Najpierw palma
Pamiętam jak bodaj w 2003r. stałem na Smolnej z pewnym profesorem warszawskiej ASP. Patrzyliśmy na słynną dziś palmę Joanny Rajkowskiej stojącą na rondzie przed ówczesną giełdą. Profesor tłumaczył mi, że owa palma ilustruje zwycięstwo polskiej sztuki współczesnej, że jest rewolucyjna poprzez swoje „działanie w przestrzeni publicznej”, niosąc w sobie jednocześnie tradycję modernizmu (jeśli tak można powiedzieć) od Duchampa i innych. Pamiętam, zamyśliłem się.
Moje ciche skojarzenie było zupełnie inne. W owej palmie zobaczyłem nie taką starą wówczas tradycję (młodszą od Duchampa…), polską, ludową tradycję cmentarną, która każe okładać groby plastikowymi roślinami, zazwyczaj w krzykliwych kolorach. To się zaczęło pod koniec PRL, zdobyło cmentarze wiejskie i wielkomiejskie (nie pamiętam w jakiej kolejności). Jak otwarte znicze, w których mistycznie migał ogień, zostały wyparte przez plastikowe bądź szklane chińskie lampiony, ukrywające pod kloszem wszystkie europejskie metafory ludzkiego życia i śmierci, tak plastikowe kwiatki wyparły żywe rośliny lub zastanawiający widok gołej matki-ziemi.
Oczywiście sztuczne rośliny, w tym przede wszystkim palmy, cieszą się uznaniem również w krajach śródziemnomorskich, w tym w Izraelu, który zainspirował artystkę. Stoją tam przy wejściach do knajp lub obok plażowych bud, czasem w biurach. Artystka opowiadała, że w czasie podróży z przejęciem zwiedzała izby pamięci Holokaustu, co utwierdzało moją tezę, że inspirowała się raczej naszą kulturą cmentarną, niż podziwem dla plażowych palm, ale jako, że współcześnie za dzieło sztuki uchodzi sam pomysł artysty, palmę z ronda wykonało przedsiębiorstwo, które seryjnie produkuje plastikowe palmy do knajp. Seryjność to zapowiedź poczciwego kiczu. Zresztą sugerował to słodko-sympatyczny tytuł pomysłu Rajkowskiej „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”.
O tę palmę trwały jakieś targi (artystka zażądała od miasta miliona złotych, gdyby chciało ją kupić), ale mimo braku jednoznacznych rozstrzygnięć, wszyscy się do niej przyzwyczaili. Cóż, rozumiem racje tych, którzy mówią że czasem wygląda ona nieźle z daleka, „szczególnie o zachodzie słońca”, ale ten pocztówkowy czar jakoś niknie z bliska – pozostaje toporna sztuczność plastiku, jakaś seryjna taniocha fałszu, jednak. Podejrzewam, że palma została zaakceptowana ze względu na nasze gusta cmentarne. Kicz, ale „ciepły”, już swojski, choćby ta zgoda oznaczała zmęczoną rezygnację.
Potem tęcza
Nie wiem jak wy, ale ja już widziałem na naszych cmentarzach tęcze ze sztucznych kwiatów, takie „łuki Karwowskiego” na drucianych stelażach, otaczające krzyże lub stojące nad grobami. Jestem prawie pewien, że kolejna artystka z pomysłem zaczerpnęła go, może nieświadomie, właśnie stamtąd. W każdym razie kontynuuje ona warszawską szkołę plastikowych dzieł sztuki, opartą na cmentarnej sztucznej roślinności i banalności pocztówkowego motywu. Tęcza z placu Zbawiciela jest jeszcze ściślej związana z gustem cmentarnym ze względu na poczciwą, bijącą po oczach, prowincjonalną „pastelozę” swojej intensywnej kolorystyki na tle stonowanych, klasycznych murów, i bliskość krzyży, na kościele.
O ile emocje wokół palmy, rzadko zresztą motywowane racjami estetycznymi, opadły, o tyle tęcza zamienia się od czasu do czasu w znicz, co jest poniekąd logiczne w takim kontekście. Oczywiście wielu to się nie podoba i dalsza logika dziejów naszej wielko-warszawskiej estetyki nakazywałaby otoczyć tęczę rodzajem mega-słoika, a nią samą podświetlić elektrycznie. Byłoby to z jednej strony zgodne z najnowszymi trendami, z których słyną bywalcy knajp przy placu (są już seryjne, cmentarne lampiony na baterie, z migającymi żarówkami), a z drugiej odcięłoby dostęp osobom, które uważają, że tęcza powinna wylądować na prawdziwym cmentarzu (z tym, że, jak w przypadku palmy, nie zawsze kierują nimi – względne przecież – powody estetyczne).
Palma została zaakceptowana łatwiej być może ze względu na jej podskórną funkcjonalność pogrzebową: jeśli ma być sympatycznym odniesieniem do byłej obecności Żydów, to jest tym plastikowym kwiatkiem, który symbolizuje wspomnienie. Jednak, o ile polscy Żydzi w swej masie należą do przeszłości, o tyle polscy geje żyją, bawiąc się zresztą czasem na placu Zbawiciela. Nie można więc wykluczyć, że ci, którzy nie cenią tęczy z plastikowych kwiatków, po prostu nie widzą jej funkcjonalności cmentarnej, jej sensu. Sztuczne kwiaty, owe biedne zombie, są kulturowo zbyt związane ze śmiercią.
Problem w tym, że zarówno palmie z ronda, jak i tęczy z placu przypisujemy, jak ja, znaczenia dużo szersze, niż mogą unieść te cokolwiek tandetne, dla wielu wesołe obiekty. Dlatego myślę w końcu, że między Palmą a Tęczą nie ma żadnej istotnej różnicy.
Jerzy Szygiel – blog Wirtualne Media
29 listopada 2013 o 12:38
ta je! Palma zamiast tęczy i kuniec!