W obliczu nadchodzącej rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, a także w związku z bulwersującymi wypowiedziami Radka Sikorskiego, prawica parlamentarna postanowiła wyjść na ulicę w marszu niepodległościowym.
Jest to dobra okazja, żeby powiedzieć kilka słów na temat rzeczywistej relacji prawicy i idei niepodległościowej.
Mówiąc o utracie niepodległości, rosyjskim i niemieckim zagrożeniu, końcu Polski etc, prawica utrzymuje swój elektorat w stanie nieustannego napięcia nerwów, co owocuje chociażby sytuacjami, które oglądało niedawno Krakowskie Przedmieście. Prawica do mistrzostwa doprowadziła technikę szantażu moralnego, dzięki której każdy polski patriota zobligowany jest do jej bezwarunkowego poparcia. Alternatywą jest przejście na stronę ZOMO, bycie „ruskim agentem” i targowiczaninem, na co oczywiście żaden szanujący się obywatel nie ma ochoty. Sukces tej retoryki polega na zbudowaniu przekonania, jakoby prawica parlamentarna była ostatnim i jedynym bastionem realnego oporu przeciwko antypolskim żywiołom, z którym – gdy on upadnie – upadnie też wolna Polska.
Sednem problemu jest jednak fakt, że Polska, wbrew temu co się nam zewsząd wmawia, od dawna wolna nie jest, co jest w dużym stopniu zasługą samej prawicy. Pogląd ten spotyka się jednak z niechęcią prawicowców i jest odrzucany jako przesadny, a wręcz szkodliwy. Tego rodzaju postawienie sprawy podważałoby sens eschatologicznie pojmowanego starcia PO i PiS, w które bez reszty uwikłani są politycy i czynny elektorat prawicy. Ten mechanizm „wyparcia” tłumaczyć można dziejami pokolenia, które było świadomym uczestnikiem wielkiego zrywu Solidarności.
Istota doniosłych wydarzeń sierpnia ‘80 polegała na uznaniu przez naród faktu własnego zniewolenia. Polacy masowo uświadomili sobie istnienie jarzma – ekonomicznego, politycznego i moralnego, jakim była „komuna”. Wyjście z gierkowskiej hipnozy i stanięcie twarzą w twarz z okupantem było chwilą prawdziwej wolności narodowej. Nie dało się już dłużej mamić Polaków dobrodziejstwami socjalizmu. Jedyną szansą dla komunistycznego establishmentu były teraz czołgi. 13 grudnia 1981 roku z szansy tej skorzystano. Pod osłoną czołgów, w tajemnicy przed sterroryzowanym narodem przygotowano grunt dla „transformacji” – materialne i personalne zaplecze przyszłego układu. Wśród uczestników tych przygotowań były prominentne postacie dzisiejszej sceny politycznej, także obecnej prawicy.
Po kilku latach naród otrzymał już gotowy ersatz swoich ideałów i nadziei – III Rzeczpospolitą, orła w koronie i demokrację. Za ten ersatz i za garść błyskotek – zachodnie auta, video, chińskie gadżety, i kanapki w McDonald’s – zniechęceni po stanie wojennym Polacy sprzedali swoją niepodległość. Jak wszystkie pokolenia przed nimi, nie podjęli przegranej walki po raz drugi.
Dziś – zamiast Moskwy mamy Brukselę i Waszyngton, zamiast RWPG – Unię Europejską, zamiast interwencji na Węgrzech i w Czechach – Afganistan i Irak, zamiast złodziejstwa i wyzysku państwa – złodziejstwo i wyzysk kapitału, zamiast komitetów – banki, zamiast kolejek – kredyt, zamiast pustych półek – nędzę i brak pracy, zamiast Urbana – Michnika, zamiast nachalnej propagandy – jad konsumpcjonizmu i antywartości.
Pomimo tak oczywistych analogii, Polacy wolą wciąż łudzić się, że ich wolnościowy zryw przyniósł efekty, że wysiłek ich pokolenia nie jest zmarnowany. Wierzą w demokrację liberalną jako zdobycz ich walki. Chętnie dają posłuch koncesjonowanej prawicy i jej zawężonemu, płytkiemu dyskursowi, który brzmi mniej więcej tak: „PO przy władzy – koniec Polski, PiS przy władzy – zbawienie.” Jest to prawdziwe zwycięstwo stanu wojennego – kastracja Polaków, zatrzymanie ich w pół drogi do wolności, zadowolenie z ochłapów.
Dziś, kiedy prawica próbuje na niezadowoleniu społecznym i uczuciach patriotycznych zbijać polityczny kapitał, zastanówmy się, jaka naprawdę była jej rola u samego zarania obecnego systemu. Jakie były polityczne afiliacje jej przywódców, jakie były decydujące wybory (uczestnictwo w misjach wojskowych, referendum akcesyjne, traktat reformujący). Dojdziemy wówczas do wniosku, że tzw. prawica jest w rzeczywistości jednym z wielu instrumentów służących do skanalizowania i pacyfikacji sił narodowych.
Zadaniem nacjonalisty jest zdarcie masek i rozwianie wszelkich zasłon dymnych, które stoją na przeszkodzie uświadomieniu sobie przez Naród faktu zniewolenia. Jest to praca organiczna o charakterze formacyjnym, nie mająca nic wspólnego z parlamentarną hucpą, zakrojona na lata, a może na pokolenia. Kiedy jednak cel zostanie osiągnięty, systemowi z całego arsenału podłości pozostanie tylko brutalna przemoc – tak jak 13 grudnia 1981. Wierzę, że wówczas – nauczeni doświadczeniem – nie damy się już tak potulnie zagnać do narożnika.
[poll id="18"]
9 grudnia 2011 o 21:55
Znakomity tekst, jeden z najlepszych jakie czytałem ostatnio. Więcej takich!