościoła – a na pewno jej chcemy – musimy udać się do źródła, a tym źródłem jest Msza św. Nie jakakolwiek liturgia, ale właśnie ta najświętsza ze świętych. Taka, która jest niewyobrażalnie święta, która jest tak nadzwyczajnie święta, która rzeczywiście jest wielowiekowym dziełem Ducha Świętego ułożonym przez samych świętych papieży, a przez to posiadającym niezwykłą głębię. Nie ma absolutnie żadnego porównania pomiędzy nową Mszą a Mszą św. To są naprawdę dwa różne światy i, jak miałem właśnie powiedzieć, chrześcijanie, którzy są choć trochę wrażliwi na łaskę, zrozumieją to bardzo szybko. Bardzo szybko. Niestety, dziś widzimy, że wiele osób jej już więcej nie spotyka! Lecz dla mnie jest oczywiste, że odbudowa Kościoła musi się zacząć od Mszy. Oto dlaczego jestem tak głęboko wdzięczny papieżowi Benedyktowi XVI za to, że przywrócił Mszę. To miało kapitalne znaczenie. To ma kapitalne znaczenie.
Szkolenie kapłanów
Bractwo promuje Mszę, chce tej Mszy, a także promuje człowieka, który ją odprawia – i nie ma innego, który może to zrobić, jak tylko sam kapłan. Dlatego jest to tak ważnym celem Bractwa: kapłaństwo, kapłan, formacja kapłanów, pomoc kapłanom, bez żadnych ograniczeń, nikt nie będzie wykluczony, nie! Idzie o kapłanów według zamiaru Pana Jezusa. Przypominając im właśnie o skarbach, które dziś tak wielu ignoruje. To jest tragiczne.
Odnaleźć chrześcijańskiego ducha
Msza św. jest jeszcze ważniejsza. Msza jest tym, co będzie rozbudzać wiarę, jest ona tym, co będzie karmić wiarę. Oczywiście, jeśli ktoś celebruje Mszę bez wiary, to jest to duży problem. Tak więc nie chodzi tu o wzniecanie antagonizmów; idzie o prawdziwe zjednoczenie tego, co winno być jednym. Mówiąc szczerze, myślę, że już w tych dwóch elementach tkwią ogromne zasoby, dzięki którym Kościół przetrwa.
Załóżmy, że każdy dostrzega, że Kościół został zaatakowany na różnych poziomach; jednak najgłębszym problemem – jestem o tym przekonany – jest utrata chrześcijańskiego ducha. Chrześcijanie próbują dostosować się do świata. Cały czas mówi się, że celem soboru było dostosowanie się do współczesnego świata. Cóż, nie – to nie jest możliwe!
Żyjemy w świecie i dlatego korzystamy z wielu rzeczy należących do świata – rzeczy będących konkretnymi, przemijającymi realiami historycznymi. Fundamentem, który trwa, jest przylgnięcie do Pana Jezusa, służba Panu Jezusowi, co oczywiście obejmuje posiadanie wiary, łaski i chrześcijańskiego ducha. Chcecie iść do nieba? Powinniście iść do nieba, a żeby się tam dostać musicie unikać grzechu i czynić dobro. Jedno i drugie. Tak długo, jak nie powrócimy do tych podstaw, Kościół będzie nadal, można powiedzieć, trawiony przez śmiercionośnego wirusa, który jest wirusem współczesnego świata, a ściślej: współczesnej cywilizacji.
Tryumf Niepokalanego Serca Maryi
„Na końcu moje Niepokalane Serce zatryumfuje”. To jest oświadczenie o charakterze absolutnym, nie uwarunkowane niczym, co wydarzyło się wcześniej. Zaprawdę jest to oświadczenie, które pobudza nadzieję i ją utwierdza – to jest skała. Oczywiście, ponieważ wydaje się słuszne, że ten tryumf łączy się z poświęceniem [Rosji], to o nie prosimy – to jest zupełnie normalne. Jak długo będziemy musieli czekać, aby zobaczyć, że zostało ono dokonane w wymagany sposób, czy też Pan Jezus raz jeszcze zechce zadowolić się czymś pomniejszym? Nie wiemy. Wiemy jednak, że w końcu ten tryumf nastąpi. I stąd ta pewność. Nie będziemy mówić o pewności wiary, bo to nie jest kwestia wiary, to jest słowo dane przez Najświętszą Maryję Pannę, a przecież dobrze wiemy, ile Jej słowo jest warte! To wszystko. Stat!
W tłumaczeniu (z jęz. angielskiego) zachowano mówiony styl wypowiedzi.
Źródło: Wiadomości Tradycji katolickiej – I, II
- Chodzi o wywiad udzielony przez papieża Franciszka jezuickiemu tygodnikowi „America” i opublikowany w numerze z 30 września br. – przyp. red. ↩
- Nawiązanie do słów, których bp Fellay użył 13 października br. podczas kazania w kościele św. Wincentego à Paulo w Kansas City, zob. notkę USA: Biskup Fellay o negocjacjach doktrynalnych z Rzymem i papieżu Franciszku. ↩
Interview with Bishop Fellay, Menzingen, November 2013 from Society of St Pius X on Vimeo.
Najnowsze komentarze