Jako że ze zdumieniem dostrzegam próby (niepozbawione literackiego wdzięku) heroizacji i uwznioślenia postaci urodzonego 5 maja 1818 roku Mordechaja (od chrztu luterańskiego: Karla Heinricha) Marxa, czuję się zobowiązany powiedzieć kogo jak w nim widzę:
Otóż – małego burżuja, który aby dać upust podwójnemu, dławiącemu go resentymentowi: nienawiści do chrześcijańskiego Boga (którą tak plastycznie wyraził zwłaszcza w młodzieńczych, satanistycznych wierszach) oraz żydowskiej samonienawiści, wymyślił diabelskie perpetuum mobile do zniszczenia świata, który go tak w dwójnasób „alienował”, używając jako mięsa armatniego proletariuszy, których los w rzeczywistości nic go nie obchodził. Wymarzyć sobie świat, w którym przez morze krwi zniesieniu ulegnie wszelkie zróżnicowanie tylko po to, aby on, Marx, nie musiał odczuwać dyskomfortu z powodu możliwości bycia nazwanym Żydem – Bogobójcą albo Żydem – lichwiarzem, to mieszczański egocentryzm tak monstrualny, że „Jedyny i dla Jedynego” Stirnera zdaje się dyszkantem grzecznego gimnazjalisty.
Nie będę już znęcał się nad tym kim był w życiu rodzinnym i w stosunkach (głównie jednostronnie finansowych) z innymi ludźmi, ani nad licznymi plagiatami (które zacierał wymyślając tym, z których przepisywał), ani nad dyletanctwem jego pseudoteorii ekonomicznej, bo tę zmiażdżył dawno Böhm-Bawerk (któremu jestem niezmiernie wdzięczny także dlatego, że próbowałem chyba trzy razy przeczytać „Kapitał”, ale za każdym razem musiałem skapitulować po kilkunastu stronach, a „żeby samemu ocenić książkę – jak mówi de Maistre – trzeba ją przeczytać, a przez sen dokonać tego niepodobna”). Wspaniałomyślnie przyznam natomiast, że chwilami niezły był z niego socjolog polityki, jak choćby w „18 brumaire’a Ludwika Napoleona”.
Jeśli ktoś uważa, że nie dość skutecznie dobiłem upiora osinowym kołkiem, to proszę mnie poprawić.
Jacek Bartyzel
Najnowsze komentarze