Od kilku dni w Egipcie trwają krwawe zamieszki pomiędzy zwolennikami obalonego prezydenta Mursiego wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego, przeciwnikami bractwa, i wojskiem. Media podały, że w sobotę rano egipskie służby bezpieczeństwa weszły do meczetu Al-Fath by zatrzymać przebywających tam zwolenników Mursiego. Od czasu wybuchu „dnia gniewu” wywołanego przez ludzi wiernych obalonemu prezydentowi w Egipcie zginęło od ponad 700 osób – dane rządowe – do ponad 3 tysięcy – dane opozycji.
Tyle oficjalne dane. Nigdzie zaś nie podaje się liczby zabitych chrześcijan, spalonych kościołów, czy ludzi zmuszonych do ucieczki ze swoich domów. Media również milczą o tym, że w Egipcie salafitów wspiera Arabia Saudyjska, a Bractwo Muzułmańskie Katar. Oba te państwa zaś chodzą na pasku USA. Wojsko z kolei jest w bardzo dobrych stosunkach zarówno z USA jak i Izraelem.
To już powinno wystarczyć, by uświadomić sobie, że niezależnie od tego, kto w tym konflikcie wygra, wygranym zawsze będzie syjonizm. Przegra zaś naród egipski wraz z mieszkającymi tam chrześcijanami. Oczywiście wygrana wojska i sił bezpieczeństwa, to teoretycznie szansa na w miarę spokojne życie dla egipskich chrześcijan, jednak straszak w postaci salafickiego zagrożenia jest bardzo dobrym tematem do odwracania uwagi i skupiania się na skutkach, zamiast dociekania przyczyn tzw. „islamskiego zagrożenia”.
Bogusław Koniuch
18 sierpnia 2013 o 11:40
W Syrii im się nie wiedzie więc otwierają kolejny front by odwrócć uwagę społeczeństw od tej niej, a gdy im się to uda to po cichu i tam dokończą to co zaczęli.
18 sierpnia 2013 o 13:23
Może i armia Egiptu jest sojusznikiem USA, ale Assad i Kadafi też mieli taki status. Obama prawie nie mógł zjeść posiłku podczas honorowej wizyty Kadafiego, tak się ściskali i komplementowali między sobą, a jak to się skończyło chyba nie muszę przypominać.
Izrael gra w odcinaka, nie chce hodować zbyt dużo fanatyków przy własnych granicach. Gdyby nie to, że już trwa wojna w Syrii, USA dawno by opowiedziało się po stronie egipskiej rebelii.