Donosiciel, konfident – zgodnie z definicją słownikową osoba, która obserwuje kogoś lub jakieś środowisko i donosi o tym komuś. Konfidenci, swoista odrębna rasa społeczna, rozwijali się znakomicie w Polsce w czasach komunistycznych. W epoce rozwoju mediów elektronicznych gatunek ten upowszechnił się, przechodząc na wyższym poziom ewolucji, o jakim Darwinowi i jego kuzynom szympansom nawet się nie śniło. Jako użytkownik jednego z portali społecznościowych (jak elegancko nazywa się współczesny magiel), a konkretnie facebooka, czyli po naszemu fejsbuka, czasami pozwalam sobie na kwerendę tzw. fanpejdży pod kątem odbiorców, do jakich są skierowane. Siłą rzeczy najbardziej interesują mnie stronki o charakterze politycznym czy społecznym. Wyniki obserwacji są nader interesujące. Na ok. 50 przejrzanych ostatnio lewicowo-liberalnych produkcji, większość (lekko licząc – 9 na 10) zajmuje się wyłącznie donoszeniem. Taka specjalizacja dla mnie, człowieka wychowanego we wzgardzie dla kapusiów wszelkiej maści jest z lekka szokująca. Postępowanie, które jest – łagodnie mówiąc – obrzydliwe, w pewnych kręgach światopoglądowych stało się cnotą, cierpliwie pielęgnowaną i wręcz namaszczaną.
Działalność donosicielska w XXI wieku różni się jednak, jak wspomniałem na początku, od tej z minionych czasów. Denuncjowanie straciło charakter interesu osobistego, który słabych duchem spychał na dno moralne, gdzie znaleźć mogli osobistą, przeliczalną korzyść.
Konfidenci w XXI wieku są inni. Oni denuncjują, bo lubią. Nie, przepraszam, nie lubią: donoszą, bo jak pouczała z łam „Gazety Wyborczej” pani Środa , „wzrost liczby takich donosów w Polsce może oznaczać wyższy poziom świadomości obywatelskiej i troski o dobro wspólne. Byłby to ważny przełom w narodowych tradycjach”. No i europejczycy i europejki, pedałki i liberałki (by znów zacytować wspomnianą Środę) donoszą, by społeczeństwo obywatelskie stało się rzeczywistością. Oczywiście, nic w sposób trywialny i pospolity, jak zasady obowiązujące w klasycznym państwie prawa! Oni nie składają, pod własnym nazwiskiem, do organów zawiadomień o przestępstwach – bo to wymaga operowania w sferze faktów co do zbrodni, a nie urojeń co do faktów. Polem walki dla współczesnych konfidentów stał się internet. I zdecydowanie nie przypadkiem w rządzie Tuska ministrem cyfryzacji został konfident Służby Bezpieczeństwa Michał Boni – to naturalna kolej rzeczy.
Denuncjatorzy donoszą więc uprzejmie do administratorów portali czy serwisów o wszystkich zbrodniach myśli. Nie, nawet nie tych penalizowanych, ale – po prostu – innych niż te, które kołaczą się konfidentom pod czaszką. Wrogiem są nazwy, symbole, a nawet nazwiska.
Działalność donosicieli wzbudziła jednak reakcję. Dosyć niespodziewaną, trzeba przyznać. Bo internetowi ORMO-wcy nie wywołali wcale strachu, a jedynie rozweselenie. Nie narodził się, jak za komuny, nowy, zajdelowski koalang (czyli język kojarzeniowo-aluzyjny), który maskowałby właściwe myśli i poglądy. Odwrotnie – im większa i mocniejsza staje się fala donosicielstwa, tym chętniej i mocniej ludzie normalni normalnie stają się transparentni, szczerzy i … bezczelni. Paradoksalnie: nikt nie ma większych zasług dla rozwoju faszyzmu czy rasizmu w Polsce, jak internetowi konfidenci z z obozu liberalno-lewicowego. Na miejsce każdego skasowanego wpisu pojawia się dziesięć następnych, jeszcze mocniejszych; za każde skasowane zdjęcie użytkownicy wklejają 20 bardziej w wymowie kontrastowych; kolejne skasowane konto zastępuje pięć kolejnych. Zabawa trwa w najlepsze: ku radości tych, którzy mieli cierpieć, i wściekłości tych, którzy mieli tryumfować.
Ale po co o tym piszę. Przede wszystkim dlatego, że sam w tej zabawie uczestniczę i bardzo mi się ona podoba. To sport niemal idealny. Nie wymaga regularności, można poświęcić mu 15 minut dziennie, albo 3 godziny w miesiącu – a i tak efekt jest zawsze murowany, pewny i zadowalający.
Ten tekst, to także jego element.
Przeglądając strony konfidenckie zauważyłem, że udzielający się na nich ludzie starają się zacierać swoje ślady. Czy to resztki wstydu, czy może w świecie realnym żyją pośród tych, którzy kierują się tradycyjnymi wartościami, nie wiem. W każdym razie administratorzy serwisów dbają o dobre samopoczucie użytkowników, którzy są forpocztą nowego wspaniałego świata i strzegą ich personaliów niczym Chiny Tybetu. Trafi się jednak czasami w tym chlewie świnia publiczna, która lubi się pochełpić dobrze spełnionym obowiązkiem kapusia.
Tym razem padło na Krzysztofa Króla, byłego opozycjonistę, potem polityka (do czasu, kiedy okazało się, że jego teść, Leszek Moczulski, znalazł się na liście ubeckich konfidentów), potem podnóżkowego Ryszarda Krauze (jednego z najbogatszych postkomunistycznych kacyków III RP), a obecnie społecznego doradcy prezydenta Komorowskiego. Król doradza Komorowskiemu społecznie w temacie internetu, co oznacza po prostu, że obaj panowie przy służbowej kawce uczą się korzystać z wikipedii. Prezydentowi idzie raczej słabo, co wskazuje, że i jego doradca też gubi się w zawiłościach entera i capslocka. No ale ja nie o tym przecież.
Krzyśka Króla znam – to akurat trzeba wspomnieć – od 30 lat. W początkach stanu wojennego, jako młody kapeenowiec często pielgrzymował do mojego domu, by namawiać do sojuszu NOP z KPN; ba! zdarzyło mu się nawet raz pojawić, bodaj w ’83 czy ’84 na naszym obozie w Tatrach, ale smędzenie o marszałku i jego kasztance nie pomogło nam w nawiązaniu bliższych relacji organizacyjnych. Patrząc z perspektywy dzisiejszego dnia, mając wiedzę o ludziach, którym Krzysztof dzisiaj służy, stało się na pewno dobrze; kto wie, kiedy przeszedł on na ciemną stronę mocy.
Swoją specjalizację kapusia internetowego Król Krzysztof ujawnił dla siebie pechowo – 13 listopada br. Tegoż to dnia pochwalił się swoim internetowym znajomym, jak to skutecznie doniósł na stronę fejsbukową Narodowego Odrodzenia Polski i ta w wyniku jego donosu została skasowana (istotnie, już po raz bodaj 11-sty zresztą). Żeby jednak nikt nie zarzucił mu kłamstwa (prawdomówny kapuś to podstawa w tym rzemiośle), opublikował potwierdzenie, jakie dostał od administratorów portalu – fikuśny certyfikat dobrego konfidenta (patrz zdjęcie). Dokument szybko zniknął, ale nie wszystkim znajomym Króla spodobała się jego donosicielska natura, tak więc print screeny poleciały w przestrzeń elektroniczną.
Powie ktoś: no dobrze, wiadomo, konfidenci są wśród nas, a raczej wśród nich. To prawda. Ale sympatycznie czasami taką zrobaczywiałą chabaninę rzucić na trawę i patrzeć, jak zepsute mięsko pełznie i wije się na wszystkie strony. No i nie zapominajmy, że Król, chociaż to karta dawno obita, to jednak jest, słownikowo, osobą publiczną. Jako doradca Komorowskiego, korzysta z przywilejów opłacanej z pieniędzy podatników kawy czy luksusowych mocniejszych trunków. W ramach „społecznej” pracy potrafi przytulić się i do innych korzyści – za nasze pieniądze. Ujmując rzecz formalnie (pofantazjujmy o naszej rzeczywistości): jest niedopuszczalne, by doradca prezydenta, który z definicji stoi ponad podziałami, uprawiał tajne internetowe donosicielstwo, angażując się po kryjomu w zwalczanie legalnej partii politycznej. Taka postawa zaprzecza idei prezydentury, której doradcy – przez prezydenta mianowani – mają być podporą. Zły doradca, złe decyzje głowy państwa, zły efekt dla kraju.
Gdybym był lewicowym bucem, to zawołałbym: Panie Prezydencie, nie pozwól Pan, by nasz ład demokratyczny narażony był na wpływ nieodpowiedzialnych osób, które swoimi plugawymi uczynkami kładą się cieniem na Twoim, panie prezydencie, dziele!
Ja jednak, jako znany faszystowski oszołom, mam tylko jedno pytanie, i to bynajmniej nie do pana, ale do sługi. Krzysiu, czy kablowanie wynika u ciebie z natury i wychowania, czy może ci za to, w ten czy inny sposób, płacą? Pytam, bo się założyłem z kolegą – o przekonanie, żeby nie było, że o flaszę wódki.. Odpowiedź wklej mi na mojej tablicy na fejsie. Do miłego!
Adam Gmurczyk
14 listopada 2013 o 17:02
W USA już państwo systemowo reklamuje donosicielstwo. Żydzi boją się, że nie utrzymają tego 300-milionowego kraju w ryzach i zaczynają przenosić na tamtejszy grunt patenty wypróbowane w Rosji za czasów bolszewizmu. Oczywiście tym razem pretekstem jest mityczny „terroryzm”.
http://www.youtube.com/watch?v=6jAV1dbGPB4
14 listopada 2013 o 18:48
Dlaczego nie mogę znaleźć profilu pana króla na facejebooku?
14 listopada 2013 o 18:58
Może usunął :))), albo całkowicie dla obcych zablokował. Zaszył się w norze, kundel
14 listopada 2013 o 19:41
Król Kapusiów
14 listopada 2013 o 21:31
(do)nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka…
Panie Król zapamiętamy – a pamięć mamy dobra
15 listopada 2013 o 11:49
Odnośnie działalności w intiernetach: http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/910339,Izrael-studenci-beda-w-ramach-stypendium-chwalic-rzad-w-internecie
15 listopada 2013 o 22:37
„donoszenie na policje na NOP to nie konfidenctwo”
Przemysław H. – wódz, myśliciel, pożeracz kebabów
18 listopada 2013 o 20:30
Wikipedia twierdzi, ze jest on szefem Stowarzyszenia Wolnego Słowa (sic!) walczącego z cenzurą w internecie.
18 listopada 2013 o 23:18
:)) Normlany, normalnie jaja :)))