Śmierć dopadła przywódcę Karenów w tajlandzkim pogranicznym mieście Mae Sot, 14 lutego 2008 r. Morderców było dwóch; przybyli pod dom lidera wygnańców czarnym pick-upem, w godzinach popołudniowych. Jeden pozostał za kierownicą, drugi zapukał do drzwi mieszkania. Trzymał w ręku bukiet kwiatów, które zapewne maskowały broń.
Mahn Sha Lar Phan, sekretarz generalny Narodowej Unii Karenów (KNU), największej organizacji powstańczej prowadzącej walkę z rządem Birmy, od lat wiódł żywot uchodźcy. W owo feralne popołudnie, słysząc pukanie, bez lęku otworzył drzwi. Stanął twarzą w twarz z wysłannikiem śmierci. Domownicy usłyszeli, jak przybysz wypowiada w języku kareńskim słowa powitania. Zaraz potem pierś sekretarza KNU przeszyły dwie kule. Po kilku dniach policja tajlandzka odnalazła porzucony czarny pick-up w pobliżu granicy z Birmą…
Krzyże w dżungli
Karenowie, kilkumilionowy naród zamieszkujący górskie rejony Birmy (Myanmar) i Tajlandii, walczą o własne państwo. Trudno oszacować ich liczebność, oficjalne dane są niepewne. Najwięcej żyje we wschodniej Birmie, zdaniem rozmaitych autorów ich populacja liczy tam od 3,5 do 7 milionów. Podczas, gdy ponad 80 proc. Birmańczyków to buddyści, wielka część Karenów deklaruje się jako chrześcijanie – baptyści lub katolicy. Odmienność etniczna, kulturowa i religijna ściągnęła na nich prześladowania.
Przed II wojną światową, w okresie brytyjskich rządów kolonialnych, narodził się birmański nacjonalizm. Bojówki buddystów zaciekle mordowały przedstawicieli mniejszości religijnych i etnicznych. Konflikt wybuchł z wielką mocą w następnej dekadzie, podczas najazdu Japończyków (1942-1945), z którymi sprzymierzyli się birmańscy niepodległościowcy. Tymczasem Karenowie, mamieni przez Anglików obietnicą stworzenia niepodległego państwa, dochowali wierności aliantom. Ich partyzantka dzielnie odgryzała się przeważającym siłom japońsko-birmańskim, przeprowadzającym brutalne pacyfikacje wiosek górali.
Po wojnie nastała moda na dekolonizację. W 1948 r. Anglicy porzucili Birmę, w której władzę objęli dawni projapońscy kolaboranci. O Karenach nikt nie pamiętał – za wyjątkiem nowych władców Birmy. Ci postanowili wyrównać dawne rachunki.
Powstanie
24 grudnia 1948 r. armia birmańska uderzyła na kareńskie siedziby. Były setki ofiar, „miłujący pokój” buddyści nie dawali pardonu. Kiedy płonęły osady górali, świat nie reagował, zajęty własnymi sprawami. Trzeba było radzić sobie samemu. W styczniu 1949 r. nastąpił zbrojny kontratak doraźnie zorganizowanych grup ochotników. Rozpoczęła się walka o niepodległy Koh-Sou-le – Kraj Karenów.
Akcja powstańcza rozwijała się oddolnie. Z czasem największe znaczenie wśród rebelianckich ugrupowań zyskała Narodowa Armia Wyzwolenia Karenów (KNLA) – zbrojne skrzydło Narodowej Unii Karenów. Walka przybrała formę klasycznej „wojny szarpanej” – partyzanci przeprowadzali błyskawiczne ataki przeciw siłom rządowym, po czym znikali bez śladu w dżungli. Przeważnie nastoletni wojownicy (średnia wieku ok. 15 lat), zahartowani w niezwykle trudnych warunkach puszczańskiego życia, przemierzali górskie ścieżki wiodące ich na pola chwały. Ich całe osobiste wyposażenie stanowił karabin automatyczny z zapasem amunicji, nóż, odrobina ryżu i suszonych ryb. Cięższy sprzęt – moździerze, granatniki i działa bezodrzutowe – dźwigały na swych grzbietach słonie i muły.
W 1962 r. w Birmie władzę przejęła junta wojskowa. Ogłosiła plan zwany „birmańską drogą do socjalizmu.” Socjalizm birmańskich generałów miał łączyć elementy buddyzmu, marksizmu i nacjonalizmu. Generałowie podejmowali ważkie decyzje po konsultacjach z klasztornymi wróżbitami. Szybko zrujnowali gospodarkę, a kraj zamienili w gigantyczne więzienie. Dopiero teraz świat zwrócił uwagę na zapomnianą krainę, tu i tam podniosły się protesty w obronie prześladowanych opozycjonistów, rząd oskarżono o łamanie swobód demokratycznych.
Dla Karenów nie zmieniło się wiele. Mordowano ich zarówno za rządów socjalistycznej dyktatury, jak i wcześniej, za czasów demokracji.
Wojna sześćdziesięcioletnia
Karenowie walczą do dziś. Ich partyzantka legitymuje się najdłuższym stażem na świecie, trwa nieprzerwanie od 1949 r. W latach 80. jej liczebność sięgała 20 tysięcy bojowników. Wraz ze zbrojnymi reprezentacjami innych mniejszości – Szanów, Monów i tuzina innych grup etnicznych zaczęła stwarzać coraz większe zagrożenie dla władz.
Reżim rozpoczął układy z poszczególnymi ugrupowaniami rebelianckimi. W większości przypadków, posługując się przekupstwem, w tym zgodą na produkcję i dystrybucję narkotyków (Birma jest światowym potentatem w produkcji opium) zdołano doprowadzić do przerwania ognia.
Tylko Karenowie pozostali nieugięci, choć i wśród nich doszło do rozłamu. Kareńscy buddyści coraz bardziej dystansowali się od swych chrześcijańskich ziomków. Z czasem powołali własną Demokratyczną Buddyjską Armię Karenów. Ta po jakimś czasie przeszła na stronę junty.
Przeciw niezłomnym rzucono potężne siły. Wioski górali ścierano z powierzchni ziemi, ludność mordowano lub wypędzano, często zmuszano do pracy niewolniczej.
W styczniu 2001 r., na progu nowego tysiąclecia, szacowano, że straty wojenne tego małego narodu mogły sięgnąć nawet stu tysięcy zabitych. Od tego czasu minęła dekada, przybyło wiele nowych mogił. Dobre pół miliona Karenów padło ofiarą przymusowych przesiedleń. Dalszych 150 tysięcy koczuje w obozach uchodźców w Tajlandii.
Bracia Rambo
Przed paru laty Sylvester Stallone poszukiwał tematu do swego najnowszego filmu o przygodach superkomandosa Rambo. Zapytał ekspertów, w którym kraju dochodzi do najbardziej drastycznych przypadków łamania praw człowieka, przemilczanych przez światowe media. Znawcy tematu byli wyjątkowo zgodni – wszyscy wskazali na Birmę i na realizowane tam ludobójstwo Karenów.
Filmowy heros ruszył tedy z odsieczą chrześcijańskim misjonarzom pojmanym przez birmańskich żołdaków. „John Rambo” został zakazany w Birmie, a plakaty z podobizną tytułowego bohatera pojawiły się w kwaterach kareńskich partyzantów.
W sensacyjnym obrazie nie brakło realistycznych wątków. Obok przygodowej fabuły, zaprezentowano też autentyczne zdjęcia z pacyfikacji kareńskich wiosek. Wśród aktorów i statystów znaleźli się uchodźcy z obozów w Tajlandii. Życzliwie pokazano pomoc duszpasterską i humanitarną, jaką niosą dzielnym góralom chrześcijańscy misjonarze z Zachodu. Wreszcie sam Rambo, występujący z bronią w ręku w obronie wyznawców Chrystusa, również miał swych odpowiedników w rzeczywistości. Przez szeregi powstańców przewinęła się pewna liczba cudzoziemskich ochotników (przez reżim zwanych „najemnikami”) - z Francji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, USA, Australii, Indonezji.
Wojna bez końca
Stallone chciał zwrócić uwagę społeczności międzynarodowej na dramat ginącego narodu. Udało mu się średnio. Świat nadal woli oglądać Birmę przez pryzmat kolorowych folderów biur podróży. Jeżeli już ktoś zauważy sytuację wewnętrzną „kraju tysiąca pagód”, to bardziej wystąpienia birmańskiej opozycji demokratycznej, czy okresowe spory między generalicją a buddyjskim duchowieństwem. Bez porównania krwawsza wojna z Karenami nie obchodzi prawie nikogo.
A w dżunglach pogranicza trwa walka o wolny Kraj Karenów. Cztery tysiące partyzantów wciąż stawia opór półmilionowej armii. Mahn Sha Lar Phan, zamordowany skrytobójczo przed dwoma laty przywódca górali, na kilka miesięcy przed śmiercią powiedział:
„- Cokolwiek się stanie – nie możemy się poddać!”
Andrzej Solak
Artykuł ukazał się w katolickim miesięczniku „Wzrastanie” (luty 2010).
Strona Autora: http://www.krzyzowiec.prv.pl/
***
Więcej o walce Karenów i historii konfliktu w 3. numerze czasopisma “17 – Cywilizacja Czasów Próby”.
3 grudnia 2023 o 09:39
Karenowie aktualnie zbliżają się do pełnego wyzwolenia swoich ziem, dokładnie stanów Kayin i Kayah i regionu Tanintharyi wraz z innymi narodami walczącymi o wyzwolenie się od junty birmańskiej takimi jak Szanowne, Rohindża, Arakanowie, Czin i Kaczinowie. W najbliższym czasie jeśli nie dojdzie do interwencji Chin przeciwko powstańcom, rządząca junta birmańska upadnie i skończą się prześladowania chrześcijan i muzułmanów przez buddyjskich fanatyków. Najprawdopodobniej dojdzie do podziału Birmy, bo obalony przez wojsko liberalny rząd bez sił mniejszości narodowych nie byłby w stanie wygrać tej wojny.