Nieco ponad 2 sekundy – tyle na zeskanowanie jednego produktu ma kasjerka w hipermarkecie. Jeżeli nie nadąża, czeka ją pogadanka z przełożonym, utrata premii, a nawet zwolnienie.
Jak informuje Alfred Bujara, przewodniczący Sekretariatu Krajowego Banków, Handlu i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność”, tzw. normy tempa skanowania funkcjonują już w większości działających w Polsce sieci hipermarketów i dyskontów spożywczych. – „W Tesco norma wynosi 1500 produktów na godzinę, co w przeliczeniu daje 2,4 produktu na sekundę. Tak samo jest w marketach sieci Carrefour. W Lidlach w zależności od sklepu kasjerka musi zeskanować 30-35 produktów w ciągu minuty” – wylicza Bujara. – „W naszych sklepach codziennie drukowany jest raport z wyliczeniem, jakie kto miał tempo. Następnie ten raport jest wywieszany na tablicy. Na zielono wyróżnieni są najlepsi, a na czerwono ci, którym nie udało się wyrobić normy” – tłumaczy pani Ewa, kasjerka w jednym w hipermarketów sieci Tesco.
Współczesne przodownictwo pracy
W Tesco kasjerki, które nie wyrobią normy, wzywane są na rozmowę z przełożonym, podczas której muszą przedstawić tzw. plan naprawczy, czyli sposób na to, aby kasować produkty jeszcze szybciej. – „To są bardzo nieprzyjemne rozmowy, których wszyscy się boją. Bo przecież to, jak szybko kasujemy produkty, nie zależy tylko od nas, ale od wielu innych rzeczy, na które nie mamy wpływu. Ciężko codziennie pracować pod taką presją” – mówi pani Ewa. Jak wskazuje, są produkty, których nie da się zeskanować w tak krótkim czasie. Część towarów trzeba otworzyć i sprawdzić, czy w pudełku znajduje się właściwy produkt. Z alkoholi, tekstyliów i innych bardziej wartościowych produktów trzeba pościągać zabezpieczenia. – „Na wędlinach, serach i innych artykułach spożywczych pakowanych maszynowo kod jest często zagięty tak, że nie da się go zeskanować czytnikiem. Wtedy trzeba go wbić ręcznie, a czas leci. Tych norm nie da się spełnić, normalnie pracując” – podkreśla pani Ewa. Jeśli kasjerka nie wykona normy, czeka ją dyscyplinująca rozmowa z przełożonym. Gdy stara się nadążyć, awanturują się klienci. – „Gdy kasjerka musi pracować jak karabin maszynowy, klienci nie nadążają z pakowaniem zakupów. Ludzie pakują swoje produkty do toreb, a tymczasem przez czytnik przelatują już zakupy następnej osoby i wszystko się miesza. Klienci się denerwują, a swoją złość wyładowują na kasjerkach, choć to przecież nie ich wina” – mówi Alfred Bujara.
Pracy więcej, ludzi mniej
Zdaniem związkowców wzięte z sufitu normy są wynikiem ogromnych niedoborów zatrudnienia w handlu. W większości marketów gołym okiem widać, że pracowników jest coraz mniej, a mimo kolejek ponad połowa kas stoi pusta. – „10 lat temu sklepy wielkopowierzchniowe w Polsce zatrudniały 2, a nawet 4 razy więcej pracowników niż dzisiaj. Kiedyś np. w dużych marketach sieci Real pracowało od 400 do 420 osób, obecnie te same sklepy zatrudniają ok. 120 pracowników, a obroty wcale nie spadły” – mówi przewodniczący handlowej „S”. Aby usprawnić obsługę, sieci handlowe zaczęły stosować tzw. multiskilling. Instrument ten polega na tym, że pracownik nie jest przypisany do jednego stanowiska pracy i wykonuje w zależności od potrzeb różne czynności. – „Robimy wszystko na raz. Kasjerki wykładają i uzupełniają towar na półkach, a kiedy robią się kolejki, pracownicy działów są sadzani na kasach. Wtedy zaniedbują swoje normalne obowiązki, a przecież nikt nie wykona za nich ich pracy. Klienci mają pretensje, że jest za mało kasjerek, a na koniec przełożeni robią nam awanturę, bo brakuje towaru na półkach” – mówi pani Ania, pracownica supermarketu Kaufland.
Łukasz Karczmarzyk
Artykuł ukazał się w Tygodniku Śląsko-Dąbrowskim «NSZZ Solidarność»” nr 2/2013.
Za: nowyobywatel.pl
14 stycznia 2013 o 20:41
No i w czym problem? Nie podoba się to niech zmienią pracę, przekwalifikują się, cokolwiek… Nikt już w XXI wieku nie powinien mieć złudzeń, że całe życie spędzi na JEDNYM stanowisku pracy, w JEDNEJ firmie. Dzisiaj pracujesz tu, jutro tam, a potem jeszcze gdzie indziej. Tak wygląda życie w praktyce i nie jest to w żaden sposób „złe”. Poza tym co z tego, że kasjerki są oceniane? W szkole też były stopnie za np. szybkość i sprawność czytania (przynajmniej w mojej szkole). Tyle a tyle słów taka ocena, za tyle a tyle niższa. Podobnie z błędami – więcej niż X i masz niezaliczone. To samo tu. Najwyraźniej nie każdy nadaje się na kasjerkę. Co do niedoboru pracowników, to już trzeba solidarności podziękować i innym socjalistom, którzy wszelkimi możliwymi kosztami obciążają pracodawcę. Gdy ten musi płacić krocie nawet za głupią sprzątaczkę, to nic dziwnego, że albo rozdziela idiotycznie obowiązki pomiędzy miejszą ilość pracowników, albo stawia wymagania wobec potencjalnych kandydatów jak do lotu w kosmos (no bo skoro za takie pieniądze, to niech to chociaż będzie ktoś „konkretny”).
14 stycznia 2013 o 23:32
@White
Pomału. Po pierwsze, jak wynika z tekstu, normy nie są reprezentatywne dla rzeczywistej wydajności i jakości pracy – zresztą, na chłopski rozum tempa kasowania nie da się sztywno ustalić, raz jest tona klientów a raz 1 na godzinę, średnia niczego nie reprezentuje. Problem to nie istnienie normy/oceny pracy, a sposób jej wystawienia. Po drugie, działanie powyższe to działanie na szkodę firmy – zadowolony pracownik ( a przynajmniej nie trzęsący się z nerwów przed swoją zmianą ) wpływa wydatnie na jakość obsługi ( np milsze kasjerki itd ) co umożliwia trafienie do klientów nie tylko niską ceną. Po trzecie, kto umie wszystko, ten nie umie nic – jak wyżej, brak specjalizacji obniża wydajność pracowników poprzez to, że kasjerka nie wie co gdzie ma położyć a pracownicy działów mają problem z szybką obsługą kasy fiskalnej.
31 stycznia 2013 o 19:32
chcieliście solidarności to amcie SOLIDARnosc solidarnosc solid\arnosc AHAHAH