W mediach najróżniejszego typu można znaleźć, w odniesieniu do członków Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X i wiernych, którzy oddali się pod opiekę duszpasterską kapłanów Bractwa, termin „lefebryści”. Praktyka ta najczęściej jest niestety wynikiem złej woli. Niekiedy pewnie jakiejś niefrasobliwości lub niewiedzy. Niekiedy także jakiegoś nieuzasadnionego uprzedzenia lub swoistej taktyki. W każdym z tych i we wszystkich innych podobnych przypadkach ta praktyka jest godna najwyższego ubolewania.
Aby uzasadnić tę tezę, trzeba zapytać o genezę terminu „lefebryści”. Otóż termin ten powstał na długo przed śmiercią Założyciela Bractwa. Zaczęto go używać już za życia Arcybiskupa z zamiarem zdyskwalifikowania zarówno Jego osoby, jak i całego Bractwa oraz związanych z Bractwem katolików. Chodziło o to, by poprzez ten termin zasugerować odbiorcom medialnego przekazu, że abp Lefebvre stworzył własną ideologię i w oparciu o nią sektę czyli Bractwo. Chodziło o stworzenie pozoru, że jego poglądy są w Kościele nowością. Chciano przekonać niezorientowanych, że abp Lefebvre postawił jakieś własne, „autorskie” tezy doktrynalne, których nikt wcześniej w Kościele nie stawiał. Ludzie idący z nim byli przez zabieg stosowania terminu „lefebryści” przedstawiani jako nowe zjawisko w Kościele — lub wręcz poza nim. Jednoznacznie sugerowano, że nie można ani Arcybiskupa, ani Bractwa określać mianem „katolik, katolicy”. Dlatego, by określić tę „nowość”, stojącą rzekomo w kolizji z Urzędem Nauczycielskim Kościoła (dodajmy, pomiędzy którym a ostatnim soborem moderniści postawili znak równości), należy wymyśleć jakiś nowy termin. I wymyślono: „lefebryści”, a więc ci, którzy rzekomo wyrzekli się nauki katolickiej i poszli za nowościami abp. Lefebvre’a.
Mechanizm utworzenia terminu „lefebryści” był dokładnie taki sam, jak w przypadku tworzenia wielu innych podobnych terminów. Na przykład: „arianie”, „pelagianie”, „luteranie”, „kalwini”, „menonici”, „hodurowcy”… Różnica polega na tym, że w przypadku terminu „lefebryści” przekonującego uzasadnienia nie ma, podczas gdy w przypadku innych przywołanych przed chwilą terminów — jest. Jest to fundamentalna różnica. Rzeczywiście, Ariusz sformułował nową naukę (arianizm). Dlatego zasadne jest nazywanie arianami tych, którzy dali się tej nowości uwieść. Podobnie Luter. Wymyślił nową naukę — luteranizm (była bardziej negatywna niż pozytywna, ale jej negatywna treść stanowiła właśnie nowość). Dlatego jego uczniów słusznie nazywamy luteranami. Za nowościami Pelagiusza (za pelagianizmem) poszli pelagianie, za nowościami Kalwina (za kalwinizmem) — kalwiniści, za nowościami Menno Simmonsa (za menonityzmem) poszli menonici, za nowościami Hodura (hoduryzmem) — hodurowcy… Niestety długa w historii Kościoła jest lista podobnych przypadków. Nie wszyscy heretycy są określani terminami utworzonym od nazwisk ojców herezji, ale dzieje się tak bardzo często.
Natomiast abp Lefebvre nie wymyślił niczego nowego. Nie sformułował ani jednej nowej nauki, nieznanej wcześniej z Pisma św. lub Tradycji. On właśnie się nowościom, bezceremonialnie wprowadzanym do nauczania katolickiego na soborze, wręcz heroicznie przeciwstawił. Dodajmy, że wszystko, co w treści wiary katolickiej jest nowe, musi być błędne. Objawienie zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów i w tym momencie została Kościołowi przekazana przez Boga pełnia. Całe późniejsze nauczanie papieży, soborów i synodów było zgłębianiem rozumienia tego, co już było, a nie dodawaniem do tego, co było, rzeczy nowych. Każdy, kto by chciał do pełni Bożego Objawienia coś własnego dodać, deformowałby Boże Objawienie.
Arcybiskup Lefebvre to doskonale rozumiał. Nie było więc i nie ma czegoś takiego jak „lefebryzm”. Wszystko, co Arcybiskup mówił i czego nauczał, w prostej linii pochodziło z dwóch źródeł objawienia: Pisma św. i Tradycji. Nie nauczał niczego od siebie, powtarzał za katechizmami, za papieżami, soborami, synodami… Cytował dokumenty soborów i encykliki papieży. Jeśli abp Lefebvre coś przekazał, to tylko to, co sam wcześniej od Kościoła otrzymał. Tę prawdę wyraża napis na jego grobie w Ecône: „tradidi quod et accepi — przekazałem to, co otrzymałem”. Można Założyciela Bractwa porównać do biegacza, który otrzymaną od poprzedników pałeczkę przekazuje następnej zmianie sztafety. Nic więcej! Można go też porównać do strażnika, który jedynie pilnuje skarbu, nic do niego nie dodając ani nic nie ujmując. Pilnuje po to, by w integralnie zachowanej formie przekazać skarb następcom. Nic więcej! Pomijając już wszystko inne, zwróćmy uwagę na wielki ładunek pokory w tej postawie. Żadnych „autorskich” występów (jeśli można użyć takiego, nieco kolokwialnego określenia).
Tylko wypełnienie wynikającego ze święceń kapłańskich i z sakry biskupiej obowiązku obrońcy Wiary i pasterza dusz. Nic więcej! Sam o swojej misji mówił 30 czerwca 1988 r., czyli w dniu udzielenia sakry biskupiej czterem kapłanom Bractwa, w następujących słowach:
Jestem po prostu biskupem Kościoła katolickiego, który kontynuuje przekazywanie doktryny katolickiej. Myślę, i z pewnością stanie się to niedługo, że będziecie mogli wyryć na moim grobie te słowa św. Pawła: tradidi quod et accepi — przekazałem wam to, co otrzymałem, nic więcej. Jestem tylko listonoszem przynoszącym wam list. Ja nie napisałem listu, przesłania, tego Słowa Bożego. Bóg sam je napisał, nasz Pan Jezus Chrystus sam nam je dał. Jeśli chodzi o nas, to my je tylko wręczamy, poprzez tych drogich obecnych tu księży i tych wszystkich, którzy zdecydowali się stawić opór fali apostazji w Kościele, zachowując wieczną wiarę i przekazując ją wiernym. Jesteśmy tylko nosicielami Dobrej Nowiny, tej Ewangelii, którą nam dał nasz Pan Jezus Chrystus, jak również środków uświęcenia: Mszy św., prawdziwej Mszy św., prawdziwych sakramentów, które prawdziwie dają życie duchowe.
Sprzeciw abp. Lefebvre’a wobec terminu „lefebryści” ma dokładnie to samo uzasadnienie, jak sprzeciw św. Ignacego Loyoli na wieść, że ktoś nazywa jego uczniów loyolistami, albo św. Jana Bosko protestującego przeciw nazywaniu jego wspólnoty zakonnej boskowcami. Nie wiem czy takie problemy terminologiczne w ogóle pojawiły się w życiu św. Ignacego lub św. Jana, ale można sądzić, że gdyby się pojawiły, to obaj byli by przeciwni nazwom tworzonym od ich własnych nazwisk. Myślę, że św. Ignacy protestowałby nawet przeciw, skądinąd uzasadnionej nazwie opracowanych przez siebie ćwiczeń duchowych, „rekolekcje ignacjańskie”. Uznałby pewnie, że nieważne, kto napisał ich teksty, ale ważne, dla kogo te teksty zostały napisane. Wiemy, że opracował swe ćwiczenia przede wszystkim dla Chrystusa Pana, a dokładnie po to, by pociągać dusze rekolekcjonistów do Chrystusa Pana. Dlatego pewnie wolałby określenie „rekolekcje Jezusowe”, a nie „rekolekcje ignacjańskie”.
Ktoś zapyta, a co w takim razie sądzić o takich określeniach, jak „grignioniści”, „franciszkanie”, „pallotyni”, „klaretyni” i tym podobne. Tak, w istocie wiele katolickich, kościelnych wspólnot, zgromadzeń lub zakonów używa swoich popularnych nazw zaczerpniętych od imion lub nazwisk swoich założycieli. Nazwy te nie są wyrazem aplauzu dla jakichś nowości dotyczących wiary, a sformułowanych przez osoby, od których nazwisk powstały. Takich nowości nie było i w życiu świętych być nie mogło. Nazwy te są świadectwem oddania i szacunku członków zgromadzeń czy zakonów wobec osób założycieli. Weszły one do użycia dopiero po śmierci założycieli, a nawet często dopiero po ich wyniesieniu na ołtarze.
Założyciele za swego życia na ich stosowanie na pewno by nie pozwolili, kierując się choćby tylko cnotą pokory. Abp Lefebvre już nie żyje, ale intencje, z jakimi wrogowie Tradycji wprowadzili do obiegu medialnego termin „lefebryści”, czynią z tego słowa obraźliwy epitet. Przynajmniej na razie. Zmienić to może tylko rehabilitacja abp. Lefebvre’a. Niech najpierw Stolica Apostolska wyniesie Założyciela Bractwa na ołtarze, a wówczas członkowie i przyjaciele Bractwa zapewne zmienią swoją negatywną ocenę terminu „lefebryści”.
Kim więc jesteśmy? Po prostu katolikami, rzymskimi katolikami. To najpiękniejsze określenie. Czasem jednak powstaje potrzeba wskazania, o kim się mówi — czy o katolikach odrzucających błędy soborowe, czy o katolikach przenikniętych soborowym duchem. Dlatego używamy czasami wobec siebie określenia „katolicy wierni Tradycji”, to znaczy ci, którzy odrzucają błędy przeciwne Tradycji. Jeśli jednak komuś by to nie wystarczało i koniecznie chciał jakiegoś specjalnego i krótkiego (wygodnego w użyciu medialnym) określenia, to warto zaznaczyć, że powinno ono pozostawać w ścisłym związku z pełną nazwą Bractwa. Otóż w nazwie tej występuje św. Pius X. Na jednaj ze stron internetowych zauważyłem ostatnio w odniesieniu do członków i przyjaciół Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X określenie „piusowcy”. Sam abp Lefebvre, o ile mi wiadomo, takiego określenia nie używał, ale można przypuszczać, że nie miałby nic przeciw.
Św. Jan Bosko miał wielką cześć dla św. Franciszka Salezego. Dlatego duchowi synowie św. Jana Bosko są popularnie nazywani salezjanami. Na tej samej zasadzie abp Lefebvre, żywiąc wielką cześć dla św. Piusa X, nie miałby pewnie nic przeciw, gdyby członków i przyjaciół założonego przez siebie Bractwa ktoś zaczął nazywać popularnym określeniem „piusowcy”. Pisząc jeszcze inaczej, patronem Bractwa jest św. Pius X. Czy w związku z tym członkowie i przyjaciele Bractwa nie mogą być zwani „piusowcami”? Na koniec spróbujmy sformułować definicję terminu „piusowcy”. To rzymscy katolicy — członkowie Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X oraz ci, którzy nie będąc członkami Bractwa, są tej katolickiej instytucji przyjaciółmi.
Artykuł ukazał się w czasopiśmie “Zawsze Wierni” nr 10/2012 (161).
Do nabycia: Księgarnia Te Deum
Najnowsze komentarze